cytaty z książek autora "Monika Żeromska"
Ostatnio miałam oczywisty dowód na to, że mężczyźni mają mniej wyobraźni, a może przebiegłości, albo ta przebiegłość jest jakaś naiwna. Siedzieliśmy wszyscy u pewnych państwa z wizytą i mąż, pan domu, pokazywał piękne fotografie z wakacji, które spędzał sam, bo zasadę mieli taką, że raz do roku rozstają się na kilka tygodni, żeby się potem z większą czułością odnaleźć. Więc ten samotny urlop w Dalmacji był cudowny. Cisza, milczenie, morze, palmy i nieopisane zabytki, czas poświęcony wyłącznie na odnalezienie siebie. Katharsis.
Oglądaliśmy z zachwytem te prześliczne zdjęcia, gdzie on, samotny, ogorzały na ruinach rzymskich, na skale nad morzem, w cieniu laurów na tarasie hotelu, na łodzi-prezentował się wspaniale.
Siedząc koło niego i zachwycając się, powiedziałam nagle niegłośno: "A kto te zdjęcia robił?"
Ach, jaka wzruszająca męska niezaradność. Zamiast odpowiedzieć mi "przechodzień" albo "mój samowyzwalacz przy aparacie" i po cichu znienawidzić mnie, ten biedny człowiek powiedział tylko: "Jezus Maria".
Jest jeszcze w telewizji inna sensacja, która od sześciu dni pasjonuje Londyn. Olbrzymie ptaszysko, orzeł złocisty, uciekło z klatki w Zoo, mieszka w Hyde Parku, nie daje się złapać i napada, już tak było kilka razy, na pieski w czapraczkach prowadzone na smyczy. Telewizja siedzi tam cały czas, prasa oczywiście także, i kilka dni temu właśnie taka scena została sfilmowana, jak dwoje państwa z pudelkiem zostało napadniętych przez czatującego nad nimi w gałęziach orła, a piesek porwany. (..) Dziś w "Daily Telegraph" na pierwszej stronie opis napasci Goldy-orła w Hyde Parku - na pekińczyka w niebieskim paletku. Z tym orłem to już zupełny bzik, o niczym innym nie mówi się i nie pisze. Przez całe dnie na terenie Hyde Parku odbywa się następujące przedstawienie, oczywiście filmowane i fotografowane: Goldy lata z drzewa na drzewo, za nim kilkunastu facetów z Zoo ze specjjalnymi sieciami i pętlami do zarzucania mu na nogę. Za nimi dwa samochody przedstawicieli Ligi Ochrony Zwierząt, którzy mają badać czy tamci z Zoo stosują sposoby łapania humanitarne i zgodne z przepisami Ligi. Za nimi pędzi tłum złożony z mniej więcej 500 osób. Goldy siada na trawie albo na ławce, dopuszcza do siebie tych wszystkich ludzi na odległość około 50 jardów, poczem odlatuje na wysokie drzewo. Przedwczoraj porwał i zjadł kaczkę. (...) Wojska amerykańskie lądują w Wietnamie, Wilson wrócił ze spotkania z Erhardem, NRF nawiązuje stosunki z Izraelem, a w telewizji nic, tylko co chwila Goldy. Cały naród z zapartym tchem śledzi przelot tego ptaszyska z jednego drzewa na drugie. Wyprowadzili mu dziś na łańcuszku jego żonę, Reginę, spacerowali z nią po trawie, myśleli, ze przyleci-nie przyleciał. Przyprowadzili inną, młodszą, nic. Położyli cielęcinę, nic. Anglia jest absolutnie bezsilna. (...)
Goldy złapany. Świństwo. Podłożyli mu królika, a jak się na niego rzucił, to go capnęli za nogi. Olbrzymie fotografie w "Observerze" już w klatce, z żoną.
Ruskie, które mieszkają także w "Imperialu", są niezwykłym sąsiedztwem. Albo to bardzo zasłużone czukcze i kamczadały, w przedziwnych strojach narodowych, zupełnie egzotyczne, albo generałowie czy ministrowie z żonami, wszyscy w jasnoniebieskich garniturach z jednej sztuki materiału, grubi wszyscy i milczący wobec reszty towarzystwa. Żony wykupują całe sklepy "Jablonexu", błyszczą od olbrzymich brlantowych pająków, brosz, żyrandoli w uszach, robią sobie, biedusie, twardą trwałą ondulację albo niebotycznie natapirowane jajo na głowie. (...)Nie chcę się z nich wyśmiewać, to jest po prostu ciekawe, to pierwsze z nimi spotkanie. Zresztą trudno oczy oderwać od widoku osoby, która usiłuje jeść czereśnie widelcem i nożem.
Jest coś w języku Żeromskiego, w jego prozie, co ma jakąś ukrytą kadencję, rytm każdego zdania, może to jego znajomośc greki i łaciny. Każde zdanie składa sie jakby z dwu części muszli - jedna pasuje do drugiej, jedna drugiej odpowiada, całe zdanie rozchyla się na dwie strony. Albo jak skrzydła motyla, kiedy się tego zdania dotknie, otwiera się ono i gra i śpiewa pełnią urody. Widać to najwyraźniej na próbach. Jeśli aktor zgubi w zdaniu jedno "i" albo połknie przecinek, zdanie brzydnie, kurczy się, przestaje świecić swoją pełnią.
Są z nami tu państwo Szyfmanowie, co jest miłe, bo są eleganccy i spokojni. To małżeństwo wywołało w Warszawie przed niedawnym czasem prawdziwe towarzyskie trzęsienie ziemi. On jest od niej starszy o 70 lat, dużo starszy od jej ojca. Zakochał się w tej ślicznej jak marzenie osóbce, którą poprzednio wydano za jakiegoś oficera. Szyfman ją rozwiódł i ożenił się, czym przyprawił swoje dwie siostry, połowę znajomych i panią Morstinową o piekielne wzburzenie i wstrząsy psychiczne. Przygladam się jej i zastanawiam się czy jest szczera, bo robi wrażenie zakochanej w nim i szalenie zazdrosnej. Zalewała się łzami, kiedy go Narodne Divadlo zaprosiło do Pragi na kilka dni, a ona została w Karlovych Varach, bo tam będą aktorki, a aktorki, to wiadomo, któraś może go skusić i uwieść i Adaś - bo przestał byc Arnoldem - ją porzuci.
Znałam pewnego męża hipochondryka, który miał żonę zdrową jak rzepa. Ale pewnego razu ta żona dostała grypy, rzeczywiście z wielką gorączką, dreszczami i złym samopoczuciem, więc położyła się do łóżka. Kiedy jej mąż wrócił do domu i zobaczył ją taką chorą, poczuł się nareszcie silny, opiekuńczy, panujący nad sytuacją. Zakrzątnął się żwawo, uspokajając ją, żeby się niczym nie martwiła, że on już jest i się wszystkim zajmie. Nastawił wodę, naparzył herbatę, przygotował aspirynę, a po chwili wszedł z kuchni do pokoju i powiedział pogodnie : "No widzisz, kochanie, juz wszystko w porządku, już wziąłem