cytaty z książki "Kontratak"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Nadal panuje niesprawiedliwość, a era zwyczajnych ludzi nadal nie nadeszła. Zamiast tego nastał świat, w którym trzeba z pochyloną głową podążać za ogólnymi trendami, a jednocześnie wołać o uwagę, krzyczeć, że jest się kimś innym, kimś szczególnym, wykorzystując przy tym wszelkie metody i środki. Tak się składa, że jestem jedną z tych osób, które właśnie w tym czasie zakończyły etap swojej młodości.
Mama po tej okupionej wieloma łzami walce, zmęczona trudami porodu, nie chciała odpoczywać. Zamiast spać całą noc, wertowała słownik chińskich ideogramów. W efekcie tych poszukiwań i długiego rozmyślania zostałam obdarowana jednym z najbardziej popularnych koreańskich imion z czasów olimpiady. Zostałam Kim Ji-hye.
Zdarzyło się na przykład, że nauczyciel sprawdzał listę obecności na uroczystości rozpoczęcia edukacji w szkole podstawowej i wywołał mnie po nazwisku, a wtedy inne dziecko odpowiedziało za mnie. Bo także nazywało się Kim Ji-hye. Po chwili nauczyciel ponownie wyczytał Kim Ji-hye, ale i tym razem rękę podniosła inna uczennica. Za jakiś czas dowiedziałam się, że jestem wpisana na liście obecności jako Kim Ji-hye „C”. W moich szkolnych latach nie było to nic dziwnego, czasem jedynie litery A, B, C zamieniano na cyfry 1, 2, 3. Ji-hye czaiła się wszędzie.
Wygląda co najmniej na trzydzieści lat i jasne jest, że nie ma stałej pracy, skoro spokojnie jeździ metrem bez żadnej torby w poniedziałkowe popołudnie. Sądząc po wyglądzie, mógłby być samotnie walczącym rysownikiem manhwy lub muzykiem włóczącym się w okolicach kultowej, artystycznej uczelni Hongdae. Jednak mając w pamięci to, co wydarzyło się chwilę wcześniej, wydaje się, że jego aktualna sytuacja nie jest za różowa. Podczas gdy snuję rozmyślania, on przekręca stronę gazetki. Uważne przeglądanie ogłoszeń o pracę zdradza, że musi być bezrobotny. Na masywnym nadgarstku widzę tatuaż w kształcie gwiazdy. Wygląda na kogoś, o kim trudno zapomnieć, niezależnie od tego, gdzie się pojawi.
We wszystkich ośrodkach edukacyjnych semestr wiosenny przynosi największe poruszenie. Towarzyszy temu psychiczne napięcie związane z początkiem roku szkolnego, bo szkoły podstawowe, gimnazja i licea w całym kraju rozpoczynają naukę w tym samym dniu – dzień po święcie 1 marca. Akademia Diamant nie była tu wyjątkiem. Liczba studentów, którzy chcą poszerzać swoją widzę, zawsze gwałtownie wzrasta na marcowej fali, pełnej świeżego zapału.
Moi rodzice mieszkający w Weonju żyją w świadomości, że dysponuję małym przyjemnym pokojem w pięciopiętrowej willi. Co prawda tylko na studiach, ale faktycznie mieszkałam kiedyś w takim domu. Jednak w miarę upływu czasu piętra się obniżały, jakby miały coś sobą symbolizować, aż w końcu wylądowałam w podpiwniczeniu. Nadal jednak nie była to klitka wynajmowana na potrzeby nauki do egzaminów. Nawet jeśli moje mieszkanie było w połowie wkopane w ziemię, to wciąż trzymało się powierzchni. Trochę jak nadzieja.
Oniemiałam na tę nagłą propozycję. Ukulele?! Te zajęcia to jeden z niewielu kursów muzycznych, które Akademia – zajmująca się naukami humanistycznymi – dodała do swojego programu nauczania. Myślałam, że wystarczy słuchać muzyki, by znajdować w niej radość, ukulele wydało mi się zbyt obce. Z pensji stażysty co miesiąc potrącano określoną kwotę na poczet „opłat za bezpłatne wykłady”. Ale nigdy nie uważałam tego za marnotrawstwo. Bardziej niż pieniędzy, żałowałam czasu spędzonego na wykładach, które mnie nie interesowały.
Ponieważ nie chciało mi się jeść, skierowałam się do kina. Bez względu na to, jaką biedę klepię, mam taką żelazną zasadę, by przynajmniej raz w miesiącu pójść na film czy wystawę i kupić posiłek na mieście. Ten poziom kulturalnej ekstrawagancji to ukłon w stronę mojej dumy. To także minimalna inwestycja w moje marzenie o zrobieniu kiedyś czegoś związanego z kulturą.
– Damy mu popalić? – zapytał Gyu-ok. – Spróbujemy. Zobaczymy, czy człowiek, który wydaje się nie znać wstydu, pozna jego wymiar.
Naprawdę nie chciałam słuchać truizmów kobiet o tym, jak trudno być matką. Ale potem zdałam sobie sprawę z istoty tej walki. Nie chodzi tylko o fizyczne wyczerpanie i brak snu. Nie mogłam pozwolić sobie na nic, na co miałam ochotę. Na tych kilka sekund w łazience. Na ten moment, w którym wsuwam łyżkę ryżu do gardła. Tę sekundę, gdy otwieram drzwi lodówki i piję wodę. Choćby na to… Nawet te krótkie momenty były przerywane płaczem lub marudzeniem. I tak w kółko. Idzie oszaleć.
Gdybym miała wymienić jedną jedyną rzecz, której nie mogę robić za nic na świecie, to byłoby to oglądanie telewizji podczas jedzenia makaronu. Jeśli założę okulary – zaparowują, a jeśli je zdejmę – obraz na ekranie się rozmywa. To problem, którego nie da się rozwiązać bez soczewek kontaktowych lub operacyjnej laserowej korekcji wzorku.
Naszym celem byli Ci, którzy nadużywali władzy i trzymali świat w sztywnych ryzach, a misją- zawstydzenie ich, upokorzenie i sprawianie, by poczuli się niekomfortowo.
Silna mniejszość ma zawsze z górki, a bezsilna większość wątpi, że coś da się zmienić i uważa, że trzeba iść pod górkę.
wszyscy jesteśmy "nieistotni", wiesz? Jesteśmy naprawdę mało znaczącymi, " nieistotnymi istotami". Możemy udawać, że jesteśmy wyjątkowi, ale pod mikroskopem wszyscy żyjemy tak samo, robimy wszystko żeby przeżyć. Wojujemy tylko po to, by jakoś potwierdzić swoje istnienie i zostać zauważonymi.