rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Czy ktokolwiek jeszcze wierzy, że ta książka kiedykolwiek wyjdzie?

Czy ktokolwiek jeszcze wierzy, że ta książka kiedykolwiek wyjdzie?

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zaraz się zrzygam tęczą...

Zaraz się zrzygam tęczą...

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Puki co nie jestem w stanie nic napisać bo mam kaca książkowego jak stąd do wieczności. Jak minie naskrobię coś wartościowego. Ale to potrwa, oj, dłuuugo potrwa...

Puki co nie jestem w stanie nic napisać bo mam kaca książkowego jak stąd do wieczności. Jak minie naskrobię coś wartościowego. Ale to potrwa, oj, dłuuugo potrwa...

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Sięgając po Eriksona, przyznam się szczerze, iż kierowałam się tylko i wyłącznie nazwą sagi, intrygującą, tajemniczą, przesyconą patosem- Malazańska Księga Poległych. Nie wiedziałam kim jest autor, jaki ma styl pisania, ani o czym chociaż z grubsza będzie traktował cały cykl. Gdzieś na jakimś forum trafiłam na opinię porównującą go do Martina. Nieźle, czyżby ktoś dorównujący Mistrzowi? To może być coś… Gdy tylko dorwałam w swe łapki pierwszy tom otworzyłam go ze zniecierpliwieniem i… jebnęłam głową w mur. Po pierwsze: nic nie kumałam. Ani kto jest z kim, ani kto z kim walczy, ani też zasad rządzących światem. No dobra, niby mamy spis postaci, ale szczerze- komu co chwila chciałoby się przewracać kartki aby wiedzieć o co kaman? Mi z pewnością nie. Normalnie czułam się jak dziecko we mgle. Do tego jeszcze brak jakiejś super mega wartkiej akcji…. Poczułam się oszukana. Ten kto porównał tego typa do Martina musiał mieć ostro nierówno pod sufitem albo po prostu niezłego dilera. Rozczarowana odłożyłam książkę na półkę, aby się kurzyła nawet nie doczytawszy jej do połowy. Masakra…
Po paru latach coś mnie tknęło. No dobra, Erikson, zmierzymy się znowu! Zobaczymy, czy do końca jesteś takim gniotem, za jakiego cię mam. Zaczęłam od początku. Szybko przebrnęłam przez to, co już przeczytałam te parę lat wcześniej i poleciałam dalej. Z wolna zaczęłam wszystko rozumieć, poznawać bohaterów, cholera, nawet ich polubiłam- słowem: wciągnęłam się! Już miało być tak pięknie i kolorowo a tu BACH!!! Ni z tego ni z owego autor wrzuca cię na drugi koniec kontynentu i zaczynasz wszystko od nowa. Myślałam, że mnie k****ca strzeli! Nagle perspektywa podeptania książki, a następnie wyrzucenia jej zamaszystym ruchem przez okno stała się tak pociągająca, iż jedynie Bogowie Wyobraźnie wiedzą, jak jej się oparłam. A Erikson to się wówczas ode mnie nasłuchał, oj sporo nasłuchał. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby nagle się okazało, że mu uszy zwiędły… Już miałam po raz drugi porzucić ten przeklęty tom, odłożyć go na kolejne lata i poczekać, aż coś mnie znowu tknie. Niby do trzech razy sztuka, nie? Ale, Jul, zastanów się- naprawdę będzie ci się chciało jeszcze raz czytać to, co już przeczytałaś i męczyć się znowu? Wdech, wydech… oddychaj, oddychanie pamiętaj jest niezbędne do życia… Uspokój się. Już lepiej? No dobra! To lecimy z tym koksem! I znów: najpierw ciężko i opornie (kto jest kim?!? I o co tu do ciężkiej Anielki w ogóle chodzi?!?), potem trochę lepiej, dołączają starzy bohaterowie i nagle zdajesz sobie sprawę, iż akcja zapiernicza jak Speedy Gonzales po dopalaczach. Głowa lata ci to w tę to we wtę, bohaterowie skaczą jak na trampolinie wielkości Mont Everestu a ty dochodzisz do wniosku, iż to nie jest Martin- to jest Prattchett w najczystszej postaci- wszędzie się coś dzieje, każdy coś robi, ty nie wiesz za bardzo dokąd to wszystko zmierza i ni cholery nawet możesz nie próbować zgadnąć zakończenia bo i tak wiesz, że ci się nie uda, ale jest zajebiście! Kończysz tom i czujesz się usatysfakcjonowana. Jednak nie jest to do końca taki gniot, jak na początku myślałaś. Spoko. Można żyć dalej.
Powiem wam tak: Ogrodu Księżyca nie są rewelacyjne. Są dobre, ale nie rewelacyjne. Jednak naprawdę warto przebić się i pomęczyć z tą pierwszą połową, bo już kolejne tomy powalą was na kolana! Drugi tom, on jest dopiero naprawdę rewelacyjny, a trzeci… ech… brak słów! Erikson nie dorównuje Martinowi, on go pobił na łeb i zostawił daleko w tyle za sobą! Choć nie w pierwszym tomie. Pierwszy tom to dopiero wstęp, zapoznanie z postaciami, obietnica… Naprawdę, początek może dać w kość i zniechęcić, oj może, ale potem autor wam to wynagrodzi po tysiąckroć. Ja właśnie skończyłam czytać trzeci tom i teraz pod moimi oczami widnieją ogromne wory z niewyspania. Tuż pod ręką czeka Dom Łańcuchów i coś czuję, że jak tak dalej pójdzie to za tydzień wyląduję w grobie na skutek skrajnego wyczerpania organizmu. Ale i tak będzie warto.

<PS. Powiem jeszcze tylko jedno: o ile pierwszy tom na to nie wskazuje, nazwa sagi naprawdę nie wzięła się z niczego. Uważajcie… >

Sięgając po Eriksona, przyznam się szczerze, iż kierowałam się tylko i wyłącznie nazwą sagi, intrygującą, tajemniczą, przesyconą patosem- Malazańska Księga Poległych. Nie wiedziałam kim jest autor, jaki ma styl pisania, ani o czym chociaż z grubsza będzie traktował cały cykl. Gdzieś na jakimś forum trafiłam na opinię porównującą go do Martina. Nieźle, czyżby ktoś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jakiś czas temu postanowiłam w końcu „przetestować” autora, którego książki już od dłuższego czasu krzyczały do mnie z półek Empiku domagając się przeczytania. Ciekawe okładki, równie ciekawe tytuły oraz pochlebne opinie innych czytelników odnośnie owego pisarza sprawiły, iż otwierając pierwszą stronicę książki oczekiwałam perełki, która bez reszty wciągnie mnie w swój świat, sprawiając, iż wszystko dookoła przestanie się liczyć. Wymagania duże bo duże, przyzwyczaili mnie do tego tacy autorzy jak Brent Weeks, czy Brandon Sanderson, których z czystym sumieniem mogę nazwać Bogami Wyobraźni. Byłam ciekawa czy Joe Abercrombie również się do nich zalicza. I nie wiem czy to niezbyt trafny wybór pozycji czy też ogólnie styl pisania tegoż pana sprawił, iż poczułam się nieco zawiedziona.

Sam tytuł- Bohaterowie, traktuje książkę z lekkim przekąsem. Z początku myślałam, iż, odnosi się on do postaci w niej występujących, szlachetnych, honorowych i aż do cna przewidywalnych, które niczym średniowieczni rycerze z jakiś zbutwiałych pozycji od lat zalegających na bibliotecznych półkach walczą ze złem, smokami i innymi fatamorganami.

Na samą myśl o tym, dopadły mnie lekkie mdłości.

Ale następnie pomyślałam, iż skoro autor dobry, a pozycja zachwalana, musi się za tym kryć coś więcej. Może to droga tych postaci ku bohaterstwu, którzy to może nie są może tak krystaliczni jak woda a w ich charakterze oraz przeszłości trafi się niejedna ciemna karta, ale którzy w godzinach największej próby pokazują ile są warci zdobywając się na poświęcenie w imię wyższego dobra?

Już lepiej.

Potem przeczytałam parę stron i „zrozumiałam”, iż tytuł nie tyczy się postaci, a miejsca całej akcji- wzgórza określanego przez wszystkich właśnie tym mianem. No bo skoro cała książka ma dotyczyć trzech dni bitwy, a bitwa ma się toczyć na Bohaterach no to jakżeby inaczej?

Też nie do końca.

Dziś sam tytuł odbieram trochę dwuznacznie. Na upartego można pod to podpiąć ostatnią teorię, aczkolwiek zapoznawszy się z fabułą i postaciami tam występującymi, które z klasycznym eposem bohatera mają się tak jak ogórek do buta, traktuję go z lekkim przekąsem. Abercrombie rzeczywiście pokazał bohaterów, z tym, że nie wymuskanych rycerzy na białym koniu ze śnieżnobiałym uśmiechem, mogących w wolnej chwili dorobić sobie w reklamach pasty do zębów, a prawdziwych, jakimi są oni na co dzień: egoistycznych, zdradzieckich, a nieraz również bezmózgich i tchórzliwych, którzy o takich rzeczach jak honor słyszeli jedynie, a i to niekoniecznie, z bajek opowiadanych im przez mamki. Słowem: totalna antyteza tego, co kryje się pod słowem „bohater”.

Ciekawie.Przynajmniej postaci mają jako taki wymiar, dzięki czemu nie wiemy do końca czego możemy się po nich spodziewać. Ale jest też pewien minus tego wszystkiego: jest ich od cholery dużo i to zarówno z jednej jak i z drugiej strony. Autor nie opowiada się tylko po jednej ze stron mówiąc ci wyraźnie kto jest dobry, a kto zły i komu masz kibicować. Ten wybór pozostawia tobie zapoznając cię z szeregiem różnych osób, z których i po jednej i po drugiej stronie jest ktoś, kto ewidentnie ci działa na nerwy. Jednocześnie przeskakuje po nich niczym z kwiatka na kwiatek, a tobie głowa lata w te i wewte i w pewnym momencie łapiesz się na tym, iż czytasz o kimś, ale gdzieś po drodze się zgubiłaś i ni cholery nie jesteś w stanie powiedzieć, po której stronie była dana osoba i co już o niej wiesz.

Dodatkowo stosunkowo mała objętość książki na taką liczbę postaci sprawia, iż nie jesteś w stanie się do żadnej z nich tak naprawdę przywiązać. Czytasz bo czytasz, do niektórych możesz czuć lekką sympatię, ale suma summarum ich losy są ci dziwnie obojętne. Osobiście odniosłam wrażenie, jakby autor chciał opowiedzieć zbyt wiele zbyt szybko, a dodatkowo stworzyć coś na wzór sagi Martina, tylko że w wersji miniaturowej. Efekt: doskonały przykład na to, aby tak nie robić. To się najzwyczajniej w świecie nie sprawdza, a książka nie wciąga cię w stopniu takim, w jakim powinna.

Osobiście ta pozycję traktują tak, jakbym szła i widzę: o! kamień! o! minęłam kamień. Był na mej drodze, ale nic do niej nie wniósł.

Podsumowując książka nie jest zła, ale nie jest też dobra. Można ją przeczytać dla zabicia czasu, ale zdecydowanie nie jest to perełka, której się spodziewałam. Nie wzbudza większych emocji, ale nie jest też nudna jak flaki z olejem. Po pewnym czasie przyłapujesz się na tym, iż czytasz tylko i wyłącznie po to, aby się dowiedzieć, kto wygra. Nie pochłaniasz jej. Czytasz, bo akurat jedziesz metrem i się nudzisz. Tyle. Koniec. Kropka.

Jakiś czas temu postanowiłam w końcu „przetestować” autora, którego książki już od dłuższego czasu krzyczały do mnie z półek Empiku domagając się przeczytania. Ciekawe okładki, równie ciekawe tytuły oraz pochlebne opinie innych czytelników odnośnie owego pisarza sprawiły, iż otwierając pierwszą stronicę książki oczekiwałam perełki, która bez reszty wciągnie mnie w swój...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zmierzch dla dorosłych.

Zmierzch dla dorosłych.

Pokaż mimo to