-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać385
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
Recenzja na podstawie starego tłumaczenia Zofii Ernstowej, jeszcze pod tytułem "Lampart".
Jest to bodajże najsłynniejsza obok "Imienia róży" powieść włoska i sława ta przyniosła lekturze więcej szkody i pożytku, czuję się bowiem rozczarowany. W żadnym razie nie jest to powieść zła, miałem wątpliwą przyjemność przedzierać się niechętnie przez dużo gorszą prozę, ale do absolutnych literackich szczytów i prawdziwej czytelniczej uczty, gdy kartki przewraca się z drżeniem rąk i serca, niestety również bardzo dużo brakuje. W najlepszym razie jest to dobry średniak, coś pomiędzy 5-6 na 10. Sława wynika tu chyba głównie z wydania we właściwym momencie i trafieniu w gusta ówczesnych czytelników, którzy okrzyknęli powieść arcydziełem, a potem już odnoszono się z tym mianem generacja po generacji. Kiedy jednak sam wziąłem ją do ręki, odcinając się od zachwytów wszelkich krytyków i wysokich not w rankingach - niestety nie obroniła się.
Mamy tu pokazany dość istotny (dla historii Włoch) moment przemian, gdy stare ustępuje miejsca nowemu. Odchodzi tu do lamusa tradycyjny model arystokracji z jej wszelkimi umizgami, drobiazgowym ceremoniałem i wielkopańskimi manierami, dumny ze swej anachroniczności, a wchodzi rozwój cywilizacji przemysłowej z wszystkimi jej bolączkami przemiany ustrojowej, rodząca się w bólu, krwi i zapachu prochu. Brzmi dramatycznie, ale niestety nie jest to specjalnie opisane, lecz służy bardziej jako tło. Obserwujemy bowiem księcia, ostatniego dinozaura swojej zanikającej klasy społecznej, którego stosunkowo niewiele dotyka to całe zamieszanie, gdy udaje się na ustronie swojego pałacu w Donnafugacie. Z dramatycznej inwazji garibaldczyków zostaje tutaj garść plotek przywiezionych przez młodego Tancrediego, bo więcej czasu spędza się na jego mezaliansie z młodą urodziwą dziewoją. Wszystko co prawdziwie interesujące dzieje się gdzieś tam obok, zostaje zaś garść obyczajowych obserwacji szlacheckiego dworku. Książę jest Lampartem wyłącznie z tytułu i postury, bo nie wykazuje się żadną aktywnością, zresztą interesuje go to mniej niż ukochana astronomia i dbanie o dobre obyczaje. Na przemian wewnętrznie się burzy i godzi z sytuacją, lecz wszelkie te medytacje toną w melancholijnej atmosferze i nie wywołują oddźwięku. Raz jeden pozwolił się unieść, by wyjaśnić swą decyzję odmowy wejścia do parlamentu, nakreślając przy okazji barwny portret osobowości Sycylijczyków, których on sam jest przedstawicielem. To za mało, by unieść powieść. Gdzie jakaś fabuła, jakaś historia, jakiś bohater, z którego rozterką mógłbym się utożsamić...?
Muszę też wspomnieć o szalenie mnie denerwującej manierze, która polega na wtrącaniu porównań z kompletnie innej epoki. Mamy tu narrację o XIX wiecznych Włoszech, a tu nagle wskakuje jakieś nawiązanie do lotnictwa, albo wspomniany został film "Pancernik Potemkin". Za każdym razem taki wtręt boleśnie mnie wyrywa z nastroju i wczucia się w dawniejszą epokę i boleśnie przypomina, że nie jest to wcale powieść XIX-wieczna (co mogłoby być jakimś usprawiedliwieniem dla jej przywar), lecz jedynie stylizowana na XIX-wieczną, za to powstała w latach 50-tych XX wieku.
Ogółem, można to dzieło, mimo jego kultowości, spokojnie pominąć i niewiele się przy tym straci.
Recenzja na podstawie starego tłumaczenia Zofii Ernstowej, jeszcze pod tytułem "Lampart".
Jest to bodajże najsłynniejsza obok "Imienia róży" powieść włoska i sława ta przyniosła lekturze więcej szkody i pożytku, czuję się bowiem rozczarowany. W żadnym razie nie jest to powieść zła, miałem wątpliwą przyjemność przedzierać się niechętnie przez dużo gorszą prozę, ale do...
Bohater łysieje i troska o jakość rzedniejącej czupryny nieustannie zaprząta mu myśli. Gdy metody klasyczne nie dają poprawy ucieka się, coraz bardziej zdesperowany, do medycyny alternatywnej, konowałów i szarlatanów. Dość łatwo jednak stwierdzić, że przyjdzie stawić czoła nadciągającej nieubłaganie łysinie odsłaniającej jego niekształtną czaszkę. Niestety, gdy już to następuje, wszystko kończy się nagle, bez żadnego bogatszego opisu reakcji tak bohatera jak i otoczenia. Gdzieś w tle majaczy wątek romantyczny (aczkolwiek zbyt mało tu miejsca by cokolwiek ciekawego tu zdziałać i pokazać) jak i obraz mieszczańskiego Rzymu (ponownie z braku miejsca nie da się za bardzo mówić o bogatej panoramie i szerokich machnięciach pędzla przy odmalowywaniu tego obrazu). Całość jest, krótka, w miarę zgrabnie napisana, raczej banalna, czasem można się było uśmiechnąć przy niektórych barwnych porównaniach, czasem narracja nieco się plątała. Efekt końcowy raczej nijaki, a o autorze pewno prędko zapomnę. Ze względu na długość można to uznać za książkę do pociągu, pozostali mogą sobie spokojnie darować.
Bohater łysieje i troska o jakość rzedniejącej czupryny nieustannie zaprząta mu myśli. Gdy metody klasyczne nie dają poprawy ucieka się, coraz bardziej zdesperowany, do medycyny alternatywnej, konowałów i szarlatanów. Dość łatwo jednak stwierdzić, że przyjdzie stawić czoła nadciągającej nieubłaganie łysinie odsłaniającej jego niekształtną czaszkę. Niestety, gdy już to...
więcej Pokaż mimo to