Michał

Profil użytkownika: Michał

Warszawa Mężczyzna
Status Czytelnik
Aktywność 1 tydzień temu
64
Przeczytanych
książek
69
Książek
w biblioteczce
61
Opinii
276
Polubień
opinii
Warszawa Mężczyzna
Dodane| Nie dodano
"Nie próbuj, czytaj albo nie czytaj, nie ma próbowania" - Mistrz Yoda (mniej więcej)

Opinie


Na półkach: ,

Jako osoba, która bardzo uważnie wybiera kolejne lektury ze względu na ogrom czasu, jaki zajmuje mi ich przeczytanie, ostatnio wpadłem w fazę nadrabiania zaległości jeszcze z czasów dzieciństwa, to znaczy lektur szkolnych albo książek, które są gdzieś obok mnie, od kiedy żyję, a znałem je od zawsze jedynie od strony okładek tudzież ilustracji. Ze wszystkich tych dzieł lektura szkolna "Opowieści o pilocie Pirxie" Stanisława Lema były na razie najtrudniejszym zadaniem. Wstydziłem się to napisać, dopóki nie przeczytałem identycznych negatywnych przemyśleń czytelników w ich recenzjach, ale kiedy czytałem te same negatywne spostrzeżenia innych osób, doszedłem do przekonania, że nie tylko mnie denerwują pewne elementy tego zbioru opowiadań. Jako dziecko nawet nie przeczytałem ich choćby w małej części, no więc czując się z tym źle jako dorosły, nadrobiłem zaległość, ale podczas czytania zrozumiałem siebie sprzed lat całkiem doskonale – ten zbiór opowiadań, nawet jeśli jako lektura wymagał od nas zapoznania się jedynie z jakimiś wybranymi rozdziałami, był dla nas nie do przełknięcia. Dla mojego pokolenia wychowanego już na efektownym kinie fantastyczno-naukowym oraz komiksach, nie było w opowiadaniach Lema nic, co poruszałoby naszą wyobraźnię, czy też zachęcało do dyskusji. Jako dziecko buntowałem się, nie czytałem na przymus, ale jako dorosły stwierdziłem, że nie mogę nie znać choćby tych najbardziej znanych opowiadań Lema, szczególnie, że gorzej niż "Głosu Pana" nie mogłem już odebrać tych krótkich opowiadań o dalekiej przyszłości, innych planetach, robotach i może też obcej cywilizacji.


Aby przebrnąć przez te opowiadania, warto uzbroić się w cierpliwość, bowiem pełno tam usypiających opisów czynności, które może tak jak rybaka czytającego o każdym etapie budowania wędki i technikach jej używania przyprawiają o szybsze bicie serca, ale chyba tylko fana wciskania guzików, przykręcania śrub, obliczeń trajektorii lotu, bo zwykłego czytelnika zanudzą, zanim zdąży on dobrnąć do sedna. Kiedy tak czytam skróty przeczytanych opowiadań na Wikipedii, układając sobie w głowie to wszystko raz jeszcze, dochodzę do wniosku, że to wszystko było dobre i niegłupie. Lepiej sprawdziłoby się jako serial telewizyjny albo komiks, bo połowa książki wydaje się igraniem z cierpliwością czytelników. Dlatego trudno ocenić całość jako zbiór opowiadań, bo albo dam ocenę wysoką, idąc za głosem tłumu, nie chcąc przyznać, że "Lem wielkim pisarzem był", albo zaniżę średnią i wyjdę na ignoranta. Ponieważ już przez tę lekturę przebrnąłem, chcę się skupić na jej pozytywnych stronach, których trochę jednak jest.

Przede wszystkim postać Pirxa jest ciekawym przypadkiem bohatera książki, który właściwie nie wyróżnia się niczym szczególnym od przeciętnej postaci, którą wzięlibyśmy za drugoplanową. Tytuł książki wydaje się więc zmyłką, żartem, bo Pirx w każdej swojej przygodzie jest jakby obserwatorem. Nawet biorąc udział w niezwykłych wydarzeniach, zdaje się być tam przypadkiem, najczęściej z opresji wychodząc nie do końca dzięki jakimś wyjątkowym zdolnościom. Każda jego misja zostawia nas z przemyśleniami na różne tematy filozoficzne i naukowe, ale sam Pirx nie jest tam istotny w roli protagonisty. Raczej podpowiada nam jako osoba naprawdę inteligentna, wskazując kierunek do morałów, które całe szczęście mamy wysunąć już sami.

Czytając każdą z historii, moje wyobrażenie o wizualnym stylu otoczenia, technologii, rzeczywistości i reszcie tego, o czym myślimy czytając o świecie którego przecież albo jeszcze nie ma, albo nigdy nie było i nie będzie, stworzyłem sobie w głowie coś na kształt stylu komiksów z lat 80-tych polskich rysowników tworzących dla zagranicznych wydawnictw, jak na przykład Bogusław Polch i jego "Ekspedycja. Bogowie z kosmosu", którą pamiętam z dzieciństwa jako jeden z moich pierwszych zakupionych komiksów. "Obcy" Ridleya Scotta też był trochę w mojej głowie, bo tego typu trochę już dziś retrofutyrystyczna rzeczywistość najlepiej wprowadza czytelnika w to, czym podczas pisania tych opowiadań mogła dysponować ludzkość w badaniach kosmosu.

Jest to rzeczywistość tak samo interesująca jak nudna. Tak to odbieram. Z jednej strony bowiem, jeśli naszym punktem wyjścia jest ta mała przestrzeń, którą dotychczas człowiek zdołał zbadać, opisy planet w tych opowiadaniach rozbudzają naszą wyobraźnię, a specyficzny naukowy styl Lema tylko dodaje tym opisom wiarygodności
– ja na przykład jako laik mógłbym w to wszystko uwierzyć, że stało się naprawdę, bo takim to jest pisane językiem – z drugiej strony, napisałem o nudnej stronie tego świata przyszłości według Lema, bowiem odniosłem wrażenie, że kiedy tylko zaczynałem szykować się do odkrywania tajemnic Marsa albo Księżyca, autor jakby ze złośliwością sceptyka sprowadzał mnie na ziemię, przekonując, że nie mam po co spodziewać się czegokolwiek związanego z nieznanym, bo te planety nie mają w sobie nic z tej niezwykłości, o której rozpisują się do dziś fantaści dopisujący do wszystkiego co nieodkryte jakieś zaawansowane teorie, stające się nierzadko dla ich fanów quasi-religią. Tutaj muszę przyznać, ma to nawet swój urok – to sprowadzanie czytelnika na ziemię
– bo stanowi o ironicznym podejściu autora do tych tematów. Odniosłem wrażenie, że Lem to taki naukowiec, którego denerwuje używanie bujnej wyobraźni i nieznoszący bujania w obłokach innych autorów. Dokładnie tak samo odebrałem jego "Głos Pana". Kiedy tylko tajemnica miała zostać wyjaśniona, zaraz okazywało się, że nic z tego, że nie będzie żadnej wielkiej fantastyki, a jeśli czytelnik miałby jakieś nadzieje na ciekawe teorie, niech się lepiej nie podnieca, bo to wszystko ma być przyziemne, a jeśli o czymś mamy myśleć jako czytelnicy, to raczej o przewidywalności natury ludzkiej.

Tematami opowiadań zazwyczaj jest natura ludzka, lecz rzecz jasna, odkrywana przed nami w otoczce wydarzeń fantastyczno-naukowych, tak więc jak to już jest w tym gatunku, fantastyczny świat jest tylko pretekstem do rozważań bardzo przyziemnych. Obok ludzkiej natury autor porusza temat sztucznej inteligencji – zazwyczaj w postaci robotów mających pomagać ludziom albo z nimi konkurować. Te rozważania są według mnie najmocniejszą stroną opowiadań. Szkoda, że trzeba przebrnąć przez tak wiele nieciekawych opisów, aby dobrnąć do esencji wszystkich rozdziałów.

Zaletą wszystkich opowiadań jest niestawanie autora po żadnej z konkretnych stron, choć sceptycyzm wobec wielu rzeczy kontrastuje z wiarą w to, że Związek Radziecki według Lema miał przetrwać jeszcze pokolenia, bo podróże kosmiczne podróżami, ale ten system chyba był bardziej niepodważalny od istnienia samego Stwórcy wszechświata. Rozumiem, że takie były realia także rynku wydawniczego w tamtych czasach.

Do czasu przeczytania nudnej (ale nie głupiej!) jak dla mnie książki "Głos Pana", wcześniej mocno zachęcony do zapoznania się z twórczością Stanisława Lema przez oryginalne filmy "Solaris" (2002) oraz "Kongres" (2013), zostałem zniechęcony, nie na tyle żeby odpuścić sobie całkowicie Lema, ale nie szykuję się już na coś, co może przykuć mnie do lektury na dobre. Może jest to efekt dysonansu poznawczego spowodowanego wsłuchiwaniem się wielokrotnie w zwrotkę utworu Kaliber 44 "Film":

"... Lem, Lem jest fantastą
Pisze, że przybysze są zieloni jak ciasto kiwi
Dla mnie obrzydliwi
Zbyt wyraźni, hałaśliwi
Widzę ich zbyt jasno i ...

Otóż gdyby byli hałaśliwi, zieloni i zbyt wyraźni, cieszyłbym się tak, jak podczas oglądania rozrywkowych filmów science-fiction klasy B. Albo muzycy z grupy Kaliber 44 nie czytali Lema, albo po prostu użyli słów, które się rymowały. Gdyby rapowali, że ci obcy są za szarzy, niewyraźni i nijacy, to przynajmniej nie robiłbym sobie nadziei.

Chociaż mocno się wynudziłem, czytanie urozmaicała mi muzyka z gatunku Synthwave/Retrowave/Spacesynth, którą bardzo polecam przy czytaniu takich opowieści. Rekomenduję tu na przykład Dynatron "Dust of the Saturn", Kotovsky86 "Space Traveller", Earmake "The Mystery of Betelgeuse" albo naszego polskiego artystę o pseudonimie LukHash i jego "Cyberiad Theory", który to utwór na pewno zainspirowany jest Lemem. Ja natomiast tak bardzo "narzekam" na tego pisarza, że nie poddaję się i zachęcony do przeczytania jego najlepszych dzieł, już kupiłem trzy kolejne książki. Przypadkowo "Cyberiada" będzie jedną z moich kolejnych pozycji do nadrobienia.

Jako osoba, która bardzo uważnie wybiera kolejne lektury ze względu na ogrom czasu, jaki zajmuje mi ich przeczytanie, ostatnio wpadłem w fazę nadrabiania zaległości jeszcze z czasów dzieciństwa, to znaczy lektur szkolnych albo książek, które są gdzieś obok mnie, od kiedy żyję, a znałem je od zawsze jedynie od strony okładek tudzież ilustracji. Ze wszystkich tych dzieł...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To jedna z moich do niedawna zaległych książek, która jakimś cudem przetrwała nienaruszona od 1982 roku, czyli od kiedy żyję. Ponad czterdzieści lat zalegała na półkach dwóch mieszkań, a jedyne co z niej znałem to obrazki, bo często za dzieciaka oglądałem je bez czytania, jako że czytanie takich grubych książek i w ogóle czegokolwiek poza komiksami wydawało mi się wtedy absurdalnym wyczynem. Jednak człowiek się starzeje i tak na przykład mój tata na starość czyta w ciągu roku więcej książek, niż ja ciągu swojego dotychczasowego życia. Wniosek z tego przydługiego wstępu jest taki, że do czytania większość z nas chyba po prostu musi dorosnąć. Tu spoiler – książkę przeczytałem, nie było jednak łatwo, wydawało mi się, że będę się męczył aż do jej końca, bo czytanie zdawało się stać w miejscu, pomimo wertowanych codziennie stron.

Widziałem, że przebrnięcie przez tak długą powieść przygodową będzie niełatwe, bo nie jest to jeden z moich ulubionych gatunków literackich, a przynajmniej nie tego typu przygody preferuję. Wolę książki przygodowo-historyczne Waltariego, a "Dzieci Kapitana Granta" to była dawniej czysta rozrywka dla młodzieży, mająca dać poczuć się czytelnikom, jakby sami zwiedzali świat i to w czasach, gdy pewnie trudno było o atlas geograficzny. Dzisiaj ludzie oglądają filmy dokumentalne w wysokiej jakości, każdy zakątek świata wydaje się zbadany, a wielu podróżuje po świecie i tego typu książki nie mają szans być odkrywcze, starzejąc się, zostają zaledwie zapisem przeszłości. Miałem jednak nadzieję, że wciągnę się najzwyczajniej, tak jak wciąga się widz śledzący jakikolwiek długi serial telewizyjny. Nie było to jednak takie proste, jak mogło mi się to z początku wydawać, bo o ile niewiarygodna i raczej mało możliwa akcja ze znalezieniem listu w butelce zaczęła się dosyć szybko, sama podróż morska nie wydała mi się ani trochę ciekawa. Nie ratowały tego wrażenia wielokrotne zejścia na ląd. Nie jest to jedynie zarzut subiektywny, te same opinie czytałem już na forum, a mianowicie nieznośne encyklopedyczne wykładanie czytelnikom ciekawostek naukowych, które trudno sobie dziś wyobrazić, że mogły dawniej rajcować czytelników. Dobrze, przyznam takiemu podejściu sens, bo nie da się zarzucić pisarzowi, że dzielił się zbyt rozległą wiedzą, która była albo jest nieprzydatna. Wiele rzeczy bardzo się zmieniło od czasu napisania "Dzieci Kapitana Granta", ale jakże wiele pozostało niezmienionych... Głupszy od zapamiętania choćby paru procent z podanych w tej grubej książce faktów nie będę. Tylko że książka przygodowa to ma być ekscytująca podróż pełna niebezpieczeństw, a nie wykład na uczelni. Trzeba powiedzieć jasno – kosztem tempa i ogólnego wrażenia z czytania, autor podzielił się z czytelnikiem całą masą naukowych detali i maksymalnym urealnieniem podróży bohaterów. Czy było warto? Nie każdy będzie w stanie przez to przebrnąć.

Początek opowieści, choć mało wiarygodny, zapowiada ciekawą lekturę, bo i akcja przenosi się w całkiem krótkim czasie w kilka miejsc. Bohaterowie zdają się być interesujący, ale dla mnie bardziej ze względu na tak mocną inność od tych dzisiejszych ludzi, niż ze względu na jakieś specyficzne cechy, umiejętności. Raczej chodzi o miłą odmianę, bo dawniej inaczej wyglądała kobiecość, męskość, a i dzieci zachowywały się, jakby chciały dorosnąć szybciej, tyle że nie pod względem wygód, ale z chęci bycia odpowiedzialnym i pomocnym. Niestety, dłuższe obcowanie z załogą Duncana zaczyna męczyć zanim jeszcze opuści ona pokład daleko od Europy, czyli punktu wyjściowego.

Znudzenie czytelnika powoduje zbyt mała dramaturgia wydarzeń, niekończące się uprzejmości każdej z postaci i jeszcze więcej encyklopedycznych ciekawostek naukowych, których i tak nie jesteśmy w stanie zapamiętać, więc przelatują one niczym prognoza pogody, podczas której zamyślamy się tak mocno, że kiedy się kończy, pytamy osoby obok nas na kanapie – "to w końcu ile będzie stopni?".

Subiektywnie dodam, że nie podoba mi się żadna przygoda na oceanie, ani w Ameryce Południowej, a nawet nie wierzyłem, że coś jeszcze ciekawego może mnie czekać na kolejnych stronach książki, tak bardzo przygody na kontynencie amerykańskim wydały mi się monotonne, jak te pustkowia przemierzane przez bohaterów.

Całość zaczęła nabierać rumieńców dopiero w drugiej połowie książki, kiedy poszukujący Kapitana Granta podróżnicy trafili do Australii. Chyba mały to spoiler, jeśli napiszę, że w całej książce chodzi właśnie o podróż po całej kuli ziemskiej, więc odwiedzonych miejsc możemy się spodziewać niemało. Nie chodzi nawet o to, że kraina Aborygenów jest ciekawsza od reszty zaliczonych podczas podróży krajów, ale o samych ludzi, jakich spotykają po drodze tytułowe dzieci oraz reszta załogi. Pierwszy raz mają oni do czynienia z bezwzględną podłością i śmierć zagląda im w oczy znacznie bardziej namacalnie, niż podczas dotychczasowych dramatycznych wydarzeń. Może jest w tym coś, co znam z seriali telewizyjnych, czyli zżycie się z bohaterami opowieści ze względu na długi czas spędzony "z nimi". Pamiętam telenowele, na które byłem skazany podczas obiadów w latach 90-tych. W ogóle nie interesowały mnie te historie, ale chcąc nie chcąc po latach patrzenia na te tanie romanse, ciekaw byłem, jak to wszystko się skończy. Podstępność przestępców, którzy w niedawno odkrytej Australii byli codziennością nie inną od tej z realiów Dzikiego Zachodu, w zderzeniu z niewinnością części załogi Duncana oraz szlachetnością tych dzielniejszych, powoduje mały szok, bo do tej pory żadnego zagrożenia nie można było traktować z zbyt poważnie – wszystkie te zdarzenia od porwania po katastrofy pogodowe, dzikie zwierzęta i tak dalej, od razu pachniały dramatyzowaniem, które po prostu musi skończyć się dobrze. Wraz z nowym punktem podróży, czyli Australią, to się zmienia. Kiedy naszym bohaterom zostaje jakby wbity nóż w plecy, wszystko czyta się lepiej. Kiedy zależy nam na ich bezpieczeństwie, bo autor zdejmuje parasol ochronny i zostawia nas w niepewności niemal do końca książki, wszystko zmienia się na lepsze – z perspektywy czytelnika rzecz jasna, nie bohaterów, którzy mają przechlapane. Kiedy już wydaje nam się, że gorzej być nie może, Australia okazuje się wcale nie być ostatnim lądem, który wita i żegna zrezygnowanych bohaterów w nieprzyjemny sposób. Chcę tylko podkreślić, że jeśli ktoś wytrzyma do połowy książki, dalej powinien mieć już z górki.

"Dzieci kapitana Granta" mają jeszcze tę zaletę, że chociaż zostały napisane przez Juliusza Verne'a w czasach już porewolucyjnej Europy Zachodniej, powieść zawiera ogrom wartości, które dziś kręcą łezkę w oku czytelnika, wywołując tęsknotę za czasami ludzi honoru, bogobojnymi, pracowitymi, odważnymi nastolatkami, kobiecością dziewczyn, polowaniem na zwierzynę w warunkach przetrwania jako oczywistością, światem nie do końca jeszcze odkrytym, pełnym niewiadomych, lądami czekającymi na ich opisanie, na poznanie ich historii oraz człowieka nie jako tego, który według Discovery / National Geographic jest "nowotworem planety", ale wyjątkowego stworzenia, którego misją jest "czynienie sobie ziemi poddaną".

Nie bez znaczenia jest wydanie z 1982 roku, które posiadam. Data ma wpływ na opisy związane z historią lub polityką, rzecz jasna już mniej z geografią. Ciekaw jestem, czy w nowych wydaniach jest odnośnik do hasła "loże masońskie". Jeśli tak, to co zastanawiam się, co by tam dziś napisano, bowiem tamtejsi cenzorzy PRL, propagandyści tego słusznie minionego ustroju lat musieli mieć ciekawą pracę, znajdując podobne hasła i obowiązkowo redagując je zgodnie ze słynną już "Czarną Księgą Cenzury PRL".

To jedna z moich do niedawna zaległych książek, która jakimś cudem przetrwała nienaruszona od 1982 roku, czyli od kiedy żyję. Ponad czterdzieści lat zalegała na półkach dwóch mieszkań, a jedyne co z niej znałem to obrazki, bo często za dzieciaka oglądałem je bez czytania, jako że czytanie takich grubych książek i w ogóle czegokolwiek poza komiksami wydawało mi się wtedy...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie trzeba mnie było zachęcać do nadrobienia klasyki, ponieważ mój absolutnie ulubiony film w kategorii fantastyczno-naukowej dystopii, czyli "Equilibrium" Kurta Wimmera (2002 r.) z niezapomnianym Christianem Balem w roli głównej, był zainspirowany książką Raya Bradbury'ego. Brytyjska wersja z 1966-go roku bliższa jest oryginałowi i chociaż obejrzałem ją przed przeczytaniem książki, nie stała się ona przez to gorzej odebrana. Po prostu wizja reżyserska w tamtym filmie była tak mocna, że czytając, uzupełniałem ją w głowie o nowe elementy. Nie polecam jedynie filmu Netflixa z 2018-go roku, bo poza znakomitą rolą antagonisty granego przez Michaela Shannona, nic nie jest tam warte uwagi. Rzadko sięgam po książkę znając jej adaptacje filmowe, ale tym razem nie miało znaczenia, czy znajomość filmów mogła mi zepsuć zaskoczenie, bo taki pomysł jak straż pożarna przyszłości, paląca książki niczym Policja Myśli w orwellowskim "Roku 1984" to rzecz tak wyjątkowo trafiona, że z góry wiedziałem, że lektura nie będzie przeciętna.

Chociaż nie wiem, który autor był pierwszym, co to wpadł na ten wyśmienity pomysł, aby protagonistą idącym pod prąd systemowi totalnej kontroli zrobić postać będącą wcześniej istotną częścią tegoż, ta formuła – często powtarzana w tego typu opowieściach – sprawdza się doskonale. Nie chodzi o to, aby autor mnie zaskoczył zmianą myślenia protagonisty. Interesują mnie inne szczegóły, jak na przykład wiza świata przyszłości i analogie do świata współczesnego oraz powody, dla których protagoniści w takich książkach decydują się na zmianę strony konfliktu, a później postawienia wszystkiego na jedną kartę. Dlaczego jest to takie ciekawe? Może jest to sposób na pocieszenie samego siebie. Ilu dzisiaj jest w stanie postawić na szali swoje bezpieczeństwo albo chociaż wygodę, ale iść pod prąd? Te książki o dystopiach zawsze są pełne analogii do czasów, w których zostały napisane. Mało osób zaprzeczy, że większość jest nadal całkiem aktualna. Ich autorzy mogli mylić się do tego, w jakim dokładnie kierunku zmierzy technologia, ale zazwyczaj mieli rację co do zasady postępującego zniewolenia i powszechnego ogłupienia mas.

Moją książkę pozaznaczałem niemal całą ołówkiem – tak wiele z tekstu chciałbym dobrze zapamiętać. Wybranie jednego ulubionego fragmentu byłoby niesprawiedliwym wyróżnieniem na tle pozostałych, ale dokładnie pamiętam, które elementy książki zrobiły na mnie największe wrażenie, a były to:
Kontrast wesołej postaci Clarisse na tle ponurego Guya Montaga, ich dyskusje, dzięki którym poznajemy więcej niż charaktery postaci, ale lepiej rozumiemy świat przyszłości zarysowany na kartach powieści;
Surowy i diabelnie przenikliwy przełożony Montaga kapitan Beatty, który dodatkowo na koniec okazuje się postacią nie tak oczywistą jak w filmach, co rusz rzucającą na lewo i prawo fenomenalnymi cytatami przeczytanych przez siebie książek (konfrontacja słowna obu postaci jest niezapomniana);
Małżeństwo Montagów i nie tylko technologiczne aspekty zniewolenia, ogłupienia, uzależnienia mieszkańców od prostych rozrywek na przykładzie żony Lindy, ale smutny opis izolacji, obojętności, rozpadu związku i beznadziejne próby ratowania go oraz przy okazji ryzykowne ratowanie własnego człowieczeństwa;
Konfrontacja oświeconego już książkami protagonisty z bezmyślną tłuszczą, którą jest jego sąsiedztwo wizytujące żonę Lindę oraz niezapomniana reakcja gości na tekst recytowanej książki;
Historia ogłupienia ludzkości krok po kroku, częściowo wytłumaczona lenistwem;
Przewidziana dzisiejsza "kultura unieważniania" i to na konkretnych przykładach.
A jednak po zastanowieniu postanowiłem nieco losowo podzielić się takimi niesamowitymi fragmentami jak te poniżej:

“Był pan kiedyś w jakimś muzeum? Tam dopiero mają same abstrakcję, tylko i wyłącznie. Nic poza tym. Wujek mówi, że kiedyś było inaczej, że dawno temu obrazy wyrażały różne rzeczy, niektóre nawet przedstawiały ludzi.”

“Nikt już nie słucha. Nie mogą mówić do ścian, bo one na mnie krzyczą, nie mogą rozmawiać z żoną, bo ona słucha ścian."

Czytając i przeżywając tę książkę, doszedłem do smutnego wniosku, że czasami może nawet nie warto starać się mówić do osób, które dawno temu postanowiły nie czytać wartościowych lektur. Wcześniej nie posądzałbym siebie o takie myślenie, ale "451° Fahrenheita" ma tak wiele emocjonalnie dewastujących momentów, że nie mogę zignorować faktu, że świat naprawdę dzieli się na tych, którzy czytają wartościowe książki oraz na tych, którzy z lenistwa nieświadomie przykładają się do budowy antyutopii.

Nie trzeba mnie było zachęcać do nadrobienia klasyki, ponieważ mój absolutnie ulubiony film w kategorii fantastyczno-naukowej dystopii, czyli "Equilibrium" Kurta Wimmera (2002 r.) z niezapomnianym Christianem Balem w roli głównej, był zainspirowany książką Raya Bradbury'ego. Brytyjska wersja z 1966-go roku bliższa jest oryginałowi i chociaż obejrzałem ją przed przeczytaniem...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Michał Krzycki

z ostatnich 3 m-cy
Michał Krzycki
2024-06-07 19:51:32
Michał Krzycki ocenił książkę Opowieści o pilocie Pirxie na
6 / 10
i dodał opinię:
2024-06-07 19:51:32
Michał Krzycki ocenił książkę Opowieści o pilocie Pirxie na
6 / 10
i dodał opinię:

Jako osoba, która bardzo uważnie wybiera kolejne lektury ze względu na ogrom czasu, jaki zajmuje mi ich przeczytanie, ostatnio wpadłem w fazę nadrabiania zaległości jeszcze z czasów dzieciństwa, to znaczy lektur szkolnych albo książek, które są gdzieś obok mnie, od kiedy żyję, a znałem je ...

Rozwiń Rozwiń
Opowieści o pilocie Pirxie Stanisław Lem
Średnia ocena:
6.4 / 10
16 ocen
Michał Krzycki
2024-06-07 19:50:11
2024-06-07 19:50:11
Rzeźnia numer pięć Kurt Vonnegut
Seria: Vonnegut
Średnia ocena:
7.6 / 10
9321 ocen

statystyki

W sumie
przeczytano
64
książki
Średnio w roku
przeczytane
8
książek
Opinie były
pomocne
276
razy
W sumie
wystawione
63
oceny ze średnią 7,3

Spędzone
na czytaniu
278
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
7
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]