cytaty z książek autora "Paul Celan"
I wiesz: kiedy Cię spotkałem, byłaś dla mnie jednym i drugim: przeżyciem zmysłowym i duchowym. Tego się nie da rozdzielić, Ingeborg.
Jesień zjada mi z ręki swój liść: jesteśmy przyjaciółmi. / Wyłupujemy czas z orzechów i uczymy go chodzić: / czas wraca do skorupy. / W lustrze jest niedziela, / we śnie się śpi, / usta mówią prawdziwie. / Moje oko zstępuje do płci ukochanej: / spoglądamy na siebie, / mówimy sobie to, co ciemne, / kochamy się jak mak i pamięć, / śpimy jak wino w muszlach, / jak morze w krwawiącym promieniu księżyca. / Stoimy objęci w oknie, przyglądają się nam z ulicy: / już czas, żeby się dowiedzieli! / Już czas, żeby kamień raczył zakwitnąć, / żeby w sercu zabił niepokój. / Już czas, żeby nadszedł czas. / Już czas.
Nie na moich wargach szukaj ust, / obcego – nie przed bramą, / nie w oku – łzy. / Siedem nocy wyżej wędruje czerwień do czerwieni, / siedem serc głębiej dobija się ręka do bramy, / siedem róż później szumi źródło.
W zatraconych oczach – czytaj w nich: / orbity słońc, serc, / szumiąco-piękna nadaremność. / Śmierci i wszystko / co z nich zrodzone. Łańcuch / pokoleń, / który leży tu pogrzebany i / który jeszcze tu wisi, w eterze, / okalając przepaści. Pismo / tych wszystkich twarzy, w jakie, świszcząc, / wwiercał się piasek słów - krótkowieczność, / sylaby. / Wszystko, / nawet najcięższe, było / ulotne, nic / nie chciało się zatrzymać.
Wyciągasz z tego wszystkiego wniosek, że jestem bardzo daleko od Ciebie. Mogę Ci powiedzieć tylko jedno, choć to dla mnie samej nieprawdopodobne: jestem bardzo blisko Ciebie.
Żyję z Tobą w miłości, to bardzo piękna miłość i tylko dlatego, że boję się powiedzieć za dużo, nie mówię, że najpiękniejsza.
Droga moja Inge, nasze życie wydaje się złożone z zaniedbań, i może lepiej zbyt długo się nad tym nie głowić, bo inaczej słowa nie chcą ruszyć się z miejsca.
Albowiem śmierć jest mistrzem z Niemiec.
- "Fuga śmierci".
Tchnienie nocy jest twym prześcieradłem, ciemność się kładzie przy tobie. / Dotyka twoich kostek i skroni, co życia cię budzi i snu, / Tropi Cię w słowie, w pragnieniu, w myśli, / śpi u każdego z nich, wodzi cię na pokuszenie, / wyczesuje sól z twoich rzęs i podaje ci ją do stołu, / wysłuchuje piasek z twoich godzin i podsuwa go tobie. / I co było w niej różą, cieniem i wodą, / tobie nalewa.
Mogę cię jeszcze widzieć: echo, / wyczuwalne czułymi / słowami, na grani roz- / stania. / Twoja twarz płoszy się cicho, / kiedy nagle, / jak od lampy, staje się jasno / we mnie, w miejscu, / gdzie najboleśniej mówi się: Nigdy.
Czas serca, śnieni / ręczą za / cyfrę północy. / Coś mówiło w ciszy, coś milczało, / coś szło swoją drogą. / Wygnane i utracone / były u siebie. / Wy, katedry. / Wy, katedry niewidzialne, / wy, rzeki niewysłuchane, / wy, zegary głęboko w nas.
Pomyśl ze mną : niebo Paryża, wielki zimowit jesieni… / Nakupiliśmy serc u kwiaciarek : / były niebieskie i rozkwitnęły w wodzie. / Zaczęło padać w naszym pokoju / i przyszedł nasz sąsiad; monsieur Le Songe, chudy człowieczek. / Graliśmy w karty, przegrałem źrenice, / pożyczyłaś mi włosy, przegrałem je, on nas powalił na ziemię. / Wyszedł drzwiami, za nim poszedł deszcz. / Byliśmy martwi i mogliśmy oddychać.
Na tropie, zalanym przez deszcz, / krótkie, kuglarskie kazanie ciszy. / To tak, jak gdybyś słyszała, / że jeszcze cię kocham.
Nie wiem, co to wszystko znaczy, nie wiem, jak mam to nazwać, przeznaczenie, może, los i misja, nie ma sensu szukać nazwy, wiem, że tak jest, na zawsze.
Ze mną dzieje się to samo, co z Tobą, kiedy mogę wymówić i napisać Twoje imię, nie walcząc z dreszczem, który mnie wtedy przenika — dla mnie to, mimo wszystko, szczęście.
Pilotuję cię za świat, / tam jesteś u siebie, nieomylnie, / szpaki / pogodnie odmierzają śmierć, / trzcina macha odmownie do kamienia, masz / wszystko / na dzisiejszy wieczór.
Oto jest oko czasu: / błyszczy zawistnie / pod siedmiobarwną brwią. / Jego powiekę przemywa ogień, / paruje jego łza. / Wlatuje w nie ślepa gwiazda / i roztapia się o gorącą rzęsę: / ciepło się robi na świecie / a umarli / wypuszczają pąki i kwitną
Oczy: / błyszczące od deszczu, co lunął, / kiedy Bóg rozkazał mi pić./ Oczy: / złoto, które mi na rękę wyliczyła noc, / kiedy rwałem pokrzywy / i karczowałem cienie wyroków. / Oczy: / wieczór, co zapłonął nade mną, kiedy rozwarłem bramę - / i przezimowawszy w lodach mych skroni / pogalopował przez chwile wieczności.
Paryż, stateczek, na kotwicy w kieliszku: / zasiadam do stołu z tobą, przepijam do ciebie. / Piję tak długo, aż ściemnieje Ci moje serce, / tak długo, aż Paryż popłynie po swojej łzie, / tak długo, aż weźmie kurs na ten daleki woal, / który przysłania nam świat, gałęzią jest tam każde Ty, / wiszę na niej jak liść, co powiewa i milczy.
Nieczytelność tego / świata. Wszystko dwoiste. / Twarde zegary / przyznają rację godzinie rozpadu, / ochryple. / Ty, zakleszczony najgłębiej w sobie, / wydobywasz się z siebie / na zawsze.
Pokrywy w skończoności, rozciągłe, / w każdą / wrasta inny kształt / tysiąc to nadal / jeszcze nawet nie jeden. / Każdej strzale, którą wypuszczasz, / towarzyszy wystrzelony z nią cel / w nieomylnie – tajemny / zgiełk.
We dwoje płyną umarli, / we dwoje, a wokół nich wino. / W winie nad tobą rozlanym / umarli we dwoje płyną. / Na matach ze swoich włosów / leżą ze sobą w mroku. / Raz jeszcze rzuć dwójkę swą kostką / i zanurz się w jednym z jej oczu.
Którykolwiek podnosisz kamień - / obnażasz / tych, którzy potrzebują ochrony kamieni: / nadzy / splatają się znów. / Którekolwiek ścinasz drzewo - / wznosisz / leże, na którym / znowu tłoczą się dusze, / jak gdyby nie drżał / również ten / eon. / Którekolwiek wymawiasz słowo - / dziękujesz / unicestwieniu.
Ty, współodczuwalnie, wrzospochodnie bliska: / ponad- / śmiertelnego / wzrostu, leżymy / przy sobie, bez- / czasowy zimowit, roi się / pod twoimi oddychającymi powiekami, / obok nas zawisła / para kosów, pośród / naszych współ- / zdążających górą białych / meta- / staz.
Nic, w imię / naszych imion / - co nas zbierają -, / przykłada pieczęć, / koniec powierza nam / początek, / przed / obmilczjącymi nas / mistrzami, / w nierozłączności, / uwierzytelnia się / zdrętwiała / jasność.