cytaty z książki "Dobry omen"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Wszystkie triumfy i katastrofy tego świata ludzie powodują nie dlatego, że są z gruntu źli albo z gruntu dobrzy, lecz dlatego, że są z gruntu ludźmi.
Na pierwszy rzut oka nie przekroczył trzydziestki. Na drugi rzut oka nie zasługiwał.
Coś mu mówiło, że coś się kończy. Nie świat. Tylko lato. Będą jeszcze inne lata, ale nie będzie już takiego jak to. Już nigdy.
A więc trzeba wykorzystać je w pełni.
Większość książek o czarach podaje, że czarownice pracują nago. Zapewne dlatego, że autorami tych dzieł są mężczyźni.
Informacja dla młodzieży i Amerykanów.
Jeden szyling= pięć pensów. Łatwiej można zrozumieć starożytny system finansowy Armii Tropicieli Wiedźm, jeśli zna się pierwotny system monetarny brytyjski. Dwa ćwierciaki= jeden półpens. Dwa półpensy= jeden pens. Trzy pensy= trojak. Dwa trojaki= szóstak. Dwa szóstaki= jeden szyling, czyli bob. Dwa boby= floren. Jeden floren i jeden szóstak= półkoronowka. Cztery półkoronówki= banknot dziesięciobobkowy. Dwa banknoty dziesięciobobkowe= jeden funt (czyli 240 pensów). Jeden funt i jeden szyling= jedna gwinea.
Brytyjczycy opierali się przed przyjęciem dziesiętnego systemu monetarnego, ponieważ uważali, że jest zbyt skomplikowany.
Niekiedy patrząc na spełnianie się w życiu boskich planów, pozostaje tylko mieć nadzieję, że jednak ktoś to wszystko przemyślał.
Ludzie przeważnie nie są źli. Po prostu czasem dają się porwać jakiejś idei. Wtedy przebierają się w mundury i strzelają do siebie. Albo zakładają białe habity, białe kaptury z wycięciem na oczy, zapalają krzyż i idą kogoś zlinczować.
Rzecz jasna, robił co w jego mocy dla uprzykrzenia życia wszystkim ludziom - w końcu było to jego powołanie, ale nawet największa podłość z jego strony wydawała się dziecinnym psikusem wobec tego, co ludzie wyczyniali ze sobą. Mieli prawdziwy talent do czynienia zła, jakby zaprojektowano w nich wadę fabryczną. Przychodzili na świat, który od początku był im na tysiące sposobów nieprzyjazny, a potem usilnie starali się, by stał się ich wrogiem. Coraz trudniej było wymyślić coś tak diabelskiego, co by przyćmiło powszechną i wrodzoną złośliwość ludzi. W zeszłym stuleciu Crowley kilka razy miał ochotę powiedzieć tym na Dole: Słuchajcie, możemy sobie odpuścić już teraz, zamknąć kramik z Dis i Pandemonium i przenieść się tutaj.
Gdy wypadł z siodła, doszedł do wniosku, że odbył dwie konne podróże za jednym razem - pierwszą i ostatnią.
- Nie rozumiem, co jest tak fajnego w stworzeniu ludzi jako ludzi, a potem robieniu awantur, że się zachowują jak ludzie - przerwał surowo Adam. - A poza tym, gdybyście przestali mówić ludziom, że będzie ze wszystkim zrobiony porządek, jak już umrą, to by może spróbowali zrobić porządek, póki jeszcze żyją.
Rośnie się czytając o piratach i kowbojach, i kosmonautach, i takich, i właśnie gdy jesteś przekonany, że świat jest pełen zdumiewających rzeczy, to ci mówią, że tak naprawdę, to on jest cały z martwych wielorybów i zrąbanych lasów, i nuklearnych odpadów, co będą krążyć przez miliony lat. Do tego nie warto wyrastać, jeśli chcecie wiedzieć, co o tym myślę.
Czuła, że wygląda na nawiedzoną, wychudzoną i romantyczną, i tak by było, gdyby jeszcze schudła o trzydzieści funtów. Była przekonana, że cierpi na anoreksję, ponieważ, gdy tylko spoglądała w lustro, widziała w nim tłustą kobietę.
- Wont stond, ladacznico - odpowiedział Shadwell automatycznie.
- I mówi wytwornie - kontynuowała madame Tracy, nie zważając na uwagę Shadwella. - A w niedzielę zrobię wątróbkę na obiad.
- Wolem smołe piekielną, ty zdziro.
Stół był gruntowanie zastawiony butelkami.
-Chodzi o to... chodzi o to... - mówił Crowley, starając się skupić wzrok na Azirafalu. - No, chodzi o to... - powtórzył, zastanawiając się, o co mu chodzi. Chodzi mi o... - przerwał i jaśniej dokończył: -delfiny. I o to mi chodzi.
-Jakieś ryby - wtrącił Azirafal.
-Nnnie. - Crowley kiwnął palcem. - To... jest... ssak. Najprawdziwszy s... sy... ssak. A różnica jest w... w... - Mózg Crowleya przypominał nieprzenikniony gąszcz, w którym trudno odszukać cokolwiek, a co dopiero jakąś różnicę. - A różnica polega na tym, że...
-Odbywają gody na lądzie? - podsunął Azirafal.
Crowley zmarszczył brwi.
-Nie. Raczej na pewnoe nie. Chodzi o coś z młodymi. Zresztą wszystko jedno - powierdział, pozbierał myśli i sięgnął po butelkę, dokończył: - Chodzi o ich mózgi.
-O co chodzi z mózgami?
-To wielkie mózgi. Jak... stodoła. I o to chodzi. A są wieloryby i mają jeszcze większe mózgi. Słowo daję. Cały ocean mózgów.
-Szajs - mruknął Azirafal, zaglądając melancholijnie w swoją szklankę.
Crowley spojrzał chłodno, dając mu do zrozumienia, że ta ostatnia uwaga była wsadzeniem kija w szprychy przedniego koła rozpędzonego roweru.
-Że niby jak?
-Szajs. I banialuki. On przecie w głębinie spoczywa, gdy nad nim przetacza się grom. Pod nieprzebytą warstwą polipty... polity... policy, no, tych cholernych wodorostów. I ma się wynurzyć dopiero na koniec, jak się woda zagotuje w oceanie.
-Tak?
-To są fakty!
-No i masz, czegoś chciał. - Crowley wyprostował się. - Ocean bulgoce, delfiniaki rozgotowane na papkę, nic nikogo nie obchodzi. To samo z gorylami. Patrzą, patrzą i mówią: O rety! niebi czerwone, gwiazdy lecą jedna za drugą; co one wyrabiają, te banany? A potem...
-Budują gniazda. Goryle, znaczy - wtrącił anioł, gdy udało mu się nalać do szklanki już za trzecim podejściem.
-E... tam.
-Jak Bóg na niebie. Było na filmie. Robią gniazda.
-Chyba chodzi o ptaki - nie dowierzał Crowley.
-Gniazda - upieral się Azirafal.
Nie powiedział głośno, że to dziwne. Powiedziałby tak, widząc stado owiec na rowerach grających "Cztery pory roku" Vivaldiego. W słowniku kompetentnego brygadzisty - inżyniera nukleonika nie istniało słowo: dziwne.
Gdy tylko samochód zatrzymał się, Azirafal otworzył tylne drzwi i zaczął giąć się w ukłonach niczym stary Murzyn witający białego pana, który właśnie raczył powrócić na plantację.
Prawdę powiedziawszy, jedynymi rzeczami w mieszkaniu, które Crowley darzył jakimś osobistym zainteresowaniem, były rośliny doniczkowe. Były olbrzymie zielone i wspaniałe z błyszczącymi, zdrowymi, jaśniejącymi liśćmi. Działo się tak dlatego, że raz w tygodniu Crowley obchodził mieszkanie z zielonym plastikowym spryskiwaczem, opryskując liście i przemawiając do nich. (...)
To zaś, co robił, było uczenie ich bojaźni bożej.
Ściślej mówiąc - bojaźni Crowleya.
W dodatku co kilka miesięcy Crowley wybierał roślinę rosnącą zbyt powoli (...) i obnosił ją wśród pozostałych.
- Pożegnajcie się z waszym przyjacielem - mawiał. - Po prostu nie potrafi dać sobie rady...
Następnie opuszczał mieszkanie z występną rosliną i wracał około godzinę później z wielką, pustą doniczką, którą ustawiał w widocznym miejscu.
Rosliny były najprzepyszniejsze, najzieleńsze i najpiękniejsze w całym Londynie. A także najbardziej przerażone.
Na samym szczycie sterty całkiem duża ośmiornica leniwie pomachała im macką. Sierżant oparł się pokusie pomachania jej w odpowiedzi.
Jedynym ustępstwem z jego strony na rzecz tutejszego klimatu były brązowe plastikowe sandały na nogach, aczkolwiek zielone bawełniane skarpety świadczyły o wrodzonej nieufności do zagranicznych prognoz pogody.
I nie był przystojny. Nawet wtedy, gdy zdejmował okulary.*
*Prawdę powiedziawszy, po ich zdjęciu był jeszcze mniej przystojny, a to dlatego, że potykał się o różne przedmioty i bardzo często chodził obandażowany.
Człowiek nie może zostać prawdziwym świętym, jeśli równoważnie nie stwarza się okazji, by stał się wcielonym diabłem.
Kiedy nakazano jej wstąpić do zakonu trajkoczącego, uczyniła to posłusznie, w pełni świadoma swoich przyrodzonych zdolności w tej materii, jak też i tego, że nareszcie trafi do swoich. Być może w sprzyjających okolicznościach odkryłaby także inne funkcje mózgu, na przykład zdolność myślenia i logicznego wnioskowania, ale już dawno temu przekonała się, że ptasim móżdżkom tudzież trzpiotkom, jak sama się określała, wiedzie się znacznie lepiej.
-Jednak nie wydaje mi się, żeby nasi coś knuli - stwierdził anioł. - Co najwyżej jakiś nieduży zamach terro... no, aktywny protest polityczny.
...w Piekle nie ma tyle zajadłości co w
ludziach, spotykał się, co prawda rzadko, z dobrocią, o jakiej Niebo może tylko śnić. Często u tego samego osobnika. To zdaje się sprawa tej... wolnej woli. Co kto woli.
- Możemy już jechać? - zapytał kąśliwie Crowley. - Dobranoc, panienko. Wsiadaj aniele.
Teraz wszystko jasne, stwierdziła. Nic jej nie groziło od samego początku.
Twarz Metatrona zaczęła nabierać wyrazu właściwego wszystkim, którzy dostawali uczulenia po zetknięciu się ze sposobem rozumowania Adama.
Dla dobra sprawy należy wtrącić tutaj, że miejscowi księża poświęcali znacznie więcej czasu i energii na szczuciu jednych przeciwko drugim niż sumiennym wypełnianiu posług im przypisanych, jak na przykład ustaleniu przemyślanego grafiku kolejności ścierania kurzu z zakrystii.