cytaty z książki "Rytm Wojny. Część 2"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Nie ma czegoś takiego jak uczciwa walka, Jasnah. Nigdy nie było. To określenie jest kłamstwem służącym do narzucenia wyimaginowanego porządku czemuś chaotycznemu. Dwaj mężczyźni tego samego wzrostu, w tym samym wieku i tak samo uzbrojeni nie będą walczyć uczciwie, bo jeden zawsze będzie miał przewagę wyszkolenia, talentu lub zwykłego szczęścia.
Ufała mu. Przeważnie. A on jej. Przeważnie. Inne aspekty ich związku były bardziej skomplikowane.
-Dla mnie tak nie będzie. Powiedziałeś mi , że będzie gorzej.
- Owszem, ale później będzie lepiej. I znowu gorzej. I lepiej. Takie jest życie i nie zamierzam cię okłamywać, mówiąc, że każdego dnia będzie słońce. Ale słońce powróci, a to coś zupełnie innego. To prawda. Obiecuje ci, Kaladinie: jeszcze nie raz będzie ci ciepło.
Nasza słabość nie czyni nas słabymi. Nasza słabość czyni nas silnymi. Bo musiałyśmy to dźwigać przez te wszystkie lata.
- Pieczenie to prawdziwa tradycja - dodał Trefniś. - Kiedyś odwiedziłem miejsce, w którym... jeśli przegrasz w walce... twoja matka musi upiec temu drugiemu cos smacznego. Całkiem lubiłem tych ludzi.
- Szkoda, że nie zostałeś z nimi dłużej - mruknął Dalinar.
- Ha! Cóż, uznałem to za niemądre. W końcu byli kanibalami.
Istnieje sprawiedliwa droga do zwycięstwa. Metody muszą być zgodne z ideałem do osiągnięcia.
On... on się nie poddawał. On... nie był czlowiekiem, któremu wolno się poddać. Czy to właściwe?
- Niepewność może znaczyć, że pojęłaś własną słabość. Czasami zapominam o jej wartości. Tak, czasami doprowadza do paraliżu, ale również do prawdy i lepszych Pasji. Wyobrażamy sobie, że wielcy zawsze byli wielcy i nigdy nie wątpili. Myślę, że oni zanuciliby z Drwiną na ten pomysł.
Człowiek mógł się nie odzywać, jeśli nie chciał. Żadne prawo tego nie zakazywało. Teft znał kilku ludzi, którzy może powinni wypróbować takie podejście.
- Nie jestem dość silny.
- Jesteś dość silny dla mnie.
- Nie jestem dość dobry.
- Jesteś dość dobry dla mnie.
- Nie było mnie tam.
Tien się uśmiechną.
- Jesteś tu dla mnie, Kal.
Nie jestem dość silny, Trefnisiu – szepnął Kaladin. – To wszystko jest kłamstwem. Nigdy nie byłem dość silny.
Trefniś wziął kęs potrawki i pokiwał głową.
- Ty...się zgadzasz?
- Lepiej ode mnie wiesz, jakie są twoje ograniczenia. To nie jest aż tak straszne, być zbyt słabym. Sprawia, że potrzebujemy się nawzajem. Nie powinienem się skarżyć, jeśli ktoś jest świadom swoich wad, choć być może straciłbym prace, gdyby zbyt wielu ludzi podzielało twoją mądrość.
- Świetlisty? Jak? Jak to możliwe, że nadal walczycie?
- Tak samo jak ty. Z dnia na dzień, zawsze stawiam kolejny krok. - Chwycił nadgarstek mężczyzny. - Nie daj się zabić. Ale też nie trać nadziei.
Czymże jest tajemnica, jeśli nie niespodzianką, którą należy odkryć?
Prawo nie może być moralne. [...] Ale wy możecie być moralni, gdy tworzycie prawa.
Ludzie wypaczają to, co zostało powiedziane, żeby zawsze mieć rację.
Odpoczynek jest dla tych, którzy mają czas, kochana.
- [...] Zawsze postrzegałeś się jako człowieka, który musi dźwigać ciężar przywództwa.
- Ponieważ to prawda.
- Ponieważ ci się to podoba.
- Monarcha nie może złożyć takich przysiąg i oczekiwać, że ich dotrzyma. Musi sobie uświadamiać, że w każdej chwili może się pojawić większa potrzeba.
- Jeśli tak, to król nie może być człowiekiem moralnym.
- A może można pozostać moralnym i mimo to łamać przysięgi.
- Nie. Nie, przysięgi są częścią tego, co definiuje moralność, Taravangianie. Dobry człowiek musi ze wszystkich sił starać się osiągnąć to, do czego się zobowiązał.
Musiał wierzyć, że istniał sposób, by przewodzić, a jednocześnie pozostać moralnym.
Mężczyzna, który wykuwa bronie, może twierdzić, że nikogo nie zabił, ale wciąż przygotowuje się do rzezi.
Po prostu... czekałem, aż ktoś rzeczywiście poprosi. A oni tego nie robią.
Zacisnął zęby, walcząc z bólem, i czołgał się do przodu. Cal za calem. Rzucając wyzwanie wyjącemu wichrowi. Ignorując cienie umierających przyjaciół. Idź. Dalej. Światło się przybliżyło, a on pragnął w nie wejść. To miejsce ciepła. To miejsce spokoju. Usłyszał... dźwięk. Spokojny ton, który nie był mściwym wiatrem ani szeptanymi oskarżeniami. Bliżej. Bliżej. Jeszcze... odrobine.... Zostało mu dziesięć stóp. Mógł... Nagle Kaladin zaczął tonąć. Poczuł, że grunt się zmienia, staje się płynny. Krem. Skała jakimś sposobem zmieniła się w krem i zaczęła go wsysać, zapadać się pod nim. Krzyknął i wyciągnął zdrową rękę w stronę świetlistej sadzawki. Nie miał się po czym wspinać, nie miał się czego złapać. Spanikował i zatonął głębiej. Krem go pokrywał, wypełniał mu usta, gdy krzyczał – błagał – wyciągając drżącą rękę w stronę światła. Aż zanurzył się pod powierzchnie i znów znalazł się w duszącej ciemności. Tonąc, Kal uświadomił sobie, że nie mógł dotrzeć do tego światła. Ono było kłamstwem, które miało mu dać iskrę nadziei w tym koszmarnym, straszliwym miejscu. Aby ta nadzieja mogła mu zostać odebrana. Aby mógł w końcu. Zostać. Złamany.
- Skąd to masz? - spytał Rlain.
- Stopieni. - Machnęła ręką - Zabawne. Muszą jeść. To pewnie znaczy, że muszą robić kupę, tak?
- Pewnie tak. - W głosie Rlaina brzmiała dezaprobata.
- Czy to nie pech? Jesteś nieśmiertelny, możesz żyć przez stulecia. Możesz latać, przenikać przez kamień albo coś w tym rodzaju. Ale i tak musisz sikać jak wszyscy inni.
wiedział, że nie może tak naprawdę nienawidzić samego siebie. Do tego doprowadziły go przysięgi. Nienawiść do samego siebie znikała z każdym upływającym dniem. Czasami znów powracała. Ale on był silniejszy od niej. Inni go kochali. I dlategom cokolwiek zrobił, zamierzał wstać i to naprawić. Taką przysięgę złożył i, na dziesiąte imię Wszechmocnego, zamierzał jej dotrzymać. Dla nich.
Uśmiechnęła się na te słowa i przeszła po półce jako kobieta w havah.
- Osoba. Lubię tak myśleć. Tak być. Wiele innych honorsprenów mówi o tym, do czego zostaliśmy stworzeni, co musimy robić. Kiedyś też tak mówiłam. To było niewłaściwe.
- Wielu ludzi jest podobnych. - Pochylił się, by patrzeć jej w oczy. - Pewnie oboje musimy pamiętać, że cokolwiek dzieje się w naszych głowach, cokolwiek nas stworzyło, mamy wybór. To czyni nas osobami, Syl.
- Co takiego? - spytała go Świetlista. - Lubisz teraz również ironie?
- Ironia smakuje dobrze. Jak kiełbaska.
- A próbowałeś kiedyś kiełbasek?
- Wątpię, bym miał zmysł smaku. Dlatego ironia smakuje tak, jak wyobrażam sobie, że smakowała by kiełbaska, kiedy wyobrażam sobie smaki.
Mój drogi Raysie, podobno jesteś idiotą. Jeśli za często będziesz powtarzał takie inteligentne rzeczy, zmienię zdanie na twój temat.
- Iluzja bez Tkania Światła jest lepsza, Kompozycjo.
- Bo jest fałszywa?
- Bo widownia wie, że jest fałszywa Kiedy patrzą i ulegają iluzji, stają się jej częścią. Dają ci coś ważnego. Coś potężnego. Coś niezbędnego. Swoją wiarę. Kiedy ty i widownia rozpoczynanie przedstawienie ze świadomością, że zostanie na nim przedstawione kłamstwo, ich energia wibruje zgodnie z twoją. Napędza cię. A kiedy po zakończeniu odchodzą, zadziwieniu, choć świadomi, że zostali okłamani... na własne życzenie... występ pozostaje w ich umysłach. Bo kłamstwo jakimś sposobem było prawdziwe. Bo wiedzą, że gdyby rozłożyli je na kawałki, zobaczyliby, jak zostało stworzone. Uświadamiają sobie, że musiały się w nim kryć niedoskonałości, które mogli zauważyć. Znaki. Tajemnice.
- Czyli... jest lepsze... bo jest gorsze od iluzji wykorzystującej prawdziwą magię?
- Zgadza się.
Jeśli nie zamierza się mówić dużo, to lepiej, żeby wypowiedziane słowa rzeczywiście coś znaczyły.