cytaty z książek autora "Aleksandra Białczak"
Czasem zastanawiam się, czy jest jakaś bardziej bezsensowna używka. O ile jestem w stanie zrozumieć, że można uzależnić się od alkoholu czy narkotyków, o tyle chęć duszenia się cuchnącym dymem uważam za zwyczajnie idiotyczną. Wydaje mi się, że większość ludzi pali dla towarzystwa. A potem ni stąd, ni zowąd orientują się, że nie mogą przestać.
Błądzę gdzieś we mgle, pozbawiona własnej tożsamości, próbując odnaleźć się wsród kolejnych masek, które zakładam. Ktoś stawia drogowskaz, a ja za nim idę. Przejmuję cechy ludzi, którymi się otaczam, sprawdzając, czy do mnie pasują, przymierzając jak ubrania.
Powoli zaczynam mieć dość słowa "zaufanie". Cóż ono znaczy? Finalnie nic mi dobrego z tego nie przychodzi. Odkrywam twardą skorupę, odsłaniając miękkie, bezbronne wnętrze. Pokazuję, że można mnie zranić. Łatwiej niż ktoś mógłby przypuszczać.
To takie dziwne, kiedy człowiek uświadamia sobie, że nie czuje do siebie nic prócz nienawiści. Nagle wszystko staje się jasne. Budzisz się, a cały świat wydaje się nierealny, jak gdybyś był zamknięty w nieistniejącym wymiarze. Wstajesz i ubierasz się, nie myśląc, nie czując. I nie ma w tym pustki. Jesteś świadomy. Ale równocześnie martwy.... Tylko ty wiesz, że w środku już się poddałeś. A kiedy już się poddałeś, nagle wszystko robi się prostsze.
Nie wstydzimy się. Maszerujemy z wysoko podniesionymi głowami, jakby chcąc wmówić sobie, że jesteśmy kimś więcej niż garstką niedoszłych trupów.
Osoba cierpiąca na depresję jest martwa. Nie wychodzi z łóżka, nie je, nie pije. Pogrąża się, nie jest w stanie wykonać najprostszych czynności. Marzy o śmierci, nie zdając sobie sprawy z tego, że już dawno przestała żyć.
Tutaj prowadzimy siedząco-leżący tryb życia. Całe szczęście jak na razie nie odbiło się to na mojej sylwetce. Chociaż... Chyba stanik zrobił się jakiś ciaśniejszy. A to przecież dobry znak. Brzuch wciąż płaski, nogi szczupłe, ramiona w normie.
Oto nadszedł ten dzień. Przełom w dziejach kobiecości. Poszło w cycki.
Gdyby dało się tak po prostu zniknąć... Bez umierania, bez niczego. Tak po prostu, pyk!, i cię nie ma. Nikt o tobie nie pamięta, twoje istnienie zostaje wymazane z kart i umysłów. Rozpływasz się w powietrzu. To by było takie proste. Nie musieć się męczyć z tym wszystkim. Zapomnieć o tym całym bałaganie. Zasnąć bez bólu...
Nikt nie jest czarny czy biały. A ja jestem brunatną plamą, powstałą ze złączenia wszystkich możliwych kolorów. Będąc wszystkim, jestem nikim.
Chciałabym płakać. A nie potrafię. Nie wtedy kiedy tego potrzebuję.
Czasem tak jest, że spotyka się kogoś, kogo nie da się polubić. Brakuje jakiegoś małego współczynnika, generującego nawet nie przyjaźń, a jakąkolwiek nić porozumienia.
Jestem przesiąknięta fałszem. Żyje on we mnie jak choroba, każdego dnia coraz bardziej zatruwając mój organizm. Krew robi się coraz ciemniejsza, a narządy po cichu umierają w oczekiwaniu na pomoc, która nie nadejdzie. Dopiero gdy czarne macki wyjdą na wierzch, zorientuję się, że gniję. Ale będzie już za późno.
Wszyscy tutaj jesteśmy aktorami. Jedni lepszymi, tak jak Czarna, inni gorszymi. Stajemy się mistrzami podwójnego znaczenia, schowanego za uśmiechem. A moja przyjaciółka jest w tym niezrównana, ponieważ ona sama wierzy najmocniej w maskę, którą zakłada każdego ranka.
Nie wiem, kim jestem. Ile Loli jest w Loli. A skoro nie wiem kim jestem, to czy w ogóle mogę mówić "jestem"? Jestem zakreśloną pustą kartką. Z jednej strony idealnie czystą. Z drugiej - w całości zapisaną.
Nowi pacjenci przyjmowani są prawie codziennie, od poniedziałku do piątku, jednak wielu z nich w ciągu tygodnia wychodzi na własną odpowiedzialność. Wystarczy, że popłaczą trochę rodzicom. A ci ich zabierają, myśląc, że ratują dzieci przed nie wiadomo jaką krzywdą. W rzeczywistości zaś narażają ich na niebezpieczeństwo. Bo nikt nie próbuje się zabić bez przyczyny.
Boimy się być normalni, zwyczajni. Boimy się stracić coś, co tak dobrze znamy.
Nie wiem, kim jestem. Ile Loli jest w Loli? A skoro nie wiem, kim jestem, to czy w ogóle mogę mówić "jestem"?
Dwie nieznajome, które nawet nie znają swoich imion. Kim jesteśmy, dwie małe kropki na białej powierzchni, wobec siły całego świata?
Ja zaś, wyrzekając się mojego imienia, wyrzekam się przeciętności. Jestem wyjątkowa. Nieważne, czy to oznacza bycie dobrym, czy złym, zdrowym, czy chorym. Ważne, że w jakiś sposób czyni mnie to... Lepszą? Naprawdę tak myślę?
Nikt nie jest czarny czy biały. A ja jestem brunatną plamą, powstała ze złączenia wszystkich możliwych kolorów. Będąc wszystkim, jestem nikim.
Okłamywać samą siebie... Może coś w tym jest. Ale czy poszukiwanie własnej tożsamości można uznać za nieuczciwość?
Kiedyś odnajdziesz samą siebie. Nie wiem, czy właśnie tego pragnę. Boję się, że prawda mogłaby mi się nie spodobać. Pewnie koniec końców okazałabym się tą strachliwą dziewczynką, której tak nienawidzę. Lola jest przyjemniejsza. Odważna, nieugięta...
Nawet jeśli coś między wami nie gra, to właśnie jest moment, żeby wszystko sobie wybaczyć. Przyznać się do błędu, posypać głowę popiołem, popłakać... I myślę, że to nie byłoby oznaka słabości, lecz siły. Najłatwiej jest zamknąć się w sobie i zrzucić winę na innych.
Nie wiedzą, jak to jest, dopóki ich to nie dotknie. Dopiero wtedy orientują się, że to choroba jak każda inna.
Nie powinno się próbować zrozumieć nastolatków w okresie dojrzewania. A tym bardziej tych szurniętych.
Ludzie krążą tylko wokół, myśląc, jak cię wykorzystać, osłabić, jak zabawić się tobą. Oswajają cię, a potem odrzucają jak zepsutą zabawkę, doprowadzając twoją psychikę do ruiny. A ty, niczego się nie ucząc, raz po raz pakujesz się w ten sam schemat, wciąż licząc na happy end.
Nie jest się albo czarnym, albo białym. Nikt nie jest jednoznacznie zły bądź jednoznacznie dobry.