cytaty z książki "Dzienniki 1909-1917"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Te kobiety na dole dzień cały oddają się pogodnej wegetacji, przy czym dybią na mnie przy każdych drzwiach domu i przy każdym drzewie ogrodu, by mię przyaresztować na parę godzin pogawędki. Pomimo ich rozlicznych zalet prywatnych i życzliwości niekłamanej, pienię się w duszy od złości i smutku. Po każdej konwersacji drugie tyle godzin czekać muszę, by mi te elementy napływowe wyparowały z umęczonego mózgu. Odzyskuję przytomność i wolność osobistą dopiero w nocy i wtedy piszę. Wyglądam tak źle, jak dotąd nigdy w życiu. - Patrze na nie ze zdumieniem, jak niechętnie czytają, jak wiecznie mówią, jak nigdy nie umieją sobie wystarczyć. Roznosi je tak sadło, próżniactwo i nie zarobione pieniądze. - Żal mi każdej godziny, której nie spędzam z książką albo z naturą. Tak długo umiem milczeć, tak strasznie lubię być sama.
Uważam za dziwny jakiś względem siebie obowiązek: ratowanie pozorów marzenia. Resztki dawnego patosu błąkają się w powiedzeniach niektórych. Poza tym jednak wszystko jest w porządku i dno znajduje się bardzo blisko - tuż, tuż pod poziomem rozmowy.
Chciałabym przemóc siebie i drogą samokształcenia wyrobić w sobie obojętność na stosunek ludzi do mnie. Zawsze jeszcze nie znoszę, gdy mnie ktoś nie lubi, gdy robię komuś sobą zawód lub przykrość. To sprawia, że nudząc się z czyjejś winy, cierpnę na myśl, że on się tego domyśli. Muszę się koniecznie nauczyć być nieuprzejmą - w celach po prostu samoobrony. Zupełnie nie uznaję walorów owego altruizmu, który sprawia, że ważniejsze jest dla mnie niezadowolenie cudze niż własne.
Z dawna już wiem, że higieniczną rzeczą jest wykąpanie się w głupocie i pierwotności.
Cierpię to wszystko, aby po dwóch latach nieruchomości dać sobie możność uzbierania trochy wrażeń na później. Należę do przeżuwających i w notorycznym smutku łykam wrażenia po to tylko, by kiedyś potem, w pogodnej samotności, rozgryzać je i paść nimi swój głód.
Jak zwykle w stosunku do ludzi, którzy mię pociągają w sposób nienawistny, byłam chłodna i że tak powiem wielkopańska, zamiast zalotna
W Krakowie uczyniłam wiele spostrzeżeń nad istotą przyjaźni. Ważnym szczegółem jest cicha walka o temat, chęć podstępna narzucenia drugiemu własnego świata zainteresowań. Jako z profesji uprzejma i z temperamentu wyrozumiała ustępuje zazwyczaj wobec cudzego impetu. Uważam tę niejako obojętność w sobie za symptomat utraty szacunku do przyjaźni.
Wszystko zresztą, stające się między ludźmi, jest w gruncie rzeczy płytkie i niesmaczne. Odkrycie to, skądinąd dające się doskonale umotywować, jest, psychologicznie rzecz biorąc, tylko jednym z symptomatów starości. Gdy się jest młodym, zwykle się na to jakoś dość wyrozumiale godzi.
Kultura jest na nim tak nieistotna, tak zewnętrzna, jak ubranie.
Ale wojna nie jest czymś odmiennym od życia, jest to tylko skondensowanie, jakby przyspieszenie jego zła – lub może nawet zaledwie: unaocznienie. Myślę, że praca w kopalniach jak w grobach i w fabrykach jak w piekłach, że tępy smutek chłopów i rozsiane po ziemi szpitale i domy obłąkanych są czymś tego samego porządku, czymś pokrewnym. Wojna bierze w siebie to, co już przedtem jest gotowe: dzikość, nędzę, cierpienie i śmierć.
Ze smutkiem twierdzę, że nierównie większą radością jest czytanie rzeczy wysokich, niż w ogóle tworzenie. Ma się do czynienia z tym, co jest od nas wyższe, dosięgłe tylko jako gotowy czyn cudzy. To, co tworzymy sami, jest tym tylko, co było w naszej mocy.
Wczoraj, wbrew projektom, nagle zdecydowałam się pojechać do Warszawy, by widzieć go jeszcze przez dziesięć minut. Ale właściwie uciekłam przed obłędem, przed przerażeniem, że nie zobaczę go już, choć jeszcze mogę. Zapewne dobrze jest, że niczym nie dałam mu poznać tej męki, że byłam w chwili ostatniej serdeczna i żartobliwa. Nie przez dumę, tylko z obawy – – Nie wie o żadnej łzie, o żadnym przerażeniu. Nie wie, że jest mi potrzebny jak oddech. Rozumiem teraz kobiety, które czepiają się nóg, które za cenę jednego widzenia zniosą każde poniżenie. Jest to przerażający próg.
Co ja zrobiłam, Boże! Myśl, że jeszcze mógłby tak wejść do pokoju, wtargnąć – gniewny, gorący, zawsze, o każdej chwili łaknący mnie jak oddechu. Nie wierzę, aby ta rzecz była możliwa, jego odejście. Rzecz, której sama chciałam, żądałam od niego. Co ja zrobiłam! Nie łączyło nas nic prócz miłości – i nikt nie może być mi tak daleki i wrogi jak on, gdy mnie już nie kocha. Nie powiem nic, nie zapytam, nie napiszę. Jak zawsze. Nic nie jest łatwiejsze, jak ode mnie odejść.
Nie słucham postanowienia swego, aby sobie zapisać, że należy z największym staraniem unikać rozrywek, gdyż nie sprawiają już przyjemności. Nie chodzić do kawiarni ani między ludzi. Jest to najgorsza metoda wyrywania się smutkowi – patrzyć na cudze majowe uciechy. Trzeba jak najwięcej przesiadywać w domu – pośród abstrakcji – zwłaszcza gdy świeci słońce: smutek samotny jest nierównie bezpieczniejszy. Może nawet ogólna zasada: nie szukać radości między ludźmi, przeciwnie wręcz: chodzić między nich tylko wtedy, gdy ma się na to dosyć radości w sobie.