Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Są takie książki, o których mówi się, że są stereotypowe. Ot, takie tam obyczajówki. Nic nie wnoszą, co najwyżej dostarczą trochę rozrywki. Jednak, czy aby na pewno wszystkie powieści z gatunku literatury obyczajowej są takie same? Ostatnio miałam okazję przeczytać nową powieść pani Joanny Tekieli. To moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki i przyznam już na dzień dobry, że...całkiem udane.

Nina jest kobietą po przejściach, która walczy z demonami przeszłości. Pewnego dnia postanawia postawić wszystko na jedną kartę. Jak mówi przysłowie “rzuca wszystko i wyjeżdża w Bieszczady”. Przypadek sprawia, że trafia do Dębowego Uroczyska. Kobieta nie jest przesądna, ale tym razem postanawia sprawdzić, dlaczego los pokierował ją akurat w to miejsce. Zaprzyjaźnia się z właścicielami pensjonatu i jednym z gości. Okazuje się, że każde z nich boryka się z pewnymi problemami. Czy będą w stanie wzajemnie sobie pomóc? Czy Nina wreszcie otworzy się przed światem i odkryje prawdę o sobie?

„Dębowe Uroczysko” to jedna z tych powieści, które wciągają od pierwszej strony. Napisana lekko, przyjemnie, bez zbędnych opisów. Autorka prowadzi nas przez fabułę co chwila odkrywając nowe tajemnice związane z bohaterami, zwłaszcza związane z główną bohaterką. Nina to postać kobieca, o której dawno nie czytałam. Pod przysłowiową skorupą i silną kobietą, kryje się wyjątkowo wrażliwa osobowość. Można powiedzieć, że od najmłodszych lat los nie obchodzi się lekko z Niną. Dorosłe życie z kolei związało się z ogromną traumą. To, w jaki sposób radzi sobie kobieta, może być inspiracją dla wszystkich, którzy borykają się ze stratą, z utraconym dzieciństwem, z wieloletnim żalem.

Nasuwa się zatem myśl, że „Dębowe Uroczysko” to nie typowa powieść obyczajowa, ale coś więcej. Autorka ukazuje motyw straty, bólu, żalu, nieprzepracowanych tematów. Wskazuje też na ważny problem, jakim jest spełnianie własnych marzeń kosztem dziecka, którego pragnienia daleko odbiegają od pragnień rodziców. A skoro o dzieciach mowa, pojawia się tutaj również próba walki z niepłodnością. O tym, co przeżywa para w takiej sytuacji, o emocjach, relacjach i niepoddawaniu się. Poza tym dzięki spotkaniom bohaterów uświadamiamy sobie, że każdy z nas ma problemy, z którymi się boryka. Nikt z nas nie ma w pełni czystej, szczęśliwej karty.

„Dębowe Uroczysko” to powieść, którą polecam nie tylko paniom, choć pewnie one chętniej po nią sięgną. To idealna książka na wiosenny dzień. W zasadzie można ją na spokojnie przeczytać w jeden wieczór czy popołudnie. Momentami smutna, łapiąca za serce, ale przede wszystkim pełna nadziei. To taka powieść, po którą warto sięgnąć w trudniejszym czasie, żeby pomogła nabrać sił.

Współpraca recenzencka z wydawnictwem Filia

Są takie książki, o których mówi się, że są stereotypowe. Ot, takie tam obyczajówki. Nic nie wnoszą, co najwyżej dostarczą trochę rozrywki. Jednak, czy aby na pewno wszystkie powieści z gatunku literatury obyczajowej są takie same? Ostatnio miałam okazję przeczytać nową powieść pani Joanny Tekieli. To moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki i przyznam już na dzień...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Po, przyznaję, średnim spotkaniem z “Oczami lęku” Adriana Bednarka, dałam szansę jego najnowszej powieści, czyli “Stella. Narodziny psychopatki”. Byłam bardzo ciekawa, czy autor tym razem będzie w stanie mnie czymś zaskoczyć, a może pojawi się schemat znany mi z serii o Kubie Sobańskim. Czy ta książka spełniła moje oczekiwania?

Stella Skalska jako nastolatka zostaje zmuszona do prostytucji. Wszystko za sprawą wujka, który przejął nad nią opiekę po nieszczęśliwym zdarzeniu, w którym brali udział jej rodzice. Dziewczyna przystosowuje się do tych niecodziennych okoliczności wierząc, że inwestycja za jakiś czas się zwróci, a ona będzie mogła żyć normalnie. Pewnego dnia dochodzi do wypadku, który zmieni życie Stelli. Ale czy w dobrą stronę? Dziewczyna poznaje klienta, który okazuje się mieć wyjątkowe wymagania. W tym momencie budzą się demony, o których istnieniu nie miała pojęcia. Z przerażeniem postanawia powrócić do swojego rodzinnego miasta i rozliczyć się z przeszłością, co wcale nie będzie takie łatwe...

Adrian Bednarek zmroził mi krew w żyłach tą powieścią. Do tego nie można zapomnieć, że lektorem audiobooka jest fenomenalny Filip Kosior, dzięki któremu historię odbiera się jeszcze ciekawiej, ale mroczniej. W swoim życiu przeczytałam i przesłuchałam mnóstwo thrillerów, ale to, co autor tutaj wymyślił, przechodzi moje najśmielsze oczekiwania. I a propos śmiałości, lepiej nie da się ująć tego, o czym napisał w tej książce. Temat nastoletniej prostytucji, to jedno, ale wynaturzone fantazje, to naprawdę duży kaliber. Najbardziej przeraża jednak to, że takie “zachcianki” mogą mieć nie tyle fikcyjne postacie, co prawdziwi ludzie, których mijamy na co dzień na ulicy. Zdecydowanie w tym momencie muszę zaznaczyć, że jest to książka/audiobook dla czytelników o mocnych nerwach.

Abstrahując od trudnego do przełknięcia głównego tematu tej powieści, jest ona bardzo intrygująca. Po raz kolejny autor pozwala nam zerknąć w zakamarki psychopatycznego umysłu. Skąd biorą się takie mroczne wizje, plan zemsty i dlaczego nie załącza się moralny hamulec? Z jednej strony niepokoi fakt morderczych ciągotów, z drugiej patrzymy na postać, która momentami chce żyć normalnie. Obserwujemy tę wewnętrzną walkę z samym sobą. Chęć osiągnięcia spokoju ducha za wszelką cenę. Nie można też nie zauważyć, jak wielki wpływ na kształtowanie się psychiki młodych ludzi mają rodzice czy opiekunowie. Jak postrzeganie świata, który jest pełen zła, zdrad, cierpienia i niesprawiedliwości oddziałuje na dziecko. Jak wypacza jego system wartości. “Stella. Narodziny psychopatki” jest zatem kolejną powieścią autora, która nie pozostawia nas bez refleksji.

Powieść czy to w formie papierowej, czy audiobooka polecam wszystkim fanom autora. Jest to też idealna pozycja dla miłośników thrillerów, choć raczej będzie zbyt mocna dla bardziej wrażliwych czytelników. To historia bardzo wciągająca i intrygująca, choć niepokoi i przeraża. Dla mnie jedna z lepszych, jakie miałam okazję przesłuchać. Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg.

Współpraca reklamowa z Audioteką

Po, przyznaję, średnim spotkaniem z “Oczami lęku” Adriana Bednarka, dałam szansę jego najnowszej powieści, czyli “Stella. Narodziny psychopatki”. Byłam bardzo ciekawa, czy autor tym razem będzie w stanie mnie czymś zaskoczyć, a może pojawi się schemat znany mi z serii o Kubie Sobańskim. Czy ta książka spełniła moje oczekiwania?

Stella Skalska jako nastolatka zostaje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Koty to zwierzęta, które są szczególnie bliskie mojemu sercu. Z różnych względów. O ich zaletach mogłabym rozprawiać godzinami. O ich wyjątkowym charakterze, nie zawsze przymilnym, również. Z tego też powodu chętnie sięgam po książki, które są poświęcone tym stworzeniom. Jedną z takich książek jest “Domek trzech kotów”, którą otrzymałam w prezencie gwiazdkowym.

To bardzo wzruszająca i ciepła opowieść o życiu ludzi i kotów. Oto przenosimy się na podwórko kamienicy, gdzie pewnego dnia pojawia się kotka z dwojgiem kociąt. Mieszkańcy mimo woli obserwują codzienność zwierzaków. Tymczasem nadchodzi zima i niektórzy obawiają się o los podwórkowych gości. Najbardziej zaangażowana jest pani Irena, która wraz z “kociarzami” walczy o poprawę życia kociaków. Tym bardziej, że musi mierzyć się z niechęcią mieszkańców, dla których zwierzęta są intruzami...

“Domek trzech kotów” nie jest wybitną powieścią niczym spod pióra noblisty. To fakt. Jednak jest to książka, a w zasadzie nowelka, przy której nie sposób się nie wzruszyć. Ukazuje, ile empatii jest w człowieku i jak dzięki takim niespodziewanym kocim gościom, może się jej wydostać na zewnątrz. Ta krótka historia daje też do zrozumienia, że dzieląc się dobrem, jest się automatycznie szczęśliwszym człowiekiem. Widać to po zachowaniu przyjaznych bohaterów w kontraście do tych ustawionych na anty. W tej książeczce zawarta jest także radość życia, jaką niesie za sobą towarzystwo zwierząt.

Niemniej, oprócz pozytywów związanych z obecnością kotów, autor wskazuje, z jakimi problemami borykają się bezdomne futrzaki. Wydawałoby się, że taki podwórkowy, bezpański kot poradzi sobie w każdych warunkach. I owszem, są to bardzo zmyślne i zaradne stworzenia, ale tak jak i my potrzebują ciepła, jedzenia i schronienia, a z tym może być trudno, jeżeli chodzi o życie na wolności. Często takie biedne kotki cierpią po bójkach czy po zachorowaniu i nie ma im kto pomóc. Często ich zaufanie zostaje nadszarpnięte przez złych ludzi, którzy niszczą ich chwilowe schronienie. Mało kto też wie, jak ważna jest kastracja takich bezdomnych zwierząt. Na to również zwraca uwagę autor. Przyznam szczerze, że serce mi pękało w czasie czytania tych mniej przyjemnych, ale jakże prawdziwych, fragmentów.

“Domek trzech kotów” to książka, którą polecam każdemu kociarzowi. To też książka, która warta jest przeczytania przez tych, dla których los bezdomnych zwierząt jest obojętny. Wzruszająca, ale jednocześnie pełna ciepła. O pomocy, o budowaniu zaufania, o miłości do życia. A ja ze swojej strony zachęcam również do odwiedzenia i wsparcia fundacji i schronisk, dzięki którym biedne stworzenia mają szasnę wyzdrowieć i znaleźć kochający dom.

Mojemu sercu są szczególnie bliskie poniższe miejsca, które regularnie wspieram:

Bankotki | Ja Pacze Sercem | Schronisko na Paluchu

Koty to zwierzęta, które są szczególnie bliskie mojemu sercu. Z różnych względów. O ich zaletach mogłabym rozprawiać godzinami. O ich wyjątkowym charakterze, nie zawsze przymilnym, również. Z tego też powodu chętnie sięgam po książki, które są poświęcone tym stworzeniom. Jedną z takich książek jest “Domek trzech kotów”, którą otrzymałam w prezencie gwiazdkowym.

To bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Czy macie książki, do których wracacie po latach? U mnie znajdzie się kilka tytułów, po które sięgnęłam ponownie po jakimś czasie. Jednym z nich jest “Błękitny zamek” Lucy Maud Montgomery, który poznałam ponad 10 lat temu, a który powrócił do mnie w tym pięknym wydaniu od Świata Książki.

Joanna ma 29 lat. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że to bardzo młoda kobieta, jednak w czasach powieści uchodzi już za starą pannę. Do tej pory nie była nawet zakochana. Mieszka z apodyktyczną matką i ciekawską ciotką, które na nic jej nie pozwalają. Nawet na czytanie książek. Chociaż tutaj robią wyjątek i Buba, bo taki ma pseudonim Joanna, może poznawać literaturę przyrodniczą. Tymczasem 29-latka ucieka w sferę marzeń o Błękitnym Zamku – miejscu wspaniałym, w którym może być kim chce i robić, co chce. Pewnego dnia kobieta dowiaduje się, że jest ciężko chora i został jej zaledwie rok życia. Zamiast pogrążyć się w rozpaczy, wiedząc, że nie ma nic do stracenia, buntuje się przeciwko życiu, jakie zna. Od tej pory odkrywa, że świat jest pełen przygód i... miłości.

“Błękitny zamek” ukochałam już wiele lat temu, ale teraz ta powieść zrobiła na mnie jeszcze większe wrażenie. Być może dlatego, że przez te blisko 10 lat wiele się wydarzyło, a ja sama przeciwstawiłam się wielu sytuacjom, podobnie jak główna bohaterka powieści. Ta książka zostanie w moim czytelniczym sercu na zawsze. Jest ponadczasowa i bardzo pouczająca. Bo czy jest coś gorszego od utraty marzeń i zmarnowaniu swojego życia dla widzimisię innych? Czy jest coś gorszego od poświęcania się dla czyjegoś zadowolenia kosztem własnego szczęścia? Nie wydaje mi się.

Dla Joanny impulsem do diametralnej zmiany życia, do buntu przeciw obowiązującym zasadom, jest wiadomość o śmiertelnej chorobie. Jednak dla każdego czytelnika takim impulsem może być przeczytanie tej książki. Ona wiele wyjaśni i zobrazuje. Czasami naprawdę warto chwycić przysłowiowego byka za rogi i zawalczyć o własne ja. W końcu nikt tego życia za nas nie przeżyje. Po przeczytaniu tej powieści pojawiają się refleksje. Co by było, gdyby Joanna nie podjęła takiej decyzji? I automatycznie: co się stanie, jeśli ja nie podejmę takiej decyzji? Siłą rzeczy fabuła “Błękitnego zamku” przekłada się na nasze życie niezależnie od tego, na którym jego etapie jesteśmy.

Skłaniająca do przemyśleń treść to jednak nie wszystko. Ta powieść to też ogrom dobrego humoru. To jedna z tych książek, przy których można uśmiać się do łez. Absurdalne maniery, hipokryzja ówczesnego społeczeństwa, wątpliwe standardy, czy po prostu wyjątkowo szczere i zabawne sytuacje z Joanna w roli głównej to świetny sposób na poprawę nastroju. Nie obywa się również bez zwrotów akcji, a samo zakończenie, cóż... Przekonajcie się sami.

“Błękitny zamek” to powieść, którą uwielbiam i uwielbiać będę. Za jej treść, jej ponadczasowość i humor. Jest książką dla każdego od nastoletnich czytelników, po tych już bardzo doświadczonych. Cudowna, jedyna w swoim rodzaju, wzruszająca, a jednocześnie rozbawiająca do łez. Skłaniająca do refleksji nad swoim życiem. Alarmująca, że owe życie nie trwa wiecznie, dlatego warto je przeżyć po swojemu. Ogromnie polecam.

Czy macie książki, do których wracacie po latach? U mnie znajdzie się kilka tytułów, po które sięgnęłam ponownie po jakimś czasie. Jednym z nich jest “Błękitny zamek” Lucy Maud Montgomery, który poznałam ponad 10 lat temu, a który powrócił do mnie w tym pięknym wydaniu od Świata Książki.

Joanna ma 29 lat. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że to bardzo młoda kobieta, jednak w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Kto mnie obserwuje w książkowych mediach społecznościowych, ten wie, że bardzo lubię od czasu do czasu sięgać po horrory. Zawsze tak samo fascynuje mnie to, że autorzy gatunku potrafią wywołać dreszcz strachu za pomocą słowa. Że tak bardzo potrafią wpływać na wyobraźnię bez używania obrazu. Z chęcią zatem zabrałam się za lekturę “Pustych mogił” Dominika Łuszczyńskiego. Czy ta opowieść rzeczywiście straszy?

Weronika Sobczak jest poczytną pisarką. Właśnie osiąga szczyt swojej kariery. Postanawia przeprowadzić się do Siedlan - maleńkiej wsi we wschodniej Polsce. Kobieta ma nadzieję, że w nowym, wymarzonym domu odpocznie od dotychczasowych spraw i w spokoju będzie oczekiwać narodzin swojego pierwszego dziecka. Nie wie jednak, że ucieczką do małej wioski skazała siebie na prawdziwy koszmar...

I oto moi drodzy pojawia się historia mrożąca krew w żyłach. Już sam początek zwiastuje, że nie będzie to lekka lektura, a autor nie będzie szczędził nam drastycznych opisów. Jest niepokojąco, strasznie i ma się wrażenie, że z tej historii nie da się wyjść bezpiecznie. Od pierwszych stron wiadomo, że mamy do czynienia z małą, zamkniętą społecznością Siedlan, która ma własne zasady i przekonania. Oczywiście, na tle religijnym. Tutaj nie bierze się jeńców. Tutaj jest wóz albo przewóz. Tutaj Słowo Boże gra pierwsze skrzypce, choć jeżeli chodzi o miłość do bliźniego, to już nie do końca. Do tego dochodzi opowieść o dawnych przybyszach, którzy zdają się nie być zwykłymi chorymi na trąd.

W tym wszystkim nagle pojawia się nowoczesna kobieta. W dodatku kobieta, która spodziewa się nieślubnego dziecka, a sama jest raczej na bakier z wiarą. Tym samym staje się obiektem niepożądanym wśród mieszkańców wsi i choć wszystkie znaki wskazują, że powinna opuścić to miejsce dla własnego dobra, ona postanawia zostać. Towarzyszy jej Adrian, w którym kobieta pokłada nadzieje na wspólną przyszłość. Nie wie jednak, że przeszłość ma inne plany...

Ta powieść to genialne ukazanie mentalności małej, zindoktrynowanej społeczności, która zdaje się postrzegać wszystko białe lub czarne. Społeczności, którą można manipulować niczym marionetką. Ciemnoty gotowej dokonać najgorszego, skoro tak nakazuje siła wyższa. I kiedy czytelnik już wie, że tutaj nie ma sensu dyskutować, wracają demony przeszłości. Z jednej strony klątwa, z drugiej karma, która chce dosięgnąć główną bohaterkę...

“Puste mogiły” to opowieść dusząca, mroczna, z lepkim i ciężkim klimatem. Autor nie szczędzi opisów okrucieństwa zarówno fizycznego jak i psychicznego. To historia, która na swój sposób przeraża, chociaż nie w klasycznym tego słowa znaczeniu, a raczej w kontekście próby przetrwania. Za to zakończenie... to jest dopiero mrożący krew w żyłach kawałek. Polecam miłośnikom gatunku.

Kto mnie obserwuje w książkowych mediach społecznościowych, ten wie, że bardzo lubię od czasu do czasu sięgać po horrory. Zawsze tak samo fascynuje mnie to, że autorzy gatunku potrafią wywołać dreszcz strachu za pomocą słowa. Że tak bardzo potrafią wpływać na wyobraźnię bez używania obrazu. Z chęcią zatem zabrałam się za lekturę “Pustych mogił” Dominika Łuszczyńskiego. Czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

O tym, że kocham koty, wiecie. Że kocham książki? To również. A co, jeżeli Wam powiem, że jest książka idealna dla kociarzy i książkoholików w jednym? Jest nią właśnie “O kocie, który ratował książki” Sosuke Natsukawy. Czytałam wiele pochlebnych opinii na jej temat, a czy mi spodobała się równie mocno?

Jeśli książki z duszą, to tylko w Antykwariacie Natsuki. To wyjątkowe miejsce, choć nie jest tak popularne jak nowoczesne księgarnie. Właściciel antykwariatu umiera, a miejsce dziedziczy jego wnuk - Rintarō. Chłopak jest nieśmiały i nie bardzo wie, jak ma sobie poradzić z prowadzeniem działalności. Pewnego dnia pośród półek uginających się od nadmiaru książek, zauważa kota. Już sama jego obecność jest dziwna, a co dopiero fakt, że to kot, który mówi. Okazuje się, że Rintarō musi mu pomóc w uratowaniu książek. Rozpoczyna się niebezpieczna, a zarazem bardzo pouczająca podróż wśród labiryntów, na końcu których czekają ważne zadania do wykonania...

To jedna z tych książek, które otulają, a jednocześnie dają do myślenia. Choć misje, jakie ma wykonać główny bohater, zakrawają o świat fantastyczny, sprowadzają się tak naprawdę do zadania sobie bardzo realnych pytań. Na czym polega siła miłości? Co jest w życiu tak naprawdę ważne? Czym jest szczęście? Jak odnaleźć sens i radość życia? Dlaczego w życiu nie warto być samotnym? Na te pytania Rintarō odpowiada sobie w dużej mierze sam, realizując misje powierzone mu przez rudego kota. A to wszystko na kanwie czytania książek. Autor stworzył niesamowitą fabułę, która poprzez miłość do książek i poznawania ich treści, próbuje skłonić czytelnika do zastanowienia się nad najważniejszymi aspektami życia.

Zdawałoby się, że to książka typowo dla młodzieży. Nic bardziej mylnego. Zgadza się, jest trochę bajkowa, ale przy tym wszystkim da satysfakcję również dorosłemu czytelnikowi. A to za sprawą tych wszystkich filozoficznych i życiowych pytań, jakimi raczy nas podczas lektury. Oprócz tego możemy się świetnie bawić w towarzystwie rudego, pręgowatego kota, który dzięki temu, że mówi, podkreśla swój iście koci charakter.

“O kocie, który ratował książki” jest książką, która bardzo mi się podoba. Spędziłam z nią miło czas. Czytało mi się bardzo szybko i przyjemnie, a że książki i koty to moje klimaty, to tym bardziej oceniam ją na plus. Polecam i młodszym, i starszym czytelnikom. Czeka Was ciekawa, ale i filozoficzna przygoda.

O tym, że kocham koty, wiecie. Że kocham książki? To również. A co, jeżeli Wam powiem, że jest książka idealna dla kociarzy i książkoholików w jednym? Jest nią właśnie “O kocie, który ratował książki” Sosuke Natsukawy. Czytałam wiele pochlebnych opinii na jej temat, a czy mi spodobała się równie mocno?

Jeśli książki z duszą, to tylko w Antykwariacie Natsuki. To wyjątkowe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jakiś czas temu trafiła na moją półkę jedna z nowszych powieści Wojciecha Kulawskiego, czyli „Między światami”. To książka z pogranicza kryminału i horroru z nutą science fiction. Do tej pory moje spotkania z twórczością autora należały do udanych, a jak jest tym razem?

Leon Kowal po przymusowym odejściu z policji zakłada własne biuro detektywistyczne. Niestety, działalność nie przynosi zadowalających dochodów, a klientów wciąż brakuje. Pewnego dnia niespodziewanie zgłasza się do niego asystentka, a krótko po niej młody programista. Chłopak prosi o pomoc w odnalezieniu dziewczyny, z którą zaczął się spotykać, a która zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Z pozoru niewinna sprawa okazuje się mieć podwójne dno, a do tego dochodzą siły nadprzyrodzone, o których nikt nie śmiał nawet pomyśleć.

Jakiś czas wcześniej zostały przeprowadzone na studentach-ochotnikach kontrowersyjne eksperymenty. Doktorantki odpowiedzialne za badanie miały na celu udowodnienie istnienia zdolności paranormalnych. Niestety, nikt nie spodziewał się, że badanie zakończy się tragicznie...

Czy zaginiona dziewczyna jest w jakiś sposób powiązana z tajemniczymi eksperymentami? Czy Leonowi uda się rozwikłać zagadkę? Jaką rolę pełni jego asystentka?

Do sięgnięcia po tę powieść zachęcił mnie opis. Bardzo zaintrygowało mnie to połączenie kryminału, horroru i science fiction i w moim odczuciu jest to genialne połączenie. Historia zaczyna się tajemniczo. Pierwsza scena przypomina mi filmy z cyklu „Oszukać przeznaczenie”. Tak, taki klimat funduje nam autor na samym początku. I to już przykuło moją uwagę. Później było już tylko ciekawiej. Oto mamy dwie płaszczyzny czasowe. Jedna biegnie w czasie teraźniejszym, kiedy to Leon próbuje rozwikłać zagadkę zaginięcia dziewczyny. Z drugiej strony powoli odkrywamy, co wydarzyło się jakiś czas wcześniej i dlaczego jedna z bohaterek jest w śpiączce. Im dalej brniemy w fabułę, tym bardziej widzimy, dokąd historia zmierza i co mają wspólnego kontrowersyjne eksperymenty z tajemniczym zaginięciem. Autor perfekcyjnie wplata tutaj elementy horroru i science fiction. Dowiadujemy się trochę na temat telepatii, psychokinezy, prekognicji, a także innych wymiarów. Właśnie one nadają tej powieści taki niesamowity, mroczny, przenikający klimat. Dla mnie dodatkowym atutem jest tutaj osadzenie części akcji w Tatrach, a zwłaszcza na Orlej Perci.

„Między światami” to także powieść, którą czyta się ekspresowo. To jedna z tych książek, do których się siada i nie jest się w stanie oderwać. Sama przeczytałam ją jednego dnia. Autor hipnotyzuje nas stylem i fabułą, w której akcja co rusz przyspiesza. Do tego właśnie te wspomniane wcześniej dwie płaszczyzny czasowe bardzo zaciekawiają czytelnika. Po przeczytaniu rozdziału od razu chce się wiedzieć, co będzie dalej. Chce się wiedzieć, dlaczego tak, a nie inaczej. Chce się wiedzieć, dokąd zmierza cała ta historia, kim są tak naprawdę bohaterowie i czy warto igrać z nieznanym. Uwielbiam takie książki, a jeśli są w stanie zafundować mi emocjonujący rollercoaster emocji z domieszką strachu i dreszczyku, to po prostu, przepadam.

„Między światami” to powieść, którą polecam wszystkim miłośnikom kryminałów i horrorów z science fiction w naukowym klimacie. Wciągająca, przerażająca (jak na horror przystało), zapewniająca niebywałą rozrywkę. Jeżeli szukacie książki, która da Wam dreszczyk emocji, to bardzo polecam właśnie ten tytuł.

Za możliwość przeczytania dziękuję Autorowi

Jakiś czas temu trafiła na moją półkę jedna z nowszych powieści Wojciecha Kulawskiego, czyli „Między światami”. To książka z pogranicza kryminału i horroru z nutą science fiction. Do tej pory moje spotkania z twórczością autora należały do udanych, a jak jest tym razem?

Leon Kowal po przymusowym odejściu z policji zakłada własne biuro detektywistyczne. Niestety,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jak pewnie zauważyliście, lubię od czasu do czasu sięgać po literaturę faktu. Zwłaszcza, jeżeli autor potrafi przedstawić realia w sposób przystępny i ciekawy. Tym razem miałam okazję poszerzyć swoją wiedzę na temat Śląska, a szczególnie Familoków i ich mieszkańców.

Charakterystyczne, ceglane budynki to jeden z symboli Górnego Śląska. Wraz z kopalniami tworzą wręcz nieodłączny obraz tego rejonu. Kamil Iwanicki, autor książki, jest silesianistą i twórcą projektu dotyczącego, właśnie, Familoków. Przedstawia ich historię, która sięga końca XVIII wieku. Skąd się wzięły osiedla robotnicze. Kim byli rdzenni mieszkańcy Familoków. Ponadto wplata tradycje i obyczaje charakterystyczne dla społeczności zamieszkującej te budynki. Przedstawia też ich obecną sytuację.

Przyznaję, że ta książka jest bardzo ciekawa. Sama nie wiem, w którym momencie dotarłam do ostatniej strony, bo pomimo tego, że to literatura faktu, czyta się jak intrygującą beletrystykę. Dodatkowo treść jest wzbogacona o teksty z oryginalną śląską pisownią. Mimo to nie ma problemu z ich rozczytaniem, ponieważ autor zadbał o wytłumaczenie poszczególnych fragmentów. Zdecydowanie odczarowuje to Śląsk, który do tej pory kojarzył mi się z bardzo ponurym i smutnym miejscem. Okazuje się, że to barwny, pełen tradycji i zwyczajów region. Wydaje mi się, że właśnie te zwyczaje opisane w książce są jednymi z najbardziej interesujących fragmentów. To właśnie one oddają prawdziwego śląskiego ducha i pozwalają poznać bliżej tamtejszą społeczność. Jej motywy, wierzenia, rodzinne opowieści, anegdoty.

Osobiście, bardzo zaciekawiły mnie przesądy i wierzenia. W jaki sposób tłumaczono sobie różne zjawiska? Kim jest Utopek czy bardziej znany Skarbek? Do tego tradycje związane z malowaniem okien na czerwono lub zielono. Poza tym czytając tę książkę ma się wrażenie, że przeżywa się wszystko razem z jej bohaterami. Dowiedziałam się, jak wyglądała tradycyjna wigilia Bożego Narodzenia, jak ważna była i jest Barbórka oraz dlaczego świniobicie było takim wielkim wydarzeniem lokalnej społeczności.

Z pewnością książka ta spodoba się jeszcze bardziej mieszkańcom Górnego Śląska, którzy na co dzień mają okazję poczuć tę atmosferę ceglanych bloków. Mogą porównać współczesność do przeszłości nie tylko dzięki opowieści autora, ale też zdjęciom, które wzbogacają książkę. Z pewnością dla wielu osób może być to wzruszająca podróż sentymentalna.

„Familoki. Śląskie mikrokosmosy. Opowieści o mieszkańcach ceglanych domów” Kamila Iwanickiego to jedna z ciekawszych książek, jakie miałam okazję przeczytać. Pełna ciekawostek, historii i fotografii dotyczących Górnego Śląska, a zwłaszcza Familoków. Napisana w przystępny sposób, dzięki czemu czyta się ją lekko i przyjemnie, jak powieść beletrystyczną. Zachęcam do sięgnięcia po ten tytuł zwłaszcza, jeżeli lubicie literaturę faktu lub interesujecie się Górnym Śląskiem.

Współpraca reklamowa z wydawnictwem Editio

Jak pewnie zauważyliście, lubię od czasu do czasu sięgać po literaturę faktu. Zwłaszcza, jeżeli autor potrafi przedstawić realia w sposób przystępny i ciekawy. Tym razem miałam okazję poszerzyć swoją wiedzę na temat Śląska, a szczególnie Familoków i ich mieszkańców.

Charakterystyczne, ceglane budynki to jeden z symboli Górnego Śląska. Wraz z kopalniami tworzą wręcz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zbierałam się, zbierałam, aż wreszcie postanowiłam napisać kilka słów o kolejnym tomie cyklu o Kubie Sobańskim autorstwa Adriana Bednarka. O tym, że przepadłam za tą serią, wiecie nie od dziś. To moje odkrycie ubiegłego roku. Czy ostatnio wydany tom utrzymał poziom poprzednich i był równie wciągający?

Kuba nadal przebywa na wolności. Trudno mu nie ulegać mrocznym pokusom, jednak stara się prowadzić normalne życie u boku Dony. Kobieta jest już pełnoprawnym adwokatem i przychodzi jej się zmierzyć z dość trudną sprawą. W Krakowie dochodzi do seryjnych morderstw. Giną młode brunetki. Sprawcą okazuje się Mim - złoczyńca w masce. Prowadzący dochodzenie Dorian zauważa podobieństwo pomiędzy obecnymi zbrodniami, a tymi dokonanymi przez Rzeźnika Niewiniątek. Tymczasem Donie przychodzi bronić młodego chłopaka, który przejawia niepokojącą fascynację legendarnym mordercą z Krakowa. Pomaga jej Kuba, który nie zauważa, że sam staje się pionkiem w czyjeś grze. Czy oskarżony jest odpowiedzialny za śmierć brunetek? Czy to on jest słynnym Mimem?

Nie mogłam sobie odmówić przeczytania, a w zasadzie przesłuchania, kolejnego tomu cyklu o Kubie Sobańskim. Niemniej, z każdą kolejną częścią obawiam się, że nie utrzyma ona poziomu, a zachwyt nad serią rozsypie się jak domek z kart. Przyznaję, że taka obawa nie minęła mi aż do około połowy książki. Nie czułam już tej wciągającej akcji, wręcz przyłapywałam się na odbieganiu myślami z dala od fabuły. Szczęśliwie, od połowy akcja wróciła na dobre tory, a przez resztę powieści przepłynęłam, jak w poprzednich tomach. I tu muszę zaznaczyć, że panu Bednarkowi udało się mnie zaskoczyć, zwłaszcza na samym końcu. Oczywiście, dało się też zauważyć „furtkę” do kolejnego tomu.

W tej części Kuba nieco się zmienia. Zaczyna się gubić, popełniać błędy. Zdaje się, że demony przeszłości napierają na niego ze zdwojoną siłą i coraz trudniej mu je okiełznać. Do tego wszystkiego Dona, która zaczyna się podejrzanie zachowywać. I właśnie, w tej części kobieta okaże się kluczową postacią. To właśnie ona przyczyni się do poważnych zmian u Kuby. Jakich? Nie zdradzę, ale autor bardzo mnie tym zaskoczył. A co do samego Kuby, po tej części zaczynam odczuwać do niego to, co powinnam do takiego antybohatera. Niechęć. Jeśli łudziłam się, że coś jeszcze może w jakikolwiek sposób tłumaczyć jego sposób myślenia, po tej części jestem już pewna. Tak, łudziłam się...

Standardowo, jak to bywa w tej serii, nie brakuje aspektu psychologicznego. Tutaj jednak bardziej zwróciłam uwagę na fascynację seryjnym mordercą niż samą postacią Kuby Sobańskiego. Ludzie zawsze stawiają sobie innych za autorytet. Zastanawiam się tylko, co sprawia, że niektórzy wybierają sobie tych z bardzo niechlubną sławą. Czy to kwestia zaburzonego postrzegania akceptacji? A może przekonanie, że niezależnie, czego dokonuje morderca, jest on zauważany? Daje to bardzo do myślenia.

„Pokusa diabła” Adriana Bednarka to już 7 tom cyklu. Chociaż do połowy nie byłam za bardzo przekonana co do tej części, tak po przeczytaniu, a w zasadzie przesłuchaniu, całości stwierdzam, że to kolejna bardzo udana powieść autora. Z pewnością sięgnę po kolejny tom, jeśli powstanie. Pozycja obowiązkowa dla fanów „diabełka”, a tym, którzy jeszcze nie znają historii, polecam sięgnąć po wcześniejsze części. Oczywiście, jeżeli jesteście fanami thrillerów, nie razi was wulgarny język i jesteście odporni na mrożące krew w żyłach opisy. Dla fanów audiobooków - powieść czyta niezrównany Filip Kosior.

Współpraca reklamowa z Audioteką

Zbierałam się, zbierałam, aż wreszcie postanowiłam napisać kilka słów o kolejnym tomie cyklu o Kubie Sobańskim autorstwa Adriana Bednarka. O tym, że przepadłam za tą serią, wiecie nie od dziś. To moje odkrycie ubiegłego roku. Czy ostatnio wydany tom utrzymał poziom poprzednich i był równie wciągający?

Kuba nadal przebywa na wolności. Trudno mu nie ulegać mrocznym pokusom,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Lubicie odkrywać nowe miejsca? Podróże? Poznawać tradycje, zwyczaje, ciekawostki geograficzne? Jeżeli tak, to zapraszam Was do czytelniczej przygody, dzięki której zgłębicie wiedzę na temat Krainy Ognia i Lodu, czyli Islandii.
Paulina Tondos jest pilotką wycieczek, przewodniczką i autorką tekstów na blogi podróżnicze. Spośród wielu krajów to właśnie Islandia najbardziej skradła jej serce. W swojej książce porusza takie tematy jak:

-geografia,
-historia,
-wierzenia,
-życie codzienne.

Odpowiada na pytania. Gdzie mieszkają elfy? Kiedy wybuchają wulkany? Co można było załatwić za pomocą magii? Po co opowiadano sagi? Czym są złe wieloryby? Do czego służą wody geotermalne? Muszę tutaj zaznaczyć, że swoją wiedzę o Islandii przekazuje w bardzo przystępny sposób, dzięki czemu przez przewodnik płynie się jak po beletrystyce.

Do teraz jestem pod wrażeniem, ile ciekawych rzeczy dowiedziałam się z tej książki. Głównie w kwestii historii, legend i wierzeń. Przykładowo, dawniej uważano, że wulkan Hekla, ze względu na swoją aktywność, jest z pewnością wejściem do piekła. Z wulkanami wiąże się też system grzewczy zasilany lawą. Przy okazji poruszona jest kwestia gejzerów, np. jakie warunki muszą być spełnione, aby takowy gejzer powstał. Pozostając w temacie przyrody, bardzo interesujący jest temat roślinności i zwierząt. Wydawałoby się, że Islandia jest wyjątkowo surową wyspą, niezbyt przyjazną życiu, jednak i w tym przypadku znajdzie się wiele ciekawostek.

Autorka szczegółowo, a jednocześnie bardzo przystępnie porusza tematy historii i polityki. Dzięki temu dowiemy się o powiązaniach Islandii z Norwegią, Danią i czy wikingowie mieli wpływ na rozwój tej wyspy. Oprócz tego przedstawiona jest obecna sytuacja państwa, struktury rządowe, a także kwestia finansowa. Na szczególną uwagę zasługuje tutaj wzmianka o kryzysie, który dosięgnął mieszkańców Islandii w związku z zadłużeniami.

Dzięki tej książce mogłam bliżej, choć z opowieści, poznać mentalność i charakter rodowitych Islandczyków. O tym, jak ważna jest dla nich ich ojczyzna, język i przynależność. Zwłaszcza podrozdział o języku jest fascynujący. Oczywiście, nie można tutaj zapomnieć o legendach, sagach i wierzeniach, które odegrały ogromną rolę w życiu i rozwoju tamtejszego społeczeństwa. Jest to niesamowite dziedzictwo narodowe, którego można tylko pozazdrościć.

„Islandia. Tam, gdzie elfy mówią dobranoc” to wyjątkowo interesujący przewodnik, który oferuje ogrom wiedzy i ciekawostek o Islandii przedstawionych w bardzo przystępny sposób. Książkę czyta się błyskawicznie, niczym najlepszą powieść przygodową. Dodatkowo wzbogacona jest o zdjęcia ukazujące piękno Krainy Ognia i Lodu. Polecam.

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Bezdroża

Lubicie odkrywać nowe miejsca? Podróże? Poznawać tradycje, zwyczaje, ciekawostki geograficzne? Jeżeli tak, to zapraszam Was do czytelniczej przygody, dzięki której zgłębicie wiedzę na temat Krainy Ognia i Lodu, czyli Islandii.
Paulina Tondos jest pilotką wycieczek, przewodniczką i autorką tekstów na blogi podróżnicze. Spośród wielu krajów to właśnie Islandia najbardziej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Za nasze grzechy” Ludwika Lunara to książka, która jakiś czas temu trafiła na moją półkę. Jak wiecie, uwielbiam kryminały, więc nie było możliwości, żebym przeszła obojętnie obok tego tytułu. Niemniej, różnie z różnymi książkami bywa, a i zdarzają się takie powieści kryminalne, które w ogóle nie porywają. Czy tak też jest z tytułem „Za nasze grzechy”?

Grupa nastolatków przypadkiem natrafia na polanie na dziwne znalezisko. Okazuje się, że to szczelnie ofoliowane zwłoki mężczyzny. Na ciele ofiary nie widać oznak walki. Nie widać też śladów mordercy. Sekcja wykazuje, że przyczyną śmierci było odwodnienie. Nie ma w tym nic dziwnego. Dziwne natomiast jest to, co zostało znalezione w krtani mężczyzny - poczwarka egzotycznego motyla.

Sprawą zajmuje się prokurator Emil Grab. Towarzyszą mu komisarz Marczewski oraz wyjątkowo bystry i ambitny technik - Jakub Błach. Tymczasem bezkompromisowa i pewna siebie dziennikarka Pola Sass otrzymuje z anonimowego źródła filmik dotyczący zwłok znalezionych na polanie. Niedługo później nieznajomy przesyła kolejne wideo. Dziennikarka podejmuje współpracę z prokuratorem Grabem. Pojawia się informacja, że to nie koniec makabrycznych odkryć, a niebawem znajdą nowe ofiary. Czas nagli...

Dobry kryminał to dla mnie wciągająca fabuła, zwroty akcji i trudne do przewidzenia zakończenie. W końcu, jaka frajda z rozwiązania zagadki na samym początku historii? Zdecydowanie „Za nasze grzechy” należy do tych powieści, w których autor do końca nie odkrywa wszystkich kart. Strona po stronie serwuje nam kolejne wskazówki, kolejne wątki, które zdają się na początku nie mieć ze sobą nic wspólnego, żeby później ułożyć się w spójną, logiczną całość. Do tego pan Lunar potrafi pisać w niebywale wciągający sposób. Rozdziały są krótkie. Kończą się zazwyczaj tak, że po prostu nie sposób odłożyć książki i nie przeczytać następnych stron. Uważam, że to ogromny plus tej powieści.

Ta książka od razu wciąga nas w mroczną fabułę. Oto podejrzewamy, że mamy do czynienia z fanatycznym mordercą, który próbuje przekazać pewne informacje społeczeństwu. Przedstawia niejako makabryczny manifest. Najprawdopodobniej ma on związek z ekologią i niszczeniem środowiska przez ludzkość. Widać, że morderca ma dobrze przemyślany plan działania. Wykazuje się niebywałą pewnością siebie i przekonaniem o słuszności swojego postępowania. I tutaj pojawia się bardzo ważna kwestia. W świecie social mediów i niepohamowanego rozprzestrzeniania się informacji, społeczeństwo szybko zaznajamia się z tematem mordercy. Okazuje się, że ma on niebywałą liczbę zwolenników. A gdzie jakieś zasady moralne? Gdzie współczucie dla ofiar i ich rodzin? Autor stawia ważne pytanie i skłania do refleksji nad systemem wartości współczesnego człowieka.

A co ma z tym wspólnego darknet? Okazuje się, że to skupisko anonimowych ludzi o bardzo skrajnych i niepokojących poglądach. Z drugiej strony może stanowić cenne źródło informacji, jakich na próżno szukać w legalnych miejscach. Niemniej, to bardzo niebezpieczna platforma, na którą nie warto się zapuszczać nawet z ciekawości.

W kwestii bohaterów, muszę przyznać, że dawno tak nie zżyłam się z książkowymi postaciami, jak właśnie z prokuratorem Grabem, Polą Sass czy Jakubem Błachem. Tym bardziej nie mogę się pogodzić z tym, co przeczytałam w tej książce. To zakończenie... Nie tak miało być... Nie zdradzę jednak, o czym piszę. Przekonacie się sami. Niemniej, dla mnie nie ma tutaj happy-endu, jakiego się spodziewałam. Czy to źle? Nie uważam tak. Dzięki temu powieść nie jest banalna, a już na pewno nie jest przewidywalna.

„Za nasze grzechy” to książka, którą bardzo polecam. Dostarcza dużej rozrywki zwłaszcza miłośnikom gatunku. Wyjątkowo wciągająca, niebanalna, dająca do myślenia. Idealna pozycja na zimowe wieczory.

Współpraca reklamowa z wydawnictwem Harper Collins Polska

„Za nasze grzechy” Ludwika Lunara to książka, która jakiś czas temu trafiła na moją półkę. Jak wiecie, uwielbiam kryminały, więc nie było możliwości, żebym przeszła obojętnie obok tego tytułu. Niemniej, różnie z różnymi książkami bywa, a i zdarzają się takie powieści kryminalne, które w ogóle nie porywają. Czy tak też jest z tytułem „Za nasze grzechy”?

Grupa nastolatków...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Istnieją takie powieści, które poruszają. Istnieją takie, o których trudno zapomnieć. To te, które tak mocno chwytają za serce. Te, które wywołują różne emocje. Nigdy nie pozostawiają czytelnika obojętnego. Czy do takich historii należy „Zapach prochu i lawendy” Mariusza Gładzika?

Wojna zmieniła losy każdego, kto żył w tych czasach. Józef do końca swoich dni nie zapomni jej okrucieństwa i tego, co mu zabrała. A wojna zabrała mu wszystko. Doświadczyła w najgorszy z możliwych sposobów i pozostawiła, prawie że bez nadziei na lepsze jutro. Kiedy jednak koszmar dobiega końca, Józef zamieszkuje Ziemie Odzyskane. Nie wie, że po wielu latach jeszcze raz będzie musiał zmierzyć się z przeszłością...

Kiedy zaczynałam czytać tę powieść, od razu zachwycił mnie styl autora. Piękny, plastyczny język. I tym pięknym, plastycznym językiem prowadzi nas od nieco beztroskiego dzieciństwa Józefa, po najgorsze zbrodnie popełniane przez Niemców i Ukraińców. Ta powieść, choć tak wspaniale napisana, jest ogromnie smutna. Tutaj nie da się przejść obojętnie. Choć początek nas nie oszczędza, a śmierć zdaje się być zjawiskiem powszednim, to dopiero wydarzenia z czasów wojny są tu najgorsze. Najgorsze pod kątem okrucieństwa, którego autor nie ukrywa. Aż trudno uwierzyć, że jeden człowiek jest w stanie zrobić coś takiego drugiemu. Zdecydowanie nie są to fragmenty dla wrażliwych czytelników, niemniej bardzo realistycznie oddają codzienność tamtych czasów.

Nie odbiegając od tematu wojny warto tu zaznaczyć, że jest ona pokazana z wielu stron. Okazuje się bowiem, że nie wszystko jest takie zero-jedynkowe. Wojna nie oszczędza tu nikogo. Cierpią po prostu niewinne jednostki. Zarówno Polacy, Ukraińcy, jak i Niemcy. Przedstawiciele tych narodów stają się ofiarami ludzi-potworów, którym zależy na władzy. Autor wskazuje na to, w jaki sposób można manipulować społeczeństwem, aby wywołać wewnętrzną nienawiść. Nagle przyjaciel staje się wrogiem przyjaciela tylko dlatego, że ma inne pochodzenie. Dotyczy to nawet dzieci. To przerażające, a jednocześnie bardzo mocno dające do myślenia.

Utrata przyjaciół wiąże się z tęsknotą. Tęsknota jest wszechobecna w tej powieści. To smutek po utracie rodziny, przyjaciół czy domu. I to nie tylko w czasie wojny. Blisko sto lat temu medycyna nie była na takim poziomie, jak teraz. Choroby, urazy czy brak wiedzy na temat zachowania higieny doprowadzały do śmierci nawet, wydawałoby się, silnych, młodych ludzi. Odejście bliskiej osoby wiązało się z szeregiem obrządków i obyczajów, o których także można przeczytać w tej powieści. To bardzo ciekawe dowiedzieć się, w jaki sposób pielęgnowano tradycje związane z ważnymi momentami w życiu czy śmierci.

„Zapach prochu i lawendy” Mariusza Gładzika to piękna, choć bardzo smutna powieść o życiu w trudnych czasach. Nostalgiczna, okrutnie prawdziwa, odzierająca ze złudzeń. Historia o stracie, próbie pogodzenia się z rzeczywistością, poszukiwaniu nadziei. Ta książka wiele razy daje do myślenia. To próba zrozumienia świata i ludzi. To opowieść o trudach jednostki na przestrzeni wielu ważnych w dziejach wydarzeń. Od czasów sprzed II wojny światowej do lat 80-tych XX wieku. To obraz konsekwencji wyborów, który często okazuje się tragiczny. Bardzo polecam, choć raczej nie jest to powieść dla wrażliwych czytelników.

Współpraca reklamowa z wydawnictwem Novae Res

Istnieją takie powieści, które poruszają. Istnieją takie, o których trudno zapomnieć. To te, które tak mocno chwytają za serce. Te, które wywołują różne emocje. Nigdy nie pozostawiają czytelnika obojętnego. Czy do takich historii należy „Zapach prochu i lawendy” Mariusza Gładzika?

Wojna zmieniła losy każdego, kto żył w tych czasach. Józef do końca swoich dni nie zapomni...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Białe święta, zimny trup” przeczytałam już jakiś czas temu, ale dopiero teraz nadarzyła się sposobność, by napisać o niej kilka zdań.

Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Emilia Gałązka wpada w wir świątecznych przygotowań. Za pomocą niecodziennych narzędzi, takich jak lutownica czy spawarka, próbuje skonstruować niezniszczalną choinkę. Drzewko zamiast iglastych gałązek ma... ostrze piły i gwoździe. Tymczasem Magda, świeżo upieczona rodzicielka, postanawia przenieść rodzinną wieczerzę do domu. Głównie ze względu na śmiercionośną choinkę Emilii. Pojawia się tylko jeden mały problem. Oto w domu Pawła i Simony zostają znalezione zwłoki. Oprócz tego krąży pogłoska, że w okolicy widziano prawdziwego wilkołaka. W tym samym czasie pewna kobieta szuka zaginionej przed laty siostry.

Czy choinka Emilii rzeczywiście okaże się zabójcza? Kto ukrywa się pod postacią legendarnego wilkołaka? Z jaką sprawą związane jest odkrycie zwłok i pojawienie się tajemniczej kobiety?

„Białe święta, zimny trup” to komedia kryminalna. Wiemy to już z tekstu zamieszczonego na okładce i rzeczywiście, nie brakuje tutaj zabawnych momentów. W zasadzie od samego początku autorka częstuje nas nie lada humorem. Przemyca stereotypowe zachowanie małej społeczności, gdzie króluje hipokryzja i piętnowanie „tych gorszych”. Oczywiście, wszystko w zabawnym tonie. Szybko można się zorientować, że bohaterowie nie stronią od ironii, co tylko dodaje rozrywki podczas czytania. Co do samych bohaterów, trochę się w nich gubiłam. Nie tak szybko połapałam się, kto z kim i dlaczego. Być może to dlatego, że przygodę z twórczością pani Banach zaczęłam od tej powieści, a to już piąty tom „Serii z trupem”. Z pewnością ci, którzy poznali wcześniejsze tomy, od razu mogliby wskoczyć w fabułę tej części.

Co do samej fabuły, jest ona ciekawa. Nieco zagmatwana, nieco skomplikowana, ale w ostateczności wszystkie puzzle pasują do siebie. Niemniej, akcja trochę mi się dłużyła, przez co nie czerpałam aż takiej przyjemności z czytania, jakiej się spodziewałam. Zdarzały się momenty, kiedy nie mogłam się oderwać, po czym nastawała czytelnicza stagnacja. W ostateczności, po przeczytaniu całej powieści, stwierdzam, że całość się obroniła, a na te przeciągające się fragmenty akcji mogę przymknąć oko.

„Białe święta, zimny trup” to komedia kryminalna, którą polecam fanom poprzednich tomów, a także tym, którzy lubią pośmiać się przy lekturze. Sprawdzi się nie tylko w okresie Świątecznym, ale też na zwykły, zimowy wieczór. Osobiście, może kiedyś wrócę do tej serii, żeby poznać wcześniejsze perypetię tych zwariowanych bohaterów.

Współpraca reklamowa z wydawnictwem Dragon

„Białe święta, zimny trup” przeczytałam już jakiś czas temu, ale dopiero teraz nadarzyła się sposobność, by napisać o niej kilka zdań.

Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Emilia Gałązka wpada w wir świątecznych przygotowań. Za pomocą niecodziennych narzędzi, takich jak lutownica czy spawarka, próbuje skonstruować niezniszczalną choinkę. Drzewko zamiast iglastych gałązek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Niedawno miałam okazję przeczytać najnowszą powieść Barbary Wysoczańskiej, czyli „Cenę wolności”. Przyznaję bez bicia, że na początku spodziewałam się pewnego schematu. Nie liczyłam na nic przełomowego. Jak myślicie? Pomyliłam się i dałam się zaskoczyć?

Warszawa, początek XX wieku. Klara jest młodą feministką i aktywnie uczestniczy w życiu społecznym, a także walce o prawa kobiet. Buntuje się przeciwko wszechobecnym konwenansom i carskiemu reżimowi. Uczęszcza na zajęcia Latającego Uniwersytetu. Pisze artykuły dla gazety „Bluszcz”. Przyjaźni się z Jędrzejem - synem warszawskiego fabrykanta.

Jej życie diametralnie się zmienia, kiedy spotyka Aleksandra Kirsanova - rosyjskiego kapitana. Po pewnych tragicznych wydarzeniach Klara zostaje zmuszona zapłacić wysoką cenę za miłość, niezależność i bezpieczeństwo. Kobieta zaczyna rozumieć, że walka toczy się nie tylko o niepodległość Polski, ale też niepodległość serca i własnego zdania...

I tu często przychodzi na myśl, że to kolejna powieść, która w pewien sposób „wybiela” antagonistów. Bo pewnie rozkwita tutaj wielka miłość na przekór wszystkiemu. Otóż nie. Tym razem nie. Właśnie w tym momencie zrozumiałam, że autorka stworzyła coś nowego. Stworzyła silną, zdeterminowaną bohaterkę, która podejmuje naprawdę trudne decyzje. Stworzyła bohaterkę, która zbyt późno uświadamia sobie uczucia, co doprowadza do takich, a nie innych sytuacji. Stworzyła bohaterkę, której zachowanie jeszcze bardziej podkreśla to, jak były traktowane kobiety w tamtych czasach. Z jednej strony tamtejsze obyczaje zdają się być absurdalne, patrząc na to „współczesnym okiem”. Z drugiej strony wtedy było to zupełnie normalne, choć przerażające. Od razu na myśl przychodzi mi patowa sytuacja, w której znalazła się przyjaciółka Klary. Daje to do myślenia nam, kobietom XXI wieku, które nie muszą teraz borykać się z tamtymi problemami, a nie zawsze to widzą.

Oprócz wykreowania wyjątkowej bohaterki, autorka prowadzi akcję w taki sposób, że po prostu nie da się od niej oderwać. Przez tę powieść po prostu się płynie. Do tego pani Barbara funduje nam ogromne emocje. Mi złamała serce, a to naprawdę nie lada sztuka w przypadku książek. Niejednokrotnie trudno się nie wzruszyć. Z drugiej strony konfrontacja z kapitanem Kirsanovem, która może podnieść ciśnienie. Mi zdecydowanie podniosła. Za chwilę z kolei żal za utraconą miłością. Jednym słowem ta powieść nie daje odpocząć. Ona chwyta za serce, wyciska łzy, wyzwala złość, żeby jednak mimo wszystko napawać nadzieją. Ja takie książki uwielbiam.

„Cena wolności” to powieść, w której siła jest kobietą. Książka, która wywołuje emocje, wzrusza i zachęca do refleksji. Napisana bardzo przystępnym stylem, wciągająca z ciekawą fabułą, z wieloma zwrotami akcji. Piękna, choć nie kończy się tradycyjnym happy-endem. Osobiście bardzo polecam, głównie paniom.

Współpraca reklamowa z wydawnictwem Filia

Niedawno miałam okazję przeczytać najnowszą powieść Barbary Wysoczańskiej, czyli „Cenę wolności”. Przyznaję bez bicia, że na początku spodziewałam się pewnego schematu. Nie liczyłam na nic przełomowego. Jak myślicie? Pomyliłam się i dałam się zaskoczyć?

Warszawa, początek XX wieku. Klara jest młodą feministką i aktywnie uczestniczy w życiu społecznym, a także walce o prawa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jedną z moich ulubionych serii młodzieżowych jest Percy Jackson. Ogólnie rzecz ujmując bardzo lubię książki, które nawiązują do wszelkiego rodzaju mitologii. Z tego też powodu chętnie sięgnęłam po powieść, a w zasadzie audiobooka, „Zeus. Królestwo Oriona”. Przyznam, że nieco rozminęłam się ze swoimi oczekiwaniami. Ale czy to źle?

Elena jest zwykłą Ziemianką. Tak przynajmniej wszystkim się wydaje. Nieoczekiwanie poznaje piękną Hestię - grecką boginię. Okazuje się, że Elena posiada zdolności, o których nie miała pojęcia. Potrafi podróżować we śnie. Pewnego dnia budzi się na odległej planecie, królestwie Oriona. Tam poznaje wiele niecodziennych postaci. Od aniołów po słynnych olimpijskich bogów - w tym najważniejszego - Zeusa. Okazuje się być on bardzo nieprzystępnym, pewnym siebie i okrutnym bogiem, którego plan zakłada unicestwienie ludzkości. Tylko Elena jest w stanie zmienić jego zamiary. Dziewczyna ma bowiem coś, czego Zeus chce. Czy uda jej się przekonać wielkiego greckiego boga? Czy uda jej się uratować ludzkość? Czy Zeus okaże się zupełnie inny, niż podejrzewa?


Początek audiobooka zapowiadał rzeczywiście to, czego się spodziewałam. W pewnym momencie miałam już wrażenie, że będę mieć do czynienia z żeńską wersją Percy'ego Jacksona i to prawie jeden do jednego. Z czasem jednak zmieniłam zdanie, ale wówczas doszłam do wniosku, że będzie to coś w stylu oklepanego young adult. Niektóre teksty bohaterów wyjątkowo mnie irytowały i sprawiały, że zaczęłam się zastanawiać, czy przesłucham tę historię do końca. Niemniej, dałam tej fabule szansę. Przez dłuższy czas moje zdanie niewiele się zmieniło, ale akcja zaczęła biec w stronę, której zaczęłam być bardzo ciekawa. Za połową, muszę przyznać, że naprawdę się wciągnęłam. To było zupełnie tak, jakby autorka w pewnym momencie zmieniła styl i postrzeganie kreowanej przez siebie fabuły. Według mnie na plus.

To też jedna z tych historii, w których możemy dość dobrze poznać bohaterów. Zżyć się z nimi. Przeżywać ich przygody. Albo z drugiej strony, całkiem za nimi nie przepadać. Mnie, niestety, w dużej mierze irytowali swoim zachowaniem i tekstami. Niespecjalnie ich polubiłam. Miałam wrażenie, że pojawia się tutaj motyw miłosnego trójkąta, a ja niekoniecznie za tym przepadam. Jednak pomimo braku jakiejś większej sympatii do bohaterów, całą historię odebrałam w ostateczności jako ciekawą i jestem skłonna poznać dalsze losy postaci. Zwłaszcza, że autorka tak zakończyła tę część, że trudno nie chcieć sięgnąć po kolejny tom. A to jest bardzo duży plus.

Podsumowując, mam mieszane uczucia co do książki/audiobooka „Zeus. Królestwo Oriona”. Żeby rozwiać swoje wątpliwości zapoznam się z kontynuacją serii, kiedy tylko będzie ku temu okazja. Czy komuś poleciłabym ten tytuł? Tak. To coś dla miłośników romansu trochę z pogranicza young adult, z nutą science fiction i motywem mitologii. Dla czytelników starszych niż odbiorcy Percy'ego Jacksona. A co do samego audiobooka, przyjemnie słuchało się tej historii interpretowanej przez Dagmarę Bryzek.


Współpraca reklamowa z Audioteką

Jedną z moich ulubionych serii młodzieżowych jest Percy Jackson. Ogólnie rzecz ujmując bardzo lubię książki, które nawiązują do wszelkiego rodzaju mitologii. Z tego też powodu chętnie sięgnęłam po powieść, a w zasadzie audiobooka, „Zeus. Królestwo Oriona”. Przyznam, że nieco rozminęłam się ze swoimi oczekiwaniami. Ale czy to źle?

Elena jest zwykłą Ziemianką. Tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jessie Burton to autorka, m.in. bestsellerowej „Miniaturzystki”. Trzeba jednak zaznaczyć, że każda z jej powieści jest równie wyjątkowa i majestatyczna. Tym razem przyszło mi przeczytać kontynuację „Miniaturzystki”, czyli „Złoty dom”. Czy ta książka okazała się tak samo dobra, jak poprzednie dzieła Jessie Burton?

Amsterdam. Początek XVIII wieku. Thea Brandt wchodzi w dorosłość i postanawia w pełni korzystać z życia. W teatrze czeka na nią miłość życia. Mężczyzna, którego kocha pierwszym wielkim uczuciem. Gdy dziewczyna unosi się na skrzydłach miłości, w jej domu nie dzieje się najlepiej. Rodzina Brandtów powoli wyprzedaje majątek, by jakoś się utrzymać. W dodatku ojciec Thei - Otto i jej ciotka - Nella wiecznie się kłócą.

Nella za wszelką cenę chce ocalić rodzinę i zachować pozory zamożności. Postanawia znaleźć dla Thei męża, który zapewni jej dostatek i bezpieczeństwo na przyszłość. Ekskluzywny bal w Amsterdamie zdaje się być idealnym momentem na wybranie odpowiedniego kandydata.

Tymczasem Thea odnajduje coraz to nowsze miniatury. Nella obawia się, że miniaturzystka na powrót zagości w ich życiu po raz kolejny zmieniając planowany bieg wydarzeń.

Jak już wspomniałam, każda z powieści Jessie Burton jest majestatyczna. Każda z nich w piękny sposób opowiada równie piękne historie. I tutaj tak jest. „Złoty dom” to opowieść wielowymiarowa. Opowieść o miłości, jej zawodach i rozczarowaniach. O ambicji i realizacji zamierzonych celów, pomimo panujących zasad. To historia dopracowana w najdrobniejszych elementach niczym dzieła miniaturzystki. Tutaj każdy detal ma znaczenie i zgrabnie układa całą fabułę. Właśnie to jest cechą charakterystyczną twórczości Jessie Burton. To uwydatnienie szczegółów.
Do tego sposób pisania autorki jest przepiękny. Przez tę, jak i inne jej powieści, dosłownie płynie się, jak na wielkim galeonie. Przyznaję, że nie jest łatwo się wdrożyć i początek może być odbierany trochę nudnie, jednak to tylko wstępne złudzenie. Z każdą kolejną stroną, z każdym kolejnym fragmentem historia wciąga coraz bardziej nie pozostawiając czytelnikowi innego wyjścia, jak zagłębić się w pełni w lekturę.

Co do samej fabuły jest to piękna, choć momentami smutna historia głównie o miłości. O miłości oszukanej, zdradzonej, a jednocześnie tej pierwszej, niewinnej, choć naiwnej. To też opowieść o poszukiwaniu swojej drogi, rozwiązań i podejmowaniu ważnych decyzji w czasach, w których zasady są z góry przesądzone. Do tego wszystkiego tajemnicza miniaturzystka, która bardzo przypomina mi Lady Whistledown z Bridgertonów. Nie można również zapomnieć o niesamowitym klimacie XVIII-wiecznego Amsterdamu.

Podsumowując „Złoty dom” Jessie Burton to kolejna udana powieść autorki. Książka obowiązkowa dla fanów „Miniaturzystki”, choć w zasadzie można ją przeczytać bez znajomości fabuły poprzedniczki. Polecam ten tytuł wszystkim miłośnikom pięknych, niebanalnych, wielowymiarowych historii. Moim zdaniem jest to też idealna powieść na jesienne wieczory.

Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Literackim

Jessie Burton to autorka, m.in. bestsellerowej „Miniaturzystki”. Trzeba jednak zaznaczyć, że każda z jej powieści jest równie wyjątkowa i majestatyczna. Tym razem przyszło mi przeczytać kontynuację „Miniaturzystki”, czyli „Złoty dom”. Czy ta książka okazała się tak samo dobra, jak poprzednie dzieła Jessie Burton?

Amsterdam. Początek XVIII wieku. Thea Brandt wchodzi w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Październik to idealny miesiąc na sięgnięcie po literaturę grozy. Wszak coraz krótsze dni, chłód, zbliżające się Halloween czy Wszystkich Świętych nadają w tym czasie wyjątkowy klimat. Między innymi dlatego zabrałam się ostatnio za przeczytanie kultowego już „Egzorcysty” Williama Petera Blatty. Czy było warto?

Lata 70. XX wieku. Ameryka. Georgetown. Mała Regan odkrywa w domu tabliczkę ouija. Dziewczynka nieświadomie nawiązuje kontakt z Kapitanem Howdym. Z początku przyjaźnie nastawiony byt okazuje się być siłą nieczystą, a w otoczeniu Regan dochodzi do coraz gorszych zjawisk. Z nią samą zaczynają dziać się przerażające rzeczy.

Zdruzgotana matka (Chris MacNeil) szuka pomocy wszędzie, rozpoczynając od szeregu lekarzy. Gdy medycyna rozkłada ręce, nie potrafiąc wyjaśnić tego, co dzieje się z Regan. Chris, choć nie jest osobą wierzącą, postanawia udać się do znajomego duchownego - ojca Damiena Karrasa. Przechodzi on kryzys wiary, jednak w ostateczności decyduje się na odprawienie egzorcyzmów. Pomaga mu doświadczony ojciec Lankester Merrin, który nie pierwszy raz spotyka się z demonem. Rozpoczyna się walka dobra ze złem...

Dość długo zbierałam się do przeczytania tej książki. Jeszcze dłużej przymierzałam się do ekranizacji, która swego czasu wywróciła świat horroru do góry nogami, a ludzie mdleli podczas seansu. Niemniej, wreszcie zebrałam się na odwagę i nie żałuję. Książka, choć przerażająca, jest zdecydowanie warta uwagi. Sięgnęłam po nowe wersję tej powieści, która powstała w 2011 roku z okazji 40. rocznicy pierwszego wydania. To nowe jest poszerzone o dodatkową scenę. Ma też rozbudowane zakończenie i sporo zmian w tekście. Sama historia pozostawia czytelnika z wieloma pytaniami. Zarówno w kontekście religijnym, jak i psychologicznym. Bo choć pośród nas jest wiele osób wierzących, trudno wyobrazić sobie opętanie i egzorcyzmy na żywo. Patrząc z kolei pod kątem psychologicznym czy raczej psychiatrycznym, trudno wyjaśnić sytuację, w której pacjent nagle mówi w obcym języku, posiadającym niesłychaną siłę i prywatną wiedzę o nieznanym dotąd człowieku. Pytanie, czy to rzeczywiście opętanie, czy nieznane do tej pory zdolności chorego mózgu. A może jeszcze coś innego...

Autor dość szczegółowo opisuje objawy opętania Regan. Powiedzieć, że to, co dzieje się z jej umysłem i ciałem, jest przerażające, to jak nic nie powiedzieć. Najgorsze jest to, że człowiek nie jest w stanie w 100% potwierdzić, że to fikcja. Nagle zaczyna myśleć o tym, co by było, gdyby taka sytuacja jego spotkała. To jedna z tych powieści, która sprawi, że będziecie bać się wyjść po ciemku po jej przeczytaniu. I o to właśnie w tym gatunku literatury chodzi. Aby słowem zasiać niepewność i zwątpienie w czytelniku, które powoli przeradzają się w lekki dreszczyk, a później strach. Oczywiście, w takim pozytywnym sensie. Zdecydowanie „Egzorcysta” to powieść, która w pełni wpasowuje się w horror z krwi i kości. Do tego napisana jest przystępnym językiem, akcja się nie zatrzymuje, a autor dodatkowo karmi nas ciekawostkami natury medycznej i anatomicznej.

„Egzorcystę” Williama Petera Blatty polecam wszystkim miłośnikom literatury grozy. Klasyk nad klasykami. Przerażający, a jednocześnie niebywale wciągający. Książka skłaniająca do refleksji, siejąca pewne wątpliwości, zostawiająca czytelnika z wieloma pytaniami, na które sam musi znaleźć odpowiedź.

Październik to idealny miesiąc na sięgnięcie po literaturę grozy. Wszak coraz krótsze dni, chłód, zbliżające się Halloween czy Wszystkich Świętych nadają w tym czasie wyjątkowy klimat. Między innymi dlatego zabrałam się ostatnio za przeczytanie kultowego już „Egzorcysty” Williama Petera Blatty. Czy było warto?

Lata 70. XX wieku. Ameryka. Georgetown. Mała Regan odkrywa w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„451 stopni Fahrenheita: temperatura, w której papier książkowy zajmuje się ogniem i spala.”

Ta opowieść chodziła za mną już od dłuższego czasu. Wręcz można powiedzieć, że od lat. Wreszcie zebrałam się, aby ją przeczytać. Zwłaszcza, że tak wiele osób ją zachwalało. Czy podzielam ich zdanie?

Świat postliteracki. Książki to zło. Należy je niszczyć. W tej nowej rzeczywistości strażacy wzniecają pożary, zamiast je gasić. Ich celem jest pozbycie się książek - najbardziej zakazanego ze wszystkich dóbr, źródła nieszczęść. Guy Montag jest jednym ze strażaków. Do tej pory nie zastanawiał się, czy to co robi jest właściwe, czy nie. Wszystko zmienia się, gdy poznaje prawdziwą przeszłość. Przeszłość, w której ludzie żyli w spokoju. Mężczyzna zaczyna ukrywać w domu książki, choć grozi mu przez to śmiertelne niebezpieczeństwo.

Ray Bradbury snuje wizje przerażającej przyszłości. Przerażającej zwłaszcza dla czytelników. Bo oto książki stają się zakazane, a za ich posiadanie czy znajomość grozi surowa kara. To wizja świata, w którym zmanipulowane społeczeństwo zdaje się kompletnie nie zdawać sprawy z otaczającej go rzeczywistości. Dobrym przykładem przedstawiciela tego społeczeństwa jest żona głównego bohatera. Kobieta zdaje się żyć we własnym świecie wykreowanym przez obecnie rządzących. Dla niej liczą się tylko specjalne ekrany na ścianach i muszelki w uszach, dzięki którym nawet otaczający ją dźwięk jest nieprawdziwy. Czytając tę książkę ma się wrażenie przeniesienia do świata, w którym indywidualizm nie jest pożądany. Tu liczy się posłuszeństwo i niewychylanie się. Dlatego właśnie są zabronione książki. Wszak literatura poszerza horyzonty, skłania do refleksji i kształtowania swojego zdania. A to jest bardzo niewskazane, jeżeli chce się bezwzględnie rządzić ludźmi.

Nie ukrywam, że dla mnie fabuła tej książki jest bardzo ciekawa, niemniej sama powieść wcale mnie tak nie porwała. Nie przemawia do mnie styl autora, który wielokrotnie mnie męczył w czasie czytania. Bardzo mi szkoda, bo pomysł na tę książkę jest fenomenalny. Naprawdę, żałuję, że sposób przedstawienia tej historii nie przypadł mi do gustu. Pomimo tego, że to zaledwie 152 strony, przeczytanie zajęło mi sporo czasu. Liczyłam na bardzo wciągającą historię, a zderzyłam się z czymś, co mnie momentami nudziło. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś sięgnę po któreś z dzieł autora. Na pewno nie w najbliższej przyszłości.

Podsumowując, „451° Fahrenheita” Ray Bradbury'ego to książka o niebywale ciekawej fabule, jednak przedstawionej w nieporywającym, według mnie, stylu. Interesujący, choć przerażający koncept przyszłości symbolicznie ukazujący rolę książek, jako źródła wolnego myślenia i indywidualizmu niepożądanych przez rządzących. I choć pomysł ogromnie cenię i podziwiam, o tyle książkę czytało mi się żmudnie. Zupełnie mnie nie porwała.

„451 stopni Fahrenheita: temperatura, w której papier książkowy zajmuje się ogniem i spala.”

Ta opowieść chodziła za mną już od dłuższego czasu. Wręcz można powiedzieć, że od lat. Wreszcie zebrałam się, aby ją przeczytać. Zwłaszcza, że tak wiele osób ją zachwalało. Czy podzielam ich zdanie?

Świat postliteracki. Książki to zło. Należy je niszczyć. W tej nowej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jak pewnie zauważyliście, lubię czytać horrory. Zawsze zastanawiało mnie to, w jaki sposób czytanie może wywoływać takie same emocje, jak oglądanie filmu grozy. Otóż może, a czasami zdarza się, że lektura przerazi jeszcze mocniej niż ekranizacja. A jeżeli do tej pory nie daliście się przekonać co do tego gatunku literatury, polecam spróbować z krótką formą. Można zacząć, na przykład od „Galerii koszmarów Feranosa”.

„Galeria koszmarów Feranosa” to dziewięć opowiadań grozy i dziesięć, tzw. dobranocek. Jest to zbiór tekstów o różnym charakterze, ale mających jedno zadanie - lekko przestraszyć, jak to na grozę przystało. Tutaj króluje oniryzm. Jawa miesza się ze snem, a raczej z koszmarem. Tutaj nic nie jest pewne po zamknięciu oczu. Autor niejednokrotnie sięga po motyw okultyzmu, który jest tutaj przedstawiony w jakby romantycznym świetle. A to wszystko właśnie w takiej sennej otoczce. Czytelnik zdaje się w tym wszystkim gubić zupełnie jak bohaterowie opowiadań. Oni też nie wiedzą, co się dzieje. Jakby siła wyższa bawiła się nimi niczym marionetkami. Jakby zło czerpało niesamowitą radość i satysfakcję z dezorientacji i bliskości postradania zmysłów przez bohaterów.

Autor sięga po najczarniejsze z ludzkich koszmarów. Wie, że noc i ciemność to idealne warunki do stworzenia przerażających wizji, które męczą człowieka w czasie snu. Czytając opowiadania zawarte w tej książce odczuwa się zarówno strach, jaki towarzyszy bohaterom, ale też smutek wywołany nieuchronnością pewnych wydarzeń. A to wszystko opisane w bardzo ciekawym, wciągającym stylu.

„Galeria koszmarów Feranosa” to bardzo dobry zbiór opowiadań grozy, który polecam osobom chcącym rozpocząć swoją przygodę z pisanym horrorem. Każdy z tekstów jest inny i sięga po inną charakterystyczną cechę gatunku - horror przygodowy, oniryzm, okultyzm, motyw zemsty itp. Przeczytanie tego zbioru było bardzo ciekawym doświadczeniem i zachętą do sięgnięcia po więcej. Dodam jeszcze, ze moim faworytem jest opowiadanie pt. „Miś”.

Na koniec wspomnę, że cała książka jest zbogacona o ilustracje. Autor zaprosił do współpracy artystów, którzy zobrazowali treść według swojej wyobraźni i interpretacji. Muszę przyznać, że niektóre z grafik są jednocześnie przerażające, niepokojące, ale i fascynujące.

Współpraca recenzencka z Wydawnictwem Dlaczemu

Jak pewnie zauważyliście, lubię czytać horrory. Zawsze zastanawiało mnie to, w jaki sposób czytanie może wywoływać takie same emocje, jak oglądanie filmu grozy. Otóż może, a czasami zdarza się, że lektura przerazi jeszcze mocniej niż ekranizacja. A jeżeli do tej pory nie daliście się przekonać co do tego gatunku literatury, polecam spróbować z krótką formą. Można zacząć, na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Niech Was nie zwiedzie ten tytuł. Błąd jest celowy i jak najbardziej adekwatny do fabuły. Podobnie jest przecież z „Cmętarzem Zwieżąt” Stephena Kinga. O tej książce dowiedziałam się od Anity z Book reviews by Anita. Zauważyłam, że ebook jest dostępny na Legimi. Nie czekając, zabrałam się za lekturę i oto, można powiedzieć, piekło się przede mną otworzyło...

Dzieciństwo. Ellis i Heathan są swoimi przeciwieństwami. Ona pełna energii, wesoła, optymistycznie nastawiona do świata. On - samotny, ponury, z dziwną obsesją i fascynacją śmiercią. Mimo to, tę dwójkę przyjaciół zaczyna łączyć specyficzna przyjaźń. Pewnego dnia ich względnie beztroskie i bezpieczne dzieciństwo zostaje zabrane na zawsze. Każde z nich trafia do piekła zgotowanego przez bogatych i okrutnych dorosłych. Ellis i Heathan zostają rozdzieleni na lata. Heathanowi udaje się uciec. Postanawia odnaleźć przyjaciółkę i zemścić się na zwyrodnialcach, przez których przeżyli koszmar. Nie spodziewa się jednak, że Ellis jest w zupełnie innym świecie...

To nie jest zwykły thriller. Co to, to nie. To wyjątkowo mroczna, okrutna i przerażająca powieść o bezwzględnej zemście. To opowieść o tym, do czego zdolni są niektórzy zwyrodniali dorośli wykorzystując niewinność dzieci. O chorych manipulacjach, wpływach i braku jakiegokolwiek kręgosłupa moralnego. To jedna z tych książek, które mrożą krew w żyłach, powodują dreszcze i napełniają niepewnością. „Chore śfirusy” to też zdecydowanie thriller dla czytelników o mocnych nerwach i mniej wrażliwych na opisy krzywdy wyrządzanej dzieciom. Jednocześnie jest to powieść, którą czyta się ekspresowo, a autorka co stronę dostarcza nowych emocji. Trzeba też zaznaczyć, że cała historia opiera się o motyw Alicji w Krainie Czarów i uwierzcie, robi to wrażenie...

Myślę, że warto tutaj wspomnieć o aspekcie psychologicznym. Autorka ukazuje tutaj dwa sposoby, a raczej próby, radzenia sobie z traumą spowodowaną przez dorosłych, którzy zawiedli zaufanie dzieci. Z jednej strony to fascynujące, jaki obraz rzeczywistości jest w stanie wygenerować mózg w stanie głębokiej traumy. Z drugiej, to przerażające, z jakich powodów do tego dochodzi. Okazuje się, że przeżycie naprawdę okrutnych doświadczeń zupełnie zmienia moralność. Jakby doszło do przeprogramowania mózgu. Nagle ofiara dochodzi do wniosku, że popełnienie morderstwa nie jest złem, a jedynie wyrównaniem rachunków. Chociaż, czy taka zemsta jest w stanie zrekompensować tak podłe zniszczenie dzieciństwa? Ta książka daje tak wiele do myślenia. O niewypowiedzianej krzywdzie dzieci, która w dodatku jest wyrządzana przez osoby, które powinny tym dzieciom zapewnić bezpieczeństwo. O pozornej bezkarności bogatych i wpływowych, nie bójmy się tego słowa, zboczeńców. O konsekwencjach ogromnej traumy...

„Chore śfirusy” to książka, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Nie jest to lektura dla młodszych czytelników. Zdecydowanie dla 18+ i mniej wrażliwych. Niesamowity koncept psychologiczny, akcja, motyw Alicji w Krainie Czarów. Przerażająca i fascynująca jednocześnie. Jeden z lepszych, choć brutalniejszych thrillerów, jakie miałam okazję przeczytać.

Niech Was nie zwiedzie ten tytuł. Błąd jest celowy i jak najbardziej adekwatny do fabuły. Podobnie jest przecież z „Cmętarzem Zwieżąt” Stephena Kinga. O tej książce dowiedziałam się od Anity z Book reviews by Anita. Zauważyłam, że ebook jest dostępny na Legimi. Nie czekając, zabrałam się za lekturę i oto, można powiedzieć, piekło się przede mną otworzyło...

Dzieciństwo....

więcej Pokaż mimo to