Dzieci demonów J.M. McDermott 5,7
ocenił(a) na 67 lata temu Klasyka na krajowym rynku wydawniczym, czyli cykl porzucony przez wydawcę zaraz po wydaniu pierwszego tomu, w dodatku byle jak przetłumaczonego. A w sumie szkoda, bo ponure, chropawe i brudne fantasy nie jest aż tak częstym gościem na półkach naszych księgarń.
Pozornie bohaterami opowieści jest para ludzi-wilków, którzy tropią potomków siedzących gdzieś w czeluściach ziemi demonów. Kontakt z takim demonim pomiotem - notabene wyglądającym jak przeciętny człowiek, tyle że mającym np. zamiast krwi coś w rodzaju łatwopalnego kwasu - jest groźny dla zdrowia zwykłych ludzi, ludzie-wilki mają więc za zadanie nie tylko łapać takie istoty i oddawać w ręce świątynnych wysłanników, ale i palić miejsca ich pobytu, bowiem ich krew i pot wsiąkając w ściany i podłogi i zatruły je. Faktycznym bohaterem jest jednak jeden z takich właśnie pomiotów, królewski strażnik z dużego miasta. Kobieta-wilk próbuje odtworzyć jego życie - i to z najdrobniejszymi detalami - po to, by dopaść dwa pozostałe pomioty, z którymi miał do czynienia.
Sam pomysł na fabułę jest ciekawy. Narracja - nawet jeśli chwilami dziwna - potrafi przyciągnąć uwagę czytelnika i utrzymać ją do ostatniej strony. Na pochwałę zasługuje też dość mroczny klimat i sposób, w jaki zostało odmalowane duże, pełne tajemnic i niebezpiecznych zakamarków miasto. Lekturę psują jednak dwie rzeczy - sporych rozmiarów dziury w kreacji świata i tłumaczenie.
To pierwsze - jak choćby nie wytłumaczony w żaden sposób brak cienia u pomiotów, niska szkodliwość ich śliny przy jednocześnie mocno żrącym pocie, a także wątpliwa możliwość zapłodnienia ludzkiej kobiety, która musi nie tylko przetrwać żrącą spermę, ale i późniejsze dziewięć miesięcy ciąży z dzieckiem z kwasem zamiast krwi - być może zostało załatane w kolejnych tomach. Choć pociecha to marna, skoro do Polski pewnie nigdy one nie dotrą.
To drugie - czyli tłumaczenie - odstręcza natomiast od lektury już pierwszym akapitem: "Mój mąż i ja umieściliśmy głowę z ciała, które znaleźliśmy, na wysokiej skale, gdzie zawsze będzie na nią padało światło słońca i księżyca. Za życia nosił mundur ludzi króla, lecz wśród przodków miał demona i splamił ziemię w miejscu, gdzie umarł." Czy można zrobić głowę z ciała? KTO nosił mundur? I do ilu ludzi pierwotnie należał? A to przecież sam początek. Potem jest jeszcze "obracanie w palcach" skrzyni z czaszką, "wbijanie mieczy w skrzynie" przez strażników miejskich na rogatkach, zielony szlam "pachnący jak śmiertelna trucizna" oraz wykoślawione opisy ludzi-wilków, dzięki którym wizja autorska - i tak niejasna, bo nie wiadomo, jak te istoty wyglądają (niby chodzą i mówią jak ludzie, ale niekiedy opadają na czworaki i... biegną tak szybko, jak wilki) - została dodatkowo zaciemniona (niezbyt wysoka kobieta podczas rozmowy ze strażnikiem miejskim, zapewne dryblasem, "pochyliła się nieco, by napotkać jego spojrzenie").
Do ideału więc daleko, ale trzeba przyznać, że przedstawiony świat zaczepia się w głowie na jakiś czas.
(Esensja.pl)