Miłość, której tak rozpaczliwie szukają ludzie, jest ucieczką przed najsmutniejszym uczuciem: przed samotności. Wyobcowanie i nicość są jak ...
Najnowsze artykuły
Artykuły
Czytamy w weekend. 26 lipca 2024LubimyCzytać263Artykuły
Powstaje nowa „Lalka”! Co wiemy o ekranizacji powieści Prusa?Konrad Wrzesiński70Artykuły
Powiedz mi, gdzie jedziesz na wakacje, a powiem ci, co czytać: idealne książki na latoAnna Sierant17Artykuły
Zadaj pytanie Marii Strzeleckiej, laureatce Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać4
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Maria Cecylia Rajchel
![Maria Cecylia Rajchel](https://s.lubimyczytac.pl/upload/default-author-140x200.jpg)
4
5,4/10
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.plhttp://
5,4/10średnia ocena książek autora
21 przeczytało książki autora
19 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Popularne cytaty autora
Cytat dnia
Wolności nigdy za wiele. Jest taki moment w beznadziei, gdy rzuca się wszystko na szalę i nigdy nie są to pieniądze, tylko upokorzenie i łzy...
Wolności nigdy za wiele. Jest taki moment w beznadziei, gdy rzuca się wszystko na szalę i nigdy nie są to pieniądze, tylko upokorzenie i łzy bezsilności. Wolność rozsadza wnętrze i nie zatrzymasz tego światła. Wybuchnie, a potem stężeje i zostawi trwałą konstrukcję wewnątrz.
osób to lubi
Najnowsze opinie o książkach autora
Kinofrenia Maria Cecylia Rajchel ![Kinofrenia](https://s.lubimyczytac.pl/upload/books/5001000/5001401/958453-352x500.jpg)
3,8
![Kinofrenia](https://s.lubimyczytac.pl/upload/books/5001000/5001401/958453-352x500.jpg)
Pozycja pani Marii Cecylii Rajcher (zauważyliście, że ostatnio modne stało się podawanie swoich dwóch imion przez polskich autorów?) pod tytułem „Kinofrenia” nie zachwyciła mnie. I to z kilku powodów.
Po pierwsze – styl wypowiedzi uprawiany przez Autorkę jest dosyć chaotyczny. Mógłbym przyjąć, iż główna bohaterka „odjechała” i ma ograniczony dostęp do własnej świadomości, jednak tok powieści jest trudny do zrozumienia. Żonglerka językiem, choć widać w niej mistrza, w tym przypadku nie przyniosła pożądanego efektu. Pani Rajcher zdecydowanie przesadziła, przez co całość lektury stała się trudna do odczytania. Być może to zabawa słowem, mnie jednak nie zachwyciła.
Po drugie. Z pewnością Autorka zna dużo, cały ogrom słów-wytrychów, których przeciętny zjadacz chleba nie pojmuje. Jednak książka jest nimi przeładowana, i jak śmiem sądzić, przydałyby się w niej przypisy. Zresztą, i z przypisami większość naszego społeczeństwa nie zrozumiałaby o co chodzi w powieści. I szczerze, sam kilka razy musiałem sięgnąć po słownik PWN.
A propos przypisów. Sama Autorka przyznaje, że niewielu ludzi będzie w stanie przypomnieć sobie o czym były wymienione w książce filmy zza Atlantyku. Logicznym wydaje się więc, aby w przypisach, choćby w dwóch, trzech zdaniach streścić ich fabułę. Podobna kwestia wyłania się odnośnie nazwisk reżyserów. Sam jestem kinomaniakiem, trochę przypominającym tego granego przez Jima Carrey’a, choć jestem mniej szkodliwy. Wiele nazwisk gdzieś obiło mi się o uszy, ale jeszcze większe ich grono pozostaje dla mnie czarną magią.
Po trzecie. Wydaje mi się, iż Autorka w samozachwycie odnośnie posiadanej w temacie historii kinematografii wiedzy (nie przeczę, że ogromnej),połączyła ze sobą zbyt wielki ogrom fragmentów filmów. Niektóre faktycznie są mocne, dosadne i mają potencjał, jednak w całym tym galimatiasie, interesujący zamysł Autorki, uległ przesadnemu zamgleniu. Przez to wszystko książkę czyta się ciężko, zwłaszcza po ciężkim dniu pracy. Być może, gdybym był wypoczęty, moja ocena byłaby mniej nieprzychylna… I musiałbym powiedzieć, parafrazując wypowiedź Bogusia Lindy i naśladujących go aktorów: „Co ty k… wiesz o czytaniu”. Książka przytłoczyła mnie ogromem wiedzy umieszczonej dosyć chaotycznie.
Po czwarte – fabuła. Losy bohaterki są dosyć proste, ale jej myśli zdają się odbiegać od logicznego myślenia. W jej głowie panuje czysty chaos, plątanina wszystkiego. Nic ją nie interesuje na tyle, by zagłębić się w tym. Choć pochłania wszelkie informacje dotyczące wybranego przez nią kierunku studiów, to wnioski, które nam oferuje, są dosyć lakoniczne, są zrozumiałe wyłącznie dla niej samej. Niewiele mówią czytelnikowi, zwłaszcza nie obytemu z kinematografią, ale i z językiem polskim. Wnioski, które wysnuwa Diana, nakreślone są takim językiem, że czasem miałem wrażenie, iż sama Autorka nie wiedziała, co chce przekazać. To bardzo trudne zadanie oświecić czytelnika, nie męcząc go na tyle mocno, by nie odłożył książki, i chyba nie do końca się to udało. Miałem ogromny problem, żeby dotrzeć do końca lektury i nie rzucić jej w kąt. Na szczęście jakoś dobrnąłem, ale z naprawdę wielkim trudem.
Podsumowując – za pomysł szóstka, za wykonanie – szóstka, za bogactwo słów – szóstka, za wiedzę – szóstka, ale za jakość – tylko trójka plus. Polecam ją tym osobom, które lubią literaturę eksperymentalną. Dla mnie była ciężka i trochę przynudnawa, co pewnie wynika z różnicy zainteresowań między mną a Autorką.
Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.
Kinofrenia Maria Cecylia Rajchel ![Kinofrenia](https://s.lubimyczytac.pl/upload/books/5001000/5001401/958453-352x500.jpg)
3,8
![Kinofrenia](https://s.lubimyczytac.pl/upload/books/5001000/5001401/958453-352x500.jpg)
Wyobraź sobie, że leżysz na samym środku łąki z czystą kartką nad głową i chęcią napisania na niej czegoś fajnego, czegoś – w końcu, dlaczego nie próbować – czegoś nader oderwanego od rzeczywistości, bo przecież codzienność nie musi wpychać się na strony twojej książki. Najlepiej by było nieco zabawnie i nowatorsko jednocześnie. Masz ochotę na coś innowatorskiego, bo nie dość, że sam siebie lubisz zaskakiwać, to lubisz wkraczać na nieznane dotychczas tereny, zwłaszcza literackie. I zastanawiasz się od razu,. Czy literatury nie połączyć z obrazem filmowym. To z pewnością pociągnie i ciebie i czytelników. Pisanie i jednocześnie bieganie z kamerą we własnej głowie – już sam początek ci się podoba, a co będzie dalej?
Jest upalnie. Wyciągasz jedną rękę ku słońcu szukając olśniewającego natchnienia, w głowie już piszesz linie tekstu, które potem przerzucisz na kartki papieru. Już piszesz coś na miarę scenariusza z podziałem na role, sceny i ujęcia. Jednak owo zaskoczenie sobą samym w pewnym momencie zwodzi na ciemne manowce, aż okazuje się, że pleciesz banialuki. Zszedłeś z obranej drogi na manowce – i myślowe i literackie i filmowe też. Nie dość, że sam się gubisz, to i wątki poszły w ślepe uliczki. Rozlazły się wszędzie i nigdzie jednocześnie. Ale brniesz z mozołem dalej... Włazisz w byle co, dosłownie, bo udajesz tyrana.
Tak wygląda „Kinofrenia” Marii Cecylii Rajchel. Takie „ecie plecie” o niczym i o czymś. Banialuki dla niewiadomego czytelnika. „Kinofrenia” jest właśnie czymś takim. Takim nieskładnym zbiorem zdań zaczerpniętych z filmów. Z wielu, wielu filmów. To jakby rozmowa z kimś (z kim? Tego nie wiem),która z czasem zaczyna zmierzać w sobie tylko znanym kierunku prowadząc nas pod rękę (jeśli chcemy z nią iść) albo zostawia nas z konsternacją. Czytałam „Kinofrenię” i przyznam szczerze, że chyba tylko jedno spostrzeżenie autorki jakoś zaciekawiło, ale to było na początku, gdy treść dopiero odsłaniały kotary. Mowa o łabędziach pływających po jeziorze skuwanym mrozem i przymrozkami, o tworzących się na ich nogach coraz to nowszych warstw lodu. To mi się podobało, ale trwało ledwie 1/3 strony. Reszta tekstu to już bełkot o niczym i o wszystkim jednocześnie. Autorka próbując być jedyną w swoim stylu hybrydą liter i obrazu, staje się wręcz autorką na kształt banalnej karykatury jakiejś wizji, której odbiorca – czyli czytelnik – pojąć nie może. To jak nadawanie na dwóch różnych poziomach, Tarantino z Mickiewiczem swoje, a czytelnik – mimo usilnych starań i skupienia – swoje. Autorka, Maria Cecylia Rajchel stwarza własny świat i ubiera go w słowa. To taki dialog z sobą i swoim umysłem.
Żyjemy w dobie filmów kręconych techniką 3D, może przydałoby się też stworzyć przestrzenny model języka? Można już stracić wiarę w rzeczywistość, stąd pewnie ucieczka w fikcję, a konkretniej w filmową fabułę czegokolwiek, nawet rojenia. Bo w niej wszystko jest prawdą, nawet jeśli nią nie jest. Autorka, Maria Rajchel ogląda w swej wyobraźni kolejno następujące po sobie klatki filmowe, które uznaje za rzeczywistą prawdę. Tworzy ułudę na wzór sztucznego tworu, który stanowi fundament gry aktorów, reżyserów, czy scenarzystów. To jak sen na jawie o zatraconej granicy między jednym, a drugim. Wchodzi w motyw gry uczestnicząc w różnych elementach sztuki, które są kompletnie niejasne dla czytelnika. Stąd i mój krytyczny osąd.
I zdając sobie sprawę z narażania siebie, powiem, że „Kinofrenia” to gniot, nawet nie literacki, ile grafomański. To jak pisanie pod wpływem środków odurzających. Odnoszę nawet wrażenie, że autorka – bez urazy – musiała być po zażyciu własnoręcznie zrobionego antidotum na realność. To zlepek słów, chaotycznych myśli filmowych i książkowych, które nijak nie łączą się w spójność fabuły. Abstrahując, do owej treści pisanej autorka dorzuciła treść filmową bawiąc się długopisem, jak kamerą. Żałuję przy okazji, że w owym długopisie już na samym początku nie wyczerpał się wkład, bo tak nielogicznej, nieskładnej i nudnej fabuły zamkniętej między okładkami jeszcze nie czytałam – a czytam bez umiaru w ilości nieograniczonej. Nawet najgorszy wiersz jest lepszy niż „Kinoteka” - smutne, ale prawdziwe.
dziękuję sztukater