cytaty z książek autora "Mircea Eliade"
Przyjaźń między mężczyzną i młodą kobietą jest możliwa tylko wówczas, gdy oboje są bardzo inteligentni, albo gdy oboje są zakochani. W każdym innym przypadku jest to zwyczajne, mniej lub bardziej bezbarwne koleżeństwo, nieciekawe duchowo bądź też wstępny etap do równie małociekawego związku.
Długowieczność staje się znośna, a nawet interesująca, tylko wtedy, gdy wpierw opanujemy umiejętność cieszenia się najprostszymi rzeczami.
Dlaczego przeszłość musi koniecznie umrzeć, aby stała się możliwa do zniesienia?
Zawsze powinno istnieć paru inteligentnych i mających dość wyobraźni ludzi, którzy potrafią się cieszyć odkryciami wszystkich wielkich erudytów.
Jest to rodzaj opętania i nie rodzi się ono z miłości lub namiętności, lecz z niedostrzegalnego szaleństwa, które na różne sposoby stara się nad upokorzyć.
Nawet najbardziej prymitywna tęsknota kryje w sobie "tęsknotę za rajem". [...] W podobny [do obrazów "rajskiej Oceanii"] sposób analizować można obrazy wywołane nagle przez jakąś melodię, nieraz najbardziej banalną. Stwierdzamy wtedy, że obrazy te wyrażają tęsknotę za przekształconą w archetyp, zmitologizowaną przeszłością, ta zaś zawiera w sobie poza żalem za czasem minionym – tysiąc innych znaczeń: oznacza ona wszystko to, co mogło się zdarzyć, lecz się nie zdarzyło; smutek wszelkiego stworzenia, które może być czymś tylko wtedy, gdy przestanie być czymś innym; żal, że nie żyje się w miejscu i czasie, o których mówi piosenka (niezależnie od tego, jakie miałyby one być: "dawne dobre czasy", Rosja bałałajek, romantyczny Orient, filmowe Haiti, amerykański milioner, egzotyczny książę itd.); wreszcie oznacza ona marzenie o czymś całkiem innym niż chwila obecna, o czymś nieosiągalnym czy nieodwołalnie utraconym – marzenie o "Raju".
Szczęście, jakiego może nam dostarczyć wszelkie dzieło kultury, jest całkowicie nieograniczone.
Mieć wyobraźnię to widzieć świat w całej jego pełni, gdyż mogą i posłannictwem Obrazów jest ukazywać wszystko to, co opiera się konceptualizacji.
Jak już wspominałem, minerały były "embrionami" rodzącymi się przedwcześnie, anormalnie. Zamiast wzrastać w łonie ziemi, przed czasem zostały wydobyte na światło dzienne. Doszło do czegoś w rodzaju "poronienia", żeby więc zapobiec groźnym konsekwencjom tak poważnego występku, należało dokonać "oczyszczeń", złożyć ofiary i libacje. Szkodliwe oddziaływanie "embrionów" próbowano neutralizować drogą unormalnienia ich "narodzin". Innymi słowy, akt ich narodzin odtwarzano schematycznie, "magicznie". Piec, w którym prażyły się minerały, utożsamiano z macicą kosmiczną, z Matką-Ziemią. Żeby zrozumieć to należycie, musimy mieć w pamięci "teorię" leżącą u podstaw egzystencji ludów mezopotamskich. Przypomnijmy, że homologia Niebo-Ziemia była absolutna, że wszystkie rzeczy były ożywione, obdarzone płcią, "kreatywne"; że wszystkie przedmioty były z sobą wzajem powiązane, tworząc żywą, płodną całość; dopiero wówczas uchwycimy sens, w jaki w Mezopotamii wyposażone były praktyki mogące wydać się nam niedorzecznymi.
Ta wiara człowieka w moc udoskonalenia natury dzięki technikom i rytuałom "wzrostu" sięga pierwszych syntez mentalnych w historii mezopotamskiej. Doprowadzając do doskonałości naturę, człowiek miał na celu doskonałość własną. Taki jest sens wszelkiej "magii"; chodzi w niej o osiągnięcie doskonałości i autonomii, posługując się "przykładem" i "siłami" Kosmosu.
Siła woli i energia, jakie człowiek wkłada w zaspokojenie swych ambicji społecznych lub próżności w dziedzinie nauki, są być może nawet większe niż to, czego wymaga osiągnięcie tej oto niezwykłej rzeczy: ocalenia się przed nicością, niewiedzą i cierpieniem.
Zapomnij je! Z a p o m n i j ! Nie daj się zatopić fali wszystkich tych zdarzeń, które przytrafiły się tobie i twojej epoce, bo zagubisz się jeszcze bardziej.
Można się obejść bez poetów czy ludzi przeżywających kryzys psychiczny, by udowodnić aktualność oraz siłę Obrazów i symboli. Nawet najnędzniejsze istnienie pełne jest symboli, nawet człowiek najmocniej stojący na ziemi żyje obrazami.
Człowiek współczesny ma prawo pogardzać mitologiami i teologiami, co nie przeszkadza mu wciąż żywić się upadłymi mitami i zdegradowanymi obrazami.
Zastanawiam się, jak będę mógł zachować swoją „osobowość” tutaj, wśród ludzi nie mających pojęcia, kim jestem, co myślę, co napisałem. Ludzi, z którymi nie mogę dyskutować, wobec których wolno mi wypowiadać jakiekolwiek opinie, nawet sprzeczne z tym, co myślę. Z wyjątkiem D. i panny Kramrisch tak naprawdę nie ma tu nikogo, z kim mógłbym dyskutować. Mówię często, ale do ludzi, z którymi nie muszę być sobą. Żadnego przymusu, znikąd. „Osobowość’ zachowujemy, wypowiadając określone opinie i utwierdzając się w nich, w środowiskach i okolicznościach podobnych. Tu nie ma nikogo, kto by wiedział, co powiedziałem wczoraj. Jest to niebezpieczna zachęta do sprzeczności.