-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać442 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2016-10-10
2016-11-25
Targi Książki, 2016r., w Krakowie; już od początku nie szły po naszej myśli, przede wszystkim dlatego, że mogliśmy na nich spędzić tylko trzy godziny i to w dzień, w którym na hali nie było żadnego z naszych ulubieńców. Snułam się, więc, z jednym z moich recenzentów, ze smutną miną i szukałam perełek na poprawę humoru. Nagle, z pełnym impetem, wbiłam się w plecy mojego towarzysza, który z nabożną czcią wyszeptał „Ej, czy to czasem nie jest Ćwiek??”. Patrzę więc, ostrożnie, wychylając się zza tych moich towarzyszowatych pleców i widzę faceta z broda na Wolverina, sympatycznie uśmiechającego się do zdjęcia. O motyla noga, to naprawdę on!
Teraz mała dygresja; był taki pomysł, żeby ponagrywać wywiady z autorami, ale niestety szans na to nie ma. W jednym momencie robię się czerwona, nie wiem co powiedzieć, stres mnie rozwala. Bo, jasna cholera, ludzie którzy piszą książki, są po prostu niesamowici. Skoro potrafią przelać na papier takie historię, a jeszcze wcześniej wytworzyć je w swoich głowach i … ojej. Nie miałabym odwagi zmierzenia się z tym, że jakaś obca osoba przeczyta wykreowany przeze mnie świat. Już z recenzjami jest hardcore! A jak zobaczyłam Jakuba Ćwieka i coś tam zaczęłam dukać, bojąc się nawet podejść do zdjęcia, to już wiedziałam, że z pomysłu nici :) No, ale co ja Wam tu będę o moich lękach, wracamy do tematu…
Mój recenzent wziął w łapy aparat, kazał lecieć po książkę i dać do podpisu. No to ja się nerwowo rozglądam i widzę, że promowana pozycja, wcale nie jest dziełem jednej osoby, tylko całej grupy, siedzącej przy stoliku. Biorę, więc POP i powolutku tuptam, dając do podpisu. Najpierw Kuba, potem reszta wesołej kompaniji (niesamowicie fajnych ludzi, chichrolących się nad rozmiarem każdego podpisu), robimy zdjęcie (oczywiście mnie na nim nie ma bo doznała bym omdlenia) i uciekam najszybciej jak się da, żeby nikt nie zauważył, że łapy mi się trzęsą :)
A potem, już w samochodzie, patrzę co wzięłam i trafia mnie jasna cholera. Bo książka jest o podróży, o której każdy ze znanych mi Geeków, ze mną na czele, marzy i śni. Wyprawa po Stanach, w poszukiwaniu popkulturowych perełek, w kamperze, z przyjaciółmi… no bajka!
Pop jest świetnie napisany. Na to „świetnie” składa się język, budowa, szata graficzna, zdjęcia, no i fantastyczny styl.
Na wstępie, dowiadujemy się o tym jak zrodził się pomysł na wyprawę, poznajemy, powolutku, wszystkich jej uczestników, plany a potem już wyruszamy. Podróż jest niesamowita, naszpikowana takimi miejscami, że płakać się chce (w każdym z przeglądanych przeze mnie opisów tej książki, gdzieś na początku, w środku, bądź pod koniec pojawia się słowo zazdrość, postaram się, więc, go nie używać, ale chciałabym, żebyście wiedzieli, że cały czas błąka się ono w okolicach mojej klawiatury :)).
Jest Nowy Jork, M&Msy, Ketchum, Boston, Nowy Orlean (z niesamowitym fotelem). Jest biuro Stephena Kinga, opowieść o „Ekipie”, anegdotka o sukience księżniczki z Krainy Lodu. Są historie o jedzeniu, Bunshee, sklepy z takimi pamiątkami, że płakać się chce, na samą myśl o tym, że są gdzieś tam w świecie, dostępne. Jest element z Detektywa, miasto z Walking Dead, facet z Jaya i Cichego Boba, Rocky i Filadelfia.. no po prostu wszystko o czym marzycie!
Ale, ale! To nie jest przewodnik o tym jak zwiedzić kultowe miejsca w Stanach. To też opowieść o ludziach. O tym jak musieli przetrwać tę podróż razem, upchnięci na kilku metrach w kamperze. O tym jak się kłócili, wkurzali na siebie, godzili, darli. O tym jak jedli, kąpali się, wydawali bez opamiętania kasę (panie Radku w każdym momencie byłam z Panem :)) na gadżety, które, każdy popkulturowy świrus chciałby mieć w swoich łapach (byłabym jak robot przy tych koszulkach w Walmart’cie… jestem o tym przekonana… mam czapkę z uszami Yody…z włosami w uszach…).
Jest też o tym, że nie zawsze się udaje, że czasem pojawiają się wątpliwości, że nie wszystko jest takie, jak to sobie wymarzymy…
Mój egzemplarz, wygląda jak psu z gardła wyjęty, z pozakładanymi rogami, wymiętolony, po prostu masakra. A to dlatego, że Kuba Ćwiek i jego ekipa sprzedali mi tak niesamowicie, olbrzymią ilość ciekawostek ze świata popkultury, że wracając do domu, bądź idąc do pracy, zarzucałam wszystkich znajomych, fragmentami książki… Co chwilę słyszeli jedynie: a wiedziałeś, że ??? I tak przez tydzień. Doszło już do tego, że gdy ostatnio weszłam do biura, mój kumpel, dzielący ze mną biurko, zapytał „No i jak podróż? Gdzie dotarli?”:)
Mam teraz całą masę filmów do zobaczenia, seriali do oblookania i książek do przeczytania.
W Popie znajdziecie dużo fajnych zdjęć z wyprawy (Kreska_ i Patryk zrobili niesamowicie klimatyczne foty!!), niektóre z opowiastkami, niektóre bez. Po każdym rozdziale Ćwieka jest część Bartka (Z rzeczy Po(P)Ważnych by Bartek), które zawierają dodatkowe objaśnienia, kolejne tony ciekawostek i czyta się je, po prostu, super. Są jak wisienka na torcie. Książkę kończy ponad 50 stron „Dziennika pokładowego Radka” (czyli relacja z podróży na żywo), która jest po prostu wyśmienita. Niby informacje o wyprawie, którą przed chwilą skończyliśmy, niby wszystko o czym już wiemy, ale cholera, przez fakt, że opisuje to wszystko inna osoba i to jeszcze w taki fajny, luźny sposób, no po prostu majstersztyk (a ‘garść impresji’ w niektórych przypadkach wywoływała na moich ustach niemożliwy do powstrzymania uśmiech i to bez względu na miejsce jej czytania).
Myślę, że to właśnie fakt, że Zarówno Kuba jak i Radek pisali w ten normalny, fajny sposób, sprawia, że od książki nie można się oderwać. Nie ukrywają, że coś się spieprzyło, że ktoś się uniósł, że czasem ciężko było ze sobą wytrzymać. Czytając, czujesz się jak na spotkaniu z kumplami, którzy opowiadają ci gdzie ostatnio ‚wybyli‚. Nie możesz ich nie polubić.
No i jest jeszcze Ojczenasz, którego uwielbiam, Lambert i jego owoce… a tam, co ja się będę, wszyscy są super!
Kiedy patrzę dziś na to zdjęcie z Targów Książki, uśmiecham się do siebie, bo są na nim ludzie, którzy sprawili mi całą masę radochy. Przez Stany popŚwiadomości to jedna z najfajniejszych książek, jakie ostatnio czytałam i na pewno jedyna w swoim rodzaju.
Jeśli kiedykolwiek spotkam, któregoś ze współautorów, wypnę dumnie pierś (zapewne przyobleczoną w koszulkę z rzygającym tęczą jednorożcem) i po 30 minutach, gorączkowych rozmyślań o tym co wypada powiedzieć, powiem coś… mało mądrego… :)
Więc, na wszelki wypadek, napiszę to teraz; Wasza książka była niesamowitą przygodą! Dzięki, że pisząc ją (fotografując), daliście możliwość, różnym popkulturowym świrusom, wzięcia, w tej przygodzie, udziału!!!
No, to by było na tyle! Ach no i jeszcze… CZACZYTAĆ!!! Choćby nie wiem co!!!!
na CzaCzytac.pl
Targi Książki, 2016r., w Krakowie; już od początku nie szły po naszej myśli, przede wszystkim dlatego, że mogliśmy na nich spędzić tylko trzy godziny i to w dzień, w którym na hali nie było żadnego z naszych ulubieńców. Snułam się, więc, z jednym z moich recenzentów, ze smutną miną i szukałam perełek na poprawę humoru. Nagle, z pełnym impetem, wbiłam się w plecy mojego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-11-24
Podróże to marzenie wielu z nas… a Czytacze, ze swoją wielką wyobraźnią i potrzebą poznawania nowych miejsc, są już przypadkami totalnie beznadziejnymi (sprawdzone na grupie kilkunastu Czytaczy :)). Dlatego od czasu do czasu, z powalającą, nieskończoną zazdrością, czytamy o wielkich wyprawach. Po Stanach i Czadzie przyszedł czas na Indochiny!
Anna Korzeniowska, autorka książki, wyruszyła w podróż, w ten najlepszy z możliwych sposobów, a więc z masą szczęścia i z brakiem jakiegokolwiek biura podróży w tle. Trochę w tym pomocy „zapomnianej rodziny”, trochę cen biletów a trochę determinacji i stało się!
Książka jest napisana prostym i czytelnym językiem. Pędzi do przodu. Nie ma w niej jakichś wzniosłych przemyśleń i podróży do wnętrza siebie. Ta książka, jest jak fajny przewodnik, z masą ciekawostek historycznych, miejsc do zwiedzenia, miejsc do „zjedzenia”, miejsc do spania, ale też miejsc do unikania, nie spania i… jedzenia do… niejedzenia!
Tajlandia, Kambodża, Wietnam i Laos, to taki kawałek świata, który dla wielu z nas wydaję się być zupełnie niedostępny. Korzeniowska, pokazuje, że tak naprawdę, każdy może się tam wybrać i zakosztować zupełnie nowej kultury i innego świata. Nie boi się napisać o rzeczach, które jej się nie spodobały, lub które należy omijać. Jest rzeczowa, ale pisze w ten taki, przyjemny i luźny sposób, że mkniesz przez kolejne strony, nie zauważając, że właśnie zbliżasz się do końca.
Pisze o poznanych ludziach, zwierzakach w pokoju (niektórych, troszkę strasznych!!), turystach, mieszkańcach… Po prostu z tą uroczą i czasem, rozbrajającą szczerością, opisuje swoją przygodę i dzięki temu, pozwala nam, w niej uczestniczyć.
Podoba mi się to, że dużo w tym poradnika. Autorka zwraca naszą uwagę na to jak załatwić, bądź zrobić wiele rzeczy, poczynając od wymiany waluty a kończąc na tym, gdzie lepiej trzymać aparat w silnym, dłoni uścisku :)
Nie będę Wam opisywać tych wszystkich niesamowitych miejsc do zwiedzenia, w których A. Korzeniowska była. Nie napiszę Wam też co za niesamowitości widziała. Nie zamierzam też zwracać Waszej uwagi na sytuacje, w których było dziwnie albo niebezpiecznie. Bo jeśli zastanawialiście się czy warto wyruszyć na taką wyprawę, która może stać się przygodą życia, a wybierzecie Indochiny, to „Z plecakiem przez…” musicie przeczytać sami. A zaręczam Wam, że pierwszą rzeczą, jaką zrobicie po zamknięciu książki, będzie orientowanie się w cenach biletów!
Skoro „jesteś tym co myślisz” (zgodnie z sekwencją, skradzioną pewnemu Szkotowi, który mieszkał w Afryce, by koniec końców osiąść w Wietnamie :)) to może czas pomyśleć, że możesz wszystko! A wtedy okaże się, że „koniec świata” wcale nie jest tak nieosiągalny i daleki!
CzaCzytać i CzaPodróżować!!!
na stronie http://www.czaczytac.pl
Podróże to marzenie wielu z nas… a Czytacze, ze swoją wielką wyobraźnią i potrzebą poznawania nowych miejsc, są już przypadkami totalnie beznadziejnymi (sprawdzone na grupie kilkunastu Czytaczy :)). Dlatego od czasu do czasu, z powalającą, nieskończoną zazdrością, czytamy o wielkich wyprawach. Po Stanach i Czadzie przyszedł czas na Indochiny!
Anna Korzeniowska, autorka...
Śmierć każdego człowieka, to taka jego mała, osobista apokalipsa. No bo przecież, następuje wtedy koniec całego jego jestestwa i równocześnie, rozpoczyna się (mam nadzieję) coś zupełnie nowego. Reinkarnacja, Niebo, Piekło, uwolnienie energii… no pomysłów na to nasze pozagrobowe „być” jest mnóstwo, tak jak religii, w których możemy wybierać do woli. A i koniec świata, każda z tych religii ma inny. Gołkowski wybrał chrześcijańską wizję apokalipsy i… stworzył historię, która, co kompletnie przerażające, wydaje się mieć, koszmarnie, prawdopodobny przebieg…
Żeby nie było, wszystko zaczyna się jak należy; gwiazdy spadają z nieba, ludzkość dopadają przeróżne plagi, Jeźdźcy ruszają na podbój nieszczęsnych, grzesznych dusz, ale, jasna cholera, coś się ta cała „armagedonowata” sprawa zaczyna przeciągać. No bo, wyobraźcie sobie nas, ludzi w XXI wieku, którzy muszą się zmierzyć z nadchodzącym końcem! Przecież nie ma szans po dobroci! Część nie uwierzy, część się nie da i będzie walczyć, kolejni zbratają się z wrogiem, ktoś ucieknie, ktoś zaneguje, włączy się kombinatorstwo i tak to się będzie tym anielskim wysłannikom dłużyć… A nadejście Pana? Moment ostateczny? A co jeśli się nie zjawi? No właśnie…
W książce, w związku z tym przekroczeniem wszelkich, możliwych terminów i licznymi niepowodzeniami zastępów anielskich, siły wyższe, zwracają się do ludzi, po swego rodzaju wsparcie, zaciągając do swych szeregów oddziały Komorników tj. ludzi, którzy nie umierają (no może umierają, ale są nieśmiertelni- doczytacie, zrozumiecie) i zajmują się wyszukiwaniem i eksterminacją, co sprytniejszych i bardziej opornych grzeszników. Jednym z komorników jest Ezekiel VII główny bohater całej tej historii, którego, choć się nie chce, z racji wykonywanego zawodu, to nie da się nie polubić… albo, przynajmniej, się do niego nie przywiązać.
Poznajemy Ezekiela, w momencie otrzymywania kontraktu a później, podążamy za nim, powoli poznając reguły panujące w tym spapranym świecie „Po” i biorąc udział w coraz to bardziej fascynujących pościgach. Przedstawia się nam stopniowo; podczas zleceń, umierania, rozmów, urywków z przeszłości. Czasem gdy dokonywał jakiegoś wyboru, musiałam, z przykrością stwierdzić, że to był jedyny i słuszny krok, choć wcale nie czyniło to z niego bohatera o którym mogłabym powiedzieć: to dobry facet. A czasem gdy robił coś z pozoru złego, to tak naprawdę złe nie było…
Anioły, święci (jeden z zamiłowaniem do pornografii, nawet, troszkę da się lubić), cherubiny, i całe to niebiańskie towarzystwo jest tak koszmarnie potworne i bezuczuciowe, że aż czasem nie mogłam uwierzyć w słowa pojawiające się na kolejnych stronach. Gołkowski stworzył straszny świat, pełen przerażających istot, pozbawionych jakiegokolwiek elementu współczucia, łaski czy dobra. Jeśli liczycie na miłą historie o aniołkach zstępujących na chmurkach, z ekipą jednorożców na kolorowej tęczy, to nie jest książka dla Was. Tu krew się leje strumieniami, ludzkość (przynajmniej jej część) walczy o przetrwanie i to wszelkimi, możliwymi sposobami i co najgorsze, też nie jest wspaniała… Tak naprawdę, mało w tym wszystkim jakiegokolwiek pozytywnego przesłania, ale jakieś jest, więc wiary w człowieczeństwo nie stracicie 😀
To dobra książka, dopracowana, z genialnie zarysowanymi postaciami i światem przedstawionym, który przyprawia o dreszcze.
Sam pomysł jest po prostu wybitny i należą się za niego autorowi brawa.
Fabuła wartka i szybka. Trochę zagadek, dużo poszukiwań, złożonych i ciekawych postaci, wszechobecne poczucie zagrożenia, śmierć, trochę odpowiedzi, parę zagadek, dobre sceny walki… Naprawdę, świetnie napisana i warta przeczytania.
Z niecierpliwością oczekuje na kolejny tom, bo końcówka Komornika jest mistrzowska i pozostawia gigantyczna potrzebę poznania zakończenia, bądź, choćby rozwinięcia historii…
Śmierć mnie przeraża i to chyba całkowicie normalne, ale dzięki Michałowi Gołkowskiemu, moja wyobraźnia zaczęła, w tym temacie, pracować na pełnych obrotach i… boję się jeszcze bardziej.
Ta apokalipsa to przerażająca wizja, ale nie można obok niej przejść obojętnie.
Koniecznie CzaCzytać!
Na www.czaczytac.pl
Śmierć każdego człowieka, to taka jego mała, osobista apokalipsa. No bo przecież, następuje wtedy koniec całego jego jestestwa i równocześnie, rozpoczyna się (mam nadzieję) coś zupełnie nowego. Reinkarnacja, Niebo, Piekło, uwolnienie energii… no pomysłów na to nasze pozagrobowe „być” jest mnóstwo, tak jak religii, w których możemy wybierać do woli. A i koniec świata, każda...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to