cytaty z książki "Chimeryczny lokator"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
[N]ie proszę was, byście mnie kochali, wiem, że jest to niemożliwe, gdyż nie jestem przyjemny, lecz dajcie mi w jałmużnie wystarczająco wiele pogardy, aby mnie nie zauważyć.
Śmierć to ziemia. Z niej wychodzą pączki życia i próbują umknąć. Kierują się w przestrzeń. Śmierć pozwala na to, gdyż jest bardzo łasa na życie. Zadowala się pilnowaniem swej trzody, a gdy zwierzęta podrosną, połyka je niczym łakocie. Powoli trawi pokarm, który powrócił do jej łona, szczęśliwa i syta jak gruba kotka.
Czul, że jego widok ich podnieca. Ponieważ widzieli w nim ofiarę, mogli stać się katami.
Ujrzał swoje odbicie w witrynie. Nie był inny. Taki sam, dokładnie taki sam jak te potwory.
Śmieciarze intelektualiści grzebali bez odrazy w śmieciach, w poszukiwaniu strawy duchowej. Gdy ją znajdowali, rzucali się na nią z wypisanym na twarzy wyrazem zwierzęcej zachłanności.
Celem opracowanego przez nich widowiska, zrozumiał to szybko, było przyprawienie go o obłęd.
- Też sobie wybrał chwilę, żeby chcieć żyć! Jak się chce żyć, to się nie wyskakuje przez okno.
Trelkovsky odczuwał dziwną przyjemność, patrząc na ten płacz. Miał wrażenie, że ktoś płacze zamiast niego.
Zgroza go przytłaczała. Strach stał się dla niego zbyt wielki i występował z brzegów.
Nie należało myśleć, była to zbyt niebezpieczna czynność.
Będzie musiał powiedzieć mniej więcej tak: Nie zasłużyłem na waszą nienawiść, proszę na mnie spojrzeć, jestem tylko nieodpowiedzialnym zwierzęciem, które nie potrafi stłumić odgłosów swojego gnicia, czyli swojego życia, nie traćcie wiec na mnie czasu, nie brudźcie sobie pięści, tłukąc mnie na kwaśne jabłko, pozwólcie mi istnieć.
Trelkovsky nie miał zwyczaju myśleć o śmierci. Nie była mu obojętna, o nie, lecz właśnie dlatego jak ognia unikał tej kwestii. Gdy tylko czul, że jego myśli dryfują w kierunku niebezpiecznego tematu, używał najróżniejszych forteli, z biegiem czasu coraz bardziej udoskonalanych. Tak więc w krytycznych momentach nucił nieskomplikowane melodie usłyszane w radiu, które stanowiły świetną barierę psychiczną. Czasem szczypał się aż do krwi, a czasem jego ucieczką był erotyzm. Wywoływał w myśli obraz jakiejś kobiety, którą widział na ulicy, jak zapinała podwiązkę, jakiś biust, którego kształtów domyślał się w głębi dekoltu sklepikarki, jakieś wspomnienie dawno ujrzanej sceny. To była przynęta. Jeśli umysł dal się na nią złapać, potęga myśli stawała się niezmierzona. Podnosiła sukienki, zrywała biustonosze, przetwarzała wspomnienia. I powoli, na tle leżących kobiet, zmiętych ciał, widmo śmierci bladło, bladło coraz bardziej, aby w końcu
zniknąć niczym wampir o brzasku.
Wszyscy włączyli się do dyskusji. Trelkovsky stwierdził, że nie wie, co woli, wydaje mu się jednak, że góry są korzystniejsze dla zdrowia niż morze. Inni podchwycili jego zdanie, przekręcili je, dodając coś od siebie, aż w końcu całkiem zmieniło sens.
Od jakiego momentu - zastanawiał się - osobnik nie jest już tu, gdzie nam się zdaje? Zabierają mi rękę - bardzo dobrze, mówię: ja i moja ręka. Zabierają mi obie, mówię: ja i moje dwie ręce. Zabierają mi nogi, mówię: ja i moje kończyny. Zabierają mi żołądek, wątrobę, nerki, zakładając, że jest to możliwe, mówię: ja i moje wnętrzności. Ucinają mi głowę: co powiedzieć? Ja i moje ciało, czy ja i moja głowa? Jakim prawem moja głowa, która w końcu jest tylko częścią ciała, miałaby sobie przywłaszczyć tytuł "ja"? Dlatego, że zawiera mózg? Lecz są przecież larwy, robaki, czy ja wiem co jeszcze, które nie mają mózgu. Czy w takim razie dla tych stworów istnieją gdzieś jakieś mózgi, które mówią: ja i moje robaki?
Jego własne śmieci były najbrudniejsze z całej kamienicy. Odrażające i ohydne. W niczym nie przypominały uczciwych gospodarskich śmieci innych lokatorów. (…) Posuwał się nawet do tego, że grzebał w kuble i mieszał swoje śmieci z innymi.
Swój szczery ból wyrażał za pomocą zdań zaczerpniętych z tanich powieści.
Jego obsesją było dbanie o to, by opierając głowę w pewien sposób na poduszce, nie słyszeć bicia własnego serca. (...) Nie mógł bowiem znieść tego potwornego dźwięku, świadczącego o kruchości jego istnienia.
Odniósł wrażenie, że pokój, w którym się znajduje, zmniejsza się i przybiera dokładnie rozmiary jego ciała.
(...)więc znów będzie musiał się tłumaczyć, usprawiedliwiać, przepraszać, że żyje! Będzie musiał być wystarczająco miękki, by wygnać nienawiść i osiągnąć obojętność. Będzie musiał
powiedzieć mniej więcej tak: Nie zasłużyłem na waszą nienawiść, proszę na mnie spojrzeć, jestem tylko nieodpowiedzialnym zwierzęciem, które nie potrafi stłumić odgłosów swojego gnicia, czyli swojego życia...
(...)używał najróżniejszych forteli, z biegiem czasu coraz bardziej udoskonalanych. Tak więc w
krytycznych momentach nucił nieskomplikowane melodie usłyszane w radiu, które stanowiły świetną barierę psychiczną. Czasem szczypał się aż do krwi, a czasem jego ucieczką był erotyzm. Wywoływał w myśli obraz jakiejś kobiety, którą widział na ulicy, jak zapinała podwiązkę, jakiś biust, którego kształtów domyślał się w głębi dekoltu. Jeśli umysł dal się na nią złapać, potęga myśli stawała się niezmierzona. Podnosiła sukienki, zrywała biustonosze, przetwarzała wspomnienia. I powoli, na tle leżących kobiet, zmiętych ciał, widmo śmierci bladło, bladło
coraz bardziej, aby w końcu zniknąć niczym wampir o brzasku.