cytaty z książki "Ostatnie tango"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
To wziąłem tłuczek, żeby ją uspokoić...
- I uspokoiłeś - mówię.
- Taaa. Tyle że później było jej nawet żal. Kotlety mi robiła. I pranie.
Teraz tu się zmieni - mówi Łyssy. - Musicie wiedzieć, że to ja rządzę pod tą celą. I będzie tak, jak chcę, żeby było.
Duma. Poczucie siły. Charakter. Musisz kogoś uderzyć. I uderzasz. Lubiłem to.
- Pomagasz mi, bo jestem damą w opałach? – pyta.
- Powiedzmy - odpowiadam.
Uczciwie rzecz biorąc, to nie znam żadnej damy. Chyba wyginęły. Jak mamuty.
- Jesteś żonaty?
- Nie. Staram się trzymać z daleka od kłopotów.
Więzienie gnije.
Siedzę na swojej koi. I trochę się zastanawiam, co tu dalej robić. Podłoga z szarych płytek. Pietrowe łóżka. Niebieskie koce. Osiem stołków.
Siedzę i czuję, jak wszystko śmierdzi. Wszyscy się pocą. Wszyscy leżą. Okna pozamykane. Siedzę i nic mi nie pasuje.
Ja zajebałem swoją starą tłuczkiem. Straszny był z niej kawał kurewny. I waliła mnie w łeb rondlem, jak spałem. Jednego wieczora się ociupinkę za dużo napiliśmy, a ona ociupinkę za dużo mnie wkurwiła. To wziąłem tłuczek, żeby ją uspokoić...
Patrzę na tego nowego. Ma krótkie czoło, łysy łeb i małe oczka. Płaski nos. Później Chory da mu ksywę Łyssy.
Zdejmuje koszulkę. Pokazuje nabite na siłowni i na bombie mięśnie. Jest duży. Jak automat od Coca-Coli.
Śpię zawinięty w kawałek koca. Zwinięty w kłębek. O ile w moim przypadku można mówić o jakimkolwiek kłębku.
Ostatni raz czułem się tak dobrze jakieś pięć lat temu. Tuz przed. Wtedy jeszcze zdarzało się pić bimber na działce i szampana w towarzystwie dziwek - ładnych, ale dziwek - ciągnąć wąsa na Kanarach, iść w tango na kilka dni albo kilka tygodni, nikomu to w końcu nie przeszkadzało. Nawet jeśli koleżanki były dwie. Albo trzy.
Wrzucam do ust gumę do żucia, żeby wytrzeć posmak pawia. Miasto dwóch ulic i rynku - myślę ponuro. Pypeć na mapie, znany tylko z jednego: Kombinatu, który produkuje paliwo, który karmi, który poi, który ubiera i który wnerwia wszystkich Polaków, poza Kombinatem oczywiście. Miasto jednego zakładu. Proszę, godzina dwudziesta pierwsza, czwartek, wszyscy w łóżkach i psy dupami szczekają.
Kiosk Ruchu stoi ze trzydzieści lat. Najpierw siedziała tu stara Agnieszczakowa i sprzedawała fajki i gazety. To były czasy, że ludzie palili po dwie paczki dziennie. Plotka głosiła, że jak ktoś dobrze pogadał, to mógł tu dostać pół litra i solidny kawał wiejskiej kiełbasy na zagrychę.
To były inne czasy. Już ich nie ma.
Jadę na myjnię bezdotykową. Wrzucam pięć ziko i z ponura miną spłukuję rzygi z gumowych dywaników. A później paczką wilgotnych chusteczek dla niemowląt (zmyją wszystko, sekret perfekcyjnego taksówkarza) usiłuję doczyścić kanapę.
Cały świat składa się z rzygów i gówna.
Po pół godzinie , cały zlany potem, siadam z powrotem za kierą. W środku od tych chusteczek wali chemią. Chyba chodzi o to, aby matka, przewijając dziecko, traciła węch na kilka minut.
Nawet młode dziewczyny nie szanują chłopaka, nad którym mają władzę absolutną. Najbardziej lubią chujów, którzy ich nie chcą.
Niedźwiedź panda ma bardzo prostą dietę: na śniadanie je bambusa, na obiad je bambusa, na podwieczorek je bambusa i na kolację też je bambusa. W sumie nawet czterdzieści kilo dziennie.
To tak samo jak taksówkarz. Taksówkarz na śniadanie je hot doga, na obiad je hot doga i na kolację je hot doga, popijając browarem, a później ma czterdzieści kilo nadwagi.
Najlepsza do jazdy jest Wigilia. Jedyny dzień w roku, gdy ludzie dziękują, że przyjechałeś. Jest lepsza od przereklamowanego sylwestra, kiedy do północy roboty prawie nie ma.
Jeśli chodzi o popełnienie samobójstwa, to wieszanie się skreśliłem w pierwszej kolejności
Po pierwsze to boli.
Po drugie to cholernie skomplikowane.
Na Szerokiej Alicja ma burdel. Aktualnie pracuje w nim siedem czy dziewięć dziewczyn, głównie Ukrainki i Białorusinki.
Nie oceniam. Każdy robi różne rzeczy, żeby przeżyć. A zawsze znajdą się jacyś faceci, którzy muszą spuścić z siebie ciśnienie. I zawsze są kobiety, które potrzebują kilku złotych.
Teraz kluby kibica to jest zazwyczaj jeden wielki gang nastawiony na zarabianie kasy na pigułkach, towarze, jedzeniu i piciu na stadionie.
Ale wtedy to było coś nowego.
Ledwie włażę do galerii, a przy samym wejściu prawie się potykam o stara kobietę w szarym dresie.
Jej twarz coś mi mówi, tylko nie wiem co. To kolejna rzecz wkurwiająca w małych miastach.
Każdy zna każdego.
Albo chociaż o nim słyszał.
Trzecia rano. Ostry ból, niczym żądło osy, przeszywa mi plery. Za dużo jeżdżenia. Za dużo zginania się.
Wojtuś często robi sobie jaja, że jego ojciec jest królem sedesów. Ale nie. Nie jest. Jego ojciec ma siec piekarni w Kombinacie i najbliższej okolicy. I jeździ zawsze S klasą. Zmienia tylko kolejne modele, tak jak wiosna zastępuje zimę.
Warszawa nadciąga powoli niczym migrena. Na początek pojawiają się wielkie magazyny z napisami.
Budzę się, jakbym był w trumnie.
Pierwszy uderza mnie ból głowy. Gałki mi wylatują z oczodołów. Później nos. Plecy i kręgosłup. Jakby ktoś zerwał plaster z ropiejącej rany. Ropa tryska. Żyły mi eksplodują. Chce mi się rzygać. Żołądek puchnie. Jakby wszystko, co w nim było, co jadłem przez ostatnie dwa dni, zaczęło nagle wykazywać chęć, aby go opuścić.
Ta Warszawa to jednak zdegenerowane miasto. Każdy grzech jest tu dozwolony. Wszystko można sprzedać, wszystko można kupić.