cytaty z książek autora "Zbigniew Rokita"
To są nasze gorole i tylko my możemy z nich się śmiać, a warszawiakom od nich wara.
Bo są tacy, którzy z jakiegoś powodu potrzebują owinąć się tożsamością szczelnie, po szyję. I ja też tak mam. A tam, gdzie brakuje treści, górę bierze forma i stąd już krótka droga do radykalizmu.
Tak jak góry powstają jako wypiętrzenia po zderzeniu płyt tektonicznych, tak oni powstali po słowiańsko-germanskim zderzeniu, powstali przez osmozę, wskutek wiecznych abordaży jednych na drugich. I może są jednym z ostatnich reliktów tej mitycznej górnośląskiej pograniczności.
Dziś Ślązacy o korzeniach przedwojennych stanowią tutaj mniejszość, dziś prawdziwymi Ślązakami, Ślązakami statystycznymi, są osoby o korzeniach gulaszowych. Gorole, nie hanysy, Zdzisław i Józef, nie Erwin i Achim.
(...) historia uczy, że to nie silni i szczęśliwi, ale krusi i przestraszeni się najgorszego. (38).
Białorusini, tworząc sobie ponad sto lat temu alfabet (wówczas łaciński) do zapisu swojego języka, użyli nie polskich czy litewskich, ale czeskich znaków diakrytycznych. Wiedzieli bowiem, że czeskość im nie zagraża, a polskość i litewskość owszem. I tak to zawsze jest z tymi etnosami na naszym spłachetku świata.
Zdziwiłem się, gdy u Timothy'ego Snydera w 'Skrwawionych ziemiach' wyczytałem kiedyś, że "najbardziej prześladowaną mniejszością narodową w Europie w drugiej połowie lat trzydziestych nie było 400 tysięcy niemieckich Żydów, lecz 600-tysięczna w przybliżeniu grupa sowieckich Polaków".
Choć więc dziś wrocławianie chętnie mówią o Wrocławiu jako o lwowskim mieście, ze Lwowa mógł pochodzić zaledwie co dwudziesty wrocławianin, a może i mniej.
Brakuje mi przeszłości, choćby miała być legendą, i dlatego wzruszam się, gdy dostaję w prezencie spisane dekady temu wspomnienia mojego sędziwego sąsiada.
Pamięć to oparta na faktach baśń...
Są fakty.
Fakty plus interpretacja historyka to historia.
Historia plus opowieść to pamięć.
Gdy na co dzień mówimy o historii, wydaje nam się, że mówimy o faktach, a tak naprawdę mówimy o pamięci.
Ale przeszłość na ogół przepada, historią staje się ułamek ułamków faktów, a pamięcią ułamek historii. Historycy z rwącego potoku wyławiają strzępki, a potem ktoś układa z nich dziwny kształt i ogłasza - "oto Ukraina!". Drudzy z podobnego potoku wybierają parę innych strzępów, żeby zakrzyczeć - "oto Polska!". A potem miliony uczą się tych opowieści na pamięć i są gotowe za nie życie oddawać i życie odbierać.
Czego się nie opowie, to nie istnieje, a kto najpiękniej opowiada, ten ma władzę. Polacy wiedzą, że wielkie narracje wygrywają wojny równie często jak wielkie armie.
Tutejsza historia to wojny husyckie, wojna trzydziestoletnia, wojna prusko-francuska. To nie moja wina, że gdy Polska walczyła z Krzyżakami, my byliśmy po drugiej stronie. Co na to poradzę, że Polsce Fryderyk II Hohenzollern przyniósł rozbiory, a nam kominy i cywilizację. Choćbyśmy chcieli, żeby było inaczej, to my nie przegraliśmy powstania styczniowego, za to I wojnę już tak. Dla nas 1945 rok był początkiem wojny, nie końcem. Ktoś przekazał mi swoją pamięć, Ślązaków potraktował jak przeszczep do polskiego organizmu, który teraz wszyscy z troską oglądają, czy się przyjął.
Wojna i powojnie to jeden z tych wielu momentów, gdy górnośląskie kobiety musiały wziąć sprawy we własne ręce. Patrzymy na region przez pryzmat mocarnych górników, lecz tutaj kobiety co rusz zostawały same, gdy chopy szły do Wehrmachtu, gdy ich deportowano lub gdy tych mocarzy zasypywało w kopalniach.
(...) a szkoła to najlepsze narzędzie propagandy aż do czasów radia i telewizji.
W Cisku inaczej pamięta się o tej wojnie niż w Białymstoku czy Warszawie. Polaków mniej będzie interesowała sama wojna, bardziej to, co z niej wynikło dla polskiej sprawy. Dzień 11 listopada 1918 roku przyćmi cztyery lata walk. Podobny mechanizm zadziała u Ukraińców czy Litwinów. Europa podzieli się na dwa obozy. Co do zasady Europa Zachodnia pamiętać będzie o wojnie, a Wschodnia o tym, co po niej. Ślązacy i Niemcy wpiszą się w umowną pamięć zachodnią. Wyjątkami na Wschodzie będą nieliczne miejsca, tyakie jak Węgry czy Galicja. [s. 183-184].
Dla mnie i moich przyjaciół śląskość nie była niebezpieczna, nie zalatywało od niej separatyzmem. Śląskość by żadnego separatyzmu nie udźwignęła. Separatysta kojarzył się z romantycznym buntownikiem, a Ślązacy raczej z zabawnymi krasnoludkami z kilofami i roladą. Śląskość była dla nas polskością niedorozwiniętą i pocieszną, zawsze, kiedy mówiono o niej w telewizji, po ekranie sunęły obrazy malowniczej biedy, zamkniętych kopalń i górników z węglowym makijażem.
Do niedawna Niemcy miały nad Polską znaczną przewagę w walce o dusze Ślązaków. Była to przewaga natury ontologicznej - Niemcy istniały. Od niedawna Polska też istnieje, ale słowa dopiero stają się ciałem. To już zygota, a jeszcze relikwia. Powoli pokrywa się mięśniami, skórą, łapie wagę. Nie wiadomo, jakimi żyłami i arteriami obrośnie, czy obok Wisły i Bugu popłynie przez nie również Niemen, a może też Odra i Dniepr. Zyskuje nowe organy: Wilno, Lwów, Poznań, niektórzy marzą o Kijowie, Mińsku, Gdańsku. Ale to ciało ma wciąż słaby układ immunologiczny, nie wiadomo, czy zaś nie wyzionie ducha, jeśli przypałęta się byle choróbsko.
Wszędzie ta sama historia. W tym samym czasie polski sejm nie chce uznać śląskiego za język, a litewski seimas zapisywać nazwisk i imion litewskich Polaków po polsku. Warszawa krzyczy na Wilno, że trzeba szanować językowe prawa Polaków, Katowice krzyczą na Warszawę, że trzeba szanować językowe prawa Ślązaków, ale Litwa jest odwrócona plecami do Polski, Polska do Śląska i nikt nikogo nie słucha.
Wiara w jedną jedyną prawdę musi prowadzić do zbrodni.
Kostrzyńskiego starego miasta nigdy nie odbudowano (...) jedni nazywają polską Hiroszimą, inni polskimi Pompejami. (83).
Osadnik w pierwszej kolejności musi uznać Odrzanię za dom, nie chce czuć się tu obco, osadnik potrzebuje umoić sobie tę krainę, otoczyć się własnymi słowami i obrazami. ( 75).
Nie piszę książki o Górnym Śląsku, jaki jest, kieruję reflektory na jedne wątki, ledwo zauważam inne, o pozostałych nawet nie wspomnę.
Winston Churchill mówi o „zachęcaniu rządu polskiego do niesłusznych wtargnięć do Niemiec", a potem, rozważając przekazywanie Polsce niemieckich ziem, dodaje, że „byłoby nieszczęściem tak przekarmić polską gęś niemieckim jadłem, żeby zdechła z nie- strawności".