-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2023-07
2023-08
Opowiadania stanowią świetną formę literacką. Zwięzłe, krótkie, operujące zazwyczaj wyłącznie jednym wątkiem – potrafią naprawdę zachwycić swą prostotą. Również Stephen King ma na swoim koncie kilka zbiorów opowiadań: lepszych i gorszych. Jak wypada jednak w tej kategorii „Bazar złych snów”? Obecne są tutaj zarówno klasyczne opowieści z dreszczykiem, jak również pozycje obyczajowe, czy nawet poematy. Różnorodność jest rzeczywiście największa spośród innych zbiorów Stephena Kinga, które czytałam do tej pory (czyli m.in. „Marzenia i koszmary”, „Nocna zmiana”, „Cztery po północy”, „Wszystko jest względne”), czy jednak na pewno przysłużyło się to tej pozycji?
1. 130. Kilometr
Kolejny morderczy samochód w dorobku Stephena Kinga. Realnie nie wnosi jednak nic świeżego, jest tak naprawdę połączeniem „Christine” z „Buick 8”. Nie oferuje więc już nic ponad to, co zostało przez autora napisane – dziwi więc też, że 130. Kilometr został wybrany na opowiadanie rozpoczynające książkę. Jednocześnie ma aż 50 stron, w ciągu których cztery lub pięć razy jesteśmy świadkami tego samego scenariusza. Bardzo kiepski start: 3/10.
2. Premium harmony
Trzydziestopięcioletnia żona mężczyzny umiera na zawał w supermarkecie. Nie ma tu nic paranormalnego, jest to raczej smutna opowieść o stracie bliskiej osoby. Ma lekkie domieszki czarnego humoru – jednak rozcieńczonego do granic możliwości. Bardzo ciekawy styl – nareszcie nie ma kompletnego wodolejstwa, tylko same konkrety (wedle autora inspirowane stylem Raymonda Carvera). Troszkę lepiej, jednak nadal poniżej przeciętnej: 4/10.
3. Batman i Robin wdają się w scysję
Dougie odbiera swojego chorego na alzheimera ojca z domu opieki, spędzają razem czas wspominającej Halloween sprzed lat. Na skrzyżowaniu ktoś niebezpiecznie zajeżdża im drogę, powodując wypadek. Drobna sprzeczka z nierozważnym kierowcą bardzo szybko eskaluje do olbrzymich rozmiarów. Całkiem solidna opowieść o relacjach, operująca wspomnieniami bohaterów. Abstrakcyjna sytuacja na jezdni, której zakończenie było dość przemyślane i zaskakujące. Mimo wszystko nic nadzwyczajnego, przeciętniak: 5/10.
4. Wydma
Stary Sędzia wyrusza na niewielką wyspę leżącą w zatoce nieopodal jego posiadłości. Opowiada o tym miejscu swojemu prawnikowi, gdy sporządzają testament. Na piaskowej wydmie znajdującej się na wysepce pojawiają się znikąd samospełniające się nekrolog. Pomysł dość ciekawy, szybko i przyjemnie się czyta. Na koniec pojawia się nawet niewielki plot twist, całkiem niezła historia: 6/10.
5. Wredny dzieciak
Mężczyzna skazany za dzieciobójstwo oczekuje na zbliżającą się karę śmierci. Przeprowadza ze swoim prawnikiem ostatnią rozmowę, w czasie której usiłuje wyjaśnić, dlaczego zabił to dziecko. We wspomnieniach wraca do tragicznych wydarzeń, jakie spotkały go w trakcie życia. Prędko okazuje się, że rudowłosy kilkulatek w czapeczce ze śmigłem wielokrotnie doprowadzał do zgonu bliskich mu osób. Opowiadanie jest dość sprawnie napisane, niezwykle dziwnie zapisywane są dialogi w retrospekcjach. Całość jest naprawdę niepokojąca – chyba jedno z bardziej udanych opowiadań w tej części zbioru: 8/10.
6. Śmierć
Jim Trusdale zostaje oskarżony o kradzież srebrnego dolara i zabójstwo kilkuletniej dziewczynki. Delikwent twierdzi jednak, że jest niewinny – zupełnie nie wie, co się dzieje. Wkrótce rozpoczyna się sąd marionetkowy. Ława przysięgłych ma ustalony wyrok skazujący już przed rozprawą, a rolę prokuratora oraz sędziego pełni jedna osoba. Jednak czy oskarżony jest na pewno winny? Sprawna historia z naprawdę ciekawym zakończeniem – akcenty w opowieści padają tam, gdzie powinny: 7/10.
7. Kościół z kości
Jedyny ocalały z niebezpiecznej wyprawy do dżungli opowiada o losach ekspedycji. Dokładnie opisuje losy towarzyszy, którym nie udało się przeżyć. Ostatecznie docierają do kościoła z kości, gdzie doświadczają przedziwnej wizji. Całość ma formę poematu narracyjnego, co jest dość nietypową formą dla autora. Opowiadanie lekko muska również temat tego, czy miejsca uświęcone powinny być profanowane dla pieniędzy. Mimo wszystko historia wypada dość słabo (przede wszystkim chyba przez tak pokraczną formę): 4/10.
8. Moralność
Małżeństwo z problemami finansowymi usiłuje walczyć z przewrotnym losem i przestać się martwić o pieniądze. Kobieta pracuje u bogatego starszego mężczyzny, od którego dostaje pewnego dnia „propozycję nie do odrzucenia”. Przystanie na tę niemoralną ofertę uzyskania pieniędzy wkrótce coraz bardziej degeneruje parę. Bardzo udana opowieść z ciekawym rozwinięciem, dotykająca ważnych problemów w niecodzienny sposób: 8/10.
9. Życie po życiu
Rozważania o życiu po śmierci w ciekawej konwencji. Starszy mężczyzna niewiele po swoim zgonie, trafia do dziwnego biura. Rozmowa z tamtejszym dyrektorem skłania go do refleksji o swoim życiu, popełnionych błędach i tym, co dało zrobić się lepiej. Czy jednak dobre chęci wystarczą by odkupić winy? Ciekawa konwencja, nietypowe podejście do świata zmarłych, udane rozważania o życiu po życiu: mocne 7/10.
10. Ur
Wykładowca anglistyki kupuje kindle’a by zrobić na złość swojej byłej dziewczynie. Otrzymane urządzenie jednak całkowicie różni się od innych – zawiera w swym menu tajemniczą opcję „Funkcje Ur”. Okazuje się, że czytnik e-booków ma dostęp do dzieł nie tylko znanych w tym wszechświecie, lecz również pozycji stworzonych w alternatywnych rzeczywistościach. Odkrywanie nieznanego świata literatury jest jednak niebezpieczne – na uwadze trzeba mieć Prawa Paradoksu, przed którymi ostrzega różowy kindle… Opowieść udana, fascynująca, abstrakcyjny i wyśmienity pomysł: 9/10.
11. Herman Wouk jeszcze żyje
Dwie kobiety naznaczone losem zabierają swoje dzieci na wycieczkę po tym, jak jedna z nich wygrywa na loterii. Starsza para poetów i kochanków konsumuje swoje dzieła w poszukiwaniu piękna. Autor oferuje pewne rozważania dotyczące starcia idyllicznych wizji z ponurą i nieraz brutalną rzeczywistością. Dość gorzka opowieść, nie bez wad, jednak trochę powyżej przeciętnej: 6/10.
12. Kiepskie samopoczucie
Mężczyznę od tygodnia męczą koszmary. Nie pomaga mu złe samopoczucie żony, która ciężko choruje. Podczas pracowitego dnia coraz więcej elementów jego snu okazuje się mieć odzwierciedlenie w rzeczywistości. Tymczasem akcja deratyzacyjna w zamieszkanym przez niego budynku zmierza do odkrycia niepokojących tajemnic. Szokujące, straszne i jednocześnie niesamowicie smutne opowiadanie. Prawdopodobnie jeden z moich faworytów: 9/10.
13. Billy Blokada
Opowiada o drużynie baseballowej Titans i ich nowym zawodniku zwanym Billy Blokada. Sportowe emocje wylewają się z kolejnych stron – potrafią przy tym wciągnąć nawet tych, którzy nie wiedzą zbyt wiele na temat baseballu. Jednocześnie charakterystycznie dla Kinga pojawia się pewien mroczny twist w trakcie opowieści. Solidna historia poprowadzona w ciekawym stylu: 7/10.
14. Pan ciacho
Dom starców, dwoje starszych panów rozmawia o życiu. Jeden z nich pragnie podarować koledze pamiątkowy zegarek, twierdząc, że wkrótce umrze. Opowiada o tym, czemu tak uważa, a także o Panu Ciacho, który po niego idzie. Nieszczególnie porywająca opowieść, która jakby na siłę próbuje zahaczać o tematykę AIDS: 3/10.
15. Tommy
Kolejny poemat w zbiorze opowiadań. Pogrzeb hipisa Tommy’ego w latach 60’. Jego znajomi przy kieliszku wspominają kolegę. Nie dzieje się tu zbyt wiele, jest maksymalnie krótkie i posiada może ledwo jedną ciekawszą myśl: 2/10.
16. Zielony bożek cierpienia
Milioner cudem przeżywa wypadek samolotu, jednak doznaje w wyniku niego poważnych obrażeń. Rehabilitacja nie przynosi rezultatów, zaczyna więc zwracać się do szarlatanów. Zaproszony pastor Rideout twierdzi, że w ciele mężczyzny zamieszkał bożek, który żywi się jego cierpieniem. Koncepcja całkiem ciekawa i dobrze prowadzona, jednak z dość marnym i chaotycznym klimaksem: 6/10.
17. Ten autobus to inny świat
Mężczyzna spieszy się na prezentację swojej kampanii reklamowej, jednak na każdym etapie podróży coś zatrzymuje go w miejscu. Jadąc taksówką w pewnym momencie mija autobus, w którym dostrzega coś niepokojącego. Obiektywnie to naprawdę najsłabsze opowiadanie w zbiorze – ciekawszy był choćby przypis autorski do niego. Kompletnie nudne i bezsensowne: 1/10.
18. Nekrologi
Michael Anderson to podrzędny absolwent dziennikarstwa bez zatrudnienia. Pewnego razu pisze równie podrzędny nekrolog i wysyła go do brukowca Neon Circus. Niewiele po otrzymaniu pracy w gazecie odkrywa, że pisząc nekrologi osób żyjących, powoduje ich zgon. Wkrótce jednak nowa umiejętność przynosi nieoczekiwane rezultaty. Ciekawy pomysł przywodzący lekko na myśl „Death Note”, a jednocześnie dobrze napisany: 8/10.
19. Pijackie fajerwerki
Dwie rodziny przez kilka lat rywalizują ze sobą podczas święta niepodległości, organizując pokazy fajerwerków. W końcu dochodzi przez to do tragedii. Dość zabawnie opowiedziane, abstrakcyjna sytuacja pełna sąsiedzkiej zawiści: 7/10.
20. Letni grom
Przygnębiający obraz końca świata po licznych wybuchach nuklearnych. Tych, którzy nie zginęli od razu, zaczynają dotykać objawy choroby popromiennej. Dość smutne opowiadanie, jednak całkiem solidne: 6/10.
Biorąc pod uwagę powyższe minirecenzje, zauważyć można, że poziom wykorzystanych opowiadań jest bardzo nierówny. Wiele z nich naprawdę mi się podobało, jednak jest kilka, które uznaję za zmarnowany czas. Po podliczeniu średniej, wychodzi na to, że zbiór zasługuje na 5,9/10 czyli w zaokrągleniu 6/10. Pozycja ta nie stanowi więc najbardziej fascynującej książki w dorobku autora. Jeśli ktoś posiada już jednak „Bazar złych snów” – warto przeczytać przede wszystkim te opowiadania, którym wystawiłam w miarę pozytywną ocenę. Na pozostałe w mojej opinii trochę szkoda czasu i sięgnąć po nie można naprawdę w ostateczności.
Opowiadania stanowią świetną formę literacką. Zwięzłe, krótkie, operujące zazwyczaj wyłącznie jednym wątkiem – potrafią naprawdę zachwycić swą prostotą. Również Stephen King ma na swoim koncie kilka zbiorów opowiadań: lepszych i gorszych. Jak wypada jednak w tej kategorii „Bazar złych snów”? Obecne są tutaj zarówno klasyczne opowieści z dreszczykiem, jak również pozycje...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09
Kolejne już moje spotkanie z Stephenem Kingiem miało miejsce przy lekturze książki „Cztery pory roku”. Zbiór czterech minipowieści (czy jak kto woli, nowelek) zawiera historie dość różniące się od tego, co zazwyczaj przychodzi na myśl, gdy chodzi o pisarza mianowanego mistrzem grozy. Łącznie zawarte zostały tu cztery opowieści, z czego aż trzy z nich zostały już zekranizowane. Przyznać muszę, że trzymają one dość wysoki poziom i nie ma między nimi szczególnych nierówności, co częściowo może wynikać z tego, jak stary tak naprawdę ten zbiór jest. Wydany został w 1982 roku, a więc ledwo osiem lat po kultowej już „Carrie”, która to była pierwszą opublikowaną powieścią Stephena Kinga. Jak więc wypadają poszczególne minipowieści?
1. Skazani na Shawshank
Tej historii ciężko nie znać. Jej ekranizacja często uznawana jest za jeden z najlepszych filmów w historii i nieszczególnie mnie to dziwi. Czy wersja papierowa dorównuje hitowi wielkiego ekranu? Zdecydowanie, gdyż adaptacja odwzorowuje materiał źródłowy w skali niemal 1:1. Opowieść prowadzona jest z perspektywy Reda, skazańca, który potrafi wszystko załatwić w więzieniu stanowym w Shawshank. Opowiada on o tym, jak poznał Andy’ego Dufresne, jego losach, łączącej ich przyjaźni, a także wielkiej ucieczce, jakiej ten się podjął. Całość spisana jest naprawdę ciekawym językiem, miło się ją czyta, jednak przyznać muszę, że ducha w samą opowieść tchnęła dopiero ekranizacja. Opowiadanie zyskuje więc ocenę 9/10, za sprawą czego zyskuje również miano najlepszej minipowieści w całym tomie.
2. Pojętny uczeń
Todd Bowden jest zdolnym chłopcem, którego czekać powinna świetlana przyszłość. Ma jednak pewien mroczny sekret – niemalże chorą fascynację nazistami. Co więcej, udaje mu się wytropić jednego z byłych hitlerowców w swojej okolicy – szantażem zmusza go do opowieści sprzed lat ku zaspokojeniu swojej fascynacji. Nie zdaje sobie sprawy, że z upływem czasu, Dussander nie będzie już jedynym znajdującym się w potrzasku zbudowanym z intryg. Historia mroczna, niepokojąca, przerażająca swą prostotą, jednocześnie dobrze skonstruowana pod kątem psychologicznym. Wciąga i z niecierpliwością wyczekuje się kolejnych wydarzeń – przyznaję jej aż 8/10, bo mroziła krew w żyłach jak najlepszy horror, jednocześnie wcale nim nie będąc.
3. Ciało
Czwórka przyjaciół wybiera się na wielką wyprawę, by odnaleźć ciało potrąconego przez pociąg chłopca. Miejsce, w którym ma ono się znajdować jest oddalone o wiele kilometrów, a nużąca wędrówka okazuje się wcale nie być aż tak zwyczajną, jak się na to zapowiadało. Jest to w pewien sposób dramat obyczajowy, jednak warstwa fabularna wskazuje bardziej na przygodową opowieść – to co przykre, złe i smutne kryje się dopiero pod powierzchnią tafli narracyjnego przeźrocza. Można znaleźć nawet pewną nostalgię w tej sielskiej opowieści o przyjaźni, jednak osobiście oczekiwałam odrobinę więcej od tej historii. Początek zwiastował coś zgoła innego, niemniej jednak bez przeszkód można powiedzieć, że historia zasługuje na uczciwe 7/10.
4. Metoda oddychania
Ponad sześćdziesięcioletni mężczyzna otrzymuje zaproszenie do klubu, który wcale nie jest klubem. Starsi gentlemani opowiadają w nim każdego wieczoru różnej maści opowieści, których kulminację stanowi coroczna opowieść wigilijna z dreszczykiem. Główny bohater wspomina różne czasy swojego uczestnictwa w klubie, a w szczególności historię pewnego lekarza, w której opowiada on o niezwykłym przypadku ciąży, jaki dany mu było prowadzić. Przyznam szczerze, że bardziej zafascynowała mnie cała otoczka wokół samej historii stanowiącej trzon minipowieści niż tytułowe opowiadanie właściwe. Nie powiem, że jest ono złe, jednak oczekiwałam czegoś zupełnie innego i otrzymałam odpowiedzi nie na te pytania, które najbardziej mnie intrygowały, a te mniej ważne lub błahe. Jest to jednocześnie najkrótsza ze wszystkich zawartych opowieści, przez co prawdopodobnie zyskała najmniej intrygującej treści – oceniam ją więc na 6/10. Potencjał był tu bardzo duży, jednak coś nie zadziałało tak, jak powinno.
Łatwo można zauważyć, że oceniam ten zbiór zadziwiająco pozytywnie. Historie są różnorodne, intrygujące. Objętościowo są na tyle długie, by rozwinąć wszystkie istotne wątki, a na tyle krótkie by nie zanudzić i nie zmęczyć stylem. Myślę, że warto sięgnąć po ten zbiór, gdyż zawiera esencję tego, jak powinno prowadzić się opowieści. Zaznaczyć przy tym muszę, że żadne z nich (oprócz ostatniego) nie należy tak naprawdę do horroru czy grozy, choć chyba każde z nich zawiera pewne elementy typowe dla opowieści z dreszczykiem. Wyciągając średnią, zbiór „Cztery pory roku” otrzymuje 7,5 punktów na 10 możliwych, uczciwie jednak mogę zaokrąglić to do oceny 8/10.
Kolejne już moje spotkanie z Stephenem Kingiem miało miejsce przy lekturze książki „Cztery pory roku”. Zbiór czterech minipowieści (czy jak kto woli, nowelek) zawiera historie dość różniące się od tego, co zazwyczaj przychodzi na myśl, gdy chodzi o pisarza mianowanego mistrzem grozy. Łącznie zawarte zostały tu cztery opowieści, z czego aż trzy z nich zostały już...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09
Stephen King niewątpliwie na dobre zyskał tytuł Mistrza Grozy. Jako twórca jest niezwykle płodny, wciąż publikując nowe powieści. Czy jednak możliwym jest wskazać najsłynniejszą z jego książek? Wymieniać można wiele… „Carrie”, „Lśnienie”, jednak w powszechnej świadomości bardziej niż nastolatka obdarzona telekinezą i nawiedzony hotel zalęgło się „To”. Zmiennokształtny klaun morderca zapuścił dość głęboko swe popkulturowe korzenie, stając się niemal wizytówką całego horrorowego uniwersum, w jakim został osadzony. Czy powieść „To” rzeczywiście urzeka? A może popularność Pennywise’a to wytwór przede wszystkim znanych ekranizacji?
W 1985 roku rozdzwoniło się sześć telefonów. Wyrwani ze swego dziennego porządku dorośli wezwani zostają do miasta swego dzieciństwa pod pretekstem złożonej 27 lat wcześniej obietnicy. Choć pakt, jaki zawarli, gdy mieli raptem jedenaście lat, wydaje się odległy i niezrozumiały – od razu wyruszają w drogę porzucając swe życie niemal bezwiednie. Podążając szlakiem wspomnień stopniowo odkrywają, co wydarzyło się przed laty w Derry, a także to, że po raz kolejny będą musieli stawić czoło złu, jakie się zalęgło w kanałach miasta. To na nich czeka, To znowu zaczęło zabijać, To chce się zemścić. Cykl ponownie się zaczął, dorośli mają wyłącznie jedną szansę by powstrzymać siłę, jaka sprowadza zagładę, mord oraz wszelkiej maści przemoc. Jednak, aby móc stanąć do walki potrzebują odzyskać swe wspomnienia – a te okazują się wcale nie być przyjemne…
Niezmiernie trudno mi ocenić historię zawartą w powieści. Ma ona swoje mocne i niezwykle słabe strony. Jak zawsze u tego autora dopiero druga połowa książki naprawdę fascynuje, trzyma w napięciu, oferując przy tym wartką akcję. Jednak szczerze powiedziawszy powieść mogłaby być o te 500 stron krótsza i zupełnie by na tym nie straciła. Tym, co dla mnie niemal całkowicie zabija tę opowieść, są niemiłosierne wręcz dłużyzny, opisy wszystkiego, niczego, relacje postaci epizodycznych, istne urwanie głowy z wątkami, które nie potrafią choćby minimalnie zaintrygować. Z drugiej strony tropy fabularne, które naprawdę przykuwają uwagę… pod koniec urywają się bez większego ładu i składu (lekko odniosłam wrażenie, jakby autor po ponad 800 stronach maszynopisu stwierdził, że tego już za wiele, więc przydałoby się skończyć historię, byle jak, ale skończyć).
Irytowało mnie również kilka zabiegów czysto stylistycznych, szczególnie te fragmenty, gdy każdy z bohaterów opowiadał o swoich spotkaniach jeden na jeden z To. Fakt, potrafiło to zaciekawić… jednak umieszczenie sześciu czy siedmiu tego typu relacji z rzędu naprawdę nie sprzyja czytaniu. Wielokrotnie były to po prostu wariancje na temat tej samej historii tzn.: postać gdzieś idzie, spotyka To, które się w coś zamienia, a potem miejsce ma spektakularna ucieczka… no ile można czytać ten sam schemat? I to w jednej powieści! Intrygujący był pomysł na samą postać antagonisty, jako zmiennokształtne monstrum żywiące się strachem i dziećmi. Przyznam jednak, że zupełnie nie zrozumiałam na czym polegał rytuał Chüd ani jak tak naprawdę pokonali kryjącego się pod miastem potwora… Zakończenie choć nie pozostawia szczególnego niedosytu, niezmiernie smuci. Dziwnie się czuję z tym, że happy end był tak przygnębiający.
Nie potrafię dostrzec fenomenu tej powieści. „To” zdecydowanie częściej męczy niż dostarcza rozrywki. Spodziewałam się czegoś więcej po tak znanej i chyba przede wszystkim tak obszernej książce. Zauważam jednak, że mniej odpowiadała mi sama forma, niż treść opowieści. Historia jest ciekawa (choć niektóre fragmenty mogą zgorszyć czytelnika), ale rozwleczona do granic możliwości. Odczuwam wielkie rozczarowanie po ukończeniu tej lektury, a „To” z mojej strony zyskuje raptem 6/10.
Stephen King niewątpliwie na dobre zyskał tytuł Mistrza Grozy. Jako twórca jest niezwykle płodny, wciąż publikując nowe powieści. Czy jednak możliwym jest wskazać najsłynniejszą z jego książek? Wymieniać można wiele… „Carrie”, „Lśnienie”, jednak w powszechnej świadomości bardziej niż nastolatka obdarzona telekinezą i nawiedzony hotel zalęgło się „To”. Zmiennokształtny klaun...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10
Nigdy tak naprawdę nie należałam do grona komiksiarzy. Nic szczególnie dziwnego, gdy rynek tego typu w Polsce skupia się obecnie głównie na opowieściach o superbohaterach i kolejnych przygodach Kaczora Donalda (nie licząc mang, które jednak traktowałabym w odrobinę odmiennej kategorii). Okazuje się jednak, że nawet na tym małym rodzimym podwórku natknąć się można także na opowieści spod znaku grozy. Moim pierwszym spotkaniem z polskim, komiksowym horrorem stała się wydana w 2023 roku pozycja „Sztorm”, która stanowi trzeci zeszyt specjalny serii „Wydział 7.” (choć zdaniem autorów, można go przeczytać również nie znając dotychczasowych tomów). Przy powstawaniu komiksu pracowali Tomasz Kontny i Marek Turek (jako współtwórcy historii), a także Łukasz Godlewski, czyli rysownik, który powołał całą opowieść do życia w kolorowych kadrach.
Ojciec Jakub Lange podróżuje po świecie, poszukując informacji na temat zmartwychwstań. Nowy Orlean, Kalkuta, Nepal… Lata pięćdziesiąte pełne nieznanego, lecz nie dające satysfakcjonujących odpowiedzi. Najbardziej obfitującą w tajemnice okazuje się jednak podróż powrotna do Polski na pokładzie MS Batory. Rejs przebiega bez zakłóceń do czasu, gdy w egipskim porcie do pasażerów dołącza dziwna para, w której bagażach znajduje się drewniana trumna. Ksiądz organizuje mszę, jednak domniemani żałobnicy z jakiegoś powodu nawet na nią nie przychodzą. W nocy coś atakuje dominikanina, lecz nikt nie wierzy w paranormalne opowieści klechy. Co tak naprawdę dzieje się na pokładzie Batorego? Czy prawda zostanie odkryta, a zło pokonane, nim będzie za późno?
Mówiąc o historii, nie sposób nie zauważyć pewnego podobieństwa w jej konstrukcji do tegorocznego filmu „Demeter: Przebudzenie zła”, który wyszedł tak naprawdę kilka miesięcy po premierze komiksu. Tutaj również ograny zostaje motyw wampira na pokładzie, choć w bardziej polski i odrobinę uwspółcześniony (o ile można tak powiedzieć w kontekście lat pięćdziesiątych) sposób. Całość ma dość prostą fabułę, nie ma zbyt wielu zaskoczeń, lecz jest mimo wszystko naprawdę spójnie. Można przy tym znaleźć tu kilka naprawdę ciekawie zaplanowanych scen, jak chociażby „bal okrętowy”. Z drugiej strony miejscami pojawiały się dość dziwne z mojej perspektywy dialogi, które brzmiały średnio naturalnie, choć może to wyłącznie taki komiksowy urok, gdy trzeba wiele treści zmieścić w bądź co bądź małej objętości. Niejako fascynującym podejściem jest tworzenie na kanwie historycznej, wykorzystując faktyczne zdarzenia i dopiero wokół nich kreując tajemnicę odzianą w płaszczyk grozy. Warto wspomnieć, że zeszyt ten stanowi prequel do całej serii, więc de facto Wydział 7. jeszcze tutaj nie funkcjonuje, a dopiero się formuje. Przyznam jednak: choć to chronologicznie pierwsza opowieść – niekoniecznie rozumiem wszystko, co dotyczy głównego bohatera tej części (szczególnie celu pierwotnej wyprawy oraz motywu tatuaży…). Może to wynikać raczej z tego, że nie jestem wcale zaznajomiona z tą postacią, a poprzednie (następne?) odsłony nakreślą mi wszystko odrobinę lepiej – przynajmniej mam taką nadzieję.
Najbardziej komiks podoba mi się na płaszczyźnie wizualnej. Rysunki są naprawdę proste, a przez to odbiór kolejnych scen jest niezwykle przyjemny. Bohaterowie wyglądają charakterystycznie, łatwo ich odróżnić, choć zauważę, że w niektórych miejscach byli narysowani odrobinę mało proporcjonalnie, szczególnie, gdy mowa o dłoniach, które stanowią zmorę każdego rysownika. Naprawdę urzekła mnie za to wykorzystana kolorystyka i to, że każda strona miała konkretne, ujednolicone barwy związane z daną sceną, co niewątpliwie też wymagało dokładnego zaplanowania poszczególnych kadrów. Nie jest tu więc szaro i nudno, a klimat narysowanych pomieszczeń zmienia się jak w kalejdoskopie. Największą zaletę stanowią tła, które choć niekiedy proste, tak zdecydowanie przykuwają uwagę. Wspomnę jeszcze, że komiks wydrukowany został na naprawdę dobrym papierze, więc wszystkie wykorzystane odcienie prezentują się wyraziście, satysfakcjonując jako podróż wizualna.
Jak każda przygoda, również moja pierwsza wyprawa przez świat komiksu musiała się zakończyć. Szkoda, że była ona tak krótka, jednak realia rynku „opowiadań obrazkowych” nie są szczególnie wesołe, więc zbyt prędko się to raczej nie zmieni. Podróż ta stanowiła dość ciekawe przeżycie i z chęcią sięgnę po pozostałe części, gdy tylko będę miała ku temu okazję. Z mojej strony „Sztorm” zyskuje ocenę 7/10, choć nie ukrywam: ma on też pewne niedociągnięcia. Mimo wszystko uważam, że warto zainteresować się komiksem, wesprzeć ten mimo wszystko niszowy rynek, gdy ma się taką możliwość lub też po prostu zapoznać się z nim za sprawą lokalnej biblioteki. Kto wie, może komuś uda się w ten sposób zapałać miłością do tego nietypowego rodzaju tekstów kultury?
Nigdy tak naprawdę nie należałam do grona komiksiarzy. Nic szczególnie dziwnego, gdy rynek tego typu w Polsce skupia się obecnie głównie na opowieściach o superbohaterach i kolejnych przygodach Kaczora Donalda (nie licząc mang, które jednak traktowałabym w odrobinę odmiennej kategorii). Okazuje się jednak, że nawet na tym małym rodzimym podwórku natknąć się można także na...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10
Kolejne moje starcie z prozą Stephena Kinga sprowadziło się ponownie do zbioru opowiadań. „Szkieletowa załoga” stanowi dość nierówną antologię grozy, w której wbrew tytułowi – chyba wcale nie ma szkieletów (oprócz tych „chowanych w szafie” przez bohaterów). Jeśli ktoś posiada już tę pozycję, a niekoniecznie jest fanem opowiadań, bądź woli ominąć te niekoniecznie udane: może lekko zasugerować się poniższymi minirecenzjami, oceniającymi poszczególne historie.
1. Mgła
Najdłuższe i zarazem najsłynniejsze opowiadanie w całym zbiorze – doczekało się aż dwóch adaptacji filmowych. Na niemal 150 stronach pojawia się zapis niepokojących zjawisk, które rozpoczęły się od tajemniczej mgły zbliżającej się od jeziora. Militarny projekt Grot Strzały zdaje się mieć coś wspólnego z niespotykaną anomalią. Grupa ludzi uwięziona zostaje w supermarkecie, gdy w oparach mgły pojawiają się bestie z innego świata. Niezwykle udane opowiadanie, choć odrobinę zbyt długie w moim mniemaniu. W ciekawy sposób przedstawia różne reakcje na stres, funkcjonowanie mikrospołeczności w warunkach ekstremalnych, a także dylematy przed jakimi staje człowiek w obliczu zdarzeń rujnujących dotychczasowy światopogląd. Bardzo mi odpowiadało, lubię wszelkie opowieści, w których grupa ludzi zostaje odcięta od świata, a szaleństwo zagląda im w oczy – 7/10.
2. Zjawi się tygrys
Trzecioklasista Kenny w trakcie lekcji musi udać się do toalety. Zawstydzony z tej okazji przez nauczycielkę idzie prędko do najbliższej łazienki. Jednak w tej czai się tygrys. Przerażony chłopiec nie wie, co powinien zrobić, a jego pęcherz domaga się coraz większej uwagi. Opowiadanie ma ledwo pięć stron, jednak zdołało zawrzeć w nich mnóstwo emocji, które potrafią towarzyszyć dzieciom w szkole. Lęk przed opuszczaniem lekcji, wstyd przed zgłoszeniem prostej potrzeby fizjologicznej, niemiłe nauczycielki, wyśmiewający uczniowie – mnóstwo treści w małej objętości: 7/10.
3. Małpa
Dennis, syn Hala, znajduje w pudle starą zabawkę. Pokryta pluszem małpa o orzechowych oczach, dzierżąca w rękach dwa talerze natychmiast przypomina jego ojcu mroczne wspomnienia z dzieciństwa. Jednak, jak to możliwe, że ona wróciła, skoro dwadzieścia lat wcześniej wrzucił ją do starej studni? Działać trzeba szybko, a będący w wielkim napięciu dorosły ma nadzieję, że złote talerze nie zaczną rozbrzmiewać – ich dźwięk zwiastuje wyłącznie śmierć. Ciekawa koncepcja z kategorii przeklętych przedmiotów, umiejętnie zbudowane napięcie, intrygujące wymieszanie przeszłości z teraźniejszością. Czyta się to dobrze, nie jest za długie, a końcowe sceny wywołują ciarki na plecach: 7/10.
4. Bunt Kaina
Garrish po napisaniu ostatniego egzaminu na studiach wraca do swojego pokoju w akademiku. Współlokator już się wyprowadził, a w młodym mężczyźnie buduje się niezwykła złość. Zamyka drzwi na klucz i szykuje się do ostatniej, a zarazem absolutnej fazy buntu. Naprawdę marna historia, która nie ma polotu, intrygi ani szczególnego sensu. Jedyną zaletą jest wyłącznie to, że ma zaledwie kilka stron: 1/10.
5. Skrót pani Todd
Przed kilkoma laty w Castle Rock zaginęła żona pana Todda wraz ze swym samochodem. Wydarzenia tamtego okresu wspomina siedemdziesięcioletni już Homer, który znał wówczas Ophelię. Pasją kobiety było znajdowanie skrótów trasy między miastami. Stopniowo wynajduje coraz nowsze ścieżki przez las, aż w końcu odkrywa drogę krótszą niż odległość między miejscowościami w linii prostej… Opowiadanie intryguje, pomysł jest udany, przedstawia przy tym sprawnie pewne niepokojące zdarzenia. Całościowo naprawdę dobrze napisane: 7/10.
6. Jaunting
Ludzkość wynalazła teleportację, znaną jako jaunting. Rodzina Oatesów wybiera się w podróż do nowego miejsca pracy głowy rodziny. Ojciec dwójki dzieci pragnie uspokoić żonę i maluchy opowiadając im całą historię jauntingu. Pomija przy tym jednak drastyczne szczegóły, które mogłyby ich wystraszyć. Dobry koncept, prosty, lecz z mrocznym twistem, czyta się to z fascynacją. Blisko temu do science-fiction, a nie jest to zbyt często wykorzystywany przez autora gatunek. Mocne 8/10.
7. Weselna chałtura
Zespół jazzowy dostaje zaproszenie na ślub siostry pewnego drobnego gangstera. Stawka jest dobra, jednak warunki są dwa: nie śmiać się z grubej jak bela panny młodej i mieć pod uwagą to, że paść może kilka kulek w ramach porachunków gospodarza z innym przestępcą. Dość trudno ocenić mi to opowiadanie – z jednej strony jest przyzwoicie napisane, pomysł ma nawet w porządku, humor wybrzmiewa ze stron. Jednakże nie ma tu ani grozy, ani zaskoczeń, z tego względu plasuje się ono gdzieś w okolicach 4/10.
8. Lament paranoika
Wiersz biały stanowiący notatki człowieka z paranoją, który ma nieustanne przywidzenia. Każdy go obserwuje, każdy życzy mu źle, a on nie potrafi odnaleźć się w tym świecie. Sporo tu chaosu, obserwować można ciąg myśli niepowiązanych ze sobą, które jednak dla głównego bohatera mają całkowity sens. Intrygujące studium przypadku: 6/10.
9. Tratwa
Czwórka nastolatków wybiera się nad jezioro, by łamiąc zakazy dopłynąć do tratwy, która na nim pozostała. Ekscytująca wyprawa zamienia się w koszmar, gdy na powierzchni wody pojawia się dziwna, idealnie matowa, czarna plama – a nie ma ona dobrych zamiarów. Pomysł bardzo abstrakcyjny, jednak egzekucja wypada dość słabo. Nonsensowność mogła być zaletą, jednak coś tu się zupełnie nie zgrało, szczególnie w samym zakończeniu: 5/10.
10. Edytor tekstu
Richard otrzymuje prezent w postaci edytora tekstu od swego bratanka. Nastolatek pracował nad nim chwilę przed tym, gdy zmarł za sprawą pijanego ojca. Zabawka poskładana z losowych części ma ciekawą właściwość: wszystko, co się w nią wpisze, magicznie się pojawia, a to co z niej usunie – znika. Intrygujący koncept, choć dość mało rozbudowany, mimo wszystko wypada dobrze i gwarantuje satysfakcjonujące zakończenie: 7/10
11. Człowiek, który nie podawał ręki
George opowiada o nietypowym morderstwie, jakiego był świadkiem ponad pięćdziesiąt lat wcześniej. Wszystko zaczęło się od partyjki pokera i niezwykłego gościa, który wzdrygał się przed cudzym dotykiem. Tajemniczy jegomość skrywa mroczny, zabójczy sekret. Udana, nieco dramatyczna historia z ciekawą koncepcją: 7/10.
12. Świat plaży
Statek kosmiczny rozbija się na nieznanej planecie. Z trzyosobowej załogi przeżyła tylko dwójka, a otaczający świat przypomina wielką, niekończącą się plażę. Nie jest ona tym, czym się wydaje, a jeden z mężczyzn wpada w dziwny trans. Dość kiepska historia, która głównie nudzi, tyle możliwości na kosmiczne zagrożenia, a w tym natrafić można wyłącznie na wszędobylski piasek: 3/10.
13. Wizerunek kosiarza
Muzeum imienia Samuela Claggerta to prywatny zbiór śmieci i tandety różnego typu, wśród których kryją się też prawdziwe okazy. Do niezwykłych unikatów należy lustro DeIvera – owiane złą sławą, a także licznymi legendami znalezisko. Nudna, marna i krótka historia o niczym. Pomysł mógł być naprawdę dobry, jednak został niedostatecznie rozwinięty: 2/10.
14. Nona
Wspomnienia zatrzymanego spisane flamastrem na kilku kartkach papieru. Były student – autostopowicz trafia na stację benzynową, na której spotyka Nonę: piękną, acz odrobinę niepokojącą dziewczynę, z którą wyrusza w dalszą podróż. Motywy są dość barwne, sięgające nawet do klasycznego już femme fatale. Jest mrocznie, jest napięcie: 8/10.
15. Dla Owena
Dwustronicowy wiersz biały opisujący odprowadzanie syna do szkoły oraz stworzoną przez dziecięcą wyobraźnię szkołę dla owoców. Ciężko określić, czy jest on dobry, bądź też zły (z pewnością nie pasujący do pozostałej części książki, acz najpewniej wartościowy dla autora), więc powstrzymam się od jego oceny. Uznam, że te dwie strony nie znalazły się w tym zbiorze.
16. Szkoła przetrwania
Opowiadanie kompletne, mrozi krew w żyłach w najlepszy możliwy sposób. Pozbawiony praw wykonywania zawodu chirurg trafia na bezludną wyspę. W notatniku zapisuje swą przeszłość, a także kolejne etapy zaglądającego mu w oczy szaleństwa i nieustannego poszukiwania pokarmu, którego w pobliżu po prostu nie ma. Naprawdę mocna lektura, do której bezsprzecznie warto sięgnąć: 10/10 w swej kategorii.
17. Ciężarówka wuja Ottona
Opowieść o wielkiej czerwonej ciężarówce, a także zbrodniach z jakimi jest związana. Wuj Otton z milionera stopniowo staje się pośmiewiskiem miasta i lokalnym świrem. Kiepska historia, która wydaje się wprawdzie dość dziwna, a jednocześnie nieciekawa: 3/10.
18. Poranne dostawy (Mleczarz 1)
Dzień mleczarza rozpoczyna się, nim nastanie świt. Dostarcza mleko, śmietanę, a czasem robi małe żarty pakując do pojemników stuprocentowo trujące niespodzianki. O ile pomysł jest dość ciekawy, o tyle brakuje tu pewnej puenty: 4/10.
19. Wielkie bębny: Opowieść pralnicza (Mleczarz 2)
Były więzień (wsadzony na kilka miesięcy za nielegalne noszenie broni przy sobie, gdy wyruszył podziurawić mleczarza, który zapłodnił mu żonę) wraz z kumplem z pralni wybierają się na przegląd auta. Gruchot nie ma szans przejść prawdziwego przeglądu, lecz szczęśliwie wstawieni znajomi natrafiają na dawnego przyjaciela Rocky’ego ze szkoły. Naprawdę kiepska i nudna realizacja, sprowadzająca się w głównej mierze do picia: 3/10.
20. Babcia
Kilkuletni George został sam w domu z babcią. Bardzo się jej boi. Wielka i przerażająca staruszka ma mroczną przeszłość. Czy chłopiec na pewno jest z nią bezpieczny? Ciekawy, choć nierozwinięty pomysł. Zabrakło trochę rozbudowy paranormalnych wstawek, ich wyjaśnienia, a przede wszystkim motywów działań: całościowo mimo wszystko 6/10.
21. Ballada o celnym strzale
Przyjemne przyjęcie zmienia się w napięte i pełne wyczekiwania spotkanie, gdy pewien redaktor postanawia podzielić się historią niezwykłego opowiadania, które niegdyś trafiło w jego ręce. Opowiada on stopniowo o kolejnych stadiach szaleństwa po dwóch stronach listownej korespondencji. Czyta się je ciekawie, pomysł jest udany, a koncepcja fornitów intryguje. Zakończenie z lekka mi nie odpowiadało, niemniej to dobra opowieść: 7/10.
22. Cieśnina
Najstarsza mieszkanka z wyspy wspomina swoje życie, jednocześnie dywagując na temat tego, czemu nigdy jej nie opuściła. Krótka historia przemijania, wspomnień, a także pełna nadziei opowieść o życiu po życiu. Bardzo lekkie opowiadanie w porównaniu do pozostałych w tym tomie, lecz skutecznie potrafi wzruszyć. Mimo wszystko jednak czegoś zabrakło: 6/10.
Przyznać muszę, że lekko smuci fakt, iż pomimo licznych bardzo dobrych opowiadań, ocena za całość wcale nie wypada najlepiej. Po wyciągnięciu średniej z 21 historii (pamiętając o tym, że jedną świadomie pominęłam) otrzymałam wynik wynoszący raptem 5.62, który zaokrąglam jednak do pełnego 6/10. Dla niektórych opowieści warto sięgnąć po ten zbiór, jednak wybór go zalecałabym raczej fanom autora niż nowym czytelnikom – prezentuje trochę zbyt dużą rozbieżność poziomu, by godnie zainteresować resztą twórczości.
Kolejne moje starcie z prozą Stephena Kinga sprowadziło się ponownie do zbioru opowiadań. „Szkieletowa załoga” stanowi dość nierówną antologię grozy, w której wbrew tytułowi – chyba wcale nie ma szkieletów (oprócz tych „chowanych w szafie” przez bohaterów). Jeśli ktoś posiada już tę pozycję, a niekoniecznie jest fanem opowiadań, bądź woli ominąć te niekoniecznie udane: może...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11
Byłam dość zaintrygowana nowym i nieznanym mi komiksowym światem, gdy w moje ręce trafił tegoroczny „Sztorm”. Po dłuższym zastanowieniu zdecydowałam się nabyć całą dotychczasową serię „Wydziału 7.”, by poznać lepiej historię tej tajnej jednostki do spraw paranormalnych. „Operacja Totenkopf” jest pierwszym zeszytem, który sprawnie wprowadza w niezwykle tajemniczy świat pełen duchów i innych nadnaturalnych zjawisk. Scenariusz komiksu napisany został przez Tomasza Kontnego, a ilustracje wykonane przez Grzegorza Pawlaka (rysunek i kolor) oraz Marka Turka (kolor).
W Kortowie dzieją się dziwne rzeczy. Teren, na którym mają powstać uczelnia i akademiki zdaje się być nawiedzony. Władze Polski Rzeczpospolitej Ludowej postanawiają utworzyć specjalną jednostkę do rozwiązywania problemów, z którymi nie radzą sobie standardowe metody. Funkcjonariusz Służb Bezpieczeństwa – Filip Dobrowolski, dominikanin Lange oraz chorąży Szymon Wilk mają przed sobą misję wymagającą niezwykłego wręcz pośpiechu. Co jednak tak naprawdę wydarzyło się przed niemal dwudziestu laty w Kortowie?
Intryga w tym zeszycie jest niezwykle prosta i wątek paranormalny jest niemal niesatysfakcjonujący. Atuty znajdują się tutaj w zupełnie innym miejscu. Wydarzenia roku 1945 są tu zdecydowanie bardziej przerażające niż efekty klątwy, z którymi zmaga się Wydział 7. Przy okazji intrygują na tyle, że z wielką chęcią zaczęłam poszukiwania na temat przedstawionych (choć grozowo podkolorowanych) kontekstów historycznych. Dość dobrze wypada również element budowania „drużyny” – wypada to naprawdę sprawnie, nie jest sztuczne, a postaci nie wydają się być antypatyczne, a to zdecydowanie jest dużą zaletą. Nie tak łatwo stworzyć dające się lubić postaci w raptem trzydzieści stron. Bardzo udanie czyta się poszczególne dialogi – nie ma w nich tej dozy sztuczności, jaką miejscami odczuwałam podczas lektury „Sztormu”, Doceniam również końcowe „dodatki” w postaci raportów, notatek, a także zdjęć wcześniejszych etapów projektu – miło tak zerknąć okiem, w jaki sposób powstawał ten świat.
Dość dużą satysfakcję dał mi styl rysowania wykorzystany w tym zeszycie. Jest tu bardzo szaro, ponuro, klimat wręcz wychodzi z poszczególnych kadrów. Krajobrazy, choć proste, naprawdę przykuwają wzrok. Niezwykle udanie wyglądają zarówno czarno-białe retrospekcje z przeszłości, jak również sceny nocne, którym nic nie ubywa nawet w bardziej dynamicznych momentach. Podobał mi się design postaci – są naprawdę proporcjonalne, często narysowane zostały dość szczegółowo, nie tracąc przy tym swego komiksowego uroku. Przyznam jednak, że podczas sceny walki lekko zgubiłam się w rozpoznawaniu tego, kto jest kim i nawet ponownie zaglądając na te problematyczne strony, nie potrafię nazwać ze stuprocentową pewnością konkretnego bohatera. Ponarzekać jeszcze mogę wyłącznie na mój wewnętrzny głos perfekcjonizmu, który bolał mnie, gdy kolorystyka lub styl kadrów nie zgrywał się z ogólnym designem strony (niektóre kadry wręcz krzyczały do mnie, żeby znaleźć się stronę wcześniej/później, by zachować spójność barwną).
„Operacja Totenkopf” stanowiła dla mnie dość udaną rozrywkę i z wielką chęcią przeczytam w wolnym czasie kolejne zeszyty. Jako komiks grozy może nie sprawdza się idealnie, gdyż grozy jako takiej zbyt wiele tu nie ma, mimo tego jest to naprawdę udana opowieść. Dało się to może zrobić lepiej, dłużej, nie można jednak zapomnieć, że to pierwsza część dość licznej serii, więc zasługuje ona na pewną taryfę ulgową. Z mojej strony to krótkie otwarcie „Wydziału 7.” zyskuje ocenę 7/10.
Byłam dość zaintrygowana nowym i nieznanym mi komiksowym światem, gdy w moje ręce trafił tegoroczny „Sztorm”. Po dłuższym zastanowieniu zdecydowałam się nabyć całą dotychczasową serię „Wydziału 7.”, by poznać lepiej historię tej tajnej jednostki do spraw paranormalnych. „Operacja Totenkopf” jest pierwszym zeszytem, który sprawnie wprowadza w niezwykle tajemniczy świat pełen...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11
Dalsze poznawanie przeze mnie „Wydziału 7.” trwa w najlepsze. Drugi zeszyt pod tytułem „Larinae” zafascynował mnie nawet bardziej niż poprzednie dwa, które wpadły mi w ręce. Scenariusz opowieści stworzony został przez Tomasza Kontnego, a rysunki wykonał tym razem Krzysztof Budziejewski. Przygoda ledwo się zaczyna, a ja już odczuwam pewne przywiązanie do tego tytułu i oczekuję po nim naprawdę wiele…
Jedna z informatorek Wydziału 7. powiadamia majora Dobrowolskiego o niepokojącej sile czającej się w wodach portu bez dostępu do morza. Telefon od władz wzywa jednak do pilniejszych problemów – gość z Arabii został znaleziony martwy w swym pokoju… a jego brzuch został rozsadzony od środka. Sekcja zwłok przeprowadzona przez lekarkę medycyny sądowej – Bogumiłę Fiszer ujawnia niezwykłą hybrydę kijanek z człowiekiem, które musiały doprowadzić do tajemniczego zgonu mężczyzny. Jedyną poszlaką mogącą przybliżyć okoliczności tej tragedii okazuje się być bilet na występ w lokalu „Kaskada”… Co jednak mężczyzna robił w Szczecinie i dlaczego zginął..?
Na chwilę obecną pod kątem historii jest to najlepszy z zeszytów, które miałam już szansę przeczytać. Zagadka intryguje, nie jest przesadzona, rozwiązanie satysfakcjonuje. Bardzo przypadła mi do gustu postać Bogumiły Fiszer – ma ona swój charakterek i zdecydowanie wyróżnia się dzięki temu na tle pozostałych bohaterów. Ciekawie obserwowało się wstęp całej opowieści, a także początkowe śledztwo: wątki te zostały naprawdę bardzo rozbudowane, przez co mam wrażenie, że ucierpiała przez to odrobinę sekwencja starcia z siłami zła. Konfrontacja minęła w zadziwiająco krótkim czasie, niemal bezproblemowo, co najpewniej podyktowane było ograniczeniem objętościowym całego zeszytu. Zadziwiająco zakończenie pozostawia trochę pola do interpretacji, gdy mowa o niezamkniętych do końca wątkach, które potencjalnie mogą się jeszcze rozwinąć.
Styl rysunków zdecydowanie różni się od poprzedniego zeszytu i szczerze powiedziawszy odpowiada mi on nawet bardziej. Jest niezwykle barwnie, dużo tu zabawy ze światłocieniem, niektóre panele robią niesamowite wrażenie. Udanie wypadają nawet niezwykle schematyczne szczegóły, które posiadają pewien niezaprzeczalny urok. Szczególnie przypadły mi do gustu sceny podwodne, które wyglądają naprawdę unikatowo na tle pozostałych. Wiele tu również dynamiki w poszczególnych kadrach, przez co można odnieść wrażenie, jakby przedstawione rysunki miały się zaraz poruszyć. Końcowe dodatki skutecznie kreują uniwersum całej serii. Skomplementuję również okładkę specjalną – naprawdę cieszy mnie, że się na nią zdecydowałam, gdyż prezentuje się ona po prostu spektakularnie.
„Larinae” jest bardzo dobrze zrealizowanym komiksem, który zdecydowanie zapada w pamięć lepiej niż poprzednie przeczytane przeze mnie zeszyty. Moim zdaniem raczej warto sięgnąć po tę serię i mam nadzieję, że nie rozczaruje mnie ona w swych kolejnych odsłonach. Druga część przygód „Wydziału 7.” zyskuje ode mnie ocenę 8/10.
Dalsze poznawanie przeze mnie „Wydziału 7.” trwa w najlepsze. Drugi zeszyt pod tytułem „Larinae” zafascynował mnie nawet bardziej niż poprzednie dwa, które wpadły mi w ręce. Scenariusz opowieści stworzony został przez Tomasza Kontnego, a rysunki wykonał tym razem Krzysztof Budziejewski. Przygoda ledwo się zaczyna, a ja już odczuwam pewne przywiązanie do tego tytułu i...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11
Komiksowa podróż trwa w najlepsze, a „Wydział 7.” Staje się mi coraz bliższy. Trzeci zeszyt pod tytułem „Żywa woda” stworzony został przez Tomasza Kontnego (scenariusz), Arkadiusza Klimka (rysunki i kolor), a także Marka Turka (kolor). Jaka przygoda tym razem czeka pracowników wydziału do spraw paranormalnych?
Dominikanin Lange bada magiczne właściwości źródełka położonego w wiosce pod Wrocławiem. Żywa woda ma leczyć wszelkie dolegliwości, uzdrawiać w niespotykany sposób, a mieszkańcy starają się zgłosić całą sprawę Watykanowi – jednak takie miejsce kultu może bardzo nie spodobać się panującej władzy… Pewna cyganka wróży z kart, lecz z jakiegoś powodu ciągle wykłada ten sam układ. Wkrótce zostaje wykurzona przez radzieckich żołnierzy, którzy starają się oczyścić teren z ludzi. W ich bazie wybuchły groźne chemikalia i dostały się one między innymi do uzdrawiającego źródła…
Nie da się za bardzo komentować przedstawionej opowieści w oderwaniu od jej bezpośredniej kontynuacji, jaką jest „Martwa woda”. Postaram się jednak to uczynić na tyle, na ile jest to możliwe. Ciekawie zostaje wprowadzona postać Heleny Kwiatkowskiej (choć w rzeczywistości można ją było krótko zobaczyć już w drugim zeszycie, czyli „Larinae”), intryguje również wątek z przeszłości Ojca Lange. Oprócz tego jednak cały zeszyt stanowi wyłącznie odrobinę dłuższy wstęp do właściwej opowieści. Dużo tu mimo wszystko dialogów, mam wrażenie, że odrobinę więcej niż zwykle i wypadają one dość udanie. Na uznanie zasługuje również wykorzystana groza, której choć nie ma wiele – to udanie buduje początkowy klimat tajemnicy.
Z kwestii odrobinę bardziej negatywnych… nie należę do szczególnych fanów stylu tego konkretnego zeszytu. Miejscami skłania się on do przesadnej symplifikacji bohaterów, za sprawą czego niektóre kadry wyglądają, jak wyjęte z kreskówki, co odrobinę gryzło mi się z poważno-grozowym klimatem. Różnie wyszło też z dynamiką między poszczególnymi kadrami. Atrakcyjnie wypadły na szczęście przedstawione potwory, które, co tu dużo mówić, straszą na tyle, na ile powinny. Bardzo odpowiadała mi kolorystyka – znowu zrobiło się ponuro, ciemno, a nieprzenikniona noc stanowi kanwę niemal całej opowieści. Dodatki tym razem dotyczą głównie TW „Aleksandra”, czyli kryptonimu Heleny Kwiatkowskiej: wspomnę przy tym, że jej końcowy portret prezentuje się po prostu fenomenalnie.
„Żywa woda” stanowi udany wstęp do opowieści, nawet jeśli nie broni się zupełnie jako osobny zeszyt. O ile całkowicie rozumiem podział tej konkretnej historii na pół, o tyle nie mogę go nazwać stuprocentowo dobrym – gdybym trafiła przypadkiem na tę część jako pierwszą, mogłaby ona nie zachęcić mnie do sięgnięcia po pozostałe (a niekiedy zdarzało mi się zacząć czytanie jakiejś serii od środka). W połączeniu z „Martwą wodą” przyznałabym temu modułowi opowieści jakieś 6/10, jednak rozbijając tę ocenę, trzeci zeszyt z serii jako osobny twór zasługuje wyłącznie na 5/10.
Komiksowa podróż trwa w najlepsze, a „Wydział 7.” Staje się mi coraz bliższy. Trzeci zeszyt pod tytułem „Żywa woda” stworzony został przez Tomasza Kontnego (scenariusz), Arkadiusza Klimka (rysunki i kolor), a także Marka Turka (kolor). Jaka przygoda tym razem czeka pracowników wydziału do spraw paranormalnych?
Dominikanin Lange bada magiczne właściwości źródełka...
2023-11
Pomimo mej nieukrywanej miłości do wszelkich filmów – nigdy nie miałam okazji przeczytać żadnego scenariusza. Moim pierwszym spotkaniem z taką formą okazał się być „Sztorm Stulecie”, czyli stworzona przez Stephena Kinga opowieść, która prędko trafiła na telewizyjne ekrany (w takim celu zresztą została spisana). Historia ta ujrzała publikę w 1999 roku i do teraz potrafi skutecznie przerazić.
Niewielka wyspa oddalona od wybrzeża stanu Maine… Zbliżająca się zamieć śnieżna jakiej nie widziano od lat… Drobna społeczność Little Tall, która potrafi zachować w tajemnicy więcej, niż można by przypuszczać na pierwszy rzut oka. Przybysz znikąd - André Linoge morduje starszą kobietę, a następnie bez żadnego oporu daje się zatrzymać lokalnemu konstablowi. Nieznajomy zdaje się być niebezpieczny i wie podejrzanie dużo o mieszkańcach… Zamknięcie go w celi na tyłach sklepu spożywczego nie stanowi jednak dla niego żadnego problemu, w podejrzany sposób realizuje wciąż swe okrutne plany. Ma żądania, które zmrożą krew w żyłach wszystkim mieszkańcom wyspy… Utracony kontakt z lądem wyłącznie pogarsza sytuację bohaterów, nie mogą oczekiwać pomocy z zewnątrz – zostali uwięzieni razem z przestępcą, który wydaje się wcale nie być człowiekiem.
Niezwykle dobrze wypada prowadzenie tej historii, jest bardzo dynamicznie, wiele się tu dzieje, a napięcie wokół przedstawionych postaci wyłącznie rośnie. Choć wprowadzono wielu bohaterów i w przypadku niektórych łatwo się pogubić z tym, o kogo tak właściwie chodzi, o tyle najważniejsze osoby przedstawiono bardzo zgrabnie, a ich charakter prezentuje się spójnie. Koncept zła, którego nie da się powstrzymać przed niczym, skutecznie buduje klimat, wzmagając niepokój o losy poszczególnych postaci. Niezależnie od tego, co zrobią – groźba katastrofy wciąż nad nimi wisi, przez co cała wyspa zdaje się być tykającą bombą, która wyłącznie czeka na wybuch. Intrygi i pomniejsze konflikty między bohaterami wypadają dość przekonująco, choć może nie wszystkie są potrzebne. Na uwagę zasługuje zakończenie, a w zasadzie wszystko, co dzieje się od klimaksu trzeciej części opowieści. Tak przerażających rozwiązań próżno szukać w większości historii spisanych przez mistrza grozy – tutaj jednak udaje mu się postawić wykreowane postaci w sytuacji, z której nie ma dobrego wyjścia, gdyż każda z możliwych opcji prowadzi wyłącznie do tragedii…
Zadziwiająco udanie czytało mi się tę nietypową dla mnie formę scenariuszową – jej zdecydowaną zaletą jest wymuszenie skrajnie minimalistycznych opisów zepchniętych wyłącznie do roli didaskaliów. Naprawdę ułatwia to poruszanie się po kolejnych treściach i co tu dużo mówić… niekiedy omijać rozwlekłe zdania dotyczące wyglądu kolejnych ujęć. W książce pojawia się również kilkanaście zdjęć, które umożliwiają lepszą wizualizację niektórych scen. Tak, jak z reguły nie lubię stylu tego autora, tak w tej konkretnej pozycji nie daje się on szczególnie we znaki. Lekka i przystępna lektura umożliwiła mi skończenie tej pozycji w raptem kilka dni, gdy zazwyczaj książki tego autora o podobnej objętości zajmowały mi ponad tydzień – może to więc być udany wybór również dla tych, którzy dopiero zapoznają się z twórczością Stephena Kinga.
„Sztorm Stulecia” jest naprawdę udaną pozycją, chociaż dość powoli rozwija ona przedstawioną historię. Początkowo zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie, jednak po zastanowieniu się przez chwilę, stwierdzam, że potraktuję ją raczej z dość chłodnym optymizmem. Nie jest to wielkie dzieło, choć potrafi zaciekawić i niektóre z wykorzystanych pomysłów mogą skutecznie zapaść na dłużej w pamięć. W ostatecznym rozrachunku scenariusz ten zyskuje ode mnie ocenę 7/10.
Pomimo mej nieukrywanej miłości do wszelkich filmów – nigdy nie miałam okazji przeczytać żadnego scenariusza. Moim pierwszym spotkaniem z taką formą okazał się być „Sztorm Stulecie”, czyli stworzona przez Stephena Kinga opowieść, która prędko trafiła na telewizyjne ekrany (w takim celu zresztą została spisana). Historia ta ujrzała publikę w 1999 roku i do teraz potrafi...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11
Tuż po ukończeniu „Żywej wody” zabrałam się za jej bezpośrednią kontynuację czyli „Martwą wodę”. Scenariusz czwartego zeszytu „Wydziału 7.” napisany został przez Tomasza Kontnego, a rysunki wykonane przez Roberta Adlera. Co stało się po przybyciu majora Dobrowolskiego i porucznika Wilka do podwrocławskiej wsi?
Na polecenie władz Wrocław zostaje odcięty od reszty państwa. Powód? Rzekoma epidemia czarnej ospy. Tymczasem w nieodległej wsi należy zatrzeć wszelkie ślady po wybuchu w radzieckiej bazie. Chemikalia, które trafiły do wody mają jednak bardzo przerażające efekty. Wokół miejscowości pełno jest martwych zwierząt… a także takich, które wróciły do żywych. Spotkanie z mieszkańcami wcale nie będzie łatwe – czy niewielkie zapasy amunicji pracowników Wydziału 7. wystarczą, by uciszyć całą sprawę, w którą wdarli się nieumarli?
Dalsza część historii z poprzedniego zeszytu rozwija się z niezwykłym przytupem. Wiele tu dynamiki, iście grozowych momentów, które potrafią przerazić, a także napięcia. Ani ucieczka, ani walka nie jest łatwa, gdy napływają wciąż kolejne fale zombiaków. Nie należą one może do szczególnie lubianych przeze mnie potworów, jednak tutaj jestem w stanie je przełknąć. Ciekawie przedstawiono niektóre relacje między postaciami, szczególnie na linii władza-podwładni, dialogi dobrze wybrzmiewają. Na pochwałę zasługuje też niejako zakończenie, które posiada w sobie pewne optymistyczne nuty. Zauważę też, że zeszyt ten w przeciwieństwie do „Żywej wody” potrafi obronić się sam na polu prezentowanego wycinka historii.
Wizualnie komiks naprawdę mi się podobał. Nieumarli wyglądają w niektórych scenach niezwykle przerażająco, a dynamika sytuacji prezentuje się zadziwiająco dobrze. Dobrze odwzorowano również mimikę bohaterów, zdecydowanie miejscami przykuwała ona moją uwagę. Ciekawie wypadają również plenery, z jednej strony sielskie, a z drugiej stanowiące krajobraz wielkiej masakry. Kolorystyka ma się adekwatnie do poszczególnych kadrów, jednak najlepiej tworzy klimat we wnętrzu wiejskiego kościoła: szarości i brązy sprawiają, że miejsce to po prostu straszy samym swym wyglądem. Wspomnę jeszcze, że część ta nie posiada żadnych dodatków: historia się odrobinę wydłużyła ich kosztem.
Po odrobinę rozczarowującej „Żywej wodzie” – czwarty zeszyt serii wypada naprawdę dobrze. Czyta się go przyjemnie, rysunki satysfakcjonują, a przedstawiona opowieść umiejętnie operuje wątkiem zombie, którego tak nie cierpię. Z mojej strony „Martwa woda” zyskuje ocenę 7/10, więc wypadkowa za całą historię (czyli łącznie z poprzednią odsłoną serii) to 6/10.
Tuż po ukończeniu „Żywej wody” zabrałam się za jej bezpośrednią kontynuację czyli „Martwą wodę”. Scenariusz czwartego zeszytu „Wydziału 7.” napisany został przez Tomasza Kontnego, a rysunki wykonane przez Roberta Adlera. Co stało się po przybyciu majora Dobrowolskiego i porucznika Wilka do podwrocławskiej wsi?
Na polecenie władz Wrocław zostaje odcięty od reszty państwa....
2023-12
Kolejny tydzień, kolejna recenzja zeszytu „Wydziału 7.”. Piąta odsłona serii pod tytułem „Dobranocka” narysowana została przez Grzegorza Pawlaka, Piotra Nowackiego, a także Arkadiusza Klimka – scenariusz, tak jak w przypadku poprzednich odsłon, wyszedł spod ręki Tomasza Kontnego. Przygoda nabiera tempa, a dalsze losy wydziału stają pod znakiem zapytania…
Po nieudanej akcji pod Wrocławiem tajnej jednostce do spraw paranormalnych grozi rozwiązanie. Władza nie jest zadowolona z porażki i kompromitacji wydziału, które doprowadziły do eksterminacji całej wioski. Ojciec Lange wraca do standardowej posługi kościelnej, chorąży Wilk ma zostać odesłany do innego miasta i zwyczajnych, nudnych obowiązków… W tym samym czasie Helenę Kwiatkowską nawiedzają mroczne wizje dotyczące przyszłości, w której Wydział 7. już nie funkcjonuje. Na ostatnią misję zostają wysłani major Dobrowolski oraz doktor Fiszer. Spotkanie z wiedźmą nie należy do przyjemnych, jednak… z jakiegoś powodu wie ona zadziwiająco dużo o Filipie. Co takiego wydarzyło się w jego przeszłości, że znany jest on w wiedźmowym światku?
Widmo zamknięcia Wydziału 7. stanowi niezwykle intrygujący wątek w serii. Prowadzony on jest zadziwiająco dobrze, a emocje bohaterów związane z tą nieuchronną groźbą niezwykle wiarygodne. Walka z wiedźmą również wypada niezwykle udanie: choć nie jest długa, to wokół niej roztacza się tajemniczy i iście magiczny klimat. Prawdziwym sukcesem narracyjnym tego zeszytu jest jednak tytułowa dobranocka. Nawet wyrwana z kontekstu stanowi iście druzgocącą baśń pełną miłości i straty. Za to osadzona w realiach całej serii, niezwykle udanie, w ten nieoczywisty sposób, wprowadza wątki z wcześniejszego życia majora Dobrowolskiego, dokładając kilka warstw do rozwoju jego postaci. Z pewnością jest to jedna z tych części, które bardziej zapadną mi w pamięć.
Mówiąc o walorach estetycznych całego zeszytu, zaznaczyć trzeba pewną odrębność stylistyczną dwóch składowych tej opowieści. Elementy osadzone na płaszczyźnie aktualnych dla bohaterów zdarzeń przedstawione są w sposób bardziej realistyczny i nawet kolorystycznie przypominają one plansze znane z „Operacji Totenkopf”. Dynamika działań bohaterów zgrywa się tu świetnie, a doktor Fiszer nie wyglądała tak dobrze chyba w żadnym z zeszytów, które miałam okazję do tej pory przeczytać. Całkowita odmiana wizualna następuje, gdy rozpoczyna się dobranocka. Styl jej narysowania jest niezwykle bajkowy, a przedstawienie wydarzeń zdaje się być idealnie naiwne i wręcz dziecięce. Przyjęcie tej nietypowej formy w bądź co bądź silącym się na powagę uniwersum istotnie podbija atrakcyjność tego zeszytu w moich oczach.
„Dobranocka” jest udaną kontynuacją, która świetnie zachęca do sięgnięcie po kolejne przygody bohaterów. Oferuje zgrabną opowieść zahaczającą o grozę, a także sprawnie wprowadza wątki biograficzne, by te nie nudziły czytelnika. Ode mnie zeszyt ten zyskuje ocenę 7/10, a przy okazji raczej uznam go za jeden z bardziej przeze mnie lubianych.
Kolejny tydzień, kolejna recenzja zeszytu „Wydziału 7.”. Piąta odsłona serii pod tytułem „Dobranocka” narysowana została przez Grzegorza Pawlaka, Piotra Nowackiego, a także Arkadiusza Klimka – scenariusz, tak jak w przypadku poprzednich odsłon, wyszedł spod ręki Tomasza Kontnego. Przygoda nabiera tempa, a dalsze losy wydziału stają pod znakiem zapytania…
Po nieudanej akcji...
2023-12
Czy kojarzycie takiego pisarza, jak Richard Chizmar? Nazwisko to nie mówiłoby mi zupełnie nic, gdyby nie stworzył on „Pudełka z guzikami Gwendy” we współpracy ze Stephenem Kingiem. Co ciekawe, nie zabrakło tutaj również ilustracji spod ręki Bena Baldwina i Keitha Minniona – a obecnie jednak dość rzadko można się spotkać z tego typu dodatkami do opowieści. Postarało się również samo wydawnictwo Albatros, które zdecydowało się na prostą i śliczną twardą oprawę, zaopatrzoną w barwną obwolutę.
Walcząca z wagą kilkunastoletnia Gwendy wbiega z nieskrywanym trudem po trzystustopniowych Schodach Samobójców. Po dotarciu na szczyt zagaduje ją niezwykły mężczyzna w czarnym meloniku. Dziewczynka otrzymuje od niego tajemnicze pudełko zaopatrzone w dwie małe dźwigienki oraz osiem różnokolorowych guzików. Nie jest to jednak zwyczajny przedmiot, a całkowicie magiczny. Oferuje liczne prezenty… wymaga jednak niezwykłej odpowiedzialności, gdyż w niewłaściwych rękach może stać się narzędziem zagłady i całkowitej anihilacji ludzkości.
Historia jest prosta jak budowa cepa. Bohaterów jest niewiele, ich losy dość pobieżnie opisane. Z jednej strony dzięki temu uniknięto nadmiernego rozwlekania opowieści, jednak powoduje to pewien niedosyt i płytkość fabularną. Niewątpliwie da się sympatyzować z główną bohaterką, choć niewiele tak naprawdę o niej wiadomo. Zauważę jednak, że grozy wcale nie ma tutaj tak wiele (choć ta obecna wypada dość przyzwoicie), a w dodatku podczas lektury czułam się odrobinę tak, jakbym czytała powieść dla młodzieży. Myślę, że ten sposób prowadzenia całej książki przypadnie do gustu przede wszystkim młodszym czytelnikom – tych odrobinę starszych lub bardziej wymagających może rozczarować. Zakończenie choć dopełnia całą opowieść, tak nie gwarantuje satysfakcji z ukończenia tej jakże krótkiej przygody, gdyż pozostawia wiele pytań bez odpowiedzi: niejako wymuszając przez to sięgnięcie do kolejnych tomów.
Forma, jaką prezentuje ta „powieść” przypomina bardziej rozbudowane opowiadanie. Na niecałych stu siedemdziesięciu stronach pojawia się wiele udanych ilustracji, jednak liczne stronice są też puste, czy zapełnione raptem do połowy. Objętość sztucznie powiększona została również przez bogate ozdobniki każdej strony (co za tym idzie – duże marginesy), a także czcionkę odrobinę większą od standardowej. W związku z powyższym „Pudełko z guzikami Gwendy” można tak naprawdę przeczytać w jeden wieczór. Całość ma bardzo prosty styl, a jego lekkość wyłącznie przyspiesza zapoznawanie się z kolejnymi etapami historii. Jednak nie ma tutaj nic, co szczególnie by zachwycało literacko.
Mam dość mieszane uczucia po lekturze tej niemożliwie wręcz krótkiej książki. Z jednej strony z chęcią sięgnęłabym po kolejne części, a z drugiej… z pewnością nie chciałabym ich nigdy kupić po cenie okładkowej. Tę odsłonę udało mi się zyskać na promocji, co cieszy mnie przede wszystkim dlatego, że więcej naprawdę nie jest warta. Pomijając jednak moje uprzedzenia dotyczące przemyśleń o skoku na kasę… historia zasługuje na jakieś 6/10 w kategorii opowiadań. Osobom poszukującym grozy bym jej nie poleciła, ale młodzieży starającej się dopiero zapoznać z gatunkiem mogłabym ją zarekomendować z czystym sumieniem.
Czy kojarzycie takiego pisarza, jak Richard Chizmar? Nazwisko to nie mówiłoby mi zupełnie nic, gdyby nie stworzył on „Pudełka z guzikami Gwendy” we współpracy ze Stephenem Kingiem. Co ciekawe, nie zabrakło tutaj również ilustracji spod ręki Bena Baldwina i Keitha Minniona – a obecnie jednak dość rzadko można się spotkać z tego typu dodatkami do opowieści. Postarało się...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12
Byliście kiedyś na zamku Czocha? Mi udało się do niego wrócić za sprawą opowieści zawartej w pierwszym zeszycie specjalnym serii „Wydział 7.”. Scenariusz „Heleny” napisany został przez Tomasza Kontnego, za rysunki odpowiadał Arkadiusz Klimek, a za kolor – Grzegorz Pawlak. Jaką historię można jednak poznać na łamach tego komiksu?
Kilka lat przed powstaniem PRL-owskiego wydziału do spraw paranormalnych Helena Kwiatkowska pochowała swego męża. Znajomi i przyjaciele zmarłego nie mieli jednak zbyt pozytywnego stosunku do pogrążonej w żałobie wdowy. Kobieta pod wpływem społecznego przymusu i oschłej wrogości ponownie dołącza do wędrownych Cyganów. Podczas podróży trafiają na niezwykle korzystną ofertę zarobku. Wystarczy tylko rozhulać parkiet na jednym z dolnośląskich zamków… Wkrótce jednak okazuje się, że biesiadnicy nie są zwykłymi ludźmi, a niespotykane zdolności Heleny prędko pójdą w ruch, gdy ta będzie chciała skontaktować się ze zmarłym mężem. Czy głosy z zaświatów pomogą jej pogodzić się ze stratą?
Opowieść, choć niezwiązana z główną osią fabularną serii, umiejętnie wprowadza historię Heleny Kwiatkowskiej, a także wydarzeń, które sprawiły, że zdecydowała się ona zostać medium. Jej postać została wykreowana niezwykle udanie, dzięki czemu staje się bohaterką z krwi i kości. Jej wcześniejsze życie intryguje, niezałatwione sprawy martwią, dzięki czemu można poczuć szczerą satysfakcję z jej dalszych poczynań. Atutem jest również sama grozowa otoczka. Można się niemal zachłysnąć narracją pełną duchów przeszłości, która zdaje się być wyciągnięta z opowiadań Edgara Allana Poe… a to tylko nasze polskie legendy połączone w jedną, spójną całość. Dialogowo również zauważyć można wysoki poziom – udanie pchają one całą opowieść naprzód, kreując intrygujące persony.
Mówiąc o samej kresce… Jest ona chyba najatrakcyjniejsza spośród tych, które miałam już okazję uświadczyć w serii, a z pewnością najbardziej szczegółową. Bohaterowie narysowani zostali z niesamowitą precyzją i dbałością o detale. Ich mimika wypada intrygująco, nieraz wręcz tajemniczo. Poszczególne lokacje mają fenomenalny klimat, zamek po prostu straszy swymi wnętrzami, z kolei jego niezwykle udane przedstawienie sprawia, że już po pierwszych kadrach można stwierdzić, gdzie rozgrywa się cała akcja, choć miejsce to pozostaje nienazwane do ostatnich stron. Mówiąc już o straszeniu… Pojawiające się duchy idealnie kontrastują ze stonowanymi, ponurymi, szaro-burymi wnętrzami. Kolorystyka została dobrze dobrana, więc tak naprawdę nie mam na co narzekać, gdy mowa o warstwie wizualnej tej pozycji. Napomknę jeszcze o dodatkach – tym razem notek związanych z fabułą jest niewiele, za to przedstawiono szczegółowe szkice niektórych bohaterów, które wypadają tak dobrze, jak rysunki w samej opowieści.
Po „Helenę” można sięgnąć bez znajomości pozostałych zeszytów serii. Jeśli kogoś niekoniecznie interesuje czytanie ponad dziesięciu części głównej opowieści – wybranie akurat tego zeszytu może być bardzo dobrą decyzją. Z mojej perspektywy (aktualnie przeczytane 7 zeszytów) jest ona jedną z najlepszych części „Wydziału 7.”. Nie wiem, czy nie podoba mi się nawet bardziej od „Larinae”, jednak prawdopodobnie tak jest, gdyż dostrzegam tu zdecydowanie mniej niedociągnięć czy uwag z kategorii „czy nie byłoby lepiej, gdyby…”. W ostatecznym rozrachunku „Helena” zyskuje ode mnie zatrważającą ocenę 9/10 – a tak wysoka nota to chyba najlepsza możliwa rekomendacja.
Byliście kiedyś na zamku Czocha? Mi udało się do niego wrócić za sprawą opowieści zawartej w pierwszym zeszycie specjalnym serii „Wydział 7.”. Scenariusz „Heleny” napisany został przez Tomasza Kontnego, za rysunki odpowiadał Arkadiusz Klimek, a za kolor – Grzegorz Pawlak. Jaką historię można jednak poznać na łamach tego komiksu?
Kilka lat przed powstaniem PRL-owskiego...
2023-12
Za oknem wciąż zimno, więc nieustannie wzdycham za cieplejszymi miesiącami. W pogodzeniu się z tą wielką tęsknotą z pewnością nie pomogli mi „Letnicy”… Szósty zeszyt „Wydziału 7.” osadzony został nad pięknym jeziorem, słoneczko świeci, ptaszki śpiewają, a ja żałuję, że mnie tam nie ma. Scenariusz komiksu napisany został przez Tomasza Kontnego, rysunki wykonał Krzysztof Owedyk, który razem z Robertem Adlerem odpowiadał również za kolor. Jakie tym razem przygody czekają dobrze już znanych bohaterów?
Wydział 7. został skutecznie rozwiązany i wymazany z kart historii. Nie przeszkadza to jednak w poszukiwaniu kolejnych tajemnic. Filip Dobrowolski, Bogumiła Fiszer oraz Jakub Lange spotykają się ponownie… Pod osłoną letnich wakacji wybierają się nad Jezioro Długie w Węsiorach. Stanowi to jednak wyłącznie przykrywkę – w rzeczywistości planują zbadać nieliczne tropy odnalezione w teczce Szymona Wilka. Tajemnica, jaką skrywa mężczyzna, wydaje się być niezwykle niepokojąca. W tym samym czasie w okolicy dzieją się dziwne rzeczy – córka Filipa oraz siostrzenica Bogumiły znikają. Poszukiwania muszą być dynamiczne: w tym jeziorze już kiedyś utonęła grupa dzieci. Okoliczności ich śmierci nie należały do zwyczajnych.
Opowieść nabiera tempa, pojawiają się nowe, intrygujące wątki. Niezwykłe wydarzenia z poprzednich zeszytów powoli zaczynają łączyć się ze sobą. O ile sam aspekt paranormalny nie dominuje zanadto w tej części, o tyle motyw śledztwa w sprawie Wilka to ciekawa odskocznia od dotychczasowych przygód. Czymś, co szczególnie muszę wyróżnić w tej opowieści, jest wręcz hiperrealistyczne przedstawienie postaci wędkarza. Mąż Fiszer to niemal istne ucieleśnienie wojownika trzciny, który bawi i uczy – może i ma mało linii dialogowych, jednak jak zapada przy tym w pamięć! Mówiąc o dialogach – prowadzone są one naprawdę sprawnie, nadają rytm całej opowieści, nawet jeśli nie należy ona do najdłuższych.
Od strony czysto rysunkowej przyznam, że czuję się odrobinę… dziwnie. Jest tu bardzo jasno, sielsko, żywo – z jednej strony to odświeżające po tak ponurych zeszytach, jednak taka gama kolorów wypada mimo wszystko nietypowo. Zdecydowanie lepiej odnajdywałam się w scenach nocnych, gdy las stawał się mroczny i nieprzenikniony. Same plansze wypadają atrakcyjnie i nie mam do nich szczególnych zastrzeżeń – są miłe dla oka, a leśne licha wyglądają dość ciekawie. Odniosłam przy tym jednak wrażenie, że postać Ewy (córki majora Dobrowolskiego) wygląda tutaj niemal zupełnie inaczej niż w „Dobranocce”… Najbardziej jednak podoba mi się sama okładka, która, szczerze powiedziawszy, przeraża chyba najbardziej w tym zeszycie. Z udanych nowości: po wewnętrznej stronie okładki od tej części pojawiły się miniaturowe portrety bohaterów, którzy wystąpią w opowieści. Dodatki stanowią głównie prezentację szkiców wcześniejszych etapów pracy, jednak pojawiły się też drobne dokumenty związane z działalnością nieoficjalnego już „Wydziału 7.”.
„Letnicy” stanowią udany komiks, chociaż w pewnych aspektach nie zachwycają tak, jak niektóre poprzednie w tej serii. Mimo wszystko wprowadzenie większej tajemnicy wypadło dobrze, historia nadal ciekawi, a ja nie odczuwam niechęci przed sięgnięciem po kolejne zeszyty. Szósta część opowieści otrzymuje ode mnie ocenę 7/10.
Za oknem wciąż zimno, więc nieustannie wzdycham za cieplejszymi miesiącami. W pogodzeniu się z tą wielką tęsknotą z pewnością nie pomogli mi „Letnicy”… Szósty zeszyt „Wydziału 7.” osadzony został nad pięknym jeziorem, słoneczko świeci, ptaszki śpiewają, a ja żałuję, że mnie tam nie ma. Scenariusz komiksu napisany został przez Tomasza Kontnego, rysunki wykonał Krzysztof...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12
Spodziewałam się wielu rzeczy, gdy sięgałam po „Kruka” spod ręki Jamesa O’Barra. Wartkiej opowieści pełnej akcji, zemsty i okrutnej sprawiedliwości, tragicznej historii o bólu i stracie… Nie oczekiwałam jednak niemal trzystustronicowego listu miłosnego w formie komiksu. Pozycja ta po raz pierwszy wydana została w 1989 roku, jednak w moje ręce trafiło drugie wydanie specjalne, rozszerzone, które w 2022 ukazało się nakładem wydawnictwa Planeta Komiksów.
Pewnej zimnej październikowej nocy na poboczu drogi ginie kobieta i mężczyzna. Stojących za tym gangsterów nie spotyka żadna kara. Zmarłego Erica nawiedza kruk, który jest jego przewodnikiem w zaświatach, czuwa nad nim, pomagając mu na drodze do pomszczenia ukochanej. Krwawa vendetta przybiera na sile, przestępcy nigdzie nie są bezpieczni, ulice zalewa pożoga stale zmywana przez wieczny deszcz. Wspomnienia jednak nie dają o sobie zapomnieć, a ból straty wcale nie maleje w miarę osiągania kolejnych celów wędrówki. Czy zemsta naprawdę może ukoić duszę targaną płonącym gniewem i nieprzeniknioną samotnością?
Opowieść diametralnie różni się od tej znanej z głośnej ekranizacji z Brandonem Lee w roli głównej. Jest tu zdecydowanie brutalniej, a zarazem brutalizm ten nie epatuje z kolejnych obrazów, za to kryje się w bardzo sugestywnych dialogach. Niektóre z nich potrafiły zmrozić mi krew w żyłach, choć na samych planszach nic wielkiego się nie działo. Bardzo poruszające są też wspomnienia z przeszłości Erica, te dotyczące jego związku z Shelly, a także marzeń utraconych przez jedną feralną noc. Dzięki tym migawkom sprzed lat zdecydowanie łatwiej zrozumieć stan emocjonalny głównego bohatera. Mówiąc już o uczuciach – wylewają się one z kolejnych stronic, a każde z nich ma szczególne znaczenie. Wiele tu niemal niezrozumiałych dialogów, szaleństwa, rozpaczy przemawiającej z każdego atomu ciała tragicznej postaci mściciela. Tego komiksu się nie czyta, go się po prostu czuje.
Od strony rysunkowej mówić tu można niemalże o arcydziele. Poszczególne plansze powstawały jeszcze w epoce przedcyfrowej, w całości technikami ręcznymi, łącznie z liternictwem. Ponad dwieście stron spod ręki jednego artysty, stanowiące niezwykłe mangum opus jego kariery. Gotyk, groza, wszystko to, co najpiękniejsze zamknięte we wspaniałym komiksie. Całość jest czarno-biała i wykorzystuje rozmaite style, które idealnie wpasowują się w konkretne fragmenty dzieła. Jest dynamika, są sprawnie skonstruowane kadry, wyróżniające się wizualnie postaci. Z przyjemnością ogląda się kolejne etapy podróży tak ziemskiej, jak tej we wspomnieniach czy zaświatach. Ponury klimat pełen żałości fenomenalnie dopełnia całą historię, a nieuchwytne widmo rozpaczy przeplatanej tęsknotą wybrzmiewa głośno z kart całej opowieści.
„Kruk” Jamesa O’Barra to fenomenalna pozycja, po którą naprawdę warto sięgnąć. Choć chciałabym rzec coś innego - nie jest to jednak historia dla wszystkich. Karty tego komiksu to rozlane łzy zamienione w tusz, z kolei emocje wybrzmiewają tym mocniej, im bardziej są one znane samemu czytelnikowi. Tak, jak można nie rozumieć języka mandaryńskiego, tak można nie znać języka rozpaczy, tęsknoty i samotności, a to właśnie takim językiem przemawia autor. Przypadnie on jednak z pewnością do gustu wszystkim fanom gotyckich powieści grozy, dla których romantyzm nie jest jeszcze przeżytkiem, a losy Wertera nie stanowią obiektu kpin. W przypadku innych czytelników nie jestem już w stanie wystawić takiej gwarancji zadowolenia. Z mojej strony „Kruk” zyskuje ocenę 10/10, naprawdę warto było zatracić się w tym wszystkim na kilka wspaniałych godzin, a z pewnością jeszcze nie raz wrócę do tego przejmującego świata.
Spodziewałam się wielu rzeczy, gdy sięgałam po „Kruka” spod ręki Jamesa O’Barra. Wartkiej opowieści pełnej akcji, zemsty i okrutnej sprawiedliwości, tragicznej historii o bólu i stracie… Nie oczekiwałam jednak niemal trzystustronicowego listu miłosnego w formie komiksu. Pozycja ta po raz pierwszy wydana została w 1989 roku, jednak w moje ręce trafiło drugie wydanie...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12
Miejskie legendy są często intrygującymi opowieściami. Mogą przy tym stanowić wspaniałą inspirację dla kreowania zupełnie nowych. Do słynnych historii tego typu z czasów PRL-u należy niewątpliwie Czarna Wołga. Nic więc dziwnego, że motyw ten musiał w końcu zostać wykorzystany także w „Wydziale 7.”. Scenariusz „Pościgu na E81” napisany został przez Tomasza Kontnego, a rysunki stworzył Grzegorz Kaczmarczyk.
Gdy rozwiązany został Wydział 7., Szymon Wilk został oddelegowany do lublińskiego patrolu drogówki. Monotonna praca nie stanowi szczególnej przygody w porównaniu do polowania na duchy i potwory… Szczęśliwie w życiu mężczyzny pojawiła się kobieta, z którą wdał się w romantyczną relację. Sielanka nie trwa jednak długo, gdy świat paranormalny ponownie daje o sobie znać. W mieście znikają dzieciaki, dorośli szeptają między sobą o Czarnej Wołdze, a tajemnicza dziewczynka zostaje przyłapana na kradzieży. Czym tak naprawdę jest nietypowy pojazd karmiony kociętami i ludźmi?
Opowieść, choć prosta, to skutecznie intryguje. Samochód-morderca wypada świetnie, a zagubiona dziewczynka jednocześnie zasmuca i przeraża. Wątki bezpośrednio dotyczące Szymona Wilka prowadzone są ciekawie – przy czym zakończenie ma iście druzgocące brzmienie, które skutecznie zachęca do prędkiego zapoznania się z dalszą historią. Pod kątem grozowym jest naprawdę strasznie: przynajmniej z mojej perspektywy to jeden z mroczniejszych zeszytów, co zdecydowanie stanowi wielką zaletę. Dialogi prowadzone są naprawdę dobrze, bohaterowie skutecznie rozbudowani – narracyjnie utrzymano dzięki temu dość wysoki poziom.
Bardzo odpowiadał mi styl rysunków. Są szczegółowe, rozbudowane, a dynamika pościgu prezentuje się niezwykle udanie. Kolorystycznie jest szaro i ponuro, co wprowadza klimat PRL-owskiego miasta. Jednak to nie lokacje pełne betonu przerażają. Prawdziwy horror zaczyna się dopiero we wnętrzu Czarnej Wołgi. Środek samochodu jest jednym ze straszniejszych miejsc w całej serii, a wykorzystany design naprawdę robi wrażenie. Wygląda tak, jakby miało nie być z niego żadnej ucieczki i przypadkowy posiłek może wyłącznie pogodzić się z własnym losem, gdy przypadkiem trafi do trzewi blaszanej maszyny.
Siódmy zeszyt wypada odrobinę ciekawiej od poprzedniego, a z pewnością lepiej korzysta z elementów grozy. „Pościg na E81” stanowi udaną rozrywkę, która skutecznie umila wieczór. Niewątpliwie ciekawi mnie, co dalej wyniknie w związku z tak intrygującym zakończeniem. Z mojej strony część ta zyskuje ocenę 8/10.
Miejskie legendy są często intrygującymi opowieściami. Mogą przy tym stanowić wspaniałą inspirację dla kreowania zupełnie nowych. Do słynnych historii tego typu z czasów PRL-u należy niewątpliwie Czarna Wołga. Nic więc dziwnego, że motyw ten musiał w końcu zostać wykorzystany także w „Wydziale 7.”. Scenariusz „Pościgu na E81” napisany został przez Tomasza Kontnego, a...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01
Pod koniec „Martwej wody” naprawdę intrygowały mnie dalsze losy „jedynych ocalałych” z epidemii zombie. Bardzo ucieszył mnie powrót do tego wątku w ósmym zeszycie serii pod tytułem „Kły i Pazury” – nawet jeśli przygnębił mnie on bardziej niż mogłam przypuszczać. Scenariusz napisany został przez Tomasza Kontnego, a w charakterze autora rysunków ponownie można podziwiać Krzysztofa Budziejewskiego, którego styl na tym etapie przygody z „Wydziałem 7.” można kojarzyć z „Larinae”.
ZSRR wysłało w kosmos dwa psy. Doktor Fiszer zastanawia się nad tym, co zrobić z uratowaną w „Martwej Wodzie” Zuzą, która nie jest w stanie wrócić do normalności. W końcu wydziałowe pomieszczenia pełne osobliwości muszą zostać oczyszczone… a dziewczynka nie potrafi funkcjonować bez cudzej pomocy. W środku nocy do ziemi zbliża się kapsuła satelity z psimi kosmonautami. Rozbija się na terenach Kampinoskiego Parku Narodowego i musi zostać zabezpieczona. Nie może mieć to miejsca bez udziału Bogumiły Fiszer. Kupa złomu jedzie do Moskwy, z kolei biedne zwierzęta trafiają do gabinetu lekarki, gdy nikogo z radzieckich władz nie interesuje ich los. Jednak… psy wcale nie są normalne. Z kosmosu coś wróciło razem z nimi i nie ma przyjaznych ludziom zamiarów.
Opowieść, choć prosta, tak mrozi krew w żyłach z wielu powodów. Dostrzec można tu z pewnością pewną analogię do kultowego filmu „Coś” spod ręki Johna Carpentera, lecz mi potwór z tej części bardziej przypominał o zupełnie prawdziwym /Ophiocordyceps unilateralis/ (przy czym fakt jego istnienia przeraża bardziej niż jakakolwiek grozowa interpretacja). Sam kosmiczny wyścig i zacieranie niepowodzeń również stanowi pewien udany motyw, który spaja tę historię. Tym, co jednak najbardziej porusza, jest postać Fiszer, jej rozważania, więź stworzona z niezwykłą dziewczynką. Wszystkie te elementy składowe sprawiają, że zakończenie wywiera na czytelniku jeszcze większy efekt, nie pozostawiając go obojętnym.
Styl rysunków niemal wcale nie odbiega od tego, który można było zobaczyć w „Larinae”. Nie każdemu będzie on odpowiadał – mi jednak naprawdę przypada do gustu swą nietypowością. Jest tutaj szaro, ponuro, wszystko dzieje się w pomieszczeniach, w których po prostu odczuwa się ciasnotę, gdy akcja nabiera tempa. Fiszer zajmuje się tym, co robi najlepiej, a podczas odkrywania sekretów z kosmosu czuć narastające napięcie. Elementy grozy przerażają tak, jak powinny i z pewnością nie należą do przyjemnych. Końcowe dodatki wypadają udanie, stanowią pewnego rodzaju domknięcie niektórych kwestii. W przypadku tego zeszytu bardzo atrakcyjnie wypada również okładka specjalna, której autorem jest Robert Adler – rysownik ten pracował wcześniej przy wydziałowej „Martwej Wodzie”.
„Kły i Pazury” stanowią kolejną udaną kontynuację serii. Wątki z poprzednich części wracają, wyjaśniają się – nic nie zostaje zapomniane. Całe uniwersum powoli składa się w jedną całość, co naprawdę cieszy. Ode mnie ósma odsłona „Wydziału 7.” zyskuje zasłużone 8/10.
Pod koniec „Martwej wody” naprawdę intrygowały mnie dalsze losy „jedynych ocalałych” z epidemii zombie. Bardzo ucieszył mnie powrót do tego wątku w ósmym zeszycie serii pod tytułem „Kły i Pazury” – nawet jeśli przygnębił mnie on bardziej niż mogłam przypuszczać. Scenariusz napisany został przez Tomasza Kontnego, a w charakterze autora rysunków ponownie można podziwiać...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01
Szybciej niż się tego spodziewałam, trafiła do mnie kolejna z powieści Stephena Kinga. Tym razem miałam okazję zmierzyć się z wydanym w 2018 roku „Uniesieniem”. Mistrz grozy po raz kolejny zabiera czytelnika w podróż do Castle Rock.
Scott spostrzega, że zaczyna tracić na wadze… Nie zmniejszając przy tym swoich rozmiarów. Niezależnie czy założy kurtkę, chwyci w ręce hantle, nasypie drobniaków do kieszeni – waga wciąż wskazuję tę samą wartość. Stopniowo zauważa również, że nastroje w mieście są zupełnie inne niż do tej pory przypuszczał, a jego urokliwe sąsiadki mają naprawdę duże problemy. Zakopanie topora wojennego po sporze o ich psy nie należy jednak do najłatwiejszych i będzie wymagało wysiłku. Dzień Zero nieubłaganie się zbliża – czy mężczyzna zdoła pozałatwiać swoje sprawy, nim przestanie zupełnie ważyć?
Opowieść wypada zadziwiająco prosto, więcej tu wątków obyczajowych niż jakkolwiek grozowych. To, co dzieje się z ciałem Scotta niepokoi, jednak nie wpasowuje się w standardowy horror, znany z innych powieści autora. Przyjemnie obserwuje się jego kolejne poczynania, walkę o dobre imię lesbijek prowadzących lokalną restaurację – mimo tego odnoszę wrażenie, że całej historii po prostu brakuje głębi. Postaci są dość jednowymiarowe, ich losy nie są aż tak przejmujące, jak by się chciało… Zakończenie choć prezentuje intrygujące rozwiązanie, tak nie satysfakcjonuje w żadnym stopniu. Całość sprawdza się wyłącznie jako krótka obyczajówka, nie siląca się nawet na wyjaśnienie wątków nadnaturalnych.
Stylistycznie jest… nudno. Nic nie zachwyca, nic nie ciekawi. Martwi to tym bardziej, że historia ta zajmuje niecałe 200 stron. Marginesy są duże, pojawiają się ilustracje, rozdziały są króciutkie, raptem kilkustronicowe. Pod adresem „Uniesienia” kieruję więc te same zarzuty, co w przypadku „Pudełka z guzikami Gwendy”: duży format w twardej oprawie usiłuje nieudolnie ukryć niedobór treści. Pozycję tę da się przeczytać w jeden wieczór i zdecydowanie bliżej jej do odrobinę dłuższego opowiadania niż prawdziwej powieści.
Szczerze powiedziawszy, czuję się rozczarowana „Uniesieniem”. Sama opowieść nie jest zła, jednak dobra tym bardziej nie jest. Lekko przynudza, męczy, nie należy to historii jakkolwiek ambitnych, a właśnie raczej zupełnie płaskich. Osobiście bym odradzała – autor ma zdecydowanie lepsze powieści na koncie, a na tę po prostu szkoda czasu. W ostatecznym rozrachunku przyznaję jej ocenę 5/10.
Szybciej niż się tego spodziewałam, trafiła do mnie kolejna z powieści Stephena Kinga. Tym razem miałam okazję zmierzyć się z wydanym w 2018 roku „Uniesieniem”. Mistrz grozy po raz kolejny zabiera czytelnika w podróż do Castle Rock.
Scott spostrzega, że zaczyna tracić na wadze… Nie zmniejszając przy tym swoich rozmiarów. Niezależnie czy założy kurtkę, chwyci w ręce hantle,...
Czy dziecięce marzenia mogą być wykorzystane do czynienia zła? Zagadnienia te poruszone zostają w powieści mistrza grozy (występującego tu pod znanym już pseudonimem Richard Bachman) – „Regulatorzy”. Książka ta wydana została w 1996, nie bez przypadku w tym samym roku co „Desperacja”, gdyż obie te historie mają wiele elementów wspólnych. Są niejako tą samą historią rozgrywającą się w dwóch alternatywnych światach: tym znanym z innych dzieł Stephena Kinga oraz tym charakterystycznym dla Richarda Bachmana. Warto je więc czytać jednocześnie bądź bezpośrednio po sobie – ja tego nie wiedziałam i żałuję, więc to chyba mimo wszystko dobra rada.
Cała opowieść rozgrywa się na ulicy Topolowej miasteczka Wenthworth w stanie Ohio, a trwa ledwie kilka godzin podczas słonecznego dnia 15 lipca 1996 roku. Brzmi zadziwiająco zwyczajnie? Nic bardziej mylnego – w tym krótkim czasie rozgrywa się niebywały dramat w scenerii odciętej od świata, całkowicie odrealnionej, a trup ściele się gęsto. Pradawny demon Tak wydostał się z okolic Desperacji i zamieszkał w ciele kilkuletniego, cierpiącego na autyzm Setha. Ucieleśnienie zła wykorzystując pragnienia chłopca, zamienia życie jego rodziny w koszmar, a jednocześnie gromadzi moc – by sterroryzować całą okolicę. Na ulicę wyjeżdżają Wozy Mocy wprost z ekranu telewizyjnego serialu dla dzieci MotoGliny 2200 w towarzystwie bohaterów westernowej produkcji Regulatorzy. Wkrótce Topolowa zamienia się w dziki zachód i cała okolica ulega całkowitej przemianie – nic nie pozostaje na swoim miejscu.
Mimo tej bajkowej scenerii opowieść nie porywa tak, jak powinna. Naprawdę ciekawe są zmiany krajobrazu, niekiedy bohaterowie stwierdzają, że wyglądają one tak, jakby narysowało je dziecko – pojawiają się więc pokraczne sępy, odrealnione kaktusy czy pociski, które w rzeczywistości nigdy nie mogłyby zostać użyte. Samych postaci jest tu jednak zdecydowanie zbyt wiele i niezwykle łatwo można się pogubić w tym, o kim tak właściwie jest mowa. Realnie wyróżnia się ledwo kilkoro bohaterów, do których rzeczywiście można się przywiązać – pozostali stanowią wyłącznie kreacje z kartonu. Fabuła standardowo już dla Kinga rozwleczona jest do niebotycznej objętości czterystu stron, choć spokojnie mogłaby się zamknąć jako maksymalnie stustronicowe opowiadanie. Nie dzieje się tu wiele, opisy się dłużą, dialogi nie są jakieś porywające. W rzeczywistości jedyne ciekawe wątki to te, które rozgrywały się w domostwie Audrey Wyler i jej bratanka Setha – spotkania z Takiem potrafiły naprawdę sprawić przerażające wrażenie. Dzięki nim dało się też bezbłędnie zrozumieć, czemu wspomniana ciotka uznaje, że „czasem diabeł, którego już znasz, jest lepszy niż ten nieznany”.
Największą zaletą powieści „Regulatorzy” (oprócz tego, że mimo wszystko udało mi się dotrzeć do jej końca) są wstawki między rozdziałami. Można w nich znaleźć wszystko: artykuły, pocztówki, listy, scenariusze, dzienniki, rysunki – niczym w jakimś prawdziwym policyjnym archiwum. Zupełnie szczerze: materiały te były ciekawsze niż sama powieść i zdecydowanie lepiej się je czytało – zawierały tylko to, co rzeczywiście było jakkolwiek istotne. Wnosiły one powiew świeżości po kolejnym dłużącym się rozdziale, więc naprawdę wielka szkoda, że cała książka nie została stworzona w podobnym stylu. Dość negatywnie oceniam też ostateczne starcie z antagonistą, jego słabość jest po prostu… tak głupia, że żałuję czytania na jej temat. Na plus zasługuje jednak samo zakończenie (już po całej właściwej historii, w ramach „międzyrozdziałowego” listu – może stąd bardziej mi się ono podobało), co jest jednak zaskakujące, bo w twórczości Stephena Kinga dość często trafiałam na niesatysfakcjonujące końcówki.
„Regulatorzy” to przykład całkiem niezłego pomysłu (rzecz jasna w żaden sposób nie aspirującego do poziomu „Zielonej Mili”, „Lśnienia” czy Bachmanowskiego „Uciekiniera”), który został po prostu źle wykorzystany. Z pewnością mój odbiór byłby inny, gdyby opowieść ta trafiła do zbioru opowiadań i nie zostałabym zanudzona topornym stylem sztucznie wydłużonych opisów. Horror ten to raczej pozycja dla fanów autora – z pewnością nie stanowi dobrego wyboru dla osób nieznających innych powieście Stephena Kinga, bo może wyłącznie zniechęcić. Ode mnie wyłącznie 5/10 – wrócę do tej książki co najwyżej wtedy, gdy uznam za stosowne przeczytać ponownie „Desperację” i będę chciała poszukać podobieństw między tymi powieściami. Odnoszę jednak wrażenie, że nie stanie się to zbyt szybko.
Czy dziecięce marzenia mogą być wykorzystane do czynienia zła? Zagadnienia te poruszone zostają w powieści mistrza grozy (występującego tu pod znanym już pseudonimem Richard Bachman) – „Regulatorzy”. Książka ta wydana została w 1996, nie bez przypadku w tym samym roku co „Desperacja”, gdyż obie te historie mają wiele elementów wspólnych. Są niejako tą samą historią...
więcej Pokaż mimo to