Verbrennungskommando Warschau Tadeusz Klimaszewski 8,0
ocenił(a) na 102 lata temu 3/2022
Wydawnictwo absolutnie bezcenne.
Aby zdać sobie sprawę z wagi tego świadectwa należy pierwej uzbroić się w wiedzę na temat Rzezi Woli.
W szkołach tego nie uczą.
To nie jest powszechna wiedza, nigdy nią nie była i, niestety, raczej nie będzie. Przez kilkadziesiąt lat po wojnie był to niemalże temat tabu, jak wszystko co związane z Powstaniem Warszawskim.
Próby upamiętniania tych wydarzeń nie cieszyły się przychylnością ze strony “czynników decyzyjnych” z wiadomych powodów: każda taka okazja implikowała pytania o postawę Armii Czerwonej wobec tej hekatomby.
Dziś, w tzw. wolnej Polsce – obywatele, uśredniając, na co dzień bardziej zainteresowani są tym, jaką kreację sylwestrową miała na sobie żona jakiegoś piłkarza, czy celebrytka-aktoreczka zalajkowała post influencera-rozwodnika na instagramie lub czy rolnik już znalazł żonę.
Pamięć i wiedza giną, umierają na naszych oczach, ale większość tego nie widzi.
Miarą tej pustki niechaj będzie fakt, iż zakupiony przeze mnie na allegro egzemplarz tej książki (wydanie z roku 1984) miał momentami… nieporozcinane strony, Ergo: od momentu jego wydania NIKT go nie czytał...
W największym skrócie: w pierwszych dniach sierpnia 1944, głównie 5-6 sierpnia, jednostki niemiecki wkraczające do Warszawy od zachodu dokonały metodycznej i zaplanowanej masakry cywilnych mieszkańców Woli. W ulicznych egzekucjach wymordowano kilkadziesiąt tysięcy ludzi.
“Verbrennungs kommando Warschau” opowiada tym, co działo się w następnych dniach, kiedy to Niemcy powracali w miejsca straceń i rękami pojmanych mieszkańców, na ogromnych stosach, palono ofiary mordów.
Członkowie kommanda znosili rozkładające się w sierpniowym upale zwłoki pomordowanych i układali je w całopalne stosy. Spopielano w ten sposób całe rodziny, mieszkańców domów, kamienic, całych kwartałów ulic.
Byli też wykorzystywani jako żywe tarcze podczas ataków Niemców na powstańcze barykady oraz zapędzani do rozbierania tych barykad po wycofaniu się powstańczych jednostek.
Tadeusz Klimaszewski był członkiem tego kommanda.
Dlatego właśnie to świadectwo jest jedyne, unikalne i bez precedensu.
Autor opisuje krok po kroku, ulica po ulicy, stos po stosie – całą drogę kommanda – od kwatery przy ul. Sokołowskiej aż do placu Bankowego. Opowiada przy tym także o postawach członków swojej grupy oraz o postępowaniu i sposobie myślenia nadzorujących ich oprawców z SS.
Książka, oprócz zbioru konkretnych faktów, stanowi więc także przejmujące studium psychologiczne ludzi postawionych w sytuacjach ekstremalnych, w dodatku zantagonizowanych biegunowo: ofiar i katów.
Jako szczególnie przejmujące – zapamiętałem refleksje Klimaszewskiego na temat żołnierzy SS, stanowiących “eskortę” kommanda: kiedy ich mimowolnie podsłuchiwał podczas pracy, okazywało się, że wielu z nich ma wyższe wykształcenie, że rozprawiali w “wolnych chwilach” o literaturze, malarstwie, muzyce… A dyskutowali o tym wszystkim popijając kawę tuż obok stosów zwłok sięgających pierwszego piętra kamienicy...
Zrządzeniem losu Autorowi udało się przeżyć. Jak? Przeczytacie w książce. Książce wstrząsającej, wywracającej na nice nasze wyobrażenie czy nawet przekonanie o naturze ludzkiej.
Żałuję, iż nie znam osobiście żadnego psychiatry, z którym mógłbym porozmawiać na temat takich ekstremalnych wydarzeń: ciekawi mnie niezmiernie, jakie procesy zachodzące w mózgu są w stanie z np. melomana i konesera sztuki uczynić (bez szkody dla jego pasji) bestialskiego zwyrodnialca chwytającego kilkutygodniowe dziecko i rozbijającego jego główkę o ścianę…
Obawiam się jednak, że tak jak nas nie uczą w szkole o Rzezi Woli, tak i lekarzy psychiatrów – nie uczą o takich przypadkach...