rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Książka na maj: Stanisław Lem „Niezywciężony”

Lem przyzwyczaja nas do niesamowitych koncepcji i dziwacznych wizji, a także stawia na świeczniku problem, z którym prędzej czy później przyjdzie ludzkości się mierzyć. "Niezwyciężony" nie jest czymś odmiennym od schematu, ale zarazem jest to dzieło zupełnie inne od tego co do tej pory znaliśmy. Rys fabularny oparty jest na tym, iż olbrzymia rakieta, zwieńczenie ludzkiej myśli technologicznej, trafia na pustynny glob, gdzie utracono kontakt ze statkiem bliźniaczym.

Od samego początku pojawia się więc pytanie, co mogło się stać z tak wspaniałym okrętem uzbrojonym po zęby w groźne automaty i miotacze antymaterii, a także chronionym przez bezlitosne pola siłowe? Jest to zagwozdka, która pozostaje z czytelnikiem przez długi czas, bowiem rozwiązanie problemu nastręcza sporo trudności ekipie ratunkowej. W trakcie poszukiwań przybysze z Ziemi rozpoczynają badania biologiczne, nie znajdując na powierzchni żadnych żywych roślin czy zwierząt. Planeta posiada jednak oceany i morza, w których ewolucja odbyła się tak jak powinna. Kiedy astronauci znajdą przyczynę faktu, dlaczego życie nie wyszło z wody na ląd, rozwikłają też tajemnice historii globu, a także zostaną postawieni przed skomplikowaną decyzją odnośnie przyszłości swojej i bliźniaczej rakiety.

Dlaczego "Niezwyciężony" jest tak różny? Otóż dlatego, że stawia ludzkość na podium. Wypycha do pierwszego szeregu, tłumacząc, że nie istnieje nic bardziej zaawansowanego od człowieka i jego umysłu, nic bardziej doskonałego. Gdy zaczynamy pokładać wiarę we własną wielkość, czuć potęgę tego co zbudowaliśmy – powieść bez skrupułów pokazuje nam jak wiele jeszcze musimy się nauczyć. Wyjaśnia, że ewolucja może kroczyć innymi drogami, a nasze wielkie, wspaniałe umysły to tylko jedna ze ścieżek wiodących do przetrwania. Niekoniecznie najlepsza. Bo jakże mierzyć się z czymś co jest zupełnie od nas odmienne, co nie jest racjonalne i możliwe do przewidzenia? Czy powinniśmy walczyć z siłami natury i zmieniać je, czy raczej zaakceptować je takimi jakie są, bez względu na to, że możemy zadać im śmiertelne rany?

„Niezwyciężony” jest zaledwie jednym okrętem, wspaniałym i potężnym, owszem, ale cóż znaczy w starciu z nieznanym światem? Tym samym dla kosmosu jest ludzkość – drobiną na wietrze, która udaje, że leci w wyznaczonym przez siebie kierunku.

Książka na maj: Stanisław Lem „Niezywciężony”

Lem przyzwyczaja nas do niesamowitych koncepcji i dziwacznych wizji, a także stawia na świeczniku problem, z którym prędzej czy później przyjdzie ludzkości się mierzyć. "Niezwyciężony" nie jest czymś odmiennym od schematu, ale zarazem jest to dzieło zupełnie inne od tego co do tej pory znaliśmy. Rys fabularny oparty jest na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka na czerwiec: Ewa Winnicka „Nowy Jork zbuntowany”

Zacznę od tego, że mam ostatnio passę czytania książek, do których nabieram stosunek ambiwalentny – w dokładnym tego słowa znaczeniu. Uwielbiam je, przez wzgląd na pewne elementy, i nienawidzę za całokształt. Z wytworem pani Winnickiej jest podobnie. Nie za bardzo trzeba mówić o czym jest ta książka, bo wystarczy przytoczyć pełen tytuł, który jest zarazem najlepszym opisem: „Miasto w czasach prohibicji, jazzu i gangsterów.” Zapowiada się nieźle, nie?

I jest nieźle. Mamy przed oczami Amerykę po latach 1919 i troszkę wcześniej jako wprowadzenie. Autorka porusza takie dziedziny jak życie w społeczeństwie, gospodarka, muzyka, literatura, polityka, kulturowość i zbrodnie, a do tego robi to w sposób przystępny i zadziwiający, może miejscami dość nieumiejętny jeśli chodzi o język, ale bez przesady. Nie macie pojęcia jak wiele działo się w USA przed kryzysem gospodarczym i jakim Nowy Jork był wspaniałym miastem. Lata 20’ to kolebka naszej cywilizacji; powstało radio, reklamy, neony, bliski taniec, muzyka, której słuchamy do dziś, a także multum firm, o produktach tak odpornych na wpływ czasu (Listerine, wytwórnia WB), że używacie ich do tej pory. Miasto miało kanalizację, kable elektryczne ciągnęły się wzdłuż i wszerz, a po drogach pędziły samochody, na które było stać niemal każdego średnio zamożnego mieszkańca. Nie wspomnę już o metrze i tramwajach. Giełda pękała w szwach. Panowało rozprężenie kulturowe i poluźnienie purytańskich obyczajów, kobiety rozwinęły skrzydła zakładając krótsze spódnice i ścinając na pazia włosy. Zostały dla mężczyzn partnerami w zabawie, nie matronami rodów, piły, paliły i zapomniały o całym romantyzmie – albo tak tylko mówiły.

Z drugiej strony mamy też prohibicję (a właściwie jej brak, gdyż w Nowym Jorku nigdy nie była traktowana poważnie), rozwój światka przestępczego Włochów, Irlandczyków, Niemców i Żydów (bardzo wielu z nich osiągnęło na amerykańskim gruncie wspaniałe rzeczy), slumsy East Endu, napływ biednych imigrantów z Europy, szmuglowanie alkoholu, a także początki mafii. I przy tym chciałbym się zatrzymać. Tytuł ujmuje trzy rzeczy: prohibicję, jazz i gangsterów. Dwóch pierwszych mamy sporo i informacje są naprawdę rzeczowe, warte uwagi. Dowiedzieć się można tony ciekawostek o życiu Amerykanina, a pani Ewa pokusiła się także o scharakteryzowanie przeciętnego mieszkańca przed i po roku 1919, który niewątpliwie jest datą wartą zapamiętania. Gangsterzy? Pod koniec książki. Pamiętajmy proszę, że prohibicja wywołała ogromny popyt na łamanie prawa; statki wypełnione gorzałą stały za strefą wpływów na oceanie, whisky szmuglowano z Kanady i przewożono po kraju pociągami, w domach produkowano wino, a policja była przekupna i nieprzekonana do sprawy łapania przestępców alkoholowych, którzy mogli trafić za picie do więzienia. Temat ów przewija się przez całą książkę, ale dopiero na ostatnich 15 kartkach możemy przeczytać o Luckym Luciano, gangu Five Points i walce stróżów prawa. Jak na tak rozległy temat dostajemy zdecydowanie za mało.

Jeśli zdecydujecie się na tę książkę, to z jednej strony otrzymacie wspaniały i ciekawy podręcznik okraszony dziesiątkami autentycznych zdjęć, dowiecie się o niesamowitej przemianie społecznej, która doprowadziła nas do tego co mamy dziś, a także będziecie pod wrażeniem faktu, iż ludzie od lat są tacy sami. Z drugiej będziecie się wściekać, że dostaliście tak mało. Pani Ewo, jak pani mogła?!

Książka na czerwiec: Ewa Winnicka „Nowy Jork zbuntowany”

Zacznę od tego, że mam ostatnio passę czytania książek, do których nabieram stosunek ambiwalentny – w dokładnym tego słowa znaczeniu. Uwielbiam je, przez wzgląd na pewne elementy, i nienawidzę za całokształt. Z wytworem pani Winnickiej jest podobnie. Nie za bardzo trzeba mówić o czym jest ta książka, bo wystarczy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka na lipiec: Stanisław Lem „Głos Pana”

Lem zachwyca. Bez dwu zdań. Jakkolwiek „Głos Pana” nie jest książką dla każdego, bowiem ogrom przemyśleń filozoficznych, neologizmów pomieszanych ze słowami o znaczeniu niejawnym bez słownika i rozbudowanymi ponad miarę zdaniami o odbiorze mozolnym i żmudnym są tu wyniesione do poziomu jakiego u tego autora jeszcze nie widziałem. Po pierwszych zdaniach powieści postawiłbym nawet pieniądze na to, że czytam Poego, który z odpowiednią sobie dokładnością rozprawia się nad dobrem i złem mieszkającym w człowieku, a nie przełomowego twórcę fantastyki naukowej. „Głos Pana” jednak „usłyszałem” do końca i, niczym bohaterowie, wiem tyle, ile wiedziałem na początku, choć bogatszy jestem o potężne doświadczenia związane z fatalizmem naszej, to jest ludzkiej, izolacji.

Muszę zaznaczyć, że obawiałem się, iż nie dam rady skończyć tej opowieści w lipcu (wedle swojego założenia książki na miesiąc), bowiem lektura naprawdę do łatwych nie należy. Jako jednak człowiek lubujący się w prozie niebanalnej i hołdujący Lemowi bez wyjątku zaparłem się i bynajmniej nie żałuję. Ostatnią ćwierć pochłonąłem nawet ciągiem jednego dnia, ale dosyć już o sprawach koło-fabularnych.

Tajemniczy tytuł powieści odnosi się do naukowego projektu, który relacjonuje nam jeden z ważniejszych uczestników. Możemy go także odbierać metaforycznie, co się już blisko wiąże z przeróżnymi koncepcjami, jakie wysnuwają badacze podczas rozważań, ale i nie pomyliłby się ten, który uznałby po prostu, że Głos to synonim kodu, sygnału czy listu, bowiem z tym właściwie mamy do czynienia. Gwiazdy przemówiły. Do Ziemi dotarła neutrinowa wiązka, która, zapętlona, wygląda na widomość od nieznanej cywilizacji. Amerykański rząd powołuje ogromny projekt, mający za zadanie dowiedzieć się, co też ukryte jest w przedziwnym przekazie. I tu zaczynają się problemy, bowiem jeśli chodzi o fabułę, to mogę po poprzednim zdaniu postawić grubszą kropkę i zakończyć recenzję.

Długo zastanawiałem się o czym jest „Głos Pana” i długo zastanawiałem się jak opisać to co zrozumiałem. Uznałem w końcu, że opowiedzieć się tego nie da, bo zrobił już to sam Lem w swojej powieści właśnie, a wszelkie próby byłyby tylko powtórzeniem, niegodnym, bo niepełnym. Mimo wszystko zbezczeszczę ten tytuł, ujmując podstawowy, jak dla mnie, aspekt przeważający rozmyślania, bowiem mam pewną anegdotę, jaką warto się podzielić w toku recenzji, a która mocno się z kierunkiem filozoficznym zgadza. Otóż człowiek jest zwierzęciem, które wykształciło niebagatelną otoczkę własnej istoty w postaci kultury i języka. Nie da się nas zrozumieć w aspekcie czysto fizycznym, bowiem technologia i cywilizacja zakorzeniła się tak mocno w naszym sposobie bycia, iż płaszczyzny stają się scalone, nie do rozerwania. Możemy się porozumieć tylko z istotami w tej samej bańce mydlanej, gdyż świat za bańką jest obcy i niepojęty. Gdybyśmy chcieli opisać nasze życie człowiekowi pierwotnemu, ten jednak nie mógłby go pojąć, ponieważ różnica w technologii okazałaby się nie do przeskoczenia. Jak więc mamy zrozumieć obcą cywilizację siedzącą w bańce z innego materiału? Takiej, która ma ścianki lekko fioletowe, bądź czerwone, podczas gdy nasza prześwieca zielenią? Kultura w „Głosie Pana” jest jednym z tematów wiodących, ale wystarczy pół wieku, aby można było się przekonać o tym, jak mocno przynależy do konkretnych czasów. Lem napisał tę powieść w 1968 roku i wciąż jest aktualna, jednakże XXI wiek przyniósł pewną zmianę w postaci nowoczesnych programów rozrywkowych, których wtedy nie znano. Otóż tajny projekt (jako że rzecz dzieje się w Ameryce) nazwano Master’s Voice, co za każdym razem wywołuje u mnie parsknięcie śmiechem i grymas niesmaku zarazem, bowiem kojarzy mi się z telewizyjnym show muzycznym. Czy nasza bańka ma aż tak grube ściany, że już ułamek kosmicznej sekundy zmienia znaczenie rozumianej treści?

Książka na lipiec: Stanisław Lem „Głos Pana”

Lem zachwyca. Bez dwu zdań. Jakkolwiek „Głos Pana” nie jest książką dla każdego, bowiem ogrom przemyśleń filozoficznych, neologizmów pomieszanych ze słowami o znaczeniu niejawnym bez słownika i rozbudowanymi ponad miarę zdaniami o odbiorze mozolnym i żmudnym są tu wyniesione do poziomu jakiego u tego autora jeszcze nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka na sierpień: Farley Mowat „Przekleństwo grobu Wikinga”

Beletrystyka jest jak drzewo. Wyrasta z antycznego pnia i dzieli się na odmienne gałęzie literackie. Zachwycające jest to, że spoglądając na jedną z nich, możemy przewidzieć, czy kora jest gładka, czy szorstka, czy ma dużo odrostów, czy wspinaczka będzie rekreacyjna, czy raczej wyczynowa.

„Przekleństwo…” jest młodzieżową literaturą przygodową. Sklasyfikowanie tego tytułu daje nam właściwie pełny obraz tego, co bierzemy w dłonie. Nie liczymy na wiele filozoficznych przemyśleń, nie oczekujemy skomplikowanego języka, nie doszukujemy się ukrytych przesłanek. Dostajemy dokładnie to, czego się spodziewaliśmy.

Warto nadmienić, iż tom jest kolejną częścią przygód opisanych w „Zagubieni w tundrze kanadyjskiej”, ale zupełnie nic nie traci ten, kto poprzedniej książki Mowata nie czytał. Bez problemu można odnaleźć się w relacjach pomiędzy bohaterami i poprzednich wydarzeniach. Może nieco nieswojo czytelnik poczuje się wiedząc, iż motyw przewodni „Przekleństwa…” jest bezpośrednią kontynuacją wątku odkrytego poprzednio, ale to uczucie zostaje zaraz zrzucone wartką akcją, a odległy cel zepchnięty na drugi plan, o czym napiszę jeszcze później.

Jak to być musi w „młodzieżówkach” bohaterowie są nastolatkami. Jeden z nich ma niemal 16 lat czego dowiedzieć się można na ostatnich stronach książki – nie zauważyłem aby autor wspominał o tym wcześniej. Trochę szkoda, bo czytając o „chłopcach” i ich przygodach nieco ciężko uświadomić sobie, że w rzeczywistości nie są już dziećmi. W każdym razie różnorodność małej społeczności jest całkiem spora, bowiem mamy tu Indianina, pół-Eskimosa i Białego, a także dołączającą ni z tego, ni z owego, młodą Indiankę, która jest w drużynie postacią trochę drugorzędną. Zmarginalizowaną, gdyż nie okazuje się pełnoprawnym uczestnikiem wyprawy, mimo niewątpliwej wartości i zaangażowania. Nie odstaje siłą i sprytem od reszty drużyny, a fragmenty tekstu jej poświęcone nie są wcale mniej zajmujące niż reszta. Niestety przypada jej znacznie mniej dialogów. Dyskusje i decyzje są domeną chłopców. Dziewczyna w powieści przyjmuje rolę kobiecą, nie staje się „chłopczycą”, a raczej niezależną Pocahontas, co stanowi nieocenione wsparcie dla całej męskiej części. Wypośrodkowanie tej postaci, która mimo młodego wieku może stanowić o sobie, a przy okazji nie zarzucać kobiecości, jest ciekawym wzorem plemiennych zależności Indian, które w naszych stronach uległy tak mocnemu rozchwianiu.

Już na samym początku powieści pojawia się cel. Odzyskanie części średniowiecznego rynsztunku przybysza zza oceanu, które mogą być warte fortunę. Dodatkowo zestaw zrządzeń losu popycha bohaterów do szybszego podjęcia decyzji, więc na błogie chwile w arktycznych lasach nie ma co liczyć. Niestety grób jest całkiem daleko i nie łatwo się do niego dostać. Rozczarowani będą ci, którzy liczą na zagadki, przygody w grobowcu, tytułową klątwę, czy powolne odkrywanie tajemnicy, bowiem „Przekleństwo…” jest literaturą drogi. Poprzez kartki książki śledzimy kilkuset milową podróż drużyny przez tajgę (lasy iglaste) i tundrę (pustkowia) oraz krótki epizod na łonie cywilizacji.

Mowat zdecydowanie sprawia wrażenie osoby, która wie dokładnie o czym pisze. Podróż zamarzniętymi rzekami, psie zaprzęgi, zwyczaje zwierząt i ludzi, nazwy plemion, a nawet technologie takie jak budowa canoe (łodzi Indian) można uznać za autentyczne. Sprawdziłem to nawet, badając historię kuszy, która, jako twór późno-średniowieczny, nie powinna tak wcześnie dostać się do regionu Ameryki Północnej. Jednak nawet ta historia ma znamiona prawdopodobności i ekstrapolując na podstawie dostępnych źródeł można zdecydowanie zaprzeczyć, iż autor wprowadził anachronizmy. Zresztą Mowat urodził się w Kanadzie i ma w swoim dorobku dużo książek opisujących północ swojego kraju. Tworzył także powieści historyczne, a jedną z nich, o wikingach właśnie, przetłumaczono nawet na język polski. Znajomość tematu w całości skutkuje spójną historią o jasnych przesłankach i pomniejszych walorach edukacyjnych, a za to z całkiem sporym bagażem ogólnej wiedzy o świecie.

Wspomniałem, że wrócę do celu podróży. Nie czekałem specjalnie na jego pojawienie się, bo i wspominano o grobie wyjątkowo rzadko, a fabułę popychały w dobrą stronę inne pobudki. Mimo wszystko słowo „skarby” rozpala wyobraźnię, a tytuł zawierający klątwę zwiastuje pojawienie się czegoś więcej niż otrzymujemy. W rzeczywistości „przekleństwo” jest czymś zupełnie innym niż można przypuszczać, a punkt kulminacyjny pełni rolę jedynie przystankową. W trakcie podróży pojawia się pytanie o przetrwanie eskimoskich plemion i odpowiedź na nie staje się suspensem. Na finiszu książki, gdzie powinniśmy otrzymać wszelkie wyjaśnienia i dopowiedzenie dalszej historii nie dostajemy zgoła nic, przez co powieść pozostawia spory niedosyt.

„Przekleństwo grobu Wikinga” jest książką krótką i dobrze się ją czyta. Podmalowana patosem opowieść o przygodzie w drodze stawiana jest tu na pierwszym miejscu, a całą resztę zepchnięto na drugi plan. Czy słusznie? Tak jak napisałem na początku, trafiamy na gałąź literatury przygodowej, młodzieżowej. Wiemy przecież jaką zapewni nam wspinaczkę.

Książka na sierpień: Farley Mowat „Przekleństwo grobu Wikinga”

Beletrystyka jest jak drzewo. Wyrasta z antycznego pnia i dzieli się na odmienne gałęzie literackie. Zachwycające jest to, że spoglądając na jedną z nich, możemy przewidzieć, czy kora jest gładka, czy szorstka, czy ma dużo odrostów, czy wspinaczka będzie rekreacyjna, czy raczej wyczynowa.

„Przekleństwo…” jest...

więcej Pokaż mimo to