Chyba nawet nie zliczę ile razy słyszałam o książkach w których bohater dostaje list od znajomego/kochanka/przyjaciela whatever sprzed lat i budzi to falę wspomnień. Ale muszę przyznać, że tym razem poczułam się zaskoczona. Powieść jest monotonna, akcja toczy się powoli, przez wiele stron nie ma tu nic zaskakującego. Ale pod koniec sytuacja się zmienia, wołania o pomoc to choroba, iluzja, a główny bohater uświadamia sobie, że Jacob naprawdę go nie potrzebował. Smutne, ale nie od dziś wiadomo, że miłość czasem boli.
Historia zapowiada się na banalną: ile to razy bohater dostaje list od kogoś niegdyś bliskiego, co wywołuje lawinę wspomnień tak wielką, że spokojnie wypełnia pięć, sześć rozdziałów, a na koniec doprowadza do mniej lub bardziej zadziwiającego finału? Sulzer odwołuje się do tego schematu, raz lepiej, raz gorzej - na głęboką powieść psychologiczną "Kelner doskonały" jest za prosty, na lekkie czytadełko nie dość, powiedzmy sobie, ładny - kreśląc historię samotnego, starzejącego się kelnera, Erneste, którego spokojne i uporządkowane życie zmienia list od niegdysiejszej miłości, Jacoba, Jacoba, który porzucił go dla dojrzałego pisarza, Klingera (czy to tylko moja wybujała wyobraźnia, czy rzeczywiście jego postać wzorowana jest na osobie Tomasza Manna?),a po latach zwraca się do Erneste z prośbą o pomoc, w tym - o spotkanie z rywalem, z Klingerem... Zakończenie znacznie ciekawsze niż sama powieść, do pewnego stopnia nieprzewidywalne, a już na pewno mniej schematyczne i dlatego - trzy gwiazdki. Plus za potencjał, może nie do końca wykorzystany, ale zawsze.