cytaty z książki "1945. Wojna i pokój"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
A potem zapytałam Augustynę Niedworok, kim jest po tylu latach życia w Polsce.
- Niemką – odparła. – Nie mam nic do Polski. Inni wyjeżdżali do Niemiec, myśmy z mężem zostali. Jesteśmy stąd, tu się pobudowaliśmy, to nasza ziemia.
A potem Augustyna Niedworok zapytała mnie, dlaczego właściwie tylu Polaków w 1945 roku przyjechało na Śląsk.
- Większość nie miała wyboru. Zabrano im ziemię tam, gdzie żyli – odpowiedziałam.
- Kto zabrał? – zdziwiła się.
- Roosevelt, Churchill, ale głównie to Stalin – zdziwiłam się, że tego nie wiedziała. – Polakom odciął kawałek Polski, Niemcom odciął kawałek Niemiec. Większość Niemców przeniósł do Niemiec, a Polaków na ich miejsce.
- Ach, to o to chodziło! – wykrzyknęła Augustyna Niedworok w sierpniu 2014 roku, 69 lat po wojnie.
Kiedy pociąg z Henseleitami przejeżdża przez Polskę, rodzice tłumaczą dzieciom, że to kraj, w którym żyją tacy sami ludzie jak Niemcy - jedni są dobrzy, ale drudzy źli. (...) Werner Henseleit (16.l)zostaje niewolnikiem. Szwabem, hitlerowcem, gnidą, która ma pracować za obierki z ziemniaków i kości z obiadu. Którą można kopać i tłuc, walić pejczem, ile się chce. Za wojnę. Za strach. Za cierpienia. Za obozy koncentracyjne. Za to, że nie zna polskiego i zamiast słomy przynosi widły. Za to, że konie poniosły go na polu i bruzda wyszła nierówno. Dobry Boże, co za niezguła z tego Niemca. Niech zdycha jak pies. Kogo to obchodzi [s.42-59].
3 października 1944 roku do Warszawy wkroczyły niemieckie brygady specjalne Vernichtungskommando i Verbrennungskommando. Niemcy najpierw okradali dom po domu. (...) W sumie wywieźli z Warszawy 45 tysięcy wagonów kolejowych i kilka tysięcy ciężarówek wypełnionych polskim majątkiem. A potem spalili miotaczami ognia to, co zostało. Wypalone domy, pałace, muzea i świątynie zaminowali i wysadzili w powietrze. (...) W sumie, wskutek wojny, miasto straciło 84 procent stanu z 1939 roku [s.145].
Ale niektórych rzeczy się nie zapisuje. Historie dziewczynek molestowanych i zgwałconych przez swoich opiekunów lub przypadkowych mężczyzn zostawia się w głowie. "[Tę] która ukrywała się na wsi, pani wychowawczyni musiała kilkakrotnie prosić, żeby nie opowiadała nikomu, co chłopi robili z nią na strychu, bo dobrze wychowane panienki o takich rzeczach w towarzystwie nie opowiadają" - będzie w przyszłości wspominał Marek Edelman [s.197].
Dobrowolne w teorii przesiedlenia wyglądały często jak łapanki, w których schwytaną we wsiach ludność, która nie zdążyła ukryć się w lesie, odstawiano pod bronią na dworzec, skąd po wielu dniach wyjeżdżali do Związku Radzieckiego. Ich domy zajmowali polscy repatrianci ze wschodu, ale przeważnie na krótko - UPA paliła często wsie zajmowane przez Polaków z przesiedleń [s.337].
Tak się Polacy i Ukraińcy palili w odwecie. Polacy Hroszówkę i Ulucz, Ukraińcy Tremeszów i Witryłów. Jedni to, drudzy tamto. Z tym że UPA nigdy nie zaczynała, nie mordowała tak o. Tylko w odwecie. Mówili, że banderowcy zabijają. Ale to nieprawda. U nas, po wojnie, najstraszniejszy okrzyk, jaki można było usłyszeć, to : "Polacy idą!" (...)
Do Sanoka nikt z nas nie chodził, bo po drodze były przeważnie polskie wioski. Niebezpiecznie. Polacy do nas też nie szli. Trzymali się tamtej strony Sanu. A znaliśmy się przecież wcześniej. I nagle przestaliśmy sobie ufać [s.343].
Słowo "szabrować", czyli "włamywać się", pożyczają sobie ze złodziejskiej gwary. Mają swój niepisany kodeks honorowy: nie zbijają i biorą tylko "niczyje" (choć jeśli zastaną w domu Niemca, Mazura, Kaszubę czy Ślązaka - okradają go, bo to nie swój) [s.18].
Hugo Steinhaus, polski matematyk ze Lwowa, przyrówna wrocławski "szaberplac" do "największej kupy dziadów na największej kupie cegieł i rumowiska w Europie" [s.29].
Na lodzie Zalewu Wiślanego solidarności nie ma. Ludzie zapamiętają kobietę, której konie odmówiły posłuszeństwa. Wołała o pomoc. Bezskutecznie. Tylko się każdy gapił. Albo nieszczęśników, którzy wpadali do wody. Wystarczyło podać im drąg, kawałek szmaty, cokolwiek. Ale szybko tonęli, bo nikt nie zamierzał nikomu nic podawać.
Robert Krause, listonosz z Domnau (Domnowo), opowie po latach pisarzowi Egbertowi Kieserowi o młodej kobiecie, którą zauważył we mgle nad przeręblem. Zawodząc nieludzko, mieszała w wodzie długim drągiem. Nie dawała się odciągnąć od otworu, wygrażając każdemu, kto próbował do niej podejść. Ktoś zawołał z przejeżdżającego wozu: "Wepchnijcie ją do wody, niech jej dusza nareszcie zazna spokoju" [s.54].
Życie wtedy nic warte nie było. Strzelali wszyscy do siebie jak do zająców.
Jak miałam je nazwać? Odzyskane, Wyzyskane, Piastowskie, Postulowane, Powracające, Zachodnie czy Dziki Zachód? Żadna z nazw używanych po wojnie nie definiowała ostatecznie ziem, które przypadły Polsce. (...) Jako dziecko martwiłam się, że skoro coś jest poniemieckie, kiedyś może stać się "popolskie". Podświadomie przejęłam w genach lęk moich przodków osadników, że miejsce, w którym żyję, jest nam dane tylko na chwilę [s.71-72].
Pod Krakowem stali na tyle długo, żeby naciąć koniczyny dla głodnych krów. "Raptem niespodziewanie opadli nas gospodarze i poczęli okładać kijami.[..] Nie mogliśmy pojąć, dlaczego tutaj jest inaczej. Myśmy jechali do kraju, bo tam nas banderowcy napadali.[...] ...spotkaliśmy się z zimną rezerwą. Na to nie byliśmy przygotowani" [s.114].
Najłatwiej strącać do okopów ręce i nogi, czasem pojedyncze palce albo kadłuby bez głów. Najtrudniej, gry trupy mają twarze.
Oddam dziecko na własność w dobre ręce. Dziewczynka wiek 4 miesiące. Nieochrzczona. Zrozpaczona matka, Mokotów, Lewicka 14.
Dzieci zostają. Heinrich płacze, błaga, że musi zostać - kto się zajmie jego syneczkami i córeczkami, jeśli jego zabraknie? kto je nakarmi? Kto obroni? Nikogo poza nim tu nie mają. Starszy z wojskowych coś chce powiedzieć, chyba staje w obronie Heneseleiów, ale odsyłają go do auta.
Tatuś ostatni raz w życiu patrzy na Wernera, Ursulę, Inge, Gerda i małego synka frau Holzer.
- Złapcie się za ręce i skoczcie do studni - mówi im na pożegnanie.
Polskie władze skarbowe powracają do ustawodawstwa przedwojennego i wzywają do punktualnego wpłacania podatków bieżących i uiszczania zaległości. Ulg wojennych w płaceniu podatków nie ma. "Życie Warszawy", 27.02.1945.
W Bakałarzewie Niusia widzi, że rodzinny dom ocalał. ("Jak się tatuś z mamusią dowiedzieli, że wszystko już wolne i nasz dom niespalony, to wróciliśmy. A że okien nie było, bo szyby wybite, to pojechaliśmy z tatusiem ten kilometr do Prus, tam powybieraliśmy okna i przywieźliśmy do Polski. Chce pani wiedzieć jak to wyglądało? Zwyczajnie, wyrywało się okna ze ściany i się brało. Nikogo w tym domu już nie było. Weszliśmy do środka. W szafach ubrania, na łóżkach leżały pierzyny. W szafkach było jadło, chleb obschły, smalec, wędlina. Nie braliśmy tego jednak. Przybiliśmy z tatusiem te okna do naszego domu i już mieszkaliśmy").