cytaty z książki "Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Najbardziej drażni ludzi to, że ryzykujemy życie dla czegoś, co wydaje się kompletnie bezużyteczne, nikomu niepotrzebne. Ale może to jest potrzebne tym, którzy to robią! Może oni po prostu potrzebują tego, żeby żyć.
Nie powinniśmy iść w góry lub w naturę, jeśli mamy z nimi walczyć, ale tylko wtedy, gdy z całego serca je kochamy.
To, czy zostaniemy w pamięci potomnych, zależy w dużym stopniu od naszej pasji - mówiła, budując własną legendę jako ikona himalaizmu. - Nie możemy wybierać tego sami, czy nas zapiszą, czy nie, trzeba działać.
Życzę wszystkim, którzy mnie słuchają, żeby osiągali w życiu swoje Mount Everesty.
Jest jakaś granica tego, ile człowiek może przyjąć, a ile musi od siebie odsunąć, by żyć.
Pewnej nocy pracowałam długo w bazie. Wszyscy już spali. Wyszłam przed namiot. Góry stały ciche w świetle księżyca. Pluski wody, szelest kamieni, spokojny rytm księżyca. Wszystko było na swoim miejscu i tak harmonijne, że zrozumiałam: to tutaj jest moje miejsce. Oczywiście, nie chodziło o to, by zostać tam jako jeszcze jedna martwa, lodowa bryła, lecz w najpiękniejszej scenerii, jaką znam, cieszyć się życiem.
Roztargnienie jest cechą geniuszy!
Zakochałam się w alpinizmie - odpowiadała na pytanie, dlaczego chodzi w góry. - Punktem wyjścia jest miłość, a dopiero później człowiek zastanawia się, czy to wszystko ma sens.
I tak jak zwykle, im mniej miała radości z życia, tym bardziej skłonna była do tego, by ryzykować w górach, idąc jak najwyżej w strefę śmierci. Im mroczniej na dole, tym większa chęć, by być w górze. Im mniej siły do życia, tym większa chęć, by igrać ze śmiercią.
Gdy schodzę z gór, płaczę - zwierza się Bogdan Stefko. - Wiem, że zbliżam się do ludzi i od razu zaczynam odczuwać złą energię. W górach się oczyszczam, a teraz znowu zaczynam wchłaniać całe zło tego świata, wiem, że wejdę w świat, w którym obowiązuje prawo dżungli. Jest mi przykro, że znowu będę musiał zderzyć się z tym, co mnie pochłonie, z wieloma zależnościami, jakie obowiązują w życiu, ale przede wszystkim szkoda mi tych przeżyć, jakie zostawiam w górach.
Ludzie to są skurwysyny, tak naprawdę to ja kocham tylko zwierzęta.
Śmierć w górach wydawała mi się wówczas bohaterska i wziośle tragiczna. Trochę po młodopolsku myślałam, że góry za miłość do siebie każą płacić cenę najwyższą.
Każde wielkie nawiedzenie: literatura, sztuka, miłość erotyczna i zarazem metafizyczna, góry czy inne zajęcie uprawiane z samozaparciem, jest afirmacją siebie, jest wielkim egotyzmem, jest śpiewem radości życia twórczego, ale bywa też paliwem do autozniszczenia, jest przyzywaniem śmierci, jako ostatecznego ukojenia w lodowej jaskini, na najwyższej grani.
Czy alpinizm jest nieuleczalną chorobą? - zapytał Wandę dziennikarz przed jedną z jej ostatnich wypraw. Odpowiedziała: Tak.
Katastrofy górskie pochłonęły wiele ofiar. Ginęli w nich jednak głównie mężczyźni. Jeśli kobiety podejmują takie samo ryzyko, to nie mogą łudzić się, że przyroda potraktuje je łagodniej.
Nie wszyscy muszą siedzieć na kanapach, oglądać telewizję i gotować obiady (...) Świat byłby potwornie nudny. W życiu są też potrzebni ludzie, którzy wchodzą tam, gdzie nikt nie wszedł, nawet jeśli dają powody do dyskusji czy budzą emocje.
Wydaje się, że nie ma racjonalnych powodów dla wielu wyczynów ludzkich.
Wiadomo, że kiedy Edmund Hillary zszedł do bazy po wejściu na Everest, powiedział: "Załatwiliśmy skurwysyna", a zdanie to za posrednictwem BBC obiegło cały świat.
Kiedyś w bazie siedzieli razem wszyscy zainteresowani zdobywaniem Noszaka: Polacy, grupa Amerykanów i Messner – pamięta Janusz Onyszkiewicz. – Zrobiło się późno, a Polacy, tak jak Amerykanie, mieli iść w góry. Amerykanie zbierają się do wyjścia, zakładają plecaki. Idą, bo czas goni, i pytają zdziwieni Polaków: "A dlaczego wy jeszcze nie jesteście gotowi?". Na to Messner im odpowiada: "Oni mogą sobie na to pozwolić, Polacy to świetni alpiniści".
Gdy schodzę z gór, płaczę – zwierza się Bogdan Stefko. – Wiem, że zbliżam się do ludzi i od razu zaczynam odczuwać złą energię. W górach się oczyszczam, a teraz znowu zaczynam wchłaniać całe zło tego świata, wiem, że wejdę w świat, w którym obowiązuje prawo dżungli. Jest mi przykro, że znowu będę musiał zderzyć się z tym, co mnie pochłonie, z wieloma zależnościami, jakie obowiązują w życiu, ale przede wszystkim szkoda mi tych przeżyć, jakie zostawiam w górach.
Mówi się, że nie zawsze można spełnić czyjeś oczekiwania, a co dopiero odwzajemnić czyjeś uczucia. To jest poza logiczną analizą.
Denken ist auch eine Kunst myślenie jest także sztuka".
Spotkałem wielu wspinaczy, którzy odczuwają taki głód sukcesu, jak Wanda. Człowiek się oczywiście buduje przez sukcesy, ale trzeba mieć też dystans i pokorę, gdy coś nie wyjdzie. Większość alpinistów ma inne życie poza górami, i to jest bardzo potrzebne. Trzeba mieć pola zastępcze i radzić sobie w różnych dziedzinach, pola zastępcze dają człowiekowi odskocznię. Zyskuje się wtedy dystans. Wanda tego nie miała, być może stąd jej pęd do sukcesu; swoją pracę, aktywność w zawodzie, wszystko zostawiła. Miała tylko potrzebę być najlepszą.
Zrobiło się późno, a Polacy, tak jak Amerykanie, mieli iść w góry. Amerykanie zbierają się do wyjścia, zakładają plecaki. Idą, bo czas goni, i pytają zdziwieni Polaków: "A dlaczego wy jeszcze nie jesteście gotowi?" Na to Messner i odpowiada: "Oni mogą sobie na to pozwolić, Polacy to świetni alpiniści". Amerykanów zatkało.
Już wtedy była politykiem wspinania, mogłaby objąć resort ministerstwa himalaizmu, gdyby takie istniało.
To były jakby dwie postacie. Wanda w bliskim kontakcie i Wanda, która gra, bo ona bardzo dobrze potrafiła grać.
Życzę wszystkim, którzy mnie słuchają, żeby osiągnęli w życiu swój Mount Everest.
Na Przełęczy Południowej Wanda widzi dwa przelatujące ptaki wielkości gołębia, które w lodowej przestrzeni są namiastką czegoś żywego. Nie wie, jaki to gatunek, ale stworzenia te wywołują w niej takie samo wzruszenie, jak w zdziwionym Marku Janasie wrończyki na Gaszerbrumach czy w alpiniście Wojciechu Kurtyce widok krowiego łajna po pięciu dniach samotnego marszu przez lodowce Biafo i Hispar.
Dopiero kiedy Wanda podczas pielgrzymki Jana Pawła II do Polski w 1979 roku spotka się z papieżem, który powie: "Dobry Bóg tak chciał, że tego samego dnia weszliśmy tak wysoko", wszyscy dziennikarze, pisząc teksty o zdobywczyni Everestu, będą podkreślać równoległość tych zdarzeń i powtarzać zdanie papieża jak pacierz.
Nie ma takiej odpowiedzi, z której nie dałoby się sporządzić przeciw mnie aktu oskarżenia (...). Mogę tylko zapewnić, że na śmierć się nie obojętnieje. Ale - ostatecznie - to nie jest moja śmierć.