cytaty z książek autora "Robert Nowakowski"
Kłamstwo - musiałem się do niego przyzwyczaić, jeżeli ciągle chciałem funkcjonować w świecie. Ale naprawdę któregoś dnia (....) bez żadnej wyraźnej przyczyny dusza umarła i narodził się dorosły człowiek, odarty ze złudzeń, okłamany i zraniony.
W każdym człowieku musi być trochę dobra. Gdzie jest dobro w tobie?
Jeszcze o oczach sowy (...). Są czyste, szkliste, można w nich wyczytać uczucia i zdarzenia, można usłyszeć to, co oczywiste dla zwierząt - śpiew motyla, pomruki szklanej tafli, syczenie kolorów dojrzewających na wiosennych gałęziach. Gdyby nie ta szara sowa, niepozorny ptak mordujący nocami myszy, mój świat byłby smutny.
Wojna nie składa się tylko z ruchów dywizji, z rozkazów typu: "Tysiąc czołgów w prawo, a dwa tysiąca na wprost". Jest to też ciągła praca na tyłach i partyzantka nie ma tutaj nic do rzeczy. Z tego wszystkiego, co się dzieje na zapleczu frontu, uporządkowany i sformalizowany ruch oporu jest najmniej ważny, chociaż tylko on przechodzi do podręczników historii. Prawdziwa praca rozgrywa się na innym poziomie - personalnych rozgrywek, rozpychania się łokciami, denuncjacji, chamskich donosów i podwójnej gry. Każdy jest podejrzany i każdy podejrzewa, giną zaś często cisi bohaterowie - ci, którzy za mało mówią, a na przykład udają przyjaźń z okupantem, by w ten sposób, najdoskonalszy, ratować ludzi, sprawnie i bez rozgłosu.
Rozumiał ponurą alternatywę. Za wyjazd: sznur. Za przeniesienie metryki do parafii katolickiej: sznur. Za pozostanie na miejscu: pepesza, granat, ogień. Za życie wszystkich ludzi tutaj, cokolwiek by zrobili, nawet jeżeli nie robili nic – tylko śmierć.
Mieszkańcy Pasiki bali się zawsze złych mocy i czarowników, duchów i upiorów, samobójców i Czarnego Boga. Tymczasem należało się bać tylko ludzi.
Wspomnienia były jak ten haczyk, mały i niegroźny na pozór. Kiedy raz znalazły się w ciele, nie chciały wyjść, tkwiły tam, niewidzialne pod skórą, rozrywały pamięć, drażniły duszę.
Wiedziała, że trzeba zginąć wiele razy, zanim przyjdzie śmierć.
Później, po latach, ludzie zastanawiali się, w którym momencie raj zmienił się w piekło ignorując fakt, że tak naprawdę raju nigdy tam nie było, piekło zaś, i owszem, bywało dość często.
Człowiek nie dojrzewa ani się nie starzeje, człowiek tylko pozbywa się radości, aż staje się tak pełen smutku, że umiera.
Przy wejściu na podwórko kamienicy – zbita z desek tablica. Farbą wymazano na niej: „ostatni ukrainiec”. Do Jelka podszedł facet z ręką w kieszeni.
– Kup pan bilet. Akurat występ specjalny. Banderowiec w szkole. Zobaczysz pan, jak się uczy bandyta. Nie pożałujesz. Tylko zakaz rzucać kamienie. Można jabłkiem. Chcesz pan jabłko? Gratis jedno jabłuszko, drugie za dopłatą. Patrz pan, jakie zgnite, dobre na rozbryzgi. Nie pożałujesz pan.
[…] człowiek ma wolną wolę. Ale już dawno uświadomił sobie, że w tych czasach, w tej części świata, nie było wyboru. Wolna wola niemal nie istniała. Oznacza ona wolność wyboru. Ale co mogli wybrać? Rodzaj śmierci? Gdyby Stanko nie zginął w polu, zabiliby go w chacie kilka dni później. To miałby wybrać? Miejsce? To żaden wybór.
Nie da się żyć w odrętwieniu, z obolałą duszą i na wpół przytępionymi zmysłami, w lepkiej wacie osłaniającej przed rzeczywistością. Natura weźmie górę, prowadząc do ostatecznego rozstrzygnięcia. Dla odważnych pozostaje życie z pełną świadomością. Dla mniej odważnych - bezpieczne pielesze obłędu.
Jelko chciał powiedzieć, że przecież Paraskewia przez cały czas miała dla kogo żyć, ale przestraszył się, że nie będzie potrafił poprawnie wymówić słowa "żyć" .
Poszedł przed siebie, a im dłużej szedł ulicami miasta, tym wyraźniej widział, że te ulice nie były stworzone przez Boga. Kiedy jego rodzice ulepili piec, czeluście, dzięki swej nieforemności przypominał on żywą istotę. Za to domy w mieście były martwe, a ludzie w nich umarli za życia. Fabryczne, geometryczne budynki, w diabelski sposób jednolite i identyczne. I ludzie w nich musieli być identyczni, z takimi samymi pragnieniami, w takich samych czterech ścianach, w których dusili się od własnej niemocy. Nie mógłby tutaj żyć.
-(...) Nawet nie wiemy, że przeżyliśmy śmierć i zmartwychwstanie.
- Jest w tym jakiś cud.
- Cudem jest to, że niebo potrafiło zawalić się tyle razy. Raz, a potem znów, i za każdym razem jeszcze bardziej. To był cud! Za każdym razem mówiliśmy sobie: "Jak to możliwe?! Jeszcze bardziej. Jak to możliwe?" - powtarzała to i wydawało się, że będzie już tak powtarzać do końca życia.Bedzie mówić o tym tak długo jak długo ktoś utnie to jej powtarzanie.
Zrozumiała, że człowiek to ziemia. Ziemia, ogień. Postrzelą - to woda. Powieszą - to i powietrze.
Ktoś, najwyraźniej Bóg, bo któżby inny, brał garście popiołu w dłoń, rozsuwał palce, przesypywał go, dmuchał w niego, patrzył, jak się rozwiewa na wietrze, a potem znika bez śladu. Niemal bez śladu, bo zostawały małe drobinki, pojedyncze skrawki przyczepione do załomów boskiej linii życia, wczepione w zadziorki naskórka lub niewidoczne włoski.
Myślał: Wszyscy nienawidziliśmy Żydów. Rusnaki, Mazury, Szwaby, Moskale, Rusini i kto tam jeszcze. Był ktoś kto ich nie nienawidził? To teraz powinno przyjść do wszystkich szczęście. Żydów już nie ma. I co?