Najnowsze artykuły
- ArtykułyCzytamy w weekend. 26 kwietnia 2024LubimyCzytać206
- ArtykułySzpiegowskie intrygi najwyższej próby – wywiad z Robertem Michniewiczem, autorem „Doliny szpiegów”Marcin Waincetel6
- ArtykułyWyślij recenzję i wygraj egzemplarz „Ciekawscy. Jurajska draka” Michała ŁuczyńskiegoLubimyCzytać2
- Artykuły„Spy x Family Code: White“ – adaptacja mangi w kinach już od 26 kwietnia!LubimyCzytać2
Popularne wyszukiwania
Polecamy
K. C. Alexander
1
6,3/10
Pisze książki: fantasy, science fiction
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
6,3/10średnia ocena książek autora
203 przeczytało książki autora
121 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Nexus Początek Jason M. Hough
6,3
Jestem olbrzymią fanką trylogii Mass Effect. Andromedy nie udało mi się ukończyć, jednak postanowiłam dać szansę książce. Z perspektywy czasu uważam, że była to strata pieniędzy. Książka nie jest dobrze przemyślana. Masa błędów zarówno związanych z lore jak i fabularnych - np. bohaterowie zaprzeczają swoim słowom wychodząc na hipokrytów. Jedna z słabszych pozycji jeśli chodzi o książki wydane na podstawie gier. Godna polecenia, jedynie osobom, które uwielbiają Andromedę jako uzupełnienie fabuły gry. Wszystkim pozostałym, odradzam.
Nexus Początek Jason M. Hough
6,3
Mass Effect, jedna z najpopularniejszych serii stworzonych przez BioWare, a zarazem jedna z najbardziej dojnych krów Electronic Arts, już dawno przestała polegać tylko na grach. Nawet więcej: pierwszym produktem z serii była przecież książka Mass Effect: Objawienie, wydana na kilka miesięcy przed premierą pierwszej gry. Od tamtego czasu książek się namnożyło – otrzymaliśmy jeszcze dwie solidne powieści autorstwa scenarzysty gier Drew Karpyshyna oraz żenująco słabą, przeczącą kanonowi Deception. Po tej wpadce BioWare i Electronic Arts na pięć lat zaprzestali bawić się w literatów, ale premiera Andromedy to zbyt duże wydarzenie, żeby przepuścić okazję do wydania kolejnych książek. Pierwsza z nowej serii, recenzowana Mass Effect: Andromeda – Nexus. Początek, w USA wydana została tego samego dnia, co gra, a u nas pojawiła się pod koniec kwietnia. Czy bliżej jej do powieści Karpyshyna, które sensownie rozwijały świat, czy może jednak do niesławnego Deception?
Ci, którzy mają już za sobą Andromedę, pamiętają zapewne, że postacie z Nexusa nieszczególnie chętnie dzieliły się szczegółami na temat powstania, jakie miało miejsce na pokładzie stacji przed przybyciem Rydera. Dlaczego? Otóż dlatego, żeby zostawić coś na książkę. Chociaż mało fortunne tłumaczenie tytułu może sugerować, że jest to rzecz poświęcona budowie Nexusa, w rzeczywistości mamy do czynienia z opisem wydarzeń, które doprowadziły do tytułowego (no, przynajmniej w języku angielskim) powstania oraz jego przebiegu. W powieści spotkamy się z kilkoma postaciami, które znamy z gry, całość przedstawiona została jednak głównie z perspektywy niesławnej Sloane Kelly, wtedy jeszcze odpowiadającej na stacji za ochronę. Kobieta, wraz z pozostałymi przywódcami, stara się utrzymać porządek na Nexusie, na którym z dnia na dzień rośnie niezadowolenie mieszkańców, którzy zamiast zasiedlać obiecane złote światy, zmuszeni są do walki o przeżycie.
Tak naprawdę największym problemem Nexusa jest to, że stanowi bezpośredni wstęp do gry. Poprzednie powieści stanowiły spin-offy, dwie koncentrowały się na bohaterach nieobecnych w trylogii lub pojawiających się w niej „gościnnie”, opowiadały niezależne od gier historie. A ponieważ zostały napisane przez głównego scenarzystę gier jeszcze przed ich premierą, znakomicie uzupełniały świat, dostarczając nowych informacji. Przebieg powstania na Nexusie i jego finał znamy jednak z Andromedy, gdzie wydarzenia te opisywały postacie niezależne. Chociaż w grze starano się nie zagłębiać zbytnio w szczegóły, to jednak uprzednie zaznajomienie się z nią może wpłynąć negatywnie na odbiór książki, która nie będzie potrafiła zaskoczyć. Zamiast ekscytować się rozwojem wydarzeń, czekałem po prostu na to, aż fabuła przeskoczy do kolejnego znanego mi etapu powstania. Stąd też, jeżeli nie graliście jeszcze w Andromedę, sięgnijcie najpierw po Nexusa.
Sam stwierdziłem, że przejdę najpierw grę, mając w pamięci to, że poprzednie powieści nie były z nimi powiązane, a następnie – po informacjach, że książka zostanie wydana w Polsce – powstrzymałem się od kupna egzemplarza anglojęzycznego. Fakt, że najpierw miałem styczność z grą, a dopiero potem z powieścią, skutkował efektem odwrotnym do zamierzonego: grając w grę miałem wiedzieć o postaciach więcej i znać ich motywacje, przeszłość. Zamiast tego, to książkę rozpatrywałem przez pryzmat gry. Sprawiło to, że mimo najszczerszych chęci, nie potrafiłem wykrzesać ani krztyny sympatii do głównej bohaterki. Poznałem ją jednak jako wredną jędzę, niekompetentną i fałszywą tyrankę, którą bez krztyny zwątpienia i żalu [Pokaż spojler], kiedy tylko nadarzyła się taka okazja. Wiedza o tym, kim się stanie, kiedy sama dorwie się do władzy, rzutował na jej ogólny odbiór. A chociaż Kelly stara się utrzymać wszystko w ryzach, to jej częste kwestionowanie decyzji legalnie wybranego przywódcy, często bazujące wyłącznie na uprzedzeniach i niechęci do niego, tylko pogarszają sytuację. Nie bez powodu Inicjatywa Andromeda nie umieściła jej na szczycie listy potencjalnych przywódców. Jarun Tann może i stanowi przykład tego, co najgorsze w biurokracji, a dodatkowo jest zakłamanym dupkiem, ale jego podejście, nakazujące mu rozpatrywać wszystko przez pryzmat statystyk, jest znacznie bardziej uzasadnione w sytuacji, w jakiej znaleźli się mieszkańcy stacji, niż nacechowane emocjonalnie podejście Kelly.
Dodatkowo Nexus: Początek, w przeciwieństwie do poprzednich powieści, sprawia wrażenie tylko kuponu odciętego od znanej marki. Nie oszukujmy się, Objawieniu czy Podniesieniu daleko do książek mogących chociażby marzyć o nagrodzie Hugo, ale mimo wszystko były to powieści pisane tak, żeby fanom dostarczyć ogromu dodatkowej wiedzy na temat uniwersum, a laików zachęcić do sięgnięcia po gry. Przekonać mogły ich do tego bogactwo świata, mnogość ciekawych postaci i wątków itd. Nexus, jako rozgrywający się w zasadzie w jednym miejscu, przez co posiadający dość ograniczoną liczbę bohaterów i możliwych interakcji, raczej nikogo do zapoznania się z grą nie zachęci. Wręcz przeciwnie, książka sprawia wrażenie czegoś napisanego tylko po to, żeby zachęcić fanów do wydania pieniędzy. Nie zrozumcie mnie źle: to nie znaczy, że książka jest słaba, po prostu grono odbiorców, którzy będą czerpać z niej przyjemność, jest dość ograniczone.
Pod względem językowym książka bardzo wyraźnie odstaje od poprzedniczek, których autorzy starali się celować w poważniejsze science fiction. Nexus jest dużo luźniejszy, czasami trudno było mi się pozbyć wrażenia, że książkę kierowano raczej do nastoletnich fanów Mass Effect. A ponieważ fabuła przedstawiana jest z perspektywy byłej wojskowej, która nie grzeszy subtelnością, często natknąć można się na słowa na „k” czy „ch”. Tym niemniej, takie swobodniejsze podejście na pewno znajdzie swoich miłośników. Większą wadą jest to, że autorzy lubują się w niepotrzebnych powtórzeniach (chociażby często powtarzając to, jak bardzo Kelly brakuje kawy) oraz rozwodzeniu się nad sprawami dość błahymi i nieinteresującymi. Im mniej kartek pozostawało do końca, tym częściej czułem znużenie takim czy innym fragmentem, bez którego książka nic by nie straciła, ale gdyby je usunąć, trochę by się odchudziła.
Tłumaczce, Dominice Repeczko, udało się uniknąć technobełkotu, jakim charakteryzowało się Objawienie, aczkolwiek osobie odpowiedzialnej za redakcję zdarzyło się przepuścić trochę literówek. Ot, chociażby już na 1. stronie mamy stwierdzenie, że „załogi ochrony była niczym skała”, zamiast „załoga ochrony”, na 48. Addison w jednym zdaniu jest mężczyzną i kobietą, a niedługo później postacie starają się dostać „do Centrum Operacyjnym”. Nie ma sensu wyliczać wszystkich takich literówek, jest ich bowiem w książce trochę, podobnie jak zjedzonych przecinków czy ogonków – głównie „e” zamiast „ę” przy odmianie przez przypadki. Polskim fanom może jednak spodobać się to, że tłumaczka wiedziała, w jakim uniwersum się porusza, więc – nie licząc jednej wpadki i uporczywego zamieniania skylliańskiego blitzu na (co prawda poprawny, ale znacznie rzadziej stosowany w grach) „najazd skylliański” – udało jej się zachować formy i zwroty, które doskonale znamy z gier. Miło wiedzieć, że czasem tłumacze albo są fanami zorientowanymi w uniwersum, które tłumaczą, albo przynajmniej przed tłumaczeniem wykonali solidny research.
Mass Effect: Andromeda – Nexus. Początek nie jest najlepszą powieścią osadzoną w fantastycznonaukowym uniwersum BioWare. Ponad wszelką wątpliwość nie zainteresuje zatwardziałych fanów science fiction, tym niemniej miłośnikom serii może się spodobać. Chociaż jest wyraźnie inna od wcześniejszych powieści i jako książka wypada po prostu przeciętnie, to dla osób lubiących Mass Effect i nieograniczających się wyłącznie do gier, może stanowić łakomy kąsek. Co prawda fakt, że stanowi bezpośredni wstęp do gry i wydana została w dniu jej premiery sprawia, że znających już Andromedę niczym nie zaskoczy, ale mimo wszystko czyta się ją stosunkowo przyjemnie i szybko. Recenzja napisana została z perspektywy kogoś, kto jeszcze przed przystąpieniem do lektury znał przebieg powstania na Nexusie, ale niewykluczone, że jeżeli jeszcze nie mieliście styczności z grą, ocenicie powieść wyżej, dojdzie bowiem element zaskoczenia i możliwość wyrobienia sobie opinii o postaciach.
Za egzemplarz książki do recenzji dziękujemy wydawnictwu Insignis.
Recenzję możecie przeczytać także na: https://nietylkogry.pl/post/recenzja-ksiazki-mass-effect-andromeda-nexus-poczatek/