rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Książka Marcina Longina Prokopa (rocznik 1977) wpadła mi w rękę absolutnym przypadkiem i jak to często bywa z takimi przypadkami... pochłonąłem ją w godzinę. Może w półtorej. Żadna w tym moja zasługa, bo czytadło to lekkie, przyjemne i magnetyczne. Napisane z perspektywy łobuzowatego dziesięciolatka mieszkającego na warszawskich peryferiach. Longin razem z paczką znajomych zabiera nas w świat swoich codziennych wygłupów na podwórku, szkolnym boisku, u dziadków. W świat szczęśliwego, mimo oczywistych ówczesnych trudności, dzieciństwa.
Dla kogo właściwie ta książka? Dla bezdzietnych starszaków to jednodniowa wycieczka do czasów własnej beztroski, dla już-rodziców propozycja zerknięcia na świat okiem ich potomków i szansa na spojrzenie przez kalejdoskop, jak szybko dzieciaki się zmieniają, dla młodszych czytelników wyprawa w totalnie nieznane im czasy atari, zośki i koszy robionych ze starego koła do roweru. Zdaje się bezpowrotnie minione, tym bardziej przecież zasługujące na spisanie. Zwłaszcza ręką utalentowaną, której Panu Prokopowi nie mogę odmówić.

Książka Marcina Longina Prokopa (rocznik 1977) wpadła mi w rękę absolutnym przypadkiem i jak to często bywa z takimi przypadkami... pochłonąłem ją w godzinę. Może w półtorej. Żadna w tym moja zasługa, bo czytadło to lekkie, przyjemne i magnetyczne. Napisane z perspektywy łobuzowatego dziesięciolatka mieszkającego na warszawskich peryferiach. Longin razem z paczką znajomych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Powiem bez ogródek. Mam za sobą kawał dobrej literatury kryminalnej. Cieszy, że wyszła spod polskiego pióra.

Zygmunt Miłoszewski solidnie odrobił lekcję z kulis warszawskiego życia prokuratora Teodora Szackiego, głównego bohatera pierwszej z serii książek na temat jego pracy. Wyobrażam sobie, że autor spędził sporo czasu na zwiedzaniu stolicy z obu stron rzeki, obok której dochodzi do kluczowego morderstwa. Wybór na miejsce zbrodni 'jednej z tych', od zawsze intrygującej budowli jest strzałem w dziesiątkę (warto tam dotrzeć w czasie wypadu do Warszawy) i dodaje książce wiarygodności. Przejeżdżam obok niej codziennie i zawsze, mimowolnie zastanawiam się, jakie tajemnice kryje w swoich wnętrzach. Wchodząc w świat Szackiego poznałem jedną z nich.

Świeżość prozy Miłoszewskiego jest w dużej mierze oparta na przedstawieniu dochodzenia właśnie z perspektywy prokuratora. Świadoma rezygnacja z bohatera stojącego z założenia nieco z boku - sprawdzonego poczciwego detektywa, a zamiast zaproszenie do zatęchłego, pełnego biurokracji współczesnego (akcja dzieje się w 2005 roku, a całości dopełniają prologi w formie kroniki realnych zdarzeń) świata krajowej prokuratury, w której urzędnik w domyśle chce odhaczyć kolejną sprawę, dodaje książce kolorytu i ... zaskakuje. Teodor Szacki, podobnie jak jego imię, nie jest zwyczajnym urzędnikiem. Tak jak niezwyczajne jest śledztwo, którym przyszło mu się zająć. Jest ofiara i czterech podejrzanych. I odwieczne pytanie kto zabił? Książka wciąga, chociaż czyta się ją spokojnie (powiedziałbym, że właśnie w rytmie żmudnej pracy prokuratora) i, z premedytacją powtarzam, zaskakuje.

P.S. Z przyjemnością wyjeżdżam z Szackim do Sandomierza.

Powiem bez ogródek. Mam za sobą kawał dobrej literatury kryminalnej. Cieszy, że wyszła spod polskiego pióra.

Zygmunt Miłoszewski solidnie odrobił lekcję z kulis warszawskiego życia prokuratora Teodora Szackiego, głównego bohatera pierwszej z serii książek na temat jego pracy. Wyobrażam sobie, że autor spędził sporo czasu na zwiedzaniu stolicy z obu stron rzeki, obok...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czy Roman Polański znęcał się nad swoimi aktorami? W ilu filmach sam był aktorem? Po co zatrudniał w swoim filmie innego reżysera? "POLAŃSKI. PORTRET MISTRZA" to dobrze wyważona mieszanka tekstów i zdjęć z planów kolejnych filmów tytułowego Mistrza. Odpowiada na pytania rodem z serwisów plotkarskich (i na wiele więcej!) zupełnie bez sensacji. Bo żeby oddać filmową historię Polańskiego ważniejsza od formy jest jej treść.

Wspomniane teksty są autorstwa Jamesa Greenberga (wydawcy i dziennikarza, który poznał Polańskiego w 1991 roku przy okazji nagrywania "Gorzkich godów") i składają się ze streszczenia fabuł, cytatów wypowiedzi reżysera, czasami także aktorów oraz krytycznej względem filmu oceny autora książki. Fotosy prowadzą chronologicznie przez twórczość Polańskiego od reżyserii pierwszych etiud robionych w łódzkiej Filmówce (lata 50-te XX w.) po "Rzeź" (2011). Greenberg przychylnym okiem zwraca uwagę na motywacje twórcy i listuje środki przekazu, które decydował się (z różnym skutkiem) dobierać. To książka raczej dla osób, które znają już filmografię Polańskiego (każde streszczenie to spoiler!) lub czerpią radość z oglądania filmu jako dzieła wielowarstwowego. Zamieszczone opisy zachęcają, by odtworzyć raz jeszcze przynajmniej kilka tytułów. Warto traktować je jako dzieła samodzielne, ale również śledzić elementy wspólne składające się na swoisty autograf Polańskiego. Autor dość wyraźnie deklaruje we wstępie, że stworzył książkę retrospektywną i przede wszystkim twórczości Polańskiego jest ona poświęcona. Nie da się jednak zupełnie oddzielić życia prywatnego od zawodowego, które się nieustannie ze sobą krzyżują. Wyłania się z nich obraz reżysera, który chcąc oswoić makabryczne przeżycia (lata wojenne, zabójstwo żony, groźba deportacji do USA) stara się obrócić je w żart. Jest to widoczne w różnej skali w intencjach jakie mu przyświecały oraz w (nierzadko odmiennych) efektach końcowych jego filmów. Wisienką na torcie są końcowe strony książki zdradzające Polańskiego jako AKTORA, scenarzystę i producenta. Oko cieszy miniaturowa galeria plakatów filmowych a nadzieję na jeszcze więcej Polańskiego w kinach daje posłowie na temat nowych planów zawodowych.

Technicznie rzecz biorąc książka jest "do połknięcia" w jeden dzień, ma niecałe 300 stron. Wciąga, ale powoduje ból kolan - w Polsce spotkałem tylko wydanie z twardą okładką, ważące bagatelka 1,7 kg! Na pewno nie zginie w Waszych biblioteczkach.

Czy Roman Polański znęcał się nad swoimi aktorami? W ilu filmach sam był aktorem? Po co zatrudniał w swoim filmie innego reżysera? "POLAŃSKI. PORTRET MISTRZA" to dobrze wyważona mieszanka tekstów i zdjęć z planów kolejnych filmów tytułowego Mistrza. Odpowiada na pytania rodem z serwisów plotkarskich (i na wiele więcej!) zupełnie bez sensacji. Bo żeby oddać filmową historię...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Zaginiona dziewczyna" to twór, który jednocześnie wywołuje we mnie rozczarowanie i sprawia satysfakcję z przeczytania książki od deski do deski. Historia dwójki nowojorczyków, Nicka i Amy skazanych na powrót w jego rodzinne strony, pisana jest na zmianę przez oboje, z perspektywy czasu liczonego względem dnia tytułowego zaginięcia. Wspomniane rozczarowanie, która rodzi się przy lekturze pierwszych (ręce w górę 'kindlarze') dziesięciu procent książki niepostrzeżenie przeradza się w żywe zainteresowanie, co dalej. Nazbyt infantylne, przesłodzone początkowe rozdziały (Amy, błagam, kto pisze w taki sposób!?) oddają miejsce coraz bardziej gorzkim relacjom ze wspólnego życia. Zanim się zorientujesz stajesz gdzieś po środku zamkniętego konfliktu nie wiedząc, po której ze stron się opowiedzieć. To właśnie nieustanne i naprawdę zaskakujące zmiany w biegu wydarzeń działają bardzo na korzyść książki (brawo Gillian Flynn). Niestety znacznie słabiej patrzy się na dzieło jako hybrydę gatunkową. Aspiracje są spore, opowieść lewituje między diagnozą społeczną, psychoanalizą chorobowo zmienionej jednostki a rasowym kryminałem. Niestety nie pozostaje konsekwentna w żadnym z tych kierunków. W ciągu zdarzeń książce najbliżej do kryminału, chociaż sam koniec nie pozostawia złudzeń, że o coś zupełnie innego w tej historii chodzi.

"Zaginiona dziewczyna" to twór, który jednocześnie wywołuje we mnie rozczarowanie i sprawia satysfakcję z przeczytania książki od deski do deski. Historia dwójki nowojorczyków, Nicka i Amy skazanych na powrót w jego rodzinne strony, pisana jest na zmianę przez oboje, z perspektywy czasu liczonego względem dnia tytułowego zaginięcia. Wspomniane rozczarowanie, która rodzi się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Młoda na wydawniczym rynku postać Roberta Galbraith'a drugą z serii powieścią detektywistyczną i kryminalną zjednuje sobie rzesze fanów. I to z kilku powodów. Tym, którzy już po pierwszym spotkaniu polubili gruboskórnego detektywa sprawi radość samo spotkanie z jego stylem pracy - Cormoran Strike pozostaje wierny wpojonym zasadom w każdej sytuacji. Zdecydowanie mocniej, co zapewne ucieszy wszystkie emancypantki, zostaje zarysowana postać jego współpracownicy, Robin. Najważniejsza, jak to w powieści kryminalnej, jest jednak SPRAWA. Zwinnie opisana, intrygująca, działająca na wyobraźnie, wiarygodna i co najważniejsze zaskakująca w finale (czego nie mogę powiedzieć o debiucie).
Książka szybko wciąga - można pochłonąć ją w jeden dzień bez większego trudu. Z początku nieco drażnią cytaty otwierające każdy z rozdziałów, znacznie zyskujące, gdy traktować je jako rodzaj luźnej wskazówki na temat danego fragmentu książki. Fabuła jest skonstruowana tak, by dać wrażenie płynnej kontynuacji losów detektywa dla znających głośną sprawę zabójstwa Luli Laundry, a jednocześnie nienachalnie zachęcić do zapoznania się z nią nowych czytelników. Właśnie tym drugim zdradzę, że Cormorana polubią wszyscy, którym zbyt nudne stały się spotkania z wymuskanym, acz nieprzeciętnie inteligentnym Herculesem Poirot. Strike absolutnie nie ustępuje mu zdolnością płynnego, dedukcyjnego myślenia (przy okazji wprowadzając nas w styl pracy prywatnych detektywów do wynajęcia), ale korzysta z niego nienachalnie. Na ulicy zwróciłby swoją uwagę wzrostem i nieprzyjemną pamiątką z czasów wojny, w której uczestniczył. Je, tak samo jak większość z nas fast foody i sprawia, że mam ochotę sięgnąć po pełny kufel, by napić się w jego towarzystwie. To mruk, który działa na kobiety (co nie może umknąć oku Galbraith), lubi typowo męskie rozrywki i absolutnie nie znosi dzieci. To facet, którym nie chciałbym być, ale z którym chciałbym się znać. A wracając do książki, jest nuta goryczy. Zdecydowanym minusem są zbyt szerokie i zbyt częste opisy meteorologiczne. Tak, jakby książkę pisała kobieta... ;)

P.S. Z niecierpliwością czekam na trzeci tom serii.

Młoda na wydawniczym rynku postać Roberta Galbraith'a drugą z serii powieścią detektywistyczną i kryminalną zjednuje sobie rzesze fanów. I to z kilku powodów. Tym, którzy już po pierwszym spotkaniu polubili gruboskórnego detektywa sprawi radość samo spotkanie z jego stylem pracy - Cormoran Strike pozostaje wierny wpojonym zasadom w każdej sytuacji. Zdecydowanie mocniej, co...

więcej Pokaż mimo to