rozwiń zwiń

To nie jest tylko wojenna opowieść o trudnej miłości

LubimyCzytać LubimyCzytać
19.09.2019

– Historia miłosna miała być pretekstem do pokazania czytelnikom miasteczka, w którym mieszkali wyznawcy dwóch religii. Chciałam przybliżyć kulturę ludzi, którzy zawsze żyli obok, a jednak tak niewiele o nich wiemy – mówi Sabina Waszut, autorka książki „Narzeczona z getta”.

To nie jest tylko wojenna opowieść o trudnej miłości

[Opis wydawcy] Własnością młodego małżeństwa staje się stara, zagadkowa szafa. Barbara, której przeszłość też skrywa wiele tajemnic, pragnie odkryć, kim byli pierwsi właściciele antyku. Trafia do Sławkowa, miejscowości leżącej w Zagłębiu Dąbrowskim. Tam dowiaduje się, że mebel należał do rodziny żydowskiej. Dalsze poszukiwania doprowadzają Barbarę do Mikołaja, pasjonata historii i opiekuna żydowskiego cmentarza. Z płyt nagrobnych i starych dokumentów powoli odsłania się historia Sary, Żydówki zakochanej w goju – synu miejscowego szklarza.
Czy ich zakazana miłość zdołała przetrwać wojnę i Holokaust?

 

Za panią już kilka premier – każda jest tak samo stresująca?

Premiera to przede wszystkim czas wielu pozytywnych emocji i wzruszeń. Oczywiście z pewnym niepokojem oczekuję recenzji, ale przede wszystkim cieszę się chwilą, w której po raz pierwszy trzymam w rękach nową książkę. To niezwykle wzruszające dotykać własnej wyobraźni, myśli, które niedawno były tylko w głowie. Z niecierpliwością czekam też na wizyty w bibliotekach i księgarniach, bardzo lubię spotkania z czytelnikami, dają mi energię do dalszej pracy.  

Skąd u pani takie zainteresowanie Śląskiem? Wiem, że mieszka pani w Chorzowie, ale nie zawsze miejsce zamieszkania/pochodzenia wywiera aż taki wpływ na ludzi. W pani przypadku jest inaczej. 

Miłością do Śląska zaraził mnie mój dziadek. Odkąd pamiętam opowiadał mi historie o tym, jak tu było kiedyś, o czasach jego dzieciństwa, młodości. Wiele było również wojennych opowieści i chyba ta wojna trochę we mnie została. Teraz nie jest już tajemnicą, że książki „Rozdroża”, „W obcym domu” i „Zielony Byfyj” to nieco sfabularyzowana historia życia moich dziadków. Dobrze jest wiedzieć, skąd się wyrosło, znać własne korzenie, a moje są właśnie tutaj – na Śląsku. Na szczęście minęły już czasy, w których śląskie pochodzenie było uważane za powód do wstydu. We mnie takich uczuć nigdy nie było. 

Pracuje pani w Muzeum Etnograficznym. Nie czuje pani przesytu tym regionem? 

Nie ma takiej możliwości. Śląsk jest niezwykle barwny i różnorodny. Praktycznie codziennie, w pracy i poza nią, odkrywam coś nowego, fascynującego. Na przykład teraz dział, w którym pracuję, przygotowuje lekcję muzealną o zwyczajach i obrzędach weselnych. I choć przeczytałam już wiele na ten temat i nawet sporo napisałam, wciąż odkrywam nowe, niestety zapomniane już zwyczaje. Śląsk to dla etnografów i miłośników kultury studnia bez dna. Można z niej czerpać garściami. Dla mnie to również źródło inspiracji. 

W swoich książkach przedstawia pani historię Śląska. Akcja pani najnowszej powieści – „Narzeczonej z Getta” – dzieje się głównie w Strzemieszycach i Sławkowie, czyli w Zagłębiu Dąbrowskim. Ja sama mieszkam teraz na Śląsku, ale – tak się złożyło – pochodzę z Zagłębia. Dla wielu ludzi, szczególnie starszych, to rozróżnienie ma znaczenie. A jakie jest pani podejście do tego tematu?

Historia tych dwóch regionów toczyła się inaczej. Mówimy o obszarach, które przez stulecia wchodziły w skład różnych państw. Inne były problemy, inna jest pamięć zbiorowa i wspomnienia ludzi. Zupełnie różna jest też kultura. Z tego wynikały dawniejsze antagonizmy. Na szczęście teraz w większości wypadków to raczej żartobliwe docinki niż prawdziwa niechęć. Mam wśród bliskich znajomych wiele osób pochodzących z Zagłębia Dąbrowskiego. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, aby dzielić ludzi ze względu na ich miejsce zamieszkania. Chciałabym, aby inni też tego nie robili. Osoby spoza Śląska często nie wiedzą o różnicach kulturowych, dla nich katowiczanin i sosnowiczanin to taki sam Ślązak. Zamiast się oburzać, warto wytłumaczyć, jak różna była przeszłość tych miejsc, choć teraz znajdują się w tym samym województwie. 

Czym jest ta śląskość, o której tak często się mówi?

Rolada na obiad i czyste okna. (śmiech)

W dzisiejszych czasach trudno mówić o jednolitej kulturze czy obyczajach. Życie przyspieszyło i nawet w bardziej tradycyjnych rodzinach zamiast wspomnianej rolady zdarza się pizza. Z drugiej strony w ostatnich latach wzrosło zainteresowanie śląskością. Dzieci uczestniczą w konkursach gwary, w szkołach pojawiają się zajęcia z edukacji regionalnej, do łask wracają elementy dawnego wyposażenia mieszkań. Niedawno w liceum, w którym uczy się moja córka, powstał pokój regionalny, w którym młodzież może odpocząć, porozmawiać czy zjeść śniadanie. 

Ale czy obecną modę można już nazwać śląskością? Trudno powiedzieć. Śląskość to dla mnie pojęcie bardziej nieuchwytne i niezdefiniowane, trochę baśniowe. To przede wszystkim przywiązanie, które ma się w sercu. Można mieszkać tysiące kilometrów od Katowic, można żyć zupełnie inaczej niż nasi rodzice i dziadkowie, a w dalszym ciągu czuć, że należy się do tej ziemi.

Pani najnowsza książka „Narzeczona z getta” opowiada właściwie dwie historie: Basi i Sary. Łączy je tajemnicza szafa. W posłowiu tłumaczy pani, skąd pojawił się pomysł na tę powieść, ale – dla tych, którzy jeszcze nie mieli okazji jej przeczytać – proszę o tym opowiedzieć.

Ulegając modzie, sama niedawno zapragnęłam, aby w mojej kuchni stanął stary byfyj (kredens). Podczas poszukiwań trafiłam właśnie do Strzemieszyc. Obok pięknego kredensu, który teraz jest dumą mojej kuchni, stała szafa. Mebel przyciągnął moją uwagę, mimo że nie mogłam go zabrać. Tego samego dnia usłyszałam opowieść o nieznanych szerzej gettach w Strzemieszycach i Sławkowie i o Żydówce ukrywanej w szafie. Te opowieści nie potrafiły wyjść mi z głowy, wciąż myślałam o szafie i o Żydówce. Zaczęłam czytać o sytuacji Żydów mieszkających podczas wojny w okolicach Sławkowa i Strzemieszyc. Nawet się nie spostrzegłam, kiedy rozpoczęłam pracę nad książką.  

Na czym zależało pani najbardziej podczas tworzenia historii Basi i Sary? Co pani chciała przekazać? Jakie emocje wywołać? 

Oczywiście celem nadrzędnym była opowieść o Żydówce zakochanej w goju. Jednak historia miłosna miała być też pretekstem do pokazania czytelnikom miasteczka, w którym mieszkali wyznawcy dwóch religii. Chciałam przybliżyć kulturę ludzi, którzy zawsze żyli obok, a jednak tak niewiele o nich wiemy. 

Współczesna część powieści miała być zaledwie wstępem i zakończeniem. Rozrosła się i tak naprawdę trudno mi teraz powiedzieć, czy bardziej związałam się z Sarą, czy z Basią. Obie kobiety doświadczają tragedii, obie próbują sobie z nią radzić. Ta książka posiada kilka płaszczyzn, to nie tylko wojenna opowieść o trudnej miłości. Starałam się zagłębić w psychikę kobiet, pokazać ich wewnętrzny świat, w który uciekały przed zbyt trudną rzeczywistością. 

Basia ma średnio poukładane życie. Przeszła swoje, męczą ją traumy z przeszłości i generalnie średnio radzi sobie ze sobą. A pani dokłada jej jeszcze szafę. Lubi pani komplikować życie swoich bohaterów? 

W chwili, w której Basia kupuje szafę, nic nie wskazuje na to, że ten stary mebel tak mocno wpłynie na jej dalsze życie. Nie mogła tego przewidzieć. My też zazwyczaj nie wiemy, jakie decyzje będą znamienne dla naszej przyszłości. Widzimy to dopiero z perspektywy czasu. Czasem z pozoru drobna zmiana potrafi nieźle namieszać. 

Pisząc, staram się, aby historie moich bohaterów były prawdopodobne. Często zastanawiam się, czy balonik przypadków i niezwykłych zbiegów okoliczności, które pojawiają się w życiu moich bohaterów, nie jest już zbyt duży. Takie nadmuchanie, przepełnienie, nie jest dobre dla powieści. Próbuję tego unikać.

Dużo miejsca poświęca pani żydowskim tradycjom – czy to jest wiedza, którą pani posiada z racji swojego zawodu, czy też sięga pani do źródeł na potrzeby historii, którą akurat pani tworzy?

Zawsze zanim zacznę pisać, staram się dowiedzieć jak najwięcej na temat, który zamierzam opisać. Czytam, rozmawiam z ludźmi, podróżuję do miejsc, w których ma toczyć się akcja. Bardzo lubię ten czas. Fascynuje mnie poszukiwanie i odkrywanie. Tyle jest wokół rzeczy, które budzą moją ciekawość. Tyle tematów wartych zgłębienia. 

Z „Narzeczoną z getta” było podobnie. Kultura i tradycja żydowska jest niezwykle bogata i interesująca, a wiedza sprawia, że znikają stereotypy i mity. To bardzo ważne.

Odnoszę wrażenie, że ostatnio zrobiło się dość bogato, jeśli chodzi o powieści obyczajowo-historyczne. Jak pani sądzi, skąd teraz taka popularność powieści, które dzieją się w czasach wojny i często dotykają m.in. kwestii żydowskiej?

Umiera już pokolenie, które wojny doświadczyło, i właściwie to ostatni moment, aby mogli nam opowiedzieć o tym, co przeżyli, aby mogli nas ostrzec przed błędami, których popełnianie prowadzi do nienawiści, a potem wojen. 

Żyjemy w niespokojnych czasach. Dużo wokół nas przejawów nietolerancji. Wydaje się, że mimo sporej ilości książek ukazujących potworności wojny i Holokaustu, wciąż nie potrafimy zrozumieć, jak niewiele trzeba, aby historia się powtórzyła, a strach przed nieznanym i rodząca się z niego nienawiść jest drogą, którą nie powinniśmy iść.

Jak pani pracuje nad książką? Jest to konspekt i trzymanie się wyznaczonego kierunku czy raczej swobodne tworzenie? Czy w ogóle w powieści w pewnej mierze historycznej można sobie pozwolić na swobodę?

Rozpoczynając pracę nad książką, tworzę konspekt i bardziej lub mniej szczegółowy plan, ale często się zdarza, że potem, w trakcie pisania, bohaterowie podejmują inne decyzje i ich losy toczą się inaczej, niż planowałam. Pozwalam bohaterom żyć własnym życiem – myślę, że wtedy książka staje się bardziej autentyczna. W końcu nasze życie też nie toczy się zawsze tak, jak planujemy. 

Dla tych czytelników, którzy jeszcze nie mieli kontaktu z pani twórczością – dlaczego warto przeczytać „Narzeczoną z getta”?

To najtrudniejsze pytanie tego wywiadu. (śmiech) Trudno mi będzie zachęcić do przeczytania „Narzeczonej z getta” kogoś, kto preferuje kryminały bądź fantastykę lub po prostu nie lubi wojennych historii. Czytelnicy, którzy znają moje poprzednie książki, wiedzą, że staram się ich nie „przesładzać”. Dbam też o to, aby tło historyczne było wolne od błędów. Wiele czasu poświęcam na zdobywanie wiedzy o miejscu i czasach, w których toczy się akcja. Liczę, że „Narzeczona z getta” pozostanie we wspomnieniach czytelników nie tylko jako wzruszająca lektura, ale również jako źródło pewnej wiedzy, która rozświetli trochę szare karty naszej historii. 

Najnowsza książka to pani debiut pod skrzydłami Wydawnictwa Książnica. Są już jakieś plany na przyszłość?

O tak, zaczynam już pracę nad kolejną powieścią. Na razie mogę jedynie powiedzieć, że jest to naprawdę duże przedsięwzięcie. 

Wywiad przeprowadziła: Anna Makieła-Zoń, prowadząca blog „Spadło mi z regała”.

Artykuł sponsorowany


komentarze [1]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
LubimyCzytać 18.09.2019 13:06
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post