cytaty z książek autora "Andriej Skałon"
Tę historię opowiedział mi Nikodem zaraz pierwszego wieczoru, kiedy piliśmy, by się zapoznać po moim przyjeździe na wzgórze. Przyjemnie było popić na otwartym powietrzu, zaznaczyć prawdziwy początek urlopu, przybycie w nieznaną mi okolicę, w której, jak mówiono, można jeszcze zapolować na kaczki i cietrzewie. Nikodem nie chciał brać pieniędzy za kwaterę i trzeba było jakoś tę sprawę załatwić, więc sam poszedłem do sklepu po wódkę. Byłem w odświętnym nastroju, gdy wracałem ze wsi do domu samotnie i malowniczo położonego na wzgórzu wśród bagien.
Zanim wróciłem z tej wyprawy, Nikodem najwidoczniej nabrał ochoty do wódki, pił szybko i tęgo się upił. Okazało się, że z powodu jakiejś choroby dawno już nie pił. Rozgadał się, zaczął opowiadać wszystko o sobie, jakby nie tylko nie pijał, ale i nie rozmawiał aż do mojego przypadkowego przyjazdu, i milczałby jeszcze dłużej, gdybym właśnie ja do niego nie przyjechał. Zaczął nazywać mnie synkiem, co już zupełnie nie pasowało do sytuacji.
Wśród młodej i wesołej załogi nikt zbyt wnikliwie nie analizował istoty stosunków między Pietrem a Ritą - no, Pietro troszkę przesolił, ale w gruncie rzeczy wszystko w porządku, odpłacił pięknym za nadobne. Starszy mechanik powiedział przy partii szachów do drugiego szturmana: - Wygłupiają się jak smarkacze. Przecież się z nią i tak nie ożeni. Ona ma bogatą przeszłość. To go wstrzymuje. - Wiadomo, rybaczka - zgodził się drugi szturman i posunął do przodu czarną wieżę. - A z drugiej strony oni do siebie pasują. Czy samotnemu jest łatwiej? Samotnemu, mój gołąbeczku, nielekko. No, zdaje się, moja wygrana. - Drugi uznał, że jego czarna wieża zajmuje bardzo mocną pozycję na przekątnej i cierpienia ludzkości były dla niego teraz bardziej zrozumiałe niż pięć minut wcześniej, kiedy dama starszego mechanika zagrażała królowej z flanki.
Wśród młodej i wesołej załogi nikt zbyt wnikliwie nie analizował istoty stosunków między Pietrem a Ritą - no, Pietro troszkę przesolił, ale w gruncie rzeczy wszystko w porządku, odpłacił pięknym za nadobne. Starszy mechanik powiedział przy partii szachów do drugiego szturmana: - Wygłupiają się jak smarkacze. Przecież się z nią i tak nie ożeni. Ona ma bogatą przeszłość. To go wstrzymuje. - Wiadomo, rybaczka - zgodził się drugi szturman i posunął do przodu czarną wieżę. - A z drugiej strony oni do siebie pasują. Czy samotnemu jest łatwiej? Samotnemu, mój gołąbeczku, nielekko. No, zdaje się, moja wygrana. - Drugi uznał, że jego czarna wieża zajmuje bardzo mocną pozycję na przekątnej i cierpienia ludzkości były dla niego teraz bardziej zrozumiałe niż pięć minut wcześniej, kiedy dama starszego mechanika zagrażała królowej z flanki.
- Cóżeś ty sznurek połknął? Hej! - krzyknął Diewiatkin, odwracając się ku krzakom. Nikt nie odpowiedział. Nikogo zresztą nie było w pobliżu, jeśli nie liczyć człowieka, który szedł po zielonym wzgórzu w kierunku cerkwi. Daleko, już koło cerkwi, szedł jakiś człowiek , a z krzaków nikt się nie odzywał.
- Hej, przyjacielu! - zawołał stanowczym głosem Diewiatkin.
Odpowiedzi nie było, ale ów daleki człowiek, zbliżający się do cerkwi, miał w rękach coś podobnego do strzelby, a on sam przypominał rudego.
Diewiatkin z niedowierzaniem i gniewnie rzucił pod nogi papierosa.
Człowiek wyraźnie obejrzał się na Diewiatkina i zniknął za cerkwią. Sprawa była jasna. Chłopak ucieka, ucieka ze strzelbą!
Diewiatkin dźwignął walizkę i popędził za nim. Przedzierając się przez krzaki po wąskich krowich ścieżkach, zaczepiając walizką o gałęzie Diewiatkin biegł, ale jakoś nie do końca wierzył w to, co się zdarzyło. Coś w tym było niezrozumiałego i nie łączyło się w zborną całość, szli sobie, rozmawiali, no, dał mu ponieść dubeltówkę, brzuch go rozbolał, wszystko najnormalniejsze w świecie, a teraz ucieka, wieje, zabrał ze sobą strzelbę.
Ukradł! Ukradł strzelbę!