cytaty z książki "Idę tam gdzie idę. Autobiografia"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Doszło do całkowitego przewartościowania w mediach, większa ilość ludzi ma do nich dostęp, ale za cenę drastycznego obniżenia poziomu, radykalnego wręcz w przypadku reality shows, które są coraz straszniejsze, urągają poczuciu ludzkiej godności. Mamy tu niebezpieczne sprężenie zwrotne. Tłuszcza domaga się takiego poziomu, bo innego nie ogarnia, a walka o oglądalność sprawia, że media działają tak, jak tego życzy sobie tłuszcza. Obie strony, zwalając winę jedni na drugich, ciągną się w dół.
Wciąż pozostaję wierny przesłaniu "Oddajcie cesarzowi, co cesarskie, a Bogu to, co boskie". Nawet w sytuacji, gdy w Boga nie wierzę, a cesarza nie uznaję, zachowuję się jak prawy obywatel i spełniam obowiązki, które na mnie spoczywają, co wcale nie przeszkadza mi uznawać każdego z osobna człowiek au władzy za chuja. Wynika to nie tyle, z indywidualnych charakterologicznych, ile z natury zajęcia jako takiego. Nie lubiłem i nie lubię żadnego polityka. Ukułem stwierdzenie, że nawet najbardziej prawy człowiek, wchodząc w oklejone gównem tryby tego ohydnego zajęcia, musi tym gównem zostać ochlapany. Jednocześnie jestem świadom jak ciężkie to zajęcie, sam mam poważnie problemy komenderując zespołem i rodziną, a co dopiero jeżeli ktoś ma komenderować 40 milionami obywateli.
Istnieje taki imperatyw, który każe nam myśleć, że czasy wolnej Polski z definicji są lepsze, niż lata komuny. Zastanawiam się ostatnio, czy aby na pewno? Zależy, co dla kogo jest ważne. Jeśli najważniejszą sprawą jest kwestia wolności, no to wydaje się, że bez wątpienia tak. Ale przecież można zapytać, czy teraz wolność w ogóle istnieje, czy może jednak w większym stopniu istniała wtedy. Wynika to z postępu technologicznego, który umożliwia coraz dalej idącą inwigilację, a żadne państwo, nawet to najbardziej demokratyczne, nie zrezygnuje z inwigilacji swoich obywateli. Inna wątpliwość, czy priorytetem jest fikcja pracy za fikcyjne pieniądze, co funkcjonowało w komunie, czy radzenie sobie na bezwzględnym rynku i przymus szukania własnych recept na władzę. Tak, że ostatnimi czasy ten podział na zdecydowanie pozytywną demokrację i zdecydowanie negatywną komunę trochę się zaciemnił.
Nauczyłem się siebie, poznałem swoje upadki i dolegliwości, wiem, że z piasku bicza nie ukręcę. I coraz więcej jest takich dni, kiedy umiem sam ze sobą żyć w porządku. Mam świadomość, że droga, która miałaby mnie doprowadzić do jakiegoś, jakby to nie brzmiało, ideału, jest nie do przejścia, a mimo to, czuję jakbym szedł ku Słońcu. Do Słońca daleko, nie wiem czy dojdę. Nie ważne. Ważne, żeby gonić króliczka, a nie złapać go.
Niewiara jest bardzo trudna. Stajesz oko w oko z masą problemów, wobec których nie masz do kogo się zwrócić. Więc chciałbym uwierzyć, ale konstrukcja mózgu mi nie pozwala, coś mi podpowiada, że wiara to dziecinada, choć nie chciałbym używać takiego słowa. Nie jestem w stanie wykonać takiego kroku, żeby uwierzyć, a jednocześnie czekam, aż tak się stanie i chciałbym, aby ten krok nastąpił.
(...), rozsnuł wizję, żeby wrzucić do wodociągów LSD. Twierdził, że wystarczyłoby pięć kilo, a cała Warszawa pojedzie. (...) Spotkałem go jeszcze raz, w Berlinie. Powiedział, że zaprasza na kolację i zaprowadził mnie do jadłodajni dla bezdomnych na dworcu ZOO.".
Tyle, że byłem już po trzydziestce i rozumiałem, że miłość i szacunek do drugiego człowieka nie muszą automatycznie oznaczać szczerości. Właśnie w imię szacunku czy miłości czasem dobrze zrezygnować ze szczerości.
Iluzja wolności wbrew pozorom jest taka sama i w systemie demokracji zachodniej i w socjalizmie. Państwo nigdy nie przestaje być aparatem opresji i inwigilacji, zmieniają się narzędzia. Kiedyś był dzielnicowy, który mógł zamknąć cię na 48 godzin, teraz oddziałuje czynnik ekonomiczny i ten okazuje się skuteczniejszy niż przemoc fizyczna.
Spójrzmy na współczesne "elity", to są ludzie, którzy nawet nie potrafią rozmawiać ze sobą. Rzeczowe argumenty, szeroko pojęta wiedza, nie mówiąc o kulturze osobistej, tu nie istnieją, wszystko opiera się na krzyku i pewnego rodzaju demagogii.
W ogóle jestem zdecydowanym przeciwnikiem aktywnego wypoczynku i myślę, że dobrze na tym wychodzę. Po dziś dzień nie mam żadnych dolegliwości fizycznych, a wszyscy koledzy, którzy parali się sportem ledwie łażą, ten ma kłopoty z łękotką, tamten z kręgosłupem.
W domu prowadziłem specjalną księgę, mam ją do dziś. Był to w zasadzie gruby zeszyt, przysłany przez tatę (...). Gdy go dostałem, w pierwszej chwili wymyśliłem, że zrobię książkę o Koperniku, bo akurat był Rok Kopernikański. Po siedmiu stronach znudziło mi się, ale potem zacząłem rozrysowywać mecze i wypisywać nazwiska piłkarzy. Krok dalej, zacząłem wymyślać turnieje, Mistrzostwa Europy i Mistrzostwa Świata, Puchar Europy, Puchar Zdobywców Pucharów, wraz z eliminacjami. Robiłem losowania, rozpisywałem rozgrywki, odnotowywałem wyniki i składy drużyn. Księga się skończyła, zebrał się cały stos zeszytów z wymyślonymi mistrzostwami, które opisałem aż do 2020 roku. Musiałem szukać odpowiednich nazwisk dla piłkarzy, reprezentacja Danii, szukałem duńskich nazwisk, Hansen, Knudsen, Nielsen. Tommy Knudsen wygrywał w sporządzanych przeze mnie rankingach najlepszych piłkarzy. Tak jakbym wytworzył sobie w głowie wirtualną rzeczywistość, zupełnie osobną.
I w tym świecie siedziałem aż do 1985 roku, w dużej tajemnicy, zeszyty były schowane. Mama o nich wiedziała, ale żaden z kolegów ich nie zobaczył. Pamiętam, że kiedy miał narodzić się Kazio, czekając na wiadomości ze szpitala siedziałem i rozpisywałem mecze. Mama stwierdziła wtedy, że to nie jest do końca normalne. Pomyślałem, że może ma rację, stałem się ojcem i już nie czas, i nie pora na wymyślanie meczy. Zrobiłem coś, czego dziś żałuję, wyniosłem wszystkie zeszyty na balkon i je spaliłem. Nigdy już do tego nie wróciłem. Zeszytów mi szkoda. Pamiętam je. Pamiętam kto, kiedy był mistrzem świata w tych wymyślonych turniejach.
Nie lubiłem i nie lubię żadnego polityka. Ukułem stwierdzenie, że nawet najbardziej prawy człowiek, wchodząc w oklejone gównem tryby tego ohydnego zajęcia, musi tym gównem zostać ochlapany".
Oczywiście do dzisiaj twierdzę, że bardzo wiele punk rocka we mnie zostało, ale przestałem być osobnikiem nazwijmy to, czynnym w służbie liniowej, a dawałem wyraz sympatii, że świadom jestem skąd wyszedłem.
John Lydon, były Johnny Rotten, mówił, że punk rock, to pierwsza lekcja: zrób to sam, a nowa fala to lekcja druga: zrób to prawidłowo.
Ktoś mi opowiedział piękną historię, o wykładzie prowadzonym przez Jerzego Wertensteina-Żuławskiego. Kiedy mieliśmy próby, było nas słychać na sali wykładowej i jakiś gorliwy student zaproponował, że może by zejść na dół i uciszyć tych, co grają a Wertenstein-Żuławski na to: "Nie, bo oni tam robią ważniejsze rzeczy, niż my".
Niewiara jest bardzo trudna. Stajesz oko w oko z masą problemów, wobec których nie masz się do kogo zwrócić. Więc chciałbym uwierzyć, ale konstrukcja mózgu mi nie pozwala, coś mi podpowiada, że wiara, to dziecinada, choć nie chciałbym używać takiego słowa.
Mam świadomość, że droga, która miałaby mnie doprowadzić do jakiegoś, jak by to nie brzmiało, ideału, jest nie do przejścia, a mimo to, czuję jakbym szedł ku Słońcu. Do Słońca daleko, nie wiem czy dojdę. Nie ważne. Ważne, żeby gonić króliczka, a nie złapać go.
Nie obnoszę się z tym, że jestem niewierzący, jak ktoś zapyta, powiem. Jestem świadom, że religia była i jest źródłem ogromnej ilości nieszczęść w historii świata, ale głupotą byłoby nie dostrzegać jej pozytywnych aspektów.