Książka bardzo mi się podobała, ale wyraźnie dzielę ją na dwie części. Zdecydowanie bardziej ‘trafiła’ do mnie cześć pierwsza, przedstawiająca dzieciństwo Claire i Roaniego. Co do drugiej cześć, to nie mogę powiedzieć, że była zła, mam jedynie lekkie wrażenie zmarnowanego potencjału.
Autorkę mogę pochwalić za bardzo dobry styl, świetną charakterystykę postaci i doskonałą umiejętność wprowadzenia czytelnika w świat miasteczka Dunderry, z jego jasnymi i ciemnymi stronami.
Podobało mi się to, że książka napisana jest w pierwszej osobie, a narracja przeplatana jest w późniejszej części listami Roana, co daje czytelnikowi ‘wgląd’ w jego myśli.
Książka zdecydowanie warta przeczytania. Spodziewałam się dużo i nie zawiodłam się. Dostałam piękną opowieść o tolerancji, zaufaniu i przeznaczeniu. Opowieść o przyjaźni i miłości. A przede wszystkim opowieść o przebaczeniu – innym i sobie, tak aby w konsekwencji odnaleźć to tytułowe miejsce zwane domem.
Jak to niektóre osoby na LC piszą: ona dwadzieścia sześć, a on czterdzieści dwa i w zasadzie wokół tej różnicy wieku rozwija się romansowy wątek. Pani i pan prowadzą ze sobą jakieś słowne gierki i podchody, bo nie potrafią szczerze i otwarcie rozmawiać, aby wyjaśnić swoje wątpliwości. Gdyby jednak potrafili, to książeczka by nie powstała...