A może by tak przeczytać podlinkowany regulamin? Te 5000 to jest tylko nagroda pieniężna w konkursie. Drugą częścią nagrody jest publikacja napisanej książki. Na warunkach określonych umową dołączoną jako załącznik do regulaminu konkursu. A w tej umowie jest czarno na białym napisane, jak wydawnictwo zapłaci autorowi za wydaną książkę - otóż podzieli się z nim zyskami, 13% od egzemplarza papierowego, 12% od ebooka i audiobooka, płatne w miarę sprzedaży z rozliczeniem co pół roku i 25% od licencji na tłumaczenia, ekranizacje i co tam jeszcze. Czyli te 5000 to dodatkowy i płatny od razu bonus do tego, co autor zarobi normalnie jako autor czegoś, co zostało wydane i się sprzedaje. A już czy te procenty są duże czy małe, tego nie wiem, wielu takich umów nie widziałam, to i nie wiem, ile autor normalnie zarabia.

Edit: Spóźniłam się, już widzę, że kiedy czytałam regulamin, Ty robiłaś to samo - brawo, choć szkoda, że najpierw piszesz, a dopiero potem czytasz.

A może by tak przeczytać podlinkowany regulamin? Te 5000 to jest tylko nagroda pieniężna w konkursie. Drugą częścią nagrody jest publikacja napisanej książki. Na warunkach określonych umową dołączoną jako załącznik do regulaminu konkursu. A w tej umowie jest czarno na białym napisane, jak wydawnictwo zapłaci autorowi za wydaną książkę - otóż podzieli się z nim zyskami, 13%...

A względem recenzowania za książkę - nie zgodzę się z Tobą. Czytamy, bo lubimy - tak. Niektórzy z nas piszą, bo lubią - tak. Piszą za darmo - tak. Darmowe książki byłyby fajnym bonusem - tak. Ale to ostatnie wtedy, kiedy jest to bonus do czegoś, co i tak robimy, nawet bez bonusów i bez zapłaty.
Normalnie, bez zapłaty, piszemy recenzje na nasze własne konto, pracujemy na nasz własny wizerunek, robimy co chcemy, piszemy kiedy chcemy, nie piszemy kiedy nam się nie chce, robimy to hobbystycznie i bez zobowiązań.
Jeśli robimy to w ten sposób, jeśli publikujemy te recenzje w swoim własnym zakątku sieci, na własnym blogu, na własnym profilu na jakimś portalu - wszelkie zyski z racji publikowania takich recenzji zgarniamy sami. Choćby całe te zyski to była tylko reputacja. Jest nasza: nasza praca - nasz zysk. Jeśli te nasze recenzje komuś się spodobają, jeśli ktoś będzie chciał, żebyśmy w tym samym miejscu i na dotychczasowych zasadach recenzowali nie jakieś losowe książki, ale książki podsunięte przez niego (najczęściej będzie to wydawca, który poprosi o recenzowanie książek przez niego wydawanych), to wtedy ten darmowy egzemplarz może być zapłatą wystarczającą. Dopóki recenzenta taka forma współpracy zadowala, dopóki nie dostaje lepszych ofert przewidujących inną formę wynagrodzenia (np. od mediów, bo płatne recenzowanie na zlecenie wydawcy pachnie kupowaniem laurki).
A teraz przyjrzyj się sytuacji, kiedy medium życzy sobie od recenzenta, żeby pracował na rzecz tego medium, publikował pod jego szyldem, na jego konto i pracował na jego, medium, reputację, a sam niemal ze wszystkich tych niematerialnych korzyści rezygnował, albo przynajmniej mocno swój udział w tych zyskach ograniczał - bo czytelnik będzie dzielił uwagę pomiędzy bardzo widoczne logo medium i dyskretny podpis nazwiskiem recenzenta, będzie słabiej zapamiętywał recenzenta, bo logo medium go przyćmi. I za co recenzent ma to robić? Za książkę? Książka miła rzecz, nie przeczę. Ale dobry, popularny recenzent książkę dostanie od wydawnictwa. Tu też książkę dostaje od wydawnictwa, wydawnictwu zależy na tym, żeby recenzje jego książek ukazywały się w mediach, więc przesyła tym mediom bezpłatne egzemplarze. Medium tylko przekazuje je recenzentom i wymaga w zamian recenzji. Za co? Za darmo, medium nie płaci, kontaktuje tylko wydawnictwo z recenzentem i oczekuje za to, żąda wręcz, wykonania pracy, napisania recenzji. Która będzie podpisana logiem medium. Będzie tworzyła zawartość, na której publikowaniu medium zarabia. Jeśli zarabia, to dlaczego nie chce się tym zyskiem dzielić, dlaczego recenzentowi nie zapłaci za to, że recenzent pisze na zamówienie i wymaga się od niego dotrzymywania terminów, wywiązywania się z obowiązków. To jak wolontariat, bezpłatny staż i niewolnictwo. Zamawiasz robotę - płać. Tak robią gazety, płacą swoim recenzentom. Dlaczego LC nie płaci? Bo nie brakuje frajerów, którzy wykonają robotę za darmo, za książkę, którą i tak dostają od wydawnictwa, a nie od medium, które na tej pracy zarabia.
Bez kasy piszę na własne konto, na własnym profilu. LC i tak na tym zarabia, bo im więcej piszemy, tym więcej ludzi to czyta i tym więcej kasy z reklam. Bez kasy mogę pisać na własne konto, na własnym blogu. Chętnie przygarnę książkę od wydawnictwa, które w ten sposób skłoni mnie do tego, żebym recenzowała tę książkę, a nie jakąś wybraną przeze mnie lub podsuniętą przez kogoś innego.
Ale jeśli mam pisać na zamówienie i publikować na konto zamawiającego, pracować na jego reputację i jego zyski z liczby czytających - to poproszę za to zapłatę, bo niby dlaczego ktoś ma całkowicie bezpłatnie żerować na mojej pracy i jeszcze stawiać mi jakieś wymagania, wyznaczać mi zadania, terminy i rozliczać mnie z tego? Dziękuję, za kawałek makulatury mnie nie kupicie.

A względem recenzowania za książkę - nie zgodzę się z Tobą. Czytamy, bo lubimy - tak. Niektórzy z nas piszą, bo lubią - tak. Piszą za darmo - tak. Darmowe książki byłyby fajnym bonusem - tak. Ale to ostatnie wtedy, kiedy jest to bonus do czegoś, co i tak robimy, nawet bez bonusów i bez zapłaty.
Normalnie, bez zapłaty, piszemy recenzje na nasze własne konto, pracujemy na...

Pani Moniko, niżej jest mój kolejny post, w którym przyznałam się do błędu, jeszcze zanim napisała Pani swoją odpowiedź.

Pani Moniko, niżej jest mój kolejny post, w którym przyznałam się do błędu, jeszcze zanim napisała Pani swoją odpowiedź.

Użytkownik wypowiedzi usunął konto