Krew aniołów Reed Arvin 6,2
ocenił(a) na 612 lata temu W Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej ustawodawstwo federalne dopuszcza w 38 stanach zasądzenie kary śmierci za popełnienie sześćdziesięciu przestępstw. Dane statystyczne podają, że począwszy od roku 1977 w USA stracono ponad 750 skazańców. Te same dane pokazują, iż w roku 2000 w celach śmierci przebywało około 3 400 więźniów. Stany Zjednoczone znajdują się w ścisłej czołówce pod względem stosowania kary śmierci. Szacunkowe dane wskazują, iż od 1622 roku przybliżona liczba legalnie wykonanych wyroków sięga 20 tysięcy. Na mocy ustawy z 1994 roku dotyczącej przestępczości ilość przestępstw zagrożonych karą śmierci wzrosła z dwóch do sześćdziesięciu. Wśród nich wymienia się morderstwo dokonane na:
- prezydencie,
- wiceprezydencie,
- członku Kongresu,
- sędzim Sądu Najwyższego,
- sekretarzu stanu.
Skazaniec na egzekucję oczekuje przeciętnie 10 lat i dwa miesiące (dane Amerykańskiego Departamentu Sprawiedliwości). Pojawia się też szereg dyskusji dotyczących stosowania kary śmierci. Kwestia ta odnosi się głównie do zgodności tej kary z konstytucją, a zwłaszcza z poprawkami VIII i XIV, które zakazują stosowania kar okrutnych i niezwykłych.
Wilson Owens zamknięty w swojej celi spożywa swój ostatni posiłek. Ma przed sobą obiad składający się ze spaghetti i pulpetów oraz cheeseburgera, kaszki manny i piwa. Pomimo iż w więzieniu Brushy Mountain obowiązuje całkowity zakaz podawania alkoholu, to jednak Wilson’a Owens’a to nie dotyczy. On jest tutaj więźniem specjalnym. Na propozycje wyspowiadania się, reaguje odmową.
Kiedy przychodzi ta właściwa pora, Wilson Owens zostaje zakuty i doprowadzony do celi śmierci. Na kartach historii zapisze się jako ostatni skazaniec, na którym wykonano wyrok śmierci w tej właśnie sali. Już wkrótce zakład ma zostać zlikwidowany. Kaci kładą Owens’a na leżance i przypinają pasami, z którymi z całych sił próbuje walczyć. W jego oczach widać paniczny strach, kiedy lekarz wbija igłę w żyłę na jego przedramieniu. Kat skrupulatnie sprawdza buteleczki ze śmiercionośnymi chemikaliami. Muszą być w odpowiednim stanie. W końcu ostatnie składniki trucizny wpływają do krwi Owens’a, doprowadzając do całkowitego paraliżu serca i płuc skazańca. W chwilę później lekarz szuka oznak pulsu. Niczego nie wyczuwa. Patrząc na zegar wiszący na ścianie w sali śmierci, stwierdza, że Wilson Owens nie żyje. Jest 18 maja 2003 roku. Godzina dwudziesta trzecia trzydzieści pięć.
Mijają lata. O skazańcu praktycznie nikt już nie myśli. Uznany za winnego podwójnego zabójstwa w supermarkecie Sunshine we wschodniej części Nashville w stanie Tennessee, pożegnał się z życiem. Do uznania go za winnego doprowadził zastępca prokuratora okręgowego hrabstwa Davidson, Thomas Dennehy. Ale czy naprawdę ta sprawa jest już zamknięta? A może jest ktoś, kto próbuje zaszkodzić młodemu prokuratorowi? Albo zemścić się na nim za doznane krzywdy?
Praca zastępcy prokuratora okręgowego to niezwykle stresująca profesja. Ale co zrobić, jeśli lubi się swoją robotę? Chyba tylko codziennie łykać zoloft, żeby już do reszty nie zwariować. Tak właśnie żyje trzydziestosześcioletni Thomas Dennehy. Faszeruje się psychotropami, żyjąc samotnie w wielkim domu. Żona już jakiś czas temu odeszła, zabierając ze sobą córkę. Choć związała się z innym mężczyzną, to wydaje się, że były mąż nie jest jej do końca obojętny. Jednak bezpieczeństwo swoje i dziecka stawia wyżej niż uczucia. W grę wchodzą także pieniądze. Jej obecny wybranek jest chirurgiem plastycznym, na czym zbija kokosy.
Pewnego dnia Philip Buchanan, profesor Uniwersytetu w Georgetown, wychodzi z projektem, którego celem jest rewizja każdego wyroku śmierci. Weryfikacja ma objąć ostatnie dziesięć lat. Buchanan chce posłużyć się metodą DNA, która pozwoli mu stwierdzić czy dany wyrok został wydany słusznie, czy też nie. Pod lupę idzie również sprawa Wilson’a Owens’a. I tu pojawiają się wątpliwości. A może Wilson Owens w niczym nie zawinił? Może Thomas Dennehy doprowadził do jego skazania, chcąc zaspokoić własne ambicje? Wszystko wskazuje na to, że tak właśnie było, zwłaszcza, że pojawia się mężczyzna, który twierdzi, iż to on stoi za morderstwem w supermarkecie.
Tymczasem dochodzi do innego zabójstwa. Zgwałcona i zamordowana zostaje Tamra Hartlett. Wszelkie dowody wskazują na to, że za czynem tym stoi niejaki Moses Bol, emigrant z Sudanu. Jeżeli zostanie udowodniona mu wina, to wówczas jemu również grozi kara śmierci. W obliczu działań prowadzonych przez Philip’a Buchanan’a, Thomas Dennehy nie jest już taki pewien swych osądów. W dodatku w jego życiu pojawia się Fiona Towns, która jest pastorem w Miejskim Kościele Prezbiteriańskim. Wielebna Towns jest nie tylko atrakcyjną kobietą, ale także niezwykle aktywną działaczką na rzecz zniesienia kary śmierci. Natomiast jej kościół stanowi przytułek dla wszystkich, którym nie powiodło się w życiu. Jednym z jej podopiecznych jest niejaki Robert Bridges. A jaki związek on ma ze sprawą? Tego dowiecie się, czytając Krew Aniołów.
Skoro mam już ocenić tę powieść, to napiszę, że nie jest ona rewelacją. Jest to prosty kryminał, w którym akcja przyśpiesza dopiero w ostatnich rozdziałach. Przez większą część książki praktycznie nie dzieje się nic szczególnego. Owszem, Thomas Dennehy żyje pod strachem, gdyż co pewien czas jego spokój zakłócają niewyjaśnione zjawiska, jak na przykład wybuch amatorskiej bomby w Miejskim Kościele Prezbiteriańskim, czy też dramatyczna śmierć kota. Niemniej jednak, podczas czytania miałam wrażenie, że sceny te pozbawione są wszelkich emocji, które powinny im towarzyszyć. Tego strachu tak naprawdę wcale się nie czuje. Mam wrażenie, że jest to kolejny przykład książki, gdzie Wydawca nieco przesadził z reklamą. Po przeczytaniu informacji na okładce, czytelnik powinien spodziewać się dynamicznej akcji, ogromu szczegółów oraz zapadających w pamięć kreacji bohaterów, dzięki czemu nie będzie w stanie oderwać się od książki.
Nie wiem, jak inni, ale jeśli o mnie chodzi, to jak najbardziej byłam w stanie przestać czytać w każdej chwili i powrócić do swoich codziennych obowiązków. Prócz tego, zwróciłam też uwagę na dwie istotne kwestie. Otóż, czytając każdą powieść, która została przetłumaczona z języka angielskiego na język polski, bardzo uważnie śledzę formę przekładu. Najpierw rzuciło mi się w oczy to, że Wydawca ma poważny problem z jednoznacznym stwierdzeniem jak naprawdę nazywa się Autor powieści. W książce funkcjonują dwie wersje: Reed Arvin i Arvin Reed. Dlatego nie wiadomo do końca co jest imieniem, a co nazwiskiem. Nie czepiałabym się, gdyby ta kwestia była jednolita w przypadku całej książki. Czasami zdarza się tak, że autorzy posługują się pseudonimami, które mogą składać się jedynie z imion. Spotkałam się już z wieloma takimi sytuacjami. Ale tutaj tej jednolitości nie ma. Dlatego też sięgnęłam po wydanie anglojęzyczne, aby sprawdzić jak jest naprawdę, ponieważ Internet też nie podaje jednoznacznej informacji. Moje dochodzenie jedynie potwierdziło wcześniejsze przypuszczenia, iż Autor nazywa się Reed Arvin.
Kolejną sprawą, którą wypatrzyło moje wytrawne oko czytelnika, to błędny numer telefonu na policję. Pamiętajmy, że akcja powieści rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych, a tam numerem alarmowym na policję jest 911, a nie 997. Owszem, te numery działają na identycznych zasadach, lecz w różnych państwach! Ostatecznie doszłam do wniosku, że jest to albo błąd w druku, albo zwyczajne zaniedbanie tłumacza i korektora. Z treści książki wynika, że w USA również obywatele posługują się numerem 997.
Ogólnie powieść oceniam jako dobrą.