UWAGA! OPINIA DLA CZYTELNIKA 18+! Jeśli czyta to osoba nieletnia, czyni to na własną szkodę i odpowiedzialność i ełołełopolizja, proszę przyjechać na LC i wyjaśnić, dlaczego niektóre książki posiadają PEGI i nie chodzi o treści nieodpowiednie dla wieku niższego niż, ale po prostu... NO NIE.
I nie dajcie się zwieść. To erotyk SF, a nie obyczaj erotyczny z nutą SF!
O khui, co ja przeczytałam!
Poważnie.
Co. Ja. Sobie. Zrobiłam.
Dlaczego ja siebie tak krzywdzę, dlaczego uważam za rozsądne zrobienie sobie z mózgu papki i jeszcze mieć z tego radochę? Nie wystarczy mi praca!? Nie wystarczy mi świadomość, że ludzie PRZYZNAJĄ SIĘ, że nie czytają to i słownictwo mają ubogie, a wattpadowe ałćtoreczki monetują w najlepsze?
No.... Nie.
Dobra, dajcie mi chwilę, poklęczę na grochu, posypię głowę prochami Lalki i Pana Tadeusza, przepiję Balladyną usta, bo mydła w łazience zabrakło i do dzieła...?
Ok. Wzięło mnie na dzień dobry na sarkazm, przepraszam, ale odchorować muszę. Takie moje guilty pleasure, ostatnio lubię sobie zadać kilka ran cięto-szarpanych na wszystkich organach, z mózgiem na czele, by poczytać jakiś kiepski pornotyk. Bo "he-he-wiadomo", modne to a swego wroga znać trzeba. Anka, już ci więcej nie zaufam! Marek, tobie też nie! (oboje nie tylko tą opinię przeczytają, ale i tą książkę, więc sama w poczuciu winy nie jestem, tyle wygrałam). Ale do rzeczy.
Zostałam niemal zewsząd zaatakowana "gorącym romansem nie z tej ziemi!" - choć średnio mnie to przekonywało. Ot, jakoś tak, nie umiałam się przekonać, że "porwana przez aliena baba znajdzie miłość" - bo to się mało hentajców naoglądałam w życiu? Swoje lata mam, nie jedną mackę widziałam, spodziewałam się więc absolutnie wszystkiego, co azjatycki przemysł kreskówek dla dorosłych może zaserwować. I... Ruby Dixon (pseudonim literacki, o czym dowiedziałam się z końca książki) jak ten monolit, wyrosła mi na drodze, uderzyła w czoło i rzekła: NIC NIE WIDZIAŁAŚ.
I miała rację. Musiałam zobaczyć 17 tomów tego potworka, by uwierzyć, że pewne prawa hentai nie mają racji bytu i... powinny zostać w szafie, wraz z wyobraźnią autorki, w której miesza się wibrator, kot, Smurfy, dużo niebieskiej farby, rogi i golden pass do PornHuba. Ale do rzeczy, czyli słów kilka o fabule rzucę.
Ona, Georgie, to AMERYKANKA. I tyle o niej wiemy. Wiemy też, że pewnego razu budzi się na pokładzie STATKU KOSMICZNEGO, chyba w roli zapasowej przystawki, wraz z kilkoma innymi dziewczętami. Nie wiemy o niej literalnie nic, poza tym, że jest AMERYKANKĄ (w późniejszym, bardzo późniejszym rozdziale wiemy, że lubi pączki i kawę, ale z przyczyn okoliczności musi porzucić tą sympatię) i że została uprowadzona przez wrednych, zielonych ludzików, którzy sa jak szaraki, ale są zieloni, i wysługują się jeszcze gorszymi kosmitami, którzy gwałtem wprowadzają spokój. Do tego żywią je batonikami z wodorostów. No super, wiele wiemy. Ni z gruszki ni z pietruszki dochodzi jednak do awarii, statek rozbija się na jakiejś Planecie X - a nasza głowna heroina decyduje, że uratuje wszystkie dziewczęta. Tak te porwane, z którymi była, jak te w śpiączce, które porwano wcześniej i uznano za lepszy towar. Czy tam, lepszy gatunkowo, nie wiem. Jakimś cudem zdobywa kombinezon i wyrusza... na takie... hm. oglądaliście Gwiezdne Wojny, ale klasyczną trylogię? Pamiętacie Hoth? No właśnie. To witamy w Hoth. Lodowe gunwo pośrodku niczego.
A potem poznaje Vektala, czyli niebieskoskórego kosmitę, który ma dwa metry wzrostu i...
Czy kiedykolwiek fantazjowaliście, że budzicie się dzięki mone... mine... pewnym działaniom, mającym skłonić was do stosunku? Nie? No widzicie, główna bohaterka tak ma. Orgazm jak stąd na Marsa, choć niemal przechodzi gwałt, to przecież nie dzieje się nic złego, bo niebieski typ z rogami, ogonem i pytongiem, którego jedną ręką nie obejmie (pozwólcie, nie zagłębię się dalej, co i jak, ten "smaczek" jest w książce opisany dość solidnie) robi jej dobrze. Później jest tylko z górki. Oboje są sobie przeznaczeni, on do niej mówi "mój rezonansie" (za widok rezonansu w szpitalu, obleczonego w róż i pąsowiejącego na widok nagiej nóżki pacjenta nie odpowiadam!), i jest słodko i pierdząco. Zamiast ratować dziewczyny, nasza heroina woli się w skórkach tarzać, a po TYGODNIU - tak, wedle fabuły mija jakiś tydzień - dochodzi do wniosku, że jest w ciąży, ale hej!, fajnie ratować resztę dziewcząt.
W zasadzie nie zostawia im wyboru, opis polowania, dzięki któremu wszystkie na "Hoth" przeżyją zostawia jeszcze więcej do życzenia, ale czego oczekujemy po babeczce, która wcześniej pisała mafijne erotyki...
Ok, to tak.
To książka nie zła sama w sobie, ale po prostu durna, debilna, głupia i infantylna. ZŁA. Nie zła jak gloryfikowanie mafii przez pewne ałćtorki, ale no... zła. Nie ma w sobie sensu, logiki, serca, mózgu i szacunku do samej siebie. I chyba dlatego jest tak cudowna. Serio!
Jak już przebrnie się przez absurd sytuacji i scen seksu, opisów seksu i ogólnie seksu, to jest to po prostu fajny odmóżdżacz. Taka "Moda na sukces" ale skomasowana w 17 tomów, i każdy dotyczy innej postaci, ale wszędzie jest słodko-pierdząco, romantycznie i naiwnie. Bo na logikę nie ma co tu liczyć. Jej nie ma. Nie i basta, zgubiła się już przy, swoją droga, naprawdę urokliwej okładce. A potem tylko mamy gorzej. Jest źle, jest kiepsko, jest absurdalnie. Momentami, złożona jak origami tuż po tym, jak trzy razy czytałam ten sam fragment, spłakana ze śmiechu, leżałam na ziemi, zastanawiając się, czemu nie rzuciłam tym w cholerę. A potem wiedziałam, dlaczego.
To jest po prostu złe, kiepskie, koszmarne czytadełko, które wrzuca mnie w tą "komfort zone", sugerującą, że mam dobrze, a mogę mieć lepiej, jeśli wejdę na stronę XXX.YY i kupię, wielkiego, niebieskiego, wibrującego kolegę. Który da mi co chce.
Serio.
Nie dziwię się, że inni nazywają to "Jane Austen spotyka wyzwolenie" - czy coś równie specyficznego, bo TAK TU JEST! Mamy "próbę walki o wolność kobiet", ale skoro Vektal (a tak, nasz niebieski członek... eee... człowiek tak się zwie) jest wodzem, skoro ma wszystko, to po co mamy się starać? Sądząc z opisu kolejnych postaci, każda bohaterka dostanie tego "naj", choć wiadomo, pierwsza spija śmietankę wodza. Mamy więc słabą niewiastę, która jest silna, ale jak ma silniejszego partnera, to pozwala, by on działał, a ona leży i pachnie. Walczy, ale jednak ulega. Jane Austen na sterydach, bo w kosmosie.
Ehhhh
Czy to była zła książka?
Nie.
To była książka, która wprowadziła mnie w komfort śmiechu i absurdu, w komfort: boże drogi, ktoś ma bardziej posrane fantazje ode mnie! - Ale nie szarpała specjalnie moimi trzewiami. Jak już, to sprowadzała w narożnik żenady, opowiadając, jak bardzo ktoś umie mieć zrytą wyobraźnię. I najwyraźniej, poszukiwać na dziwnych stronach dziwnych zabawek.
Ogólnie, źle nie jest. Bawiłam się przednio, bo to taki fajny przerywnik między poważniejszymi książkami. Ładna okładka, ładnie wydana książka, ale zawartość... Pewnie będę wracać. Guilty pleasure domagać się będzie zaspokojenia, a wasza niezastąpiona korespondentka będzie dostarczać memów i ilustracji co nie miara ;) Znaczy no - ekhm.
Polecam. To lekkie i absurdalne porno, bez większego sensu, więc jeśli szukacie czegoś, co ma literki zamiast obrazków, spokojnie spełni wasze oczekiwania. A jeśli jeszcze lubicie niebieski, kosmitów i wierzycie w UFO.... ;)
UWAGA! OPINIA DLA CZYTELNIKA 18+! Jeśli czyta to osoba nieletnia, czyni to na własną szkodę i odpowiedzialność i ełołełopolizja, proszę przyjechać na LC i wyjaśnić, dlaczego niektóre książki posiadają PEGI i nie chodzi o treści nieodpowiednie dla wieku niższego niż, ale po prostu... NO NIE...
Rozwiń
Zwiń