cytaty z książki "Kurczab. Szpej, szpada i tajemnice. Niezwykłe życie Janusza Kurczaba"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
W książkach i artykułach Jano, po jego notatkach i listach widać, że był rozpięty między dwiema namiętnościami: płynącą z duszy potrzebą pisania o wspinaniu i promowania gór jako miejsca magicznego oraz blokującą go niechęcią do ujawnienia głębszych emocji z tym związanych.
W życiu jednak nie można zdobyć wszystkiego. Trzeba wybierać, ważne jest to, by wybór był świadomy. Ci, którzy porzucili góry, chcąc mieć osiągnięcia na innym polu, również stracili wiele. Może nawet więcej niż my.
Co sprawiło, że Janusz Kurczab nie jest wymieniany jednym tchem ze wspinaczami złotej ery polskiego himalaizmu, jak Jerzy Kukuczka, Wanda Rutkiewicz, Krzysztof Wielicki, Andrzej Heinrich, Leszek Cichy, Wojciech Kurtyka, Maciej Berbeka czy ciut młodszy Artur Hajzer? Wszyscy oni byli jego kolegami, z wieloma się wspinał, kilku uczył wspinaczki.
Kurczaba znają pasjonaci górskiej historii, ale dla innych pozostaje anonimowy.
A przecież w historii polskiego sportu jedynie Kurczab oraz szybownik i saneczkarz Jerzy Wojnar zostali odznaczeni Złotymi Medalami za Wybitne Osiągnięcia Sportowe w dwóch różnych dyscyplinach. Nie ma w Polsce wyższego sportowego odznaczenia, podobnie jak nie ma na świecie wielu tak wszechstronnych mistrzów.
Przygodę z taternictwem rozpoczął już jako wyczynowy sportowiec. Niewątpliwie pomogło mu to błyskawicznie wskoczyć do taternickiej elity.
Jano miał nosa do wynajdywania nowych dróg w skale, umiejętnie dobierał zespoły do przewidywanych trudności. Był inicjatorem i mózgiem wielu wypraw, a w finale górskiej kariery poprowadził sześć dużych ekspedycji na szczyty dziewicze lub tak znane i wymagające jak K2.
Marcowe wspinanie to bajka. Przy odrobinie szczęścia słońce oczyści skałę ze śniegu, a czasem i lód wytopi.
Dobry aktor często jest egocentrykiem, Woszczerowicz był z tych skrajnych. Apodyktyczny, w dorastaniu syna obecny był rzadko.
Gdyby powstała Polskosłowacja, mielibyśmy całe Tatry, bez pieczątek w dowodzie i paszportowych korowodów, stref nadgranicznych, wopistów (żołnierzy Wojsk Ochrony Pogranicza). Za Tatry zgodziłbym się nawet na Słowacjopolskę.
Dłonie nie znalazły oparcia. Upadł. Przekręciło go. Na bok, na plecy. Zobaczył chmury uciekające za ocienioną grań, odsłonił się kobaltowy błękit nieba.
Zero paniki. Zdawało mu się, że panuje nad nieplanowanym odwrotem spod ściany. Zero lęku. Kontrolował myśli gnające po głowie. Wbrew opowieściom tonących i zasypywanych taśma wydarzeń z młodości nie sunęła przed oczami. Zero nerwów. Chłodno analizował sytuację. Nie panikować!
Natura dała pokaz mocy - i nagle wszystko stanęło. Śnieg zmieniał się w beton. To druga groźna faza lawiny, unieruchamiająca.
Nie lubił nerwowego wysiłku podróży, ale cóż, okoliczności zmuszały. Dwa razy do roku kupował bilet drugiej klasy ze zniżką dla emeryta. Wsiadał na stacji Warszawa Wschodnia i wyruszał sprawdzić, jak ma się choróbsko.
Taterniczki częściej przyjeżdżały same. Na miejscu było tylu facetów, że nie było potrzeby ciągnąć w góry lamusa, który mylił ławeczkę z drabinką, na karabinek mówił karabińczyk, a na podejściach dyszał.
Najwyżej doszedł do 6800 metrów.
- Każdy ma swój Everest. Ja nie byłem zawodowym wspinaczem, tylko miłośnikiem gór - mówi Różniecki. - Poza tym lekarz ma wiele zadań na wyprawie, głównie w bazie.
Był zdyscyplinowanym pacjentem. Jeśli temat uznał za ważny, podchodził doń metodycznie. Zbierał informacje, notował. Dla spraw najważniejszych zakładał teczki, gdzie lądowały prasowe wycinki, dokumenty, notatki, wizytówki i zdjęcia. Rzadko zdawał się na improwizację, no, chyba że ją zaplanował.
Było o tyle łatwiej, że Janusz szybko przyzwyczaił mamę do częstych i długich nieobecności. Nigdy jednak nie pozbyła się towarzyszącego tym wyjazdom niepokoju. Przychodził, gdy synek sięgał po leżący na szafie plecak, a mieszkanie zagracał szpejem.
Uczniem był niezłym, szczególnie dobrze radził sobie w przedmiotach ścisłych, jak algebra, a potem fizyka. Widząc jego energię i sprawność, pod koniec trzeciej klasy mama zapisała go na zajęcia sportowe. Zaczynał od gimnastyki, potem szybko próbował pływania, ale na dłużej pochłonęła go lekkoatletyka.
Pani Helena sama bała się iść na długą wycieczkę, a tym bardziej za żadne skarby nie puściłaby bez opieki Janusza. Górska turystyka dopiero odradzała się po wojnie, wiele schronisk i przygranicznych szlaków było zamkniętych.
Powiedzieć, że bardzo mu się ta wycieczka spodobała, to zredukować górę emocji do lakonicznego "piknie, kurwa, piknie". Pierwszego stylizowanego na góralską gwarę zwrotu, który padł z ust towarzyszy wycieczki.
Potem jeszcze wielokrotnie słyszał, jak to się ceprom wydaje, że gwarą mówią. Sam nie próbował, nie odcinał się od warszawskich korzeni, nigdy nie robił z siebie górala, ani zakopiańczyka.
W przypadku Janusza studia okazały się wyzwaniem z góry (i przez góry) skazanym na niepowodzenie. To tak jakby w klapkach, bez liny i haków atakować Filar Kazalnicy. Kilkadziesiąt godzin absencji na każdym z pięciu rozpoczynanych kierunkach było nie do nadrobienia.
W naukowej karierze trzymał się twardo zasady: jeśli sport przeszkadza ci w studiowaniu, rzuć studiowanie. Teraz miał już wytłumaczenie: wspinał się i fechtował na poziomie, który intensywnością wykraczał daleko poza hobby.
Wyniki na planszach przynoszą prawie natychmiast duże zadowolenie. Sportowiec staje się popularny, czyta o sobie pochlebne artykuły prasowe. W alpinizmie sukcesy są bardziej kameralne, wie o nich garstka ludzi. Przeżycia pozostają jednak na całe życie.
Nie wiem, jak wyglądałoby moje życie bez gór i wspinania, z pewnością byłoby zdecydowanie uboższe, nawet zakładając, że poświęciwszy się szermierce, odniósłbym znacznie większe sukcesy.
Gdy spojrzysz na życie jak na linię i oznaczysz punkt tu i teraz, to po jednej stronie jest wszystko, co kiedyś się stało - znasz to, rozumiesz przyczyny i powody, ale tego już nie zmienisz - a to, co w przyszłości, jest tajemnicą, ale tam nadal możesz zmienić prawie wszystko. To piękne.
Przygwożdżony do łóżka Janusz smakował czytanie tylko dla przyjemności, na co dzień nigdy wcześniej nie miał czasu. Teraz po zdaniu, dwóch zamykał oczy.
Cenię drogi, które prowadzą wprost, ale też te, które są zgodne z logiką ukształtowania formacji, kluczą wśród spiętrzeń, wykorzystują naturalne drzwi do trudności, jak kominy, płyty itd. Takie ściany w Tatrach mają Słowacy, przede wszystkim zach. Łomnica, Galeria Gankowa, pn. ściana Małego Kieżmarskiego.
Sama kocha góry i raz na trzy lata jeździ do Zakopanego, do ośrodka Ministerstwa Zdrowia na dwutygodniowe wczasy, ale żeby narażać życie, szczególnie gdy się przeżyło wojnę? Nie potrafi tego zrozumieć, choć od lat widzi radość, jaką synowi daje wspinaczka.
Ze szpada w dłoni nawet w późnym wieku młodniał. Sylwetka mu się prostowała, znikał pokaźny brzuch, z którego na co dzień zsuwały się na boki napięte szelki - zdecydowanie wolał je od paska.