cytaty z książki "Nic do stracenia"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Zatrudniła się w miejscowej jednostce w Sulechowie, gdzie zajmowała się szkoleniem młodych żołnierzy...
- Nie masz pojęcia, co znaczy to słowo – wyjęczał.
- Jakie słowo?
- Rodzina.
To wszystko znajdowało się tutaj. W małej, zimnej i zatęchłej piwnicy niepozornego domu w Starym Kisielinie pod Zieloną Górą, gdzie psy dupami szczekają, a bociany zawracają do Afryki.
Wychował go od maleńkości, dbał jak o własne dziecko, bawił się z nim, karmił go, szkolił. W pewnym momencie Zygmunt stracił nadzieję, że dokona zemsty, ale związał się ze zwierzakiem na tyle, że nigdy nawet nie przeszło mu przez myśl, aby oddać knura na ubój.
Teraz jesteśmy kwita H.O.
Z ust Lutosławy Karabiny wyrwał się krzyk...
Szatan mieszkał w chałupie na obrzeżach wsi. Nieodśnieżona droga okazała się dla jej wysłużonego passata sporym wyzwaniem i dwukrotnie prawie utknęła, ale ostatecznie jakoś udało się dotrzeć do celu.
Dziś był tylko wrakiem człowieka, bardziej przypominał roztrzaskaną o skały galerę niż prujący wody mórz galeon pod pełnymi żaglami, popękaną, skrzypiącą, ogorzałą i zasuszoną od palącego słońca i soli.
W środku było ciepło, a w kominku palił się ogień. Zajął miejsce na kanapie, odstawił kule i przyjrzał się leżącej na blacie szachownicy. Raz jeszcze przeanalizował układ pionów. Nie ruszał ich od trzech dni, od czasu do czasu próbując rozszyfrować plan wnuka.
W jego wieku nadmiar cukru nie był wskazany, ale tak bardzo nie przejmował się zaleceniami lekarzy. Każdy musiał na coś umrzeć, a jeśli jego przeznaczeniem było umrzeć na przesłodzoną herbatę, to trudno. Wolał tak, niż męczyć się z jakimś nowotworem albo jeszcze gorzej - alzheimerem bądź inną chorobą umysłu, który zawsze miał ostry jak brzytwa, co nieraz mu się przydało i ratowało mu życie.
Westchnął i pomyślał, że miło by było znów się spotkać w komplecie, bo rzadko się to zdarzało, a przecież rodzina jest najważniejsza i z tym nie ma co dyskutować.
Przez kolejne dwa tygodnie Luta funkcjonowała, jakby znalazła się za linią wroga. Ostrożna, czujna, skoncentrowana i przygotowana na każdą ewentualność, spakowała nawet niezbędne rzeczy, aby w chwili zagrożenia móc z dziećmi zapaść się pod ziemię.
No generalnie swój chłop na dzielni, taki, co to przeprowadzi babcię przez ulicę, ale Żyda albo Ukraińca zapierdoli pałą w pierwszym lepszym zaułku.
Takie dzieciaki nie miały w życiu łatwo i często bywały odrzucane przez grupę. Znała to uczucie doskonale i bardzo nie chciała, aby Franek musiał przeżywać te wszystkie negatywne emocje, które towarzyszyły jej w szkolnych latach.
Poczuła ukłucie wyrzutów sumienia. Nie mogła powielać błędów matki.
Nadkomisarz opuścił pokój wizyt i ze wzrokiem wbitym w posadzkę pospiesznie udał się do toalety. Nie dlatego, że poczuł nagłe ciśnienie na pęcherz, ale dlatego, że za każdym razem, gdy opuszczał syna, jego oczy zaczynały robić się szkliste i za nic w świecie nie mógł nad tym zapanować.
Gdy przemieszczał się po dziedzińcu w kierunku bramy, nie miał pojęcia, że zza krat jednej z cel śledzi go para ciemnych, błyszczących oczu. Bacznie go obserwowały do momentu, gdy nieświadomy niczego zniknął za bramą aresztu. W tych oczach też szkliły się łzy.
Przerzuciła torbę przez ramię i wyszła z ruin starej fermy. Czekała ją krótka przebieżka, bo nie ryzykowała parkowania pod samym budynkiem.
Wiesz, jak jest. Kasy brak, ludzi też. Poza tym mamy tu swoje problemy, więc kogo obchodzi jakiś ciapaty obszczymur.
Nic jednak nie dzieje się bez przyczyny i Szatan podskórnie czuł, że cała ta sprawa ma drugie dno.
System takiego delikwenta pożerał, przeżuwał, trawił i wydalał i tak naprawdę nikogo nie obchodziło, co było pierwotną przyczyną zatrzymania.
W pokoju unosił się zapach kadzideł.
Gdy chwile wcześniej weszła do domu dziadka, poczuła bezbrzeżny smutek. Czuwająca nad ciałem zmarłego ciotka przywitała ją chłodno.
Wyglądał jakby spał. Pomarszczona skóra w świetle świec raziła bladością, mięsiste usta przybrały ciemniejszy kolor i ledwo odcinały się od bujnego wąsa, przydając zmarłemu jeszcze większej powagi.
Luta sporo pamiętała, co rodzina przyjęła z uznaniem, a ciotka znalazła dla niej czarny jedwabny hidżab, który był konieczny, aby zakryć włosy podczas ceremonii pogrzebowej.
Gdy w końcu usnęła, śniła straszne sny, w których widziała ból, cierpienie i śmierć; ona w centrum tego wszystkiego, z krwią na rękach, ze łzami w oczach, wokół pożoga, spienione fale i bijące pioruny. Przebudził ja płacz córki, więc szybko o nocnych marach zapomniała, nieświadoma, że nocne mary to tylko żałosna igraszka umęczonego umysłu, a prawdziwy koszmar czai się tuż za rogiem.
Od morza wiał mroźny wiatr, a nad głowami szybowały mewy. Ich skrzek wpisywał się w ponurą atmosferę żałobnego konduktu, który wąską ścieżką sunął wolno w górę zbocz, gdzie mieściła się niewielka nekropolia. Był czas, że Luta lubiła to miejsce.
Przełknął ślinę, a na jego skroniach pojawiły się krople potu. Nie był święty i miał na pieńku z kilkoma groźnie wyglądającymi typkami. Ale kto w dzisiejszych czasach nie miał wrogów?
Wokół otwartego grobu wyrósł las czarnych parasoli. Kobiety musiały trzymać je mocno, bo kolejne podmuchy co rusz wystawiały liche konstrukcje na próbę.
Czasem tylko otwierała usta i zastanawiała się, czy aby na pewno dziadek tak wyobrażał sobie własne pożegnanie. Nie był religijny i chyba nawet nie wierzył w Boga. Sam islam traktował raczej jako tradycję mająca na celu spajanie rodziny i w szerszym kontekście całego społeczeństwa. Nie pamiętała, aby kiedykolwiek się modlił.
Korytarza aresztu zawsze wypełniał ten sam bukiet obrzydliwych woni. Na pierwszy plan wysuwał się spalony olej z kuchni, na drugi pot, a na trzeci chemikalia do mycia podłóg.