-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Biblioteczka
2024-03-23
2024-03-03
Choć książka ma swoje lata to nadal czyta się ją bardzo dobrze. Oprócz perypetii rezolutnego Paragona, a także Perełki, Mandżaro i innych możemy nieco liznąć klimatu powojennej Warszawy, kiedy to wciąż większość miasta jest w gruzach. W takich realiach piłka nożna i turniej dzikich drużyn jest dla chłopców z miasta jedyną odskocznią od ponurej rzeczywistości. I nie tylko dla chłopców, bo i spora część dorosłych żyje tym turniejem.
Z pewnością sięgnę po inne powieści Bahdaja, jeśli będę miał ochotę na coś w młodzieżowych klimatach.
Choć książka ma swoje lata to nadal czyta się ją bardzo dobrze. Oprócz perypetii rezolutnego Paragona, a także Perełki, Mandżaro i innych możemy nieco liznąć klimatu powojennej Warszawy, kiedy to wciąż większość miasta jest w gruzach. W takich realiach piłka nożna i turniej dzikich drużyn jest dla chłopców z miasta jedyną odskocznią od ponurej rzeczywistości. I nie tylko...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-27
"Rzeczy, których nie wyrzuciłem" Marcina Wichy to książka, która w swoim czasie narobiła nieco szumu i zgarnęła kilka nagród. Nie jest to powieść, raczej przepracowywanie żałoby po zmarłej matce poprzez porządkowanie, wyrzucanie rzeczy oraz przywoływanie wspomnień związanych z danym przedmiotem. Jest to mniej więcej to czego się spodziewałem, choć nie ukrywam, że liczyłem na coś więcej. Na więcej nostalgii, sentymentalizmu, ciepłych wspomnień. Są i takie, choć ogólny klimat książki jest raczej chłodny, bezuczuciowy, suchy. Taka wydaje się też relacja autora z matką. Marcin Wicha kilkakrotnie zaznacza, że jego matka nienawidziła sentymentalizmu. Sporo tu również o literaturze zaś pretekstem jest porządkowanie półki z książkami. Szczególnie mocno autor rozpisał się o "Emmie" Jane Austen. Są też interesujące spostrzeżenia czy ciekawostki np. jak umarł René Goscinny autor "Mikołajka".
O ile jednak w pierwszej połowie tej krótkiej książeczki faktycznie mamy wrażenie, że towarzyszymy autorowi przy porządkowaniu i segregowaniu rzeczy po zmarłej matce stanowiących pretekst do wspominek, tak w drugiej części odniosłem niezbyt miłe wrażenie, iż jego matka staje się niecnym pretekstem do napisania o tym co leży autorowi na wątrobie: rozważań o polityce, in vitro, tematyce żydowskiej. Ta druga część podobała mi się zdecydowanie mniej. Zgadzam się z częścią opinii, iż czasami nie bardzo wiadomo o co autorowi chodzi. Marcin Wicha nie czuje się najwyraźniej w obowiązku przybliżenia danych realiów czytelnikowi, którego zabrał w podróż po rodzinnych wspomnieniach. Przykładowo rozdział "Dupa w kraty" dotyczy śmierci Stalina, jednak trzeba to wyłapać z kontekstu. To akurat jeden z prostszych przykładów. Inne rzeczy wychwyci ktoś kto albo żył w PRL, albo zna ten okres z książek i filmów. Są też i takie, które będę znane komuś z wewnątrz rodziny autora jak anegdotki, które w książce zostały wspomniane, ale poza jedną czy dwoma autor nie dzieli się nimi z czytelnikiem.
"Rzeczy, których nie wyrzuciłem" podzielone są na niewielkie porcje tekstu. Każdy z takich niewielkich rozdziałów dotyczy czegoś innego stąd też sprawnie się ją czyta i pojawia się syndrom jeszcze jednego rozdziału. Książka znalazła się na liście lektur jako lektura uzupełniająca w liceum. Ciekaw jestem czy będzie cieszyła się popularnością wśród uczniów i nauczycieli.
"Rzeczy, których nie wyrzuciłem" Marcina Wichy to książka, która w swoim czasie narobiła nieco szumu i zgarnęła kilka nagród. Nie jest to powieść, raczej przepracowywanie żałoby po zmarłej matce poprzez porządkowanie, wyrzucanie rzeczy oraz przywoływanie wspomnień związanych z danym przedmiotem. Jest to mniej więcej to czego się spodziewałem, choć nie ukrywam, że liczyłem...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-25
Z całego zbioru najbardziej podobają mi się "Stepy akermańskie", które tak naprawdę powstały dużo wcześniej i nie należą do "Sonetów krymskich", ale Mickiewicz dodał je jako wstęp. Cały zbiór sonetów dość przyjemny, ale zapewne smakują jeszcze lepiej gdyby czytało się je w miejscach których dany sonet dotyczy...
Z całego zbioru najbardziej podobają mi się "Stepy akermańskie", które tak naprawdę powstały dużo wcześniej i nie należą do "Sonetów krymskich", ale Mickiewicz dodał je jako wstęp. Cały zbiór sonetów dość przyjemny, ale zapewne smakują jeszcze lepiej gdyby czytało się je w miejscach których dany sonet dotyczy...
Pokaż mimo to2024-02-20
Podobnie jak w przypadku "Pinokia" tak samo "Bambi" znany jest głównie z adaptacji Disneya skrojonej pod młodszych odbiorców. Jednak zarówno oryginalny "Pinokio" Collodiego, jak i "Bambi" Saltena są znacznie mroczniejszymi historiami od swoich animowanych adaptacji.
W powieści Felixa Satena poznajemy świat z perspektywy leśnych zwierząt. Jest to surowa i brutalna rzeczywistość, gdzie nie tylko trzeba walczyć o byt, ale i uniknąć zastrzelenia przez NIEGO - człowieka. Pamiętam, że w dzieciństwie oglądałem bajkę pt. "Zwierzęta z Zielonego Lasu" i książka Saltena bardziej przypominała mi ten serial animowany niż bajkę Disneya. Bambiego poznajemy w chwili narodzin i towarzyszymy mu aż do jego starości, gdzie niejako historia zatacza koło kiedy to Bambi staje się księciem lasu, których jako młoda sarna traktował z pewną nieśmiałością i bojaźliwością. Powieść czyta się dobrze, rozdziały są krótkie i nawet dziś warto do niej powrócić chociaż książka ma już ponad 100 lat. Szczególnie urzekły mnie rozdziały w którym liście zastanawiają co się z nimi stanie gdy spadną z drzewa albo gdy Bambi postanowił, że porozmawia z jeleniem.
Podobnie jak w przypadku "Pinokia" tak samo "Bambi" znany jest głównie z adaptacji Disneya skrojonej pod młodszych odbiorców. Jednak zarówno oryginalny "Pinokio" Collodiego, jak i "Bambi" Saltena są znacznie mroczniejszymi historiami od swoich animowanych adaptacji.
W powieści Felixa Satena poznajemy świat z perspektywy leśnych zwierząt. Jest to surowa i brutalna...
2024-02-17
Zbiór opowiadań utrzymanych w klimacie indiańskich mitów, nie wiem czy bazują na oryginalnych indiańskich mitach czy są to historie wymyślone przez Sat-Okha. Nie mniej ciekawa od nich jest sama postać autora. Sat-Okh, a właściwie Stanisław Supłatowicz utrzymywał, że urodził się indiańskiej wiosce na terenie Kanady i jest synem wodza indian z plemienia Szaunisów. Wielu badaczy podważa jednak jego wersję. W czasie II WŚ Sat-Okh walczył w AK, popisał się wieloma bohaterskimi czynami i zdobył kilka odznaczeń. Podobno swoich książek nie pisał sam i miał słabą wiedzę o indiańskich plemionach, a jego legendę budowali również sami czytelnicy. Gdy się spojrzy na jego zdjęcia to można uwierzyć, że miał domieszkę indiańskiej krwi. A na usprawiedliwienie Sat-Okha można napisać, iż jego postać ubarwiała dzieciom szare realia PRL. Może sam Sat-Okh wierzył w swoją wersję, którą opowiedziała mu matka. Gdy wrócił wraz z nią do kraju z Syberii był nazywany przez rówieśników "bolszewikiem". Być może matka nadając mu tą tożsamość chciała to złagodzić i wzbudzić w nim wiarę w siebie.
Zbiór opowiadań utrzymanych w klimacie indiańskich mitów, nie wiem czy bazują na oryginalnych indiańskich mitach czy są to historie wymyślone przez Sat-Okha. Nie mniej ciekawa od nich jest sama postać autora. Sat-Okh, a właściwie Stanisław Supłatowicz utrzymywał, że urodził się indiańskiej wiosce na terenie Kanady i jest synem wodza indian z plemienia Szaunisów. Wielu...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-07
Nie jestem pewien czy w szkole "Nad Niemnem" było moją lekturą. Pamiętam jednak, że gdzieś w drugiej gimnazjum oglądaliśmy na lekcjach serial, więc może polonistka się zlitowała i nie przymuszała do czytania książki. Sądzę, że wówczas mało kto by się przez nią przedarł. Teraz, jakieś 15 lat po jest mało książek przez które bym nie przebrnął. Nawet jeśli coś jest nudne czy niezbyt mi się podoba to jestem w stanie się zaprzeć i doczytać do końca.
Zwykle o "Nad Niemnem" mówi się w kontekście rozległych opisów. Owszem są one obecne, ale wydaje mi się, że opisy przyrody w "Chłopach" były jeszcze dłuższe. Sporo jest litego tekstu bez dialogów kiedy autorka przedstawia pokrótce życiorys jakiejś postaci np. Benedykta Korczyńskiego czy Andrzejowej Korczyńskiej. Faktycznie "Nad Niemnem" jest nieśpieszną książką. Niezbyt wiele się tu dzieje. Na jednym ze spotkań zorganizowanych z okazji Narodowego Czytania "Nad Niemnem" Iwona Katarzyna Pawlak, aktorka wcielająca się w rolę Justyny Orzelskiej, porównała wolne tempo książki do wolno płynącego Niemna. I coś w tym jest. Powieść przedstawia różnych bohaterów i różne ich postawy życiowe czy stosunek do powstania styczniowego. Z jednej strony mamy ród Bohatyrowiczów żyjący w zgodzie z naturą, pielęgnujący pamięć o swoich korzeniach dbając o grób Jana i Cecylii, a także o Mogiłę w której spoczywają powstańcy. Z drugiej strony mamy mieszkańców Korczyna, gdzie poza Benedyktem nikt już o powstaniu pamiętać nie chce. Są też Zygmunt Korczyński czy Teofil Różyc, których po kilku latach spędzonych w Rzymie, Wiedniu, Monachium, Londynie i innych miastach europejskich nudzi spokój panujący nad Niemnem. Jest i Emilia Korczyńska, która chcąc otaczać się pięknem i sztuką wyższą zamyka się na piękno otaczającego ją świata i spędza czas we własnym pokoju marząc o odległych krajach i romansach.
Ekranizację "Nad Niemnem" obejrzałem zarówno w wersji filmowej, jak i serialowej. Serial jest co prawda dłuższy od filmu o 30 minut, ale paradoksalnie to w filmie zauważyłem sceny, których w serialu nie było. Obydwie wersje są pięknie jest nakręcone. Mamy szerokie plany na wspaniałe pejzaże i na Niemen oczywiście, którego tutaj "gra" Bug. Są i zbliżenia na florę tak bogato opisywaną w książce. Brakowało mi tego wszystkiego w "Chłopach", którzy byli dość klaustrofobiczni. Mieliśmy spore zbliżenia i praktycznie brak szerokich ujęć. Jeśliby chcieć wychwytywać różnice między filmem/serialem a powieścią to można by znaleźć ich całkiem sporo. Pominięto zupełnie postać drugiego brata Benedykta, ale w książce możemy przeczytać jedynie dwa listy od niego, więc pewnie twórcy nie chcieli mącić widzom w głowach. Szkoda też, że Marta tak jak w książce nie pojawiła się na weselu w Bohatyrowiczach to jedna z ważniejszych pominiętych kwestii i szkoda, że jej zabrakło. Mimo tych różnic ekranizacja zarówno filmowa, jak i serialowa zachowuje klimat książkowego oryginału. Urzekła mnie zwłaszcza rola Janusza Zakrzeńskiego, który wcielił się w Benedykta Korczyńskiego. Piękna jest również muzyka autorstwa Andrzeja Kurylewicza. I choć ekranizacja, podobnie jak powieść, nie kipi od dynamicznych zdarzeń to jednocześnie nie nudzi wprowadzając nas w nieco senny klimat Korczyna i Bohatyrowicz.
Zawsze myślałem, że "Nad Niemnem" to jedyna powieść Orzeszkowej, a reszta jej twórczości to nowele czy opowiadania. Jednak jak zerknąłem na Wikipedię to dowiedziałem się, że napisała kilkanaście, jeśli nie ponad dwadzieścia powieści. Chciałbym kiedyś przeczytać m.in. "Chama", "Dziurdziów" czy "Niziny". Już same ich opisy prezentują się niezwykle ciekawie. Trochę szkoda, że kanonie lektur z Orzeszkowej, poza nowelami, uparto się przy "Nad Niemnem", które jest świetną powieścią, ale obok niej można by dać dwie, trzy dodatkowe powieści Orzeszkowej do wyboru (chociażby te przeze mnie wymienione) by dać szansę zapoznać się z jej mniej znaną twórczością i nieco odczarować Orzeszkową jako tą pisarkę od "nudnego" "Nad Niemnem" czy "Gloria victis".
Nie jestem pewien czy w szkole "Nad Niemnem" było moją lekturą. Pamiętam jednak, że gdzieś w drugiej gimnazjum oglądaliśmy na lekcjach serial, więc może polonistka się zlitowała i nie przymuszała do czytania książki. Sądzę, że wówczas mało kto by się przez nią przedarł. Teraz, jakieś 15 lat po jest mało książek przez które bym nie przebrnął. Nawet jeśli coś jest nudne czy...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-23
W świecie Pana Kleksa nie ma nic niemożliwego. Gadający szpak, bohaterowie bajek odwiedzający szkołę czy wreszcie postać Ambrożego Kleksa, która sama w sobie jest niezwykła. Kleks na noc zmniejsza swoje rozmiary przy pomocy specjalnej pompki, rano zaś powiększa się do właściwych rozmiarów. Rzeczy, które nosi przy sobie opróżnia na koniec dnia i zajmują one cały pokój, który specjalnie do tego celu jest przeznaczony. Potrafi też korzystać ze swojego oka niczym z drona wysyłając je to tu to tam by coś zobaczyć. Kleks nosi też przy sobie pudełeczko piegów, żywi się szkiełkami, z tych samych szkiełek gotuje też obiady dla uczniów. Przy tym fakt, iż potrafi latać nabierając powietrza w usta czy wślizgać się po poręczy z dołu do góry wydaje się taki zwyczajny.
Nie przepadam za elementami surrealizmu czy absurdu, ale w "Akademii Pana Kleksa" jest to przekazane w tak lekki sposób, że absolutnie nie przeszkadza. Brzechwa nie przejmował się tym by te wszystkie fantastyczne zjawiska jakoś uzasadnić, wytłumaczyć. Po prostu tak jest i tyle. Wszak wyobraźnia nie ma żadnych ograniczeń.
"Akademia Pana Kleksa" to wciąż świetna książka pokazująca potęgę wyobraźni.
W świecie Pana Kleksa nie ma nic niemożliwego. Gadający szpak, bohaterowie bajek odwiedzający szkołę czy wreszcie postać Ambrożego Kleksa, która sama w sobie jest niezwykła. Kleks na noc zmniejsza swoje rozmiary przy pomocy specjalnej pompki, rano zaś powiększa się do właściwych rozmiarów. Rzeczy, które nosi przy sobie opróżnia na koniec dnia i zajmują one cały pokój, który...
więcej mniej Pokaż mimo to
To pierwsza powieść Józefa Mackiewicza po którą sięgnąłem. Padło akurat na tą nieprzypadkowo bowiem całkiem dużo słyszałem opinii, że jest to jego najlepsza książka.
Mamy tutaj opis życia Sergiusza Miasojedowa, który w marcu 1915 został skazany na karę śmierci za szpiegostwo i powieszony w Warszawie. Józef Mackiewicz próbuje odpowiedzieć sobie a także czytelnikom jakie zdarzenia mogły doprowadzić do tragicznego końca Miasojedowa. Autor widzi tutaj podobieństwo do głośnej sprawy Dreyfusa z Francji, a w zasadzie jej odwrotność. O ile bowiem Dreyfus został niesłusznie oskarżony o szpiegostwo, skazany i dzięki reakcji opinii publicznej w końcu zrehabilitowany, o tyle Miasojedowa za sprawą ogarniętej histerią wojenną i nastrojami antysemickimi opinii publicznej, skazano na śmierć i powieszono. Nawet po śmierci Miasojedowa jego żona Klara wciąż odczuwała jej skutki, bo co jakiś czas ktoś sobie o niej przypomniał. Choć znamy zakończenie losów Sergiusza Miasojedowa to wcale nie odbiera to przyjemności z lektury i ciekawości tego co stanie się dalej.
Klimat powieści kojarzył mi się trochę z inscenizacjami z "Sensacji XX wieku", zwłaszcza na początku. Jesteśmy świadkami poszczególnych scen (spotkania w lesie, rozmowy w gabinetach, salonach, restauracjach), które z pozoru nie mają znaczenia, a później zaczynają powoli się wiązać i splatać w ciąg zdarzeń. Za sprawą realiów i miejsca akcji nie sposób pominąć też skojarzeń z Dostojewskim. Choć jest to powieść historyczna zawiera wiele fragmentów, które mogłyby tą książkę zakwalifikować jako literaturę piękną. Rozmowy o sensie życia czy o Biblii, którą Miasojedow prowadzi z towarzyszem podróży, którego nazwiska nie poznaje. Albo opis ginącego od pocisku Michała Łukasiewicza. Za sprawą tego samego pocisku zginęło kilkaset komarów, parę żuczków, dwie myszy polne, sikorka i biedronka, którą umierający Michał zmiażdżył ręką. Takich opisów jest o wiele więcej łącznie z opisem bombardowanego Drezna w "Sprawie Klary Miasojedowej". Chyba ta druga część podobała mi się bardziej z racji większego skupienia się na wątku obyczajowym i choć w pierwszej części tych nie brakowało to jednak przeważała polityka, snucie planów przez Miasojedowa, który chciał się piąć po szczeblach kariery.
Nawet pomimo pewnych dłużyzn powieść czyta się sprawnie za sprawą prostego stylu Józefa Mackiewicza. Nie czuć przekombinowania, choć jak już wspomniałem zdarzają się piękne momenty i wspaniale opisane rzeczy kiedy jest to istotne dla opowieści. Na pewno "Sprawa pułkownika Miasojedowa" nie jest ostatnią książką Józefa Mackiewicza jaką przeczytałem i z przyjemnością sięgnę po kolejne. Szkoda, że Mackiewicz został nieco skazany na zapomnienie. To że jego literatura była zakazana w PRL nie jest niczym dziwnym, wszak krytykował komunizm jak nikt inny. W III RP nie jest jednak lepiej, jego książki wydawane są w niezbyt dużych nakładach i kosztują więcej niż przeciętna książka tych samych rozmiarów. Wokół praw do wydawania Mackiewicza należących do Niny Karsov-Szechter też jest sporo kontrowersji. Dopiero za 32 lata twórczość Józefa Mackiewicza trafi do domeny publicznej. A jak wówczas będzie wyglądał świat? Czy nie zostaniemy podbici przez zielonych khmerów? Czy będziemy żyć w świecie w którym nic nie posiadamy i jesteśmy szczęśliwi? Ostatnio fragmenty "Drogi donikąd" wyleciały też z listy lektur szkolnych. Czytałem wywiad z nauczycielką j. polskiego, która o Mackiewiczu w ogóle nie słyszała. W sumie to te wszystkie rzeczy wpływające na wciąż słabą znajomość postaci, jak i powieści Mackiewicza nie powinny dziwić. Wszak komunizm ciągle jest u łask, choć pod nieco innymi hasłami.
To pierwsza powieść Józefa Mackiewicza po którą sięgnąłem. Padło akurat na tą nieprzypadkowo bowiem całkiem dużo słyszałem opinii, że jest to jego najlepsza książka.
więcej Pokaż mimo toMamy tutaj opis życia Sergiusza Miasojedowa, który w marcu 1915 został skazany na karę śmierci za szpiegostwo i powieszony w Warszawie. Józef Mackiewicz próbuje odpowiedzieć sobie a także czytelnikom jakie...