cytaty z książki "Żart"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Wszystko polega na tym, żeby człowiek był taki, jaki jest, żeby nie wstydził się chcieć tego, czego chce i marzyc o tym, o czym marzy. Ludzie są na ogol niewolnikami konwenansów. Ktoś im powiedział, ze powinni być tacy i tacy, i starają się być takimi aż do śmierci, nie wiedząc nawet, kim byli i są naprawdę. Nie są wiec nikim i niczym, postępują niejednoznacznie, niejasno, chaotycznie. Człowiek przede wszystkim musi mieć odwagę być sobą.
Tak, tak to jest: ludzie przeważnie łudzą się dwiema błędnymi wiarami: wierzą w wieczną pamięć (ludzi, spraw, czynów, narodów) i w możność naprawy (czynów, pomyłek, grzechów, krzywd). Obie te wiary są fałszywe. W rzeczywistości jest właśnie na odwrót: wszystko zostanie zapomniane i nic nie będzie naprawione. Naprawdę (zemstę, przebaczenie) zastąpi zapomnienie. Nikt nie naprawi krzywd, które wyrządzono, ale wszystkie krzywdy ulegną zapomnieniu.
Świadomość własnej małości absolutnie nie godzi mnie z małością innych. Czuję najgłębsze obrzydzenie, kiedy ludzie żywią dla siebie braterskie uczucia, dlatego że dojrzeli w sobie nawzajem podobną podłość. Nie tęsknię za takim oślizłym braterstwem.
Na samotność bowiem skazują człowieka nie wrogowie, lecz przyjaciele.
(...) mam awersję do mówienia sobie per ty; w założeniu ma to być wyraz bliskiej zażyłości, ale jeżeli ludzie będący na „ty” są sobie obcy, forma ta nabiera natychmiast opacznego znaczenia, staje się wyrazem gburowatości, tak że świat, w którym ludzie powszechnie są z sobą na „ty”, nie jest światem powszechnej przyjaźni, lecz światem powszechnego lekceważenia (...)
Młodzi ludzie nie są winni temu że grają; nie są jeszcze uformowani, a życie rzuca ich w uformowany świat i muszą się zachowywać jak ludzie uformowani. Korzystają zatem bez namysłu z gotowych form, wzorów i schematów, tych, które podobają im się najbardziej które są w modzie, z którymi im do twarzy - i grają.
To bardzo dobrze, że człowiek nie może się spotkać z samym sobą w młodszym wydaniu.
Młodość jest straszna; to scena, gdzie na wysokich koturnach i w najrozmaitszych kostiumach poruszają się dzieci ( ponoć niewinne ) i recytują wyuczone kwestie, które rozumieją tylko w połowie, ale którym są fantastycznie oddane. I historia jest straszna, ponieważ tak często staje się placem zabaw dla młodocianych, dla malutkiego Nerona, młodziutkiego Napoleona, dla sfanatyzowanych tłumów dzieci, u których podpatrzone gdzieś namiętności i prymitywne role, zmieniają się naraz w rzeczywistość katastrofalnie rzeczywistą.
Nic w tym niezwykłego, jeśli łączą się z sobą dwa obce ciała. Zdarza się też czasem symbioza dusz. Ale tysiąc raz rzadszym zjawiskiem jest symbioza ciała z własną duszą i zespolenie się ich we wspólnej namiętności. Ale i to zdarza się czasami, kiedy człowiek kocha naprawdę; chyba tak; wierzę w to i nadal chcę w to wierzyć.
(...) byłem człowiekiem o kilku twarzach. Na zebraniach byłem poważny, pełen zapału i wiary; wśród najbliższych przyjaciół złośliwy i agresywny; z Małgorzatą cyniczny i gorączkowo dowcipny; a kiedy byłem sam (i myślałem o Małgorzacie), bywałem bezradny i rezedrgany jak sztubak. Czy ta ostatnia twarz była prawdziwą? Nie. Prawdziwe były wszystkie; nie miałem jak hipokryci twarzy prawdziwej i fałszywej. Miałem ich kilka właśnie dlatego, że byłem młody i sam nie wiedziałem, kim jestem i kim chcę być.
Nic nie zbliża ludzi szybciej (choć często pozornie tylko i fałszywie) niż smutne, melancholijne zrozumienie; ta atmosfera spokojnej wspólnoty, która usypia wszelkie obawy i hamulce i którą zrozumieć mogą dusze subtelne i wulgarne, wyrafinowane i prymitywne, jest najprostszym, a przecież tak rzadkim sposobem zbliżenia; trzeba bowiem odrzucić wypracowaną starannie "postawę psychiczną", wypracowane gesty i mimikę i być sobą; nie wiem jak udało mi się to (nagle, bez przygotowania) osiągnąć, jak to się mogło udać mnie, który zawsze po omacku błądziłem wśród swoich sztucznych twarzy; nie wiem, ale odczułem to jako nieoczekiwany dar i cudowne wyzwolenie.
Albowiem żyć w świecie, w którym nikt nie uzyska przebaczenia, gdzie wszyscy skazani są na potępienie, to to samo, co żyć w piekle.
Nie mogę wyzbyć się owej potrzeby wiecznego rozwiązywania swojego życia (jakby rzeczywiście był w nim ukryty jakiś sens, jakieś znaczenie, jakaś prawda).
Nikomu przedtem i nikomu potem nie czytałem wierszy; mam w sobie dobrze funkcjonujący bezpiecznik wstydu, który broni mi obnażać się zbytnio wobec ludzi, mówić przy innych o swoich uczuciach; a czytać wiersze - to w moim pojęciu tak, jakbym nie tylko mówił o swoich uczuciach, ale jakbym mówił o nich stojąc na jednej nodze; pewna nienaturalność, która kryje się w samej istocie rytmu i rymu, wprowadzałaby mnie w zakłopotanie, gdybym miał oddawać się inaczej niż w samotności.
Vlasta zarzuca mi, że jestem marzycielem. Jej zdaniem nie widzę rzeczy takimi, jakie są. Nie widzę rzeczy takimi, jakie są, ale oprócz rzeczy widzialnych widzę również i te niewidzialne. Zmyślenia i fantazje nie istnieją na świecie ot tak tylko, bez powodu. Mają swoje miejsce wśród nas. To one czynią z naszych domów prawdziwe domy.
Psychologiczny i fizjologiczny mechanizm miłości jest tak skomplikowany, że w pewnym okresie życia młody człowiek musi się skoncentrować niemal wyłącznie na samym opanowaniu go, przy czym wymyka mu się prawdziwa treść miłości - kobieta, którą kocha (podobnie jak na przykład młody skrzypek nie może się należycie skoncentrować na treści utworu, dopóki nie opanuje na tyle samej techniki, żeby w czasie gry o niej nie myśleć).
Tak, już się domyślam, to była właśnie ta specyficzna powolność...
powolność z której promieniowała zrezygnowana uległość, świadomość, że nie ma się dokąd spieszyć, ze nie ma sensu niecierpliwie wyciągać do czegoś rąk.
Wszystkie przełomowe sytuacje w życiu są bezpowrotne. Żeby być pełnym człowiekiem, trzeba przejść przez tę bezpowrotność z całą świadomością. Wypić ją do dna. Bez oszustwa. Bez udawania, że się jej nie widzi. Współczesny człowiek szachruje. Stara się wyminąć wszystkie kamienie milowe i gratis przejść od narodzin do śmierci. Człowiek z ludu jest uczciwszy. Zasadnicze momenty przeżywa aż do dna.
Znowu zdumiała mnie nieprawdopodobna ludzka umiejętność przeinaczania rzeczywistości zgodnie z własnym marzeniem czy ideałem, ale bez wahania przyjąłem interpretację zastosowaną przez Helenę wobec mojej osoby.
(...) nie lubię dziennikarzy (...) dlatego, że są to przeważnie ludzie płytcy, bezczelni i frazesowicze.
Nic nie zbliża ludzi szybciej(choć często pozornie tylko i fałszywie) niż smutne, melancholijne zrozumienie; ta atmosfera spokojnej wspólnoty, która usypia wszelkie obawy i hamulce i którą zrozumieć mogą dusze subtelne i wulgarne, wyrafinowane i prymitywne, jest najprostszym, a przecież tak rzadkim sposobem zbliżenia; trzeba bowiem odrzucić wypracowaną starannie "postawę psychiczną", wypracowane gesty i mimikę i być sobą...
(...) zawsze szukałam miłości, a jeżeli się omyliłam i nie znalazłam jej tam, gdzie szukałam, to z dreszczem wstrętu odwracałam się i odchodziłam, szłam gdzie indziej, chociaż wiem, jak by to było dobrze zapomnieć po prostu o młodzieńczych marzeniach o miłości, zapomnieć o nich, przekroczyć granicę i znaleźć się w krainie cudownej swobody, gdzie wszystko jest dozwolone, gdzie wystarczy tylko nasłuchiwać, jak wewnątrz człowieka pulsuje to zwierzę - seks.
I o ile w piątek wieczór zostałem znienacka ugodzony realną obecnością Łucji, rzucony nagle z powrotem w dawne dni, których była ona niepodzielną władczynią, to tego sobotniego ranka zadawałem sobie już tylko ze spokojnym (i dobrze wyspanym) sercem pytanie: d l a c z e g o ją spotkałem? Czyżby przygoda z Łucją miała mieć jeszcze jakiś ciąg dalszy? Co oznacza to spotkanie i co chce mi ono p o w i e d z i e ć?
Czyżby przypadki, poza tym, ze się zdarzają, że istnieją - również coś mówiły? Nie muszę chyba podkreślać, że jestem na wskroś racjonalistą. Ale widocznie zostało we mnie coś z irracjonalnych zabobonów, choćby na przykład owo dziwne przeświadczenie, że wszystkie wydarzenia, które mnie w życiu spotykają, mają ponadto jakiś sens, że coś z n a c z ą; że poprzez te wydarzenia życie mówi coś o sobie, że stopniowo zdradza nam jakąś swoją tajemnicę, że stoimy przed nim jak przed rebusem, który trzeba rozwiązać, że przygody, jakie przeżywamy, są mitologią tego życia i że w owej mitologii znajduje się klucz do prawdy i do tajemnicy.
Że to złudzenie? Tak, być może, to nawet prawdopodobne, ale nie mogę wyzbyć się owej potrzeby wiecznego r o z w i ą z y w a n i a swego własnego życia (jakby rzeczywiście był w nim ukryty jakiś sens, jakieś znaczenie, jakaś prawda), nie mogę wyzbyć się tej potrzeby, jeśli nawet jest to jedynie potrzeba zabawy (tak samo jak zabawą jest rozwiązywanie rebusów).
(...) lubiłem i właśnie dlatego tak chętnie wszczynałem z nim dyskusje, ponieważ w ten sposób zawsze miałem możność, przynajmniej pobieżnie, uzmysłowić sobie kim właściwie jestem i co myślę.
Pycha władców jednakże nie przejawia się jedynie w okrucieństwie, ale i (chociaż rzadziej) w miłosierdziu.
Ludziom należy zostawić swobodę i nikt nie powinien się mieszać do ich prywatnego życia...
Mówi się o miłości od pierwszego wejrzenia; zbyt dobrze wiem, że miłość sama przez się ma skłonności do stwarzania legendy i mitologizowania z perspektywy czasu własnych początków; nie chcę zatem twierdzić, że chodziło tu o taką właśnie nagłą miłość, ale jakieś jasnowidzenie miało tu jednak miejsce...