cytaty z książek autora "Żaneta Pawlik"
Leonardo da Vinci twierdził,że w każdym człowieku drzemią nieograniczone możliwości,ale aby coś osiągnąć,trzeba się wysilić".
Przypadkowy odwiedzający miałby problem z odróżnieniem chorych od członków rodziny, którzy wpadli z wizytą. Choroby psychiczne zostawiały piętno pod skórą, niewidoczne na pierwszy rzut oka. Dlatego otoczenie nie pojmowało, że ktoś pod maską uśmiechu skrywał ogromy ból. Jeśli starczało sił, to prosił o pomoc. A zdarzało się, że wybierał rozwiązanie ostateczne. I wtedy orientowano się, w jakim piekle tkwił.
Kiedy nie zna się sytuacji, łatwo wydać krzywdzącą opinię.
-Nie wiem, czy dam radę – powątpiewała.
-Dasz, jesteś silna. Nie bez powodu nosisz talizman na ręku.
-Jaki talizman? – Anka dotknęła koralików. – Mówisz o bransoletce od Jadwigi?
-Mówię i bransoletce z nasion indyjskiego tamaryndowca.
-To są nasiona?
-Tak. Dokładnie takie same jak moje. -Przejechał palcami po kuleczkach. Dostałem je od bramina w Waranasi właśnie. Tamarynd rośnie w tropikach, pod twardą skorupką znajduje się delikatny miąższ, otaczający czarną pestkę.
-Chcesz powiedzieć, że to jakiś znak z zaświatów? – ożywiła się Anka.
-Bo ja wiem? Aż tak uduchowiony nie jestem. Nie wytrzymałem w AA, bo nadawali w kółko o Bogu. Mimo zastrzeżenia ‘jakkolwiek go pojmujesz’ nie wyobrażali go sobie na pewno inaczej niż starca na chmurce. A ja uważam, że trzeźwość zawdzięczam sobie i terapeutom, którzy ze mną pracowali. Żaden Bóg palców w tym nie maczał. Tak więc nie wiem, czy to jest jakiś znak od twojej przyjaciółki, ale myślę sobie, że często poprzestajemy na miąższu, nie docieramy do głębszych pokładów naszej osobowości. A szkoda, bo można się wiele o sobie dowiedzieć.
Każdy z nas w jakimś momencie poczuł, że dotarł do granicy, że którą jest koniec. Śmierć. I choć wszyscy jej doczekamy, wolelibyśmy, żeby nie zaskakiwała nas, gdy leżymy we własnych odchodach. Nie myślcie sobie, że jesteście lepsi od Maxa, bo nikogo nie zabiliście. Katowaliście latami swoje żony, zamęczaliście dzieci. Wasze matki cierpiały, patrząc na wasze upodlenie. Każdy z nas ma dno na innym poziomie. Moim celem jest uzmysłowienie wam, że koniec dla wszystkich jest taki sam. Nie ważne, czy macie się za wysoko funkcjonujących alkoholików, czy za degeneratów. Ile razy uderzyliście swoją partnerkę, straciliście pracę, a może robiliście swoje wzorowo i nikt z waszego środowiska nie wiedział, że cały dzień ustawiacie sobie pod picie? Stąpacie po cienkiej linii. Pamiętam młodego chłopaka, dwudziestokilkuletniego, który trafił do nas na detoks w ostatniej chwili. Oj już nie żył. Delirium przez tydzień. Tydzień! Trzęsło nim przez siedem, kurwa, dni. Ósmego dnia poprosił o rozmowę z psychiatrą. Nie potrafił ustać na nogach, mięśnie nie były w stanie utrzymać jego wychudzonego ciała. Stał naprzeciwko lekarza podtrzymywany przez pielęgniarkę i zażądał wypisu. (…) ‘Nie jestem jeszcze gotowy, żeby wytrzeźwieć'.
Chwila obecna to tylko stop-klatka, pauza w szaleńczym biegu przez życie. Potrzeba było dobrej kondycji, żeby dobiec na metę bez zapaści.
Słowa nie miały żadnej mocy poza destrukcyjną. Można obrzucać się wyzwiskami, zadawać ból, umiejętnie ciskając pretensje, ale nie sposób za ich pomocą mówić o miłości.
Pomyśl tylko, czy gdybyś naprawdę, ale tak naprawdę chciała popełnić samobójstwo, odbierałabyś telefon? Przykładasz pistolet do skroni, palce na cynglu, drżysz na całym ciele. Nagle dzwoni telefon. Odkładasz pistolet i mówisz sobie: ‘No dobrze, sprawdzę, kto dzwoni, zabiję się za chwilkę”? Nie! (…) Jeśli ktoś chce się zabić, nic go od tego nie odwiedzie. Nic.
Dotarłem do pustki, której w pojedynkę nie zdołam zapełnić. Pracuję, jem, rozmawiam z ludźmi, a w środku kurczę się z tęsknoty za miłością. Tęsknię za kimś, komu mógłbym opowiedzieć o smutku, radości, wspólnie cieszyć się spacerem wzdłuż plaży, przynosić kawę do łóżka, przytulić i kochać.
Ludzie są ze sobą z wielu powodów. A to, że mogą na sobie polegać w trudnych chwilach, dawać oparcie, jest jednym z nich.
Przyjaźń jest trudniejsza od miłości.
Każdy, komu rozpadł się wieloletni związek, wychodził z niego bogatszy. Trudne doświadczenia rozwodu przekuwał na małe zwycięstwo nad własnymi słabościami. Przy odrobinie refleksji potrafił dostrzec własne winy i nie powielać schematu w kolejnym związku. Nie każdy poddawał analizie porażki, pogłębiał samoświadomość. Niektórzy obrastali poczuciem krzywdy, unosząc ją na sztandarach.
Czas goił rany zewnętrzne. W środku pozostawała blizna, niewidoczna dla świata. Człowiek żyje jakby nigdy nic, bo co ma zrobić, ale już nigdy nie jest kompletny. Śmierć kogoś bliskiego to jakby wyrwanie kawałka duszy.
Nie da się oddzielić człowieka od jego przeszłości. Nierozerwalnie zrasta się z nim, Jest sumą doświadczeń, dobrych i złych. Wszystko, co przeżył, oblepia do warstwa po warstwie. Próba zerwania pozostawia blizny, szpeci. Można przygładzić z wierzchu, wyrównać, pomalować, ale na głębszym poziomie tli się, czekając momentu, gdy wybuchnie prosto w oczy.
Pójdą do kawiarni, opowie więcej o sobie. Nie wszystko, dobre i złe informacje trzeba dawkować. Te pierwsze na wypadek, gdyby los nie był wystarczająco łaskawy, by pozwalać na nie częściej. Drugi zaś, żeby od razu nie zrazić kogoś do siebie.
Niewiele trzeba, by znaleźć się po ciemnej stronie życia.
Podyskutowałby o kodeksie moralnym, ale mówiąc szczerze, nie chciało mu się. Rozmowy o przepijaniu pieniędzy w gospodzie i biciu żon uważał za marnowanie czasu. Kosma nie ustalał zasad. To, co dla jednych stanowiło normę, on określał przemocą domową. Kobiety narzekały na swoich oprawców, ale najmniejsza ingerencja z zewnątrz kończyła się zdwojonym atakiem na obrońcę.
Czasami odnosił wrażenie, że przyroda się pomyliła, zapraszając człowieka, by stał się jej częścią. Przerost ambicji, sława, pieniądze pchały ludzi na skraj przepaści, a oni bez opamiętania gnali na oślep, ryzykując złamanie karku.
Ludzie wściubiali nos w prywatne życie osób publicznych, roszcząc sobie prawo do zaglądania im pod kołdrę.
Celebrytki kochały ściągać na siebie uwagę, chciały by było o nich głośno. Zwykle nie miały nic, czym mogłyby się wyróżnić, więc zasada: niech mówią, nieważne jak, byle mówili, napędzała pseudokariery.
Julia nie dawała się zwieść pozorom, uśmiechom, gratulacjom mającym odwrócić uwagę od wszechobecnej w środowisku filmowym zazdrości. Obłuda, kłamstwo, pazerność. Nieliczne wyjątki tylko potwierdzały regułę.
Sukces i porażka nierozerwalnie sczepione, dwie strony tego samego. Jak jin i jang. Sława, pieniądze, kariera. I samotność w tłumie. Banał. Schemat, w który się wpasowała z promiennym uśmiechem. Jeśli pojawiły się łzy, mówiła, że to ze szczęścia.
- To źle być z Warszawy?
- Źle to kraść i z rzyci spaść.
Dopił ostatnie łyki kawy i nie marnował czasu na zmywanie. Dwucentymetrową warstwę fusów dałoby się wykorzystać na dolewkę. W czasach komuny podobne praktyki były na porządku dziennym. Dziś nawet jego stać na zapas kawy.
Kryjówkę widoczną gołym okiem uznał za najbezpieczniejszą. Wycieraczka pod drzwiami rzadko leżała na swoim miejscu, dziki ryły obejście z takim zaangażowaniem, jakby pod warstwą ziemi ukryto złoty pociąg, więc najpopularniejszy schowek odpadał.
Ciast nie musisz piec, nawet by ci posłużyło. Dawniej kobiety nosiły wodę ze studni i prały na tarze. Teraz macie zmywarki, pralki automatyczne, suszarki i nadal wam źle.
- Czy ja ograniczam twój rozwój? Sama zamieniłaś Prousta na Mroza, mnie nic do tego.
- Bo przy Mrozie nie muszę myśleć.
- Cóż za samoświadomość.
O gustach się nie dyskutuje, kulinarnych, muzycznych, wszystko jedno.
Przyznanie, że jest się bezsilnym wobec choroby, to pierwszy krok w walce o siebie.