cytaty z książki "Ucieczka"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Znany, wykuty na pamięć smutek osamotnienia z nową siłą ściął moją istotę. Odartą ze wszystkiego, biedną. Godną pożałowania. Nikomu nie potrzebną.
Człowiek niezadowolony ze swego losu jest kandydatem na alkoholiku lub samobójcę.
Nieuporządkowane życie i on sam tragicznie bezbronny, lekkomyślnie tragiczny.
Potem poszli. Jak idzie się na krótki, wieczorny spacer. Dla nich miał on trwać w nieskończoność, czyli do samego końca ich życia. Z mego zaś życia odchodzili tym na pozór spokojnym krokiem, opuszczając mnie na zawsze, jak wszyscy, których kiedykolwiek kochałem. Tak odpływają rzucone do rzeki kwiaty, a człowiek pozostaje na brzegu sam i patrzy na powierzchnię wody. Wiecznie zmiennej i stale tej same. Jak życie.
Urojony świat wariatów był w tymże stopniu beznadziejny, co i świat pozornie normalny.
Czy pani nigdy nie miała uczucia zaniku czasu? Ja tak, i wtedy wydawałem się sam sobie mieszkańcem grobów, który pod ziemią dmucha we własne kości jak w fajkę i kiwa głową do taktu muzyki.
Nigdy nie zaznałem do końca rozkoszy dotykania kochanych przeze mnie istot. Z tym można umrzeć. Z tym należy umrzeć. Jesteś sam złudą, więc możesz dać mi każde złudzenie. Bez tego już jestem wewnętrznie martwy. Czuję chłód w kościach i żyłach. Podaruj mi jeden dotyk ręki, tylko dłoni...
Sen, halucynacje, obłąkanie wydawały się ratunkiem tam, gdzie świadomy udział w życiu mógł przynieść jedynie beznadziejność i cierpienie.
Sztuka? Może... ale ze wszystkich jej rodzajów jest mi dostępny jedyni ten który ma postać książki. Korzystałem z owego dobrodziejstwa łapczywie, póki wierzyłem w te cienie. Może trafiłem na złe książki? Wyłapywałem wszystko, co zachwalano jako arcydzieła indywidualności. Czułem się jak Dante w piekle. Książki zanieczyściły moją wyobraźnię i podały w wątpliwość wszystko, w co mogłem jeszcze wierzyć. Przeżywałem je jak maglinę. Po co mi maglina innych, kiedy mam własnej pod dostatkiem? Wreszcie zatraciłem zdolność do bezpośrednich uczuć. Wszystko, co spotykałem, nasuwało mi skojarzenie z przeczytanych książek. Każe zjawisko miało już nalepioną etykietkę. Przekonałem się, że książka to najskuteczniejsza trucizna, która działa na umysł i duszę jak kwas solny. Wypala indywidualność, pozostawiając pustą powłokę ciała.
Znienawidziłem tykanie zegarka, przypominające o czasie trawionym w grymasie, wymuszonym wyłączeniu z życia. Czułem strach wobec olbrzymich, płynnych mas czasu. Nieodwracalnego, nieuchronnie znoszącego ku pustce unicestwienia.
Nie umierałem fizycznie, a jednak również wolałem sen niż jawę. Kiedyś, jeszcze w dzieciństwie, słyszałem od matki twierdzenie, które przyjąłem na wiarę, że w pewnych okresach życia sen nabiera większego znaczenia od rzeczywistości. Teraz sama rzeczywistość przekonywała mnie o słuszności tej "prawdy umarłych", jak ją nazywałem.
Był kiedyś człowiek, który wszystko stracił. Wzrok mu wyżarł kał ptaka. Pokryty trądem leżał na śmietniku i drapał się kawałkiem stłuczonego garnka. Ale on prowadził rozmowę z Bogiem. Ja nie mam nawet tego. Mam tylko ciemność w oczach i rany trądu na ciele. Inny mógł i został wskrzeszony. Ale ja żyję i mnie nie można wskrzesić, choć moje życie jest gorsze od śmierci...
W tej pierwszej rozmowie, jak i we wszystkich późniejszych, nie było logiki. Każde z nas mówiło swoje i o swoim, ale prawdopodobnie słowa nasze posiadały inne jeszcze znaczenia, które przekazywaliśmy sobie w sposób niedostępny ludziom w stanach normalnych.
Przyzwyczajony do niezdradzania się z moim wnętrzem, drętwiałem z chytrością wariata.