Najnowsze artykuły
- ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
- ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
- Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
- ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Mike McQuay
3
7,2/10
Pisze książki: fantasy, science fiction
Urodzony: 03.06.1949Zmarły: 27.05.1995
Michael Dennis McQuay był amerykańskim pisarzem science fiction. Jego serie to między innymi Mathew Swain, Ramon and Morgan, Executioner oraz SuperBolan. Serię Book of Justice tworzył pod pseudonimem Jack Arnett. Napisał także drugą powieść w cyklu „Miasto robotów” Isaaca Asimova. W roku 1987 jego powieść Memories była nominowana do nagrody Philipa K. Dicka.
Data i miejsce urodzenia: 3 czerwca 1949, Baltimore, Maryland, Stany Zjednoczone.
Data i miejsce śmierci: 27 maja 1995, Oklahoma City, Oklahoma, Stany Zjednoczone.
Data i miejsce urodzenia: 3 czerwca 1949, Baltimore, Maryland, Stany Zjednoczone.
Data i miejsce śmierci: 27 maja 1995, Oklahoma City, Oklahoma, Stany Zjednoczone.
7,2/10średnia ocena książek autora
73 przeczytało książki autora
104 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
10 w skali Richtera Arthur C. Clarke
7,2
Poszukując nowych literackich doznań, swoistych czytelniczych inspiracji, postanowiłem ot, tak sięgnąć po gatunkowy mix. Z jednej strony nie lubię zbytniego mieszania dwóch lub kilku rodzajów beletrystyki w jednym dziele, gdzie takowa zmiana generalnie tym gatunkom nie służy. Jednakże często stanowi to dodatkowy motywator i dla pisarzy i dla czytelników, by zbytni nie zakleszczyć się w obrębie jednej wybranej tematyki i doświadczyć czegoś innego, bardziej budującego nasze życie i ogólną wiedzę o świecie. To jest tak jakbyśmy byli licealistami, którzy cały czas czytają jedną i tą samą lekturę, przy czym na egzaminie końcowym dane byłoby nam zanalizować nie tą, lecz przypadkową, całkiem inną powieść lub wiersz.
Eksperymentowania z wielogatunkowym miksem próbowałem, i to nie raz, a w przypadku kogoś pokroju Arthura C.Clarke’a ciężko było mi poszukać czegokolwiek innego niż kanoniczna i piękna w swojej konstrukcji oraz idei ,,Odyseja Kosmiczna 2001” i dalsze części jej cyklu. Dlatego też, oprócz dramatycznego dojrzewania ludzkości w sposobie patrzenia na siebie i swoje miejsce we Wszechświecie, jako fabularnej esencji umieszczanej w książkach A.C.Clarke’a, nie mogłem znaleźć czegoś co zawierałoby w sobie dwa lub więcej przeciwstawne nurty literackie po części od siebie różne, ze względu na to co dotychczas prezentował autor. I tak idąc tym tropem natrafiłem na ,,10 w Skali Richtera”. To książka, której po znanym mi dorobku A.C.Clarke’a, niestety się nie spodziewałem. Nie mogłem przyjąć do wiadomości scalenia ze sobą science-fiction, które kreował ów pisarz z realiami gigantycznej katastrofy. Zresztą na to wskazywał tytuł niniejszego dzieła. Zastanawiało mnie, jak taka wybitność oraz legenda fantastyki naukowej zdoła wybrnąć z sytuacji ukazania rzeczywistości typowej dla filmów katastroficznych w czasach rozwijającej się myśli technologicznej i kulturowej – w rzekomo czasach futurystycznych.
Można by rzec, iż wszystko zaczyna się od Lewisa Crane’a, który jako 7-mio letnie dziecko doświadcza niewyobrażalnej, wręcz niszczycielskiej potęgi nieskłębionej i dzikiej Matki Natury. Całym ciałem czuje gargantuiczną moc trzęsącej się ziemi, siłę żywego organizmu. Słyszy dźwięki, które umykają ludzkiemu rozumowaniu, jakby był świadkiem przedśmiertnego skowytu jednego Wszech-organizmu którym jest planeta będąca dotąd jego domem, schronieniem i ostoją. Lewis nie był wtedy jeszcze naukowcem, ale wiedział że nim zostanie, i że za kilkadziesiąt lat będzie miał świadomość, że pamiętny i tragiczny dla niego 1994r. w Californii w USA - wydarzenia, które zabrały mu matkę, można by logicznie wytłumaczyć.Za wszystko były odpowiedzialne procesy, których człowiek , tak naprawdę do końca nie rozumie. Dwie płyty tektoniczne starły się ze sobą i w konsekwencji zniszczyły Northridge i pochłonęły najdroższą mu Matkę. Ten krótki lecz wyrazisty prolog, owszem ukształtował Lewisa jako wybitnego specjalistę, ambitnego uparciucha i kogoś kto ma w sobie nutkę bezwzględności, ale nie zrobiło go to takim na zawsze. W odniesieniu do tego czym powieść stanie się na przestrzeni całości swojej treści, czytelnik poczuje się lekko skonsternowany gdy z obiecującego thrillera katastroficznego z osnową science-fiction, zacznie się tworzyć stawiające na relacje polityczne i więzi społeczne dzieło.
Dan Newcombe był jednym z tych postaci, wokół których owijała się cała specyficzność „10 w skali Richtera”. To prawie rówieśnik Crane’a oraz zawzięty naukowiec. Początkowo wierny i oddany swojemu przyjacielowi, zresztą przez niego zatrudniony w tzw. Fundacji – Organizacji zajmującej się badaniami nad geologią Ziemi w tym nad sposobem powstawania i działania mechanizmu trzęsień ziemi oraz szacowaniem ryzyka związanego z tą porażającą siłą natury. Mimo iż w rzeczywistości powieści mamy lata dwudzieste XXI wieku, to świat nie rozwinął się aż tak, jak przyzwyczajały nas do tej pory futurystyczne literackie czy filmowe koncepty. Liang Int. kierowało losem rzeszy ludzi. Miało pod sobą cały świat. Prezydenci, Ministrowie, szefowie ONZ czy NATO byli podlegli tej mega-korporacji. Stanowili przeszkodę, którą łatwo można ominąć, a w razie potrzeb zignorować. Trzęsienia Ziemi wpływały na każdy aspekt życia ówczesnej Cywilizacji, a Towarzystwo Pomiarów Geologicznych miało większe prawo głosu na arenie międzynarodowej niż potężne i wpływowe światowe mocarstwa. W pewnym momencie do głosu dochodzi brat Ihsmael – muzułmanin, który dzieli i napuszcza na siebie Crane’a i Newcombe’a. Dochodzi nawet – co zaskakujące na twórczość A.C.Clarke’a – do sytuacji, w której Dan Newcombe przechodzi na Islam i staje się zagorzałym przeciwnikiem Lewisa i zwolennikiem utworzenia z Nowego Jorku: Nowego Kairu.
Deliberując nad niniejszą pozycją literacką zastanawiam się czy faktycznie wykreowanie tak odmiennego ideologicznie i w gruncie rzeczy nienawidzącego się społeczeństwa było tu potrzebne. Zarzewie futuryzmu się pojawiło, lecz jest to raczej pouczająca, ograniczona przyszłość, gdzie postęp technologiczny i cywilizacyjny owszem w pewnym stopniu hamuje buntująca się litosfera, ale najbardziej kształtują jego tępy rozwój uprzedzenia polityczne i nieustanny ,,wyścig szczurów”. Naukowa fikcja wydaje się być zatem tłem, dodatkiem na który czytelnik powinien zwrócić uwagę. Już sam fakt pojawienia się tzw. ,,Globu” jest samo w sobie niezwykle intrygujące. Początkowo nie wiadomo było czym do końca ów ,,Glob” może być. Ciężko było sobie wyobrazić jego konstrukcję, gdyż autor wyraźnie stawiał na jego znaczenie, funkcję i rolę niż fizyczność - ukształtowanie zewnętrzne. Ów mechanizm współtworzył Crane i był on zaopatrzony w coś na miarę Sztucznej Inteligencji, z dodatkiem ogromnej możliwości symulacyjnej. Dzięki „Globowi” sejsmolodzy z Fundacji zdołali z pewną dokładnością przewidzieć, iż w 2025 roku rejony Missisipi w USA nawiedzą potężne natarcia wielu płyt tektonicznych. Niby najpierw pogłoski, ale później fakty.Całe miasta przestają istnieć. Pozostaje po nich tylko gruz, osuwiska skalne i silny nurt rzeczny porywający ze sobą ich ochłapy, kiedyś część sporych Metropolii. Wielki projekt Crane’a jednak podjudza jego wybujałe Ego, gdyż podpowiada mu, że jedyną możliwością pozbycia się raz na zawsze problemu związanego z ,,trzęsieniami ziemi” jest złączenie lądów w jeden gigantyczny kontynent: Pangeę. Wystarczy zdetonować ponad 50 super-ładunków jądrowych na styku płyt tektonicznych. W ten sposób dojdzie do reakcji łańcuchowej, która dopiero za setki lat utworzy jedną ogromną powierzchnię, pozbawioną stref subdukcji i nawet najmniejszych naprężeń, ziemię.
W ,,10 w skali Richtera” A.C.Clarke’a najlepszym tym co spotkało tą książkę były jej ostatnie rozdziały, w których, co niezwykłe, fabuła przesuwa się w czasie aż do 2058 roku kiedy to Crane i Newcombe są prawie siedemdziesięcioletnimi staruszkami i wspominają to co osiągnęli i stracili w swym jakże bogatym życiu. Pangea jeszcze nie powstała lecz ,,Glob” wciąż pozostaje aktywny. Mógłbym się pokusić o stwierdzenie, iż człowiek nie jest ,,Panem” ziemskiego globu. Nie ma na nim przypiętej metki, gdzie byłoby napisane, że trzecia planeta od słońca jest tylko i wyłącznie naszą własnością. O Ziemię powinniśmy dbać. To my jesteśmy na niej gośćmi, a nie gospodarzami. Musimy się nauczyć z tym żyć. Trzęsienia, wybuchy wulkanów, tornada, to element świadczący o tym, że planeta na której egzystujemy to coś żywego, będącego z kolei częścią naturalnego porządku Wszechświata. Jesteśmy gnuśni i zbyt egoistyczni. Zwykliśmy uważać, że takie trzęsienia ziemi, to przekleństwo rodzaju ludzkiego. Chyba jeszcze wiele się musimy nauczyć.
10 w skali Richtera Arthur C. Clarke
7,2
Mam spore wątpliwości dotyczące tej książki. Sam fakt, że nikt jej tutaj jeszcze nie dodał i sam musiałem to zrobic sporo mówi o jej "popularności" w Polsce.
Powieść ma kilkoro wyraziście zarysowanych charakterów, ale brak jej "wypełnienia", treści, które w środku opowieści dodałyby jej dramatyzmu. Wygląda to tak, jakby autorzy stanęli w rozkroku i nie mogli zdecydować się, czy zależy im na barwnej opowieści o herosach walczących z Matką Naturą czy o zakulisowych intrygach ściśle związanych z ogólnoświatową polityką.
Wizja przyszłości zdominowanej przez wyznawców islamu i postępu technologicznego, dość prawdopodobnego (zwłaszcza w zakresie komunikacji),winduje opowieść i dodaje jej kolorytu. Równiez bohaterowie są mocną stroną "10 stopni...". Samo "mięso" powieści jednak rozczarowuje. Summa summarum trzy gwiazdki to wszystko, co mogę zaproponować.