cytaty z książki "Nienasycenie"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Ja lubię literaturę, bo dla mnie tam jest więcej życia niż w moim własnym. Jest ono tam w takiej kondensacji, w jakiej nie znajdę go w rzeczywistości nigdy. Za cenę zgęszczenia płaci się nierealnością.
Wszystko co czynimy, nawet my, są to tylko różne formy tego zamaskowania przed sobą ostatecznego nonsensu istnienia.
Doznać raz w życiu tego piekielnego metafizycznego orgazmu w zgwałceniu całości bytu, choćby za cenę wiecznej nicości potem.
Urodzić się garbatym Polakiem- to wielki pech, ale urodzić się do tego jeszcze artystą w Polsce, to już pech najwyższy.
Nadać nową wartość wyrazom – gdyby mógł to uczynić, mówiłby tak właśnie na granicy bezsensu – bo do czego się sprowadzają tak zwane 'intuicyjne sformułowania'? Rezygnacja z logiki na rzecz bezpośredniego, artystycznego - działającego formą i niezwykłymi zestawieniami słów, wypowiedzenia. Intuicja (ta, o której plotą baby i umysłowe leniuchy) zawsze jest upadkiem w stosunku do sensu. Ale poza pewnymi, ograniczonymi co do ilości sprzecznościami, sens w znaczeniu pozytywnym jest bezsilny – trzeba bredzić, aby wyrazić bezpośrednio metafizyczną dziwność bytu i jej pochodne.
Ja wiem, że moja muzyka jest też ochroną siebie samego przed okropnością metafizyczną i tą nawet codzienną okropnością istnienia. Tylko to wiem jedno: ona wyrosła ze mnie tak, jak wyrasta skorupa razem ze ślimakiem- jestem razem z nią naturalnym wytworem czegoś, co mnie przerasta- wy raczej przypominacie mi gąsienice chruścika, które budują sobie futerały ze wszystkiego, co napotkają, i to takie, których kolor przypomina ogólny ton podłoża.
Prawda okazuje się tylko wygodną trampolinką do skoku w wygodne łóżeczko z miękkimi piernacikami, którymi są dawno odarte ze znaczeń pojęcia. To, co było dawniej, w chwili rodzenia się, czymś wielkim, dziś zeszło na tresowane morskie świnki.
Młodość- któż zdoła wyrazić urok tej istności, która tylko we wspomnieniu jest tak piękna, jak mogłaby być w aktualności swojej, gdyby nie związana z nią głupota.
Życie nic z literaturą wspólnego nie ma-chyba u autorów , którzy w ogóle do literatury nie należą-są bezmyślnymi fotografami jakichś zatęchłych kącików rzeczywistości.
Rozumiem właśnie twórczość nie jako produkowanie tej idiotycznej, nikomu niepotrzebnej tak zwanej „czystej formy” i nie jako odwalanie rzeczywistości, tylko jako stwarzanie rzeczywistości nowej, do której uciec można od tej, której mamy dosyć po same gardła...
U niektórych samoanaliza staje się po prostu samolizą- samolizaniem się wdzięcznego kotka.
Potworne brzęki i mlaski fortepianu miażdżyły ją i rozlizywały na jakieś lubieżne, pełne polipów i pijawek bagno, zdolne pochłonąć nawet Lucypera aż po same rogi. Diabeł, ten od spraw płciowych, ucztował w jej flakach, na zniekształconym trupie czystej sztuki, żłopiąc pełną gębą jej upadek, zachłystując się nieczystymi sokami "dusznego" rozpadu.
Nie zginiesz w życiu, ale strzeż się obłędu. Zachować całą wartość tej dziwności, którą dziś po raz pierwszy poczułeś, nie myśląc o niej i nie wypowiadając jej, niezmiernie trudnym jest zadaniem. Powinna świecić jak lampa zza mlecznej szyby, ale nie waż się rozbić tej zasłony i spojrzeć w samo światło. Wtedy będziesz musiał potęgować je aż do oślepnięcia, co właśnie grozi mnie. Może gdybym mógł żyć tak, jak bym chciał, może wtedy nie byłbym artystą.
Genezyp skręcił się w jeden węzeł tępego bólu, jadowitego obrzydzenia i wstydu bez granic. To było naprawdę plugawe.) — Ja nie potrafię — bulgotał tamten zapieniony w najłębszej z ohyd — a już z nocnej oddali, jakby z za tych wypełnionych sypkim śniego-wichrem lasów, szła fala nieznanych dźwięków, piętrzących się w djaboliczną, rogatą, najeżoną groźnemi wieżami konstrukcję.
Nikt dosłownie nie pojmuje na czym polega dobrobyt naszego kraju.
(…) świat cały (jako Bóg) jest tylko błękitną wklęsłością chińskiej filiżanki (…).
Ta powszechna zgoda, to jakieś bezwstydne „kochajmy się” i tzw. „ramię do ramienia”, w którym czuło się przyciszony zgrzyt drzemiącej nienawiści; to wzajemne chwalenie się do utraty przytomności, kryjące zawiść o niebywałym dotąd napięciu jadowitości; to lubieżne kłamstwo, w którym ludzie tarzali się ze łzami w oczach, jak psy w ekskrementach- to wszystko było wprost straszne.
Nie ma nic gorszego nad bezczasowość. Mogę się zabić, ale na myśl, że mógłbym nie istnieć wcale, zimno mi się robi z przerażenia.
Czekam na przyszłość, jak na pociąg na małej stacyjce. Może będzie to zagraniczny ekspres, a może zwykły osobowy gruchot, który skręci na jakąś lokalną linię małych zagmatwań.
Jeśli się weźmie pod uwagę to, że Słońce zgaśnie i w ogóle z tego wszystkiego nic nie pozostanie, to może nie jest to tak bardzo ważnym, aby być czymś w "sercach milionów".
Ty tego nie pojmujesz i może Bóg księcia Bazylego uchroni cię od tego, żebyś kiedykolwiek pojął tę męczarnię, kiedy nie to, że się nudzisz czysto negatywnie, ale nuda jako ból nieznośny, jako odrębny byt w tobie wchodzi do tej ostatniej twojej komórki i wyżera ci największy skarb, samą jedność twojej jaźni i zamienia ją na bezosobowy ochłap żywego mięsa wysychający w bezwodnej pustyni. Ach — nie wiem... I czujesz wtedy, że to wszystko nie ma żadnego sensu — gorzej, że to jest zbrodnia, że niby dlaczego ty tu właśnie, tego człowieka, to jemu, a nie co innego i nie tam — i dlatego, właśnie dlatego — tylko te słowa okropne przez swoją jedyność, tę samą, a nie inną. I to cię boli, jakby cię piekli na żywo, że tylko sobą być musisz, a nie wszystkiem i wznosisz się wtedy ponad siebie aż w nieskończoność. I to przerażenie, że może poza tobą niema już nic — bo czyż mogłaby być taka dziwność, żeby jednocześnie w niewiadomej przestrzeni, jednocześnie dwa takie same stwory... nie wierzysz, że może istnieć drugi stwór, a jednak musisz przez to właśnie... Z kobietą nigdy...
Mężów stanu wszystkich partii, które zatraciły swoją dawną odrębność w ogólnym, sztucznym, pseudo-faszystowskim bezideowym au fond dobrobycie, ogarnęła nieznana dotąd w kraju szerokość poglądów i beztroska, granicząca już z jakimś zidioceniem na wesoło.
(Irina Wsiewołodowna nosiła zawsze podwiązki okrągłe nad kolanami.) I Genezyp ujrzał jej nogi tak piękne, że żaden grecki posąg — ale co tu gadać: nogi jakby oddzielne bóstwa żyjące swoim niezależnym życiem, bose, gołe, nieprzyzwoite... Przecież noga jako taka nie jest czymś właściwie tak znów już bardzo pięknym — ale jest czymś piekielnie, najbardziej chyba nieprzyzwoitym. A tu — o do diabła! — to chyba jest cud. I że to takie jest właśnie, a nie inne, w tym przekroju uciekającego beznadziejnie czasu, walącego się w przepaść przeszłości życia — to trwa, to jeszcze jest — tortura pękającego od nasycenia samym sobą momentu. Genezyp spojrzał w jej twarz i skamieniał. To był „anioł rozpusty“ — tak: innego na to słowa niema: ANIOŁ ROZPUSTY, AAA, aaaa.... Ta piękność, wyuzdana do granic szału, wtopiona w niedosiężność zaświatowej świętości, była czymś nie-do-znie-sienia. I to w połączeniu z tymi nogami i tym rudym, wirowatym, kłakiem, kryjącym obrzydliwą tajemnicę początku".
Rozpusta Dobra jest czasem gorszą od zbrodni.
Zapłonął w sobie na tle własnej swej nicości jak potworny meteor w międzygwiezdnej pustce, co się otarł o zrąb rozwiany planetowej atmosfery. Tą jego atmosferą była transcendentna (nie transcendentalna) jedność bytu- a do tego co?- Jako materiał, a nawet katalizator: - kobitka, panie, konflikcik domowy, wódeczka z haszyszem, panie, świństewka z młodzikami- cały splot drobnych życiowych nastawień, t e g o w ł a ś n i e, a nie innego monstrualnego kulawca, przez którego walił miliardowo-woltowy prąd metafizycznej dziwności, walił pieniąc się nienayceniem, gdzieś aż z samych bebechów-turbin prabytu, indywidualizując się dopiero przypadkiem w życiowym zagmatwaniu tego właśnie osobnika.
był prototypem "spłyciarza" i durnia ponad wszelką miar skończonym - Michał Anioł i Leonardo nie mogliby dodać ani ująć jednej kreski.
Jak raz się zrozumie, że fizyka nic nie może pomóc na niezrozumienie istoty Bytu, to tak mało już obchodzi to, z jakim przybliżeniem opisany jest świat. Między Heraklitem a Planckiem są już tylko różnice ilościowe. Co innego filozofia — ale o tym gdzie indziej.
Już się przewala po nim złe, okrutne życie, jak bestia jakaś z atlasu potworów — może Katoblepas, a może coś gorszego jeszcze — (a mógłby to być posłuszny baran przecie) już jak długie, duszące elasmosaury platyury, żądze oplotły go i wlec będą dalej w tę ciemność przyszłości, gdzie dla niektórych nie ma ukojenia, chyba w narkotykach i śmierci, albo w obłędzie.
Cudowne późnomarcowe późne popołudnie mijało nad podhalańską ziemią, ociągając się jakby, by potrwać jeszcze choć trochę, nasycić się sobą i tęsknotą wszystkich stworów ziemi za innym wiecznym, nieprzemijającym, niebyłym nigdy życiem. A cała bezcenna wartość była w tym przemijaniu właśnie.