cytaty z książki "Kronika wypadków miłosnych"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
A może warto dalej żyć, przetrwać złe chwile i później z pobłażliwym zdumieniem przypomnieć sobie te drobne okruchy klęsk i dziwić się, że tyle mogły znaczyć kiedyś i tak niewiele brakowało do ostatecznego kroku.
(...) już nie pamiętam, co to zakochanie. Poczekaj, muszę sobie przypomnieć. Coś takiego było. Jakiś czad, szaleństwo, kompletne dziwactwo. Gdzieś latałem, gdzieś wystawałem pod oknami, chciałem odebrać sobie życie. Pamiętam, że waliło mi strasznie serce, ciągle rumieniłem się, coś bardzo bolało, mocno bolało, ale za to słodko, strasznie słodko aż pod niebo, bolała pewnie dusza albo coś podobnego. Teraz już pamiętam, tak, przypominam sobie, tylko to mnie dziwi, tak dziwi teraz, że wydaje się niepojęte, bezsensowne, jakby w cudzym istnieniu umieszczone, ale było coś takiego, nie zaprę się, jednak dokładnie, synku, nie przypomnę.
- Gdzie to ja byłem (...) Znowu byłem tam, gdzie mi dobrze, gdzie zawsze skradam się we śnie, w pamięci, w raptownej tęsknocie. Dobrze jest uciekać przed codziennym trwaniem w jakąś wymyśloną przyszłość, w niespełnione nigdy warianty losu, w odurzenie rozwydrzonej wyobraźni, ale najlepiej jednak pójść znajomą drogą wstecz, wrócić do starego gniazda, wmieszać się między ludzi, którzy nie znają jeszcze swojego przeznaczenia, przebrać się w skórę młodości, przeinaczyć wypadki i zdarzenia, zanurzyć się w tajemniczym, niepokojącym tunelu praprzeszłości nie szukając sensu, logiki, usprawiedliwień, pragnąc jedynie szybko mijające godziny urojenia.
- Zaczynasz nowe życie?
- Pierwszy raz zaczynam nowe życie.
- Dlaczego mówisz "pierwszy"?
- Bo chyba przez całe życie będziemy zaczynać nowe życie.
Gdzieś za horyzontem rzęził świat w konwulsjach szalonego przyśpieszenia cywilizacyjnego, a ja wstawałem i kładłem się, jadłem i wydalałem, harowałem i spałem bez snów, patrzyłem na niebo, drzewa, na rzekę i nic nie rozumiałem. I nie przeżywałem raptownych lęków przed nicością,nie żałowałem minionych dni, nie pragnąłem szybkiej śmierci, nie tęskniłem do świętej wieczności.
- Ludzie! Co tak smutno? Więcej życia, energii, radości! (...) Marnujecie czas, przysięgam Bogu.
- A co mamy robić?
- Nie wiem. Podskoczyć do nieba, uderzyć piersią w błękit, żeby roztrzaskał się jak głupie lustro. Krzyknąć, żeby gwiazdy posypały się jak szyszki z drzewa. Ludzie, przecież jesteście młodzi!
Słyszysz, zajączku, nieskończoność? Słyszysz ją, jak głośno milczy? Ona chowa w zanadrzu mój los. To będzie życie, jakiego nikt jeszcze nie miał.
Słyszysz las? Słyszysz, jak do mnie zagadał? Poznał mnie i przywitał. On mnie dobrze pamięta. Musi pamiętać. Ta drzewa widziały mnie jako dziecko. […] Całe lata starałem się przypomnieć sobie szum tych drzew, starałem się go nazwać, ale nie potrafiłem nazwać. Bo drzewa z moich lat dojrzałych już nie umieją szumieć, zapomniały tej melodii, tego tonu podniosłego, głębokiego, idącego w niebo.
Odejdźmy teraz, póki jesteśmy piękni. Bo niedługo i tak by się zaczęło długotrwałe umieranie.
Później samoloty weszły w codzienne życie ludzi jak zwykłe, pospolite zwierzęta. Zaczęły pracować razem z człowiekiem, zaczęły przenosić go z miejsca na miejsce, dźwigać ciężary, zabijać jego bliźnich. I wtedy nikt już nie śnił samolotów tak, jak śnili je chłopcy w tamtych dawnych latach.
Obiecuję więc współczucie, a współczucie jest jak łagodny szept niebios, jak pocałunek rozumnego przeznaczenia, jak ciepło cudzej obecności w mroźnych pustyniach wszechświata.
Nie mogę zasnąć. Boję się zasnąć (...). A właściwie nie boję się. Już czas, pora przychodzi. Niech to się wszystko skończy, niech przyjdzie koniec. Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu. Boże, ale który Boże? Czy ten, którego dali mi rodzice, czy ten, którego sobie sam wymyśliłem, a może ten, który jest rzeczywiście, a którego my jeszcze nie znamy. Wicio, zostaw drzwi otwarte, niech widzę trochę światła, odrobinę blasku, resztkę znaku po was, po moim życiu. Chłopcze, jakie to wszystko straszne, jak strasznie tak długo żyć i tyle przeżyć. Gdzie był początek, gdzie będzie koniec? Ból, smutek, cierpienie, żal, nadzieja, nie ma już nadziei, jest strach, to strachu nie ma, oczekiwanie, przypomnienie, coś ćmi, jakieś przeczucie, pustka, ale jaka pustka, nie, ból i brak powietrza, ciągły brak powietrza, tlenu, duszenie się, duszenie się bez końca, bez końca, wieczność.
Życie to jest coś! (...) Życie trzeba gonić i łapać za chwost.
- A ja mam stary mózg. Przedwcześnie postarzałe szare komórki - szepnął nie wiadomo dlaczego Witold. - Może i w naszym bytowaniu są jakieś arytmie jak w pogodzie? Trzeba być młodym. Choćby nawet sztucznie młodym.
Letni wiatr wydobywał z lasu dziwne i budzące trwogę dźwięki sfer niebiańskich, ten wiatr upodobniał się do dalekich i nieskończonych zamieci kosmicznych, ów wiatr powtarzał podniosły głos obrotu planet i wszechświatów. A rozkołysane drzewo unosiło pilotów oraz nawigatorów nad obsypane białym puchem łąki, nad rozmigotaną w słońcu Wilenkę, nad dębowe lasy, coraz wyżej w błękitne szczerby między skalistymi chmurami. A słodki i trujący zapach kwiatu czeremchy koił niczym narkotyk bolesną tęsknotę. Później samoloty weszły w codzienne życie ludzi jak zwykłe, pospolite zwierzęta. Zaczęły pracować razem z człowiekiem, zaczęły przenosić go z miejsca na miejsce, dźwigać ciężary, zabijać jego bliźnich. I wtedy nikt już nie śnił samolotów tak, jak śnili je chłopcy w tamtych dawnych latach.