I tak nikt w to nie uwierzy

Sebastian Frąckiewicz Sebastian Frąckiewicz
15.11.2013

(fot. Wydawnictwo Rebis)

I tak nikt w to nie uwierzy

Z Tomaszem Sekielskim, dziennikarzem śledczym i pisarzem, rozmawiamy o granicy między fikcją literacką a rzeczywistością. Właśnie ukazał się pod patronatem LC Obraz kontrolny - thriller o relacjach mediów, biznesu i służb specjalnych.

Sebastian Frąckiewicz: Jak wygląda u Pana proces tworzenia książki? Pisze Pan wolno czy szybko? Jak wygląda research?

Tomasz Sekielski: Research robię sam. Napisanie książki zajęło mi jakieś 2,5 miesiąca. Zaczyna się od tego, że na dużej kartce rozrysowuję sobie jakąś historię. Chodzę wokół tego, przyglądam się swojemu rysunkowi, poprawiam, zmieniam i to zajmuje mi trochę czasu. Gdy już ustalę ostateczną wersję to siadam do pisania  - pracuję po kilkanaście godzin dziennie, funkcjonuje to na zasadzie strumienia świadomości. Jeśli bym mógł, to nawet nie kładłbym się spać. Teraz już powinienem pracować nad kolejną częścią, która zgodnie z planem ukaże się na wiosnę. Jednak znów odkładam to wszystko na ostatnią chwilę. Najwyraźniej potrzebuję dodatkowej adrenaliny, to jest jak narkotyk. I mówiąc szczerze, gdybym mógł żyć tylko z pisania, chętnie bym się na to zdecydował. Na razie sprzedałem prawa do ekranizacji swojej pierwszej książki - Sejfu. Niewykluczone jednak, że gdybym zajął się tylko pisaniem książek, za jakiś czas zabrakłoby mi śledztw dziennikarskich. Wychodzę z założenia, że trzeba w życiu próbować różnych rzeczy, zmiany i wyzwania są dobre. Dzisiaj dla mnie takim wyzwaniem jest tworzenie literatury.


(fot.materiały prasowe)

Nie jest Pan pierwszym dziennikarzem, który zajął się beletrystyką – kryminałem czy thrillerem. Czy dziennikarstwo już Panu nie wystarcza? A może pewnych rzeczy nie może Pan powiedzieć wprost i potrzebuje Pan literackiego kamuflażu?

Oczywiście moje doświadczenie dziennikarskie, a nadal zajmuję się dziennikarstwem śledczym, pewnie mi pomaga i dzięki temu konstrukcje fabularne intryg opisywanych w książce brzmią wiarygodnie. W końcu trochę tych afer jako dziennikarzowi udało mi się wykryć i znam pewne mechanizmy. Natomiast pisanie nie bierze się z potrzeby jakiegoś literackiego kamuflażu. Chodzi w tym wszystkim o to, że zawsze marzyłem o napisaniu książki – beletrystycznej, bo historii non-fiction mam wystarczająco dużo na co dzień. Pisząc pierwszą książkę „Sejf”, nie sądziłem, że towarzyszy temu tyle emocji i że to może być uzależniające. Już teraz, po publikacji „Obrazu kontrolnego”, swędzą mnie palce, żeby pisać kolejny tom.

Mimo wszystko czytając „Obraz kontrolny”, starałem się w jak największym stopniu śledzić to, co między wierszami. Cytat z Dostojewskiego otwierający książkę „Rzeczywistość jest bardziej nieprawdopodobna od fikcji” nie znalazł się chyba tam bez powodu?

Fakt, nie znalazł się przypadkiem. Ale czy tak nie jest? Wystarczy spojrzeć chociażby na zamach na World Trade Center. Przecież nikomu coś takiego się nie śniło?

Chociaż amerykańskie kino nie raz pokazywało ataki terrorystyczne na ważne instytucje publiczne.

No tak, ale uznawano to za fikcyjne, nieprawdopodobne bajki, a tu nagle walą się wieże WTC, w które uderzyły samoloty. Kolejny przykład - katastrofa smoleńska, wydawałoby się, że takie rzeczy nie mają się prawa zdarzyć, a jednak… W moim pisarstwie zdarza mi się czasami, że wykorzystuję jakieś wątki ze swoich śledztw dziennikarskich, którymi się zajmowałem, a nie byłem w stanie ich doprowadzić do końca, albo zweryfikować. Czasem są to także różne plotki, albo jakieś ogólnikowe informacje i te wątki, relacje między ważnymi ludźmi czy instytucjami, wplatam w swoje historie, dodając do tego fikcyjne wydarzenia i fikcyjnych bohaterów. Takiej książki jak „Sejf” czy „Obraz kontrolny” nie da się pisać w kompletnym oderwaniu od tego, co robię na co dzień – a na co dzień zajmuję się aferami i przekrętami.

Tak czy inaczej wizja Polski, jako kraju omotanego siecią zależności między służbami specjalnymi, biznesem i mediami, choć wiarygodna, jest dość przygnębiająca.

Cóż, nie twierdzę, że rzeczywistość jest tak demoniczna, jak w mojej książce, ale gdy spojrzymy na ponad 20 ostatnich lat historii naszego kraju, to łatwo zauważyć, że wpływ służb specjalnych na polską politykę i jej relacje z biznesem jest naprawdę duży. I nie jest to żadna spiskowa teoria dziejów. Wielu ludzi z dawnych służb specjalnych pracuje w szeroko rozumianej branży energetycznej, bankowości. To, że Rosjanie próbują kontrolować kraje, do których wysyłają ropę i gaz, też nie jest fikcją. Nie twierdzę, że służby specjalne są aż tak wszechmocne, jak w mojej prozie, ale wcale bym się nie zdziwił, gdyby moja fikcja okazała się prawdą. Poza tym wpływ służb specjalnych to nie jest problem wyłącznie Polski. Gdy prześledzimy dziania CIA, to jest to pasmo afer, nadużyć, zleconych zabójstw i podsłuchów. Przecież to żadna tajemnica – zostało to opisane. Mieliśmy także ostatnio aferę z podsłuchiwaniem rozmów kanclerz Merkel. Służby specjalne to władza ze strefy cienia, którą bardzo trudno kontrolować poprzez nadzór cywilny. Służby często też manipulują mediami.

Wątek zmanipulowanych, ogłupionych, a zarazem ogłupiających mediów to bardzo ważna część „Obrazu kontrolnego”. Symboliczną postacią jest wykreowana przez Pana gwiazda telewizyjna, Ludwik Tokarczyk – cyniczny cwaniak i showman, świetnie grający na emocjach widzów.

Poprzez postać Tokarczyka chciałem pokazać mechanizmy, jakie funkcjonują w polskich mediach, które idą w złym kierunku, stają się plastikowe i głupie.
#####

W pańskiej książce media stają się narzędziem do manipulowania ludźmi. Dostają od służb i biznesu atrakcyjne, podane jak na dłoni „mięso”, które wywołuje sporo szumu, a dzięki temu wpływowi ludzie mogą, odwracając uwagę ludzi, działać sobie po cichu.

Tak niestety się dzieje. Telewizja to show, coraz mniej w niej prawdziwego dziennikarstwa. Na przykład dziennikarz śledczy to wymierający zawód, zbyt kosztowny, by redakcje chciały go utrzymywać. Po drugie, dziennikarz śledczy zawsze może nadepnąć jakiemuś reklamodawcy na odcisk. Wyścig o oglądalność zabija polską telewizję. Dziś dwie główne stacje komercyjne – TVN i Polsat kompletnie pozbyły się publicystki ze swojej anteny, wszystko zepchnięto do kanałów tematycznych,

To dlatego odszedł Pan z TVN-u?

Na to nałożyło się kilka rzeczy. Przede wszystkim było mi w TVN-ie za dobrze, nie chciałem stać się kanapowcem. Potrzebowałem zmiany.

Nie bał się Pan krytyki ze strony środowiska dziennikarskiego? W końcu należy Pan do niego, a w dość brutalny sposób obnaża Pan jego słabe strony. To zawsze jest niemile widziane.

Nie twierdzę, że jestem ostatnim sprawiedliwym, ale przez całe swoje życie zawodowe starałem się robić rzeczy nie tylko dla oglądalności, ale rzeczy po prostu wartościowe. Ujawniłem mnóstwo afer, przekrętów. Dzisiaj w TVP też próbuję robić program, który nie jest pyskówką  w studio. Chcę robić dziennikarstwo śledcze, które obnaża negatywne strony naszego życia w Polsce. To, że w telewizji pracuję, nie oznacza, że nie mam prawa jej krytykować. Wręcz przeciwnie. Dziennikarze są bezkrytyczni wobec siebie. Doskonale wytykamy błędy lekarzom, politykom czy biznesmenom, a środowisko medialne nie prowadzi żadnej poważnej dyskusji, jak powinny wyglądać polskie media. To się dzieje gdzieś po cichu, na obrzeżach.

Zmieniają się też standardy. 10 lat temu dziennikarz o takim nazwisku jak Tomasz Lis nie pozwoliłby sobie na taki numer jak sprawa z Powerade. To by po prostu nie uchodziło.

Ok, zgoda. Nie powinno być tematów tabu i o tym też powinniśmy rozmawiać, choć to zapewne niewygodne. O wartościowe dziennikarstwo warto walczyć. Być może jestem naiwny, ale wierzę, że właściciele mediów, dziennikarze i widzowie w końcu się opamiętają i odrzucimy cały ten plastik, który wypełnia 90% czasu antenowego. Poza tym nie może być tak, że o kształcie mediów decydują reklamodawcy. Dziś tak naprawdę świat reklamy decyduje o tym, co oglądamy w telewizji.

Skoro w telewizji dziennikarstwo śledcze jest niemile widziane, to czy nie myślał Pan, żeby po prostu swoje śledztwa dziennikarskie publikować w postaci książek? Jest Pan znany, z pewnością sprzedawałby się dobrze.

No nie wiem, czy ktoś chciałby to wydać.

Sam mógłby Pan to wydać.

Pewnie tak, ale nie wiem, czy wbrew pozorom sprzedawałoby się to tak dobrze, że stać byłoby mnie na prowadzenie kolejnych śledztw. Z drugiej strony, może to nie jest zły pomysł. Nie wykluczam, że jeśli dojdzie do takiej sytuacji, że w telewizji nie będę mógł realizować rzeczy na poziomie, to może będzie to jakieś rozwiązanie. Nigdy nic nie wiadomo. Ale szczerze mówiąc, myślę, że to raczej Internet stanie się nowym miejscem dla dziennikarstwa śledczego.

„Press” opisywał ostatnio tego typu portal działający we Francji, tyle, że oparty na abonamencie.

Od jakiegoś czasu chcę uruchomić stronę internetową, gdzie będzie miejsce na dziennikarstwo śledcze, tylko są dwa podstawowe problemy – źródło finansowania i bezpieczeństwo prawne. Muszę mieć prawników, którzy będą mogli bronić redakcji i inwestora, który jest w stanie poczekać na zwrot zainwestowanych środków. Myślałem też o założeniu fundacji, ale gdy ma się fundację, która sponsorowałaby dziennikarstwo śledcze, pojawiają się kłopoty. Na przykład na konto fundacji znany biznesmen wpłaca pieniądze, a to tylko krok od tego, żeby ktoś posądził mnie o stronniczość. I na pewno pojawi się pytanie, „ile on z tego ma”. Bo w takim kraju żyjemy.

Dziennikarz śledczy jest bohaterem Pańskiego thrillera. Nie policjant, prawnik czy detektyw.

Właśnie dlatego chciałem wyjść z tego schematu. Od początku nie miałem wątpliwości, kim będzie mój główny bohater.

W pańskiej książce pojawia się wątek kradzieży dzieł sztuki – przedmiotów archeologicznych z Iraku. Swego czasu było o tym w mediach dość głośno. Czy Pan również zajmował się tą sprawą jako dziennikarz?

Byłem w Iraku i było to dla mnie wielkie przeżycie zawodowe. Słyszałem mnóstwo historii o tym, jak okradany jest Irak i jakie tam robi się przekręty, szczególnie w sektorze naftowym i dlatego splot tych informacji postanowiłem wykorzystać w swojej książce. To są ważne sprawy, które nieustannie mnie fascynują. Dziś wiadomo, że wojna w Iraku było wojną o dostęp do ropy. Przecież nikt na poważnie nie szukał w Iraku broni masowego rażenia. Literatura pozwala mi na to, by w niezobowiązujący sposób, na bazie pewnych faktów, snuć swoje przemyślenia i opowieści.

I w związku z tym, że jest to fikcja literacka, nikt nie pozwie Pana do sądu.

Dokładnie tak. Ale proszę nie czytać moich książek jako historii z kluczem, ja po prostu chciałem sobie pofantazjować na temat rzeczywistości. Choć może to wszystko nie jest fikcyjne. Może ktoś siedzi sobie teraz w jakiejś agencji bezpieczeństwa, czyta tę moją książką i śmieje się, mówiąc pod nosem „Jak on na to wpadł? Ale na szczęście i tak nikt w to nie uwierzy”.

Rozmawiał: Sebastian Frąckiewicz 


komentarze [5]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
cień_fprefecta  - awatar
cień_fprefecta 16.11.2013 23:11
Bibliotekarz

Fenrir:
E, to długo, po Smoleńsku bodajże po tygodniu były. Odejmij od tego czas na druk, poskładanie tekstu, dystrybucję.


Może były gotowe na tydzień przed odlotem?

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Ramon  - awatar
Ramon 16.11.2013 20:08
Czytelnik

"Słyszałem mnóstwo historii o tym, jak okradany jest Irak i jakie tam robi się przekręty, szczególnie w sektorze naftowym" - tak się wprowadza demokrację, no nie? (Przypomina mi się obrazek Jeśli nie przyjedziesz po demokrację, demokracja przyjdzie po ciebie http://djiin.files.wordpress.com/2008/05/democracy-will-come-to-you.jpg)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Sebastian Woźniak - awatar
Sebastian Woźniak 15.11.2013 16:26
Czytelnik

Niezły czas na książkę - 2,5 miesiąca...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Sebastian Frąckiewicz - awatar
Sebastian Frąckiewicz 15.11.2013 11:42
Czytelnik

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post