„Boginie” – powieść o stracie, żałobie i zbrodni. Rozmowa z Alexem Michaelidesem

Anna Sierant Anna Sierant
14.10.2021

Alex Michaelides, autor bestsellerowej „Pacjentki”, odwiedził niedawno Polskę w związku z promocją swojej najnowszej powieści – „Boginie”. Mieliśmy przyjemność spotkać się z autorem na żywo w Warszawie i porozmawiać właśnie o jego najnowszej książce. Jakie emocje tym razem czekają na czytelników i czytelniczki, śledzących starania głównej bohaterki „Bogiń” – Mariany, która próbuje odnaleźć mordercę przyjaciółki swojej siostrzenicy? Zapraszamy do lektury rozmowy z Alexem Michaelidesem!

„Boginie” – powieść o stracie, żałobie i zbrodni. Rozmowa z Alexem Michaelidesem Wydawnictwo W.A.B/Kuba Celej

[Opis wydawcy] Dla Mariany Andros – terapeutki grupowej walczącej z własnymi demonami – Cambridge to miejsce, gdzie poznała swojego męża. Dla jej siostrzenicy Zoe to tragiczna scena morderstwa jej najlepszej przyjaciółki. W murach uniwersytetu, gdzie ożywają bolesne wspomnienia, Mariana poznaje tajne stowarzyszenie młodych dziewczyn – Boginie. Jego członkinie są wstrząśnięte zabójstwem jednej z koleżanek. Grupa jest pod wpływem enigmatycznego profesora Edwarda Foski. Fosca ma alibi, ale Mariana jest pewna, że kłamie. Obsesja terapeutki na punkcie udowodnienia winy profesorowi wymyka się spod kontroli, grożąc zniszczeniem jej wiarygodności, a także najbliższych relacji. Kobieta jest jednak zdeterminowana, by powstrzymać zabójcę, nawet jeśli będzie ją to kosztowało wszystko – łącznie z własnym życiem.

Fani „Pacjentki” pokochają „Boginie” – przeczytać można w zagranicznych recenzjach drugiej książki autora światowego bestsellera. Nowy, pełen zwrotów akcji, złowieszczy i porywający, pełen mrocznych tajemnic thriller autorstwa Michaelidesa prowadzi, jak głośna poprzedniczka, do równie niespodziewanego finału.

Anna Sierant: Twojej pierwszej książce, „Pacjentce”, przyznano niejedną nagrodę za granicą, ale i w Polsce. To właśnie „Pacjentka” została uznana przez czytelników serwisu lubimyczytać.pl za Książkę Roku 2019 w kategorii kryminał i thriller. Teraz wróciłeś z „Boginiami” – jak Ci się pisało drugą powieść po tak ogromnym sukcesie tej pierwszej? Było łatwiej, bo – inaczej niż przed debiutem – wiedziałeś, że masz uznanie czytelników i krytyków? A może przeciwnie – czułeś na sobie z tego powodu ogromną presję?

Alex MichaelidesStephen Fry, jeden z moich ulubionych autorów, powiedział kiedyś, że z pisarzami jest tak, iż mają 40 lat, żeby napisać pierwszą książkę, a potem 6 miesięcy, żeby stworzyć drugą. I ja się z tym zgadzam! (śmiech) Poza tym, że takie są oczekiwania rynkowe, Fry miał na myśli to, iż w swoim debiucie pisarz nierzadko zawiera doświadczenia życiowe, odwołuje się do prywatnych wydarzeń (choć najczęściej nie wprost). Trudno jest po czymś takim przystąpić do napisania od razu dzieła innego lub podobnego, ale równie dobrze przyjętego. Ja starałem się przy drugiej książce zastosować tę samą metodę, co przy pierwszej – wyłączyć wewnętrzne głosy i skupić się na pisaniu, na tym, żeby było ono dla mnie przyjemne. Nie ukrywam jednak, że to przejście od autora nieznanego do rozpoznawalnego pisarza, którym się niejako stałem, było dość trudne. Przyznam też szczerze, że postanowiłem czytać w przyszłości mniej recenzji i opinii. To sprawia, że jest więcej głosów, które trzeba wyłączyć, przystępując do pracy nad kolejną książką, a im jest ich więcej, tym to wyłączenie staje się trudniejsze. Kolejna trudność, które pojawiła się w moim przypadku, to potrzeba znalezienia równowagi między byciem nieśmiałą, a jednocześnie kreatywną osobą i wchodzeniem na rynek wydawniczy, braniem udziału w promocji książki. To też nie jest łatwe.

Rozmowę o samych „Boginiach” chciałabym zacząć pod samego początku, czyli od dedykacji. A książkę zadedykowałeś innej twórczyni kryminałów psychologicznych – Sophie Hannah. I choć uwielbiam jej powieści, zastanawiałam się, dlaczego właśnie jej nazwisko znalazło się w dedykacji. Czy możesz więc wyjaśnić, jakie zasługi ma Sophie Hannah w tym, że powieść przyjęła taki, a nie inny kształt?

Poznałem Sophie dzięki wspólnemu znajomemu, spotkaliśmy się po raz pierwszy w Cambridge, poszliśmy na lunch i kawę, dyskutowaliśmy m.in. o mojej twórczości. W pewnym momencie Hannah poprosiła mnie, żebym opowiedział jej fabułę „Bogiń”. Akurat wtedy znajdowałem się w bardzo trudnym momencie tworzenia, miałem pomysł, jak zakończyć książkę, ale zupełnie nie wiedziałem, jak doprowadzić do tego zakończenia, które chciałem w powieści zawrzeć – zastanawiałem się, jak je przedstawić, by było wiarygodne. Wymyśliłem więc inne, mniej skomplikowane rozwiązanie i to przedstawiłem Hannah. Na co ona odpowiedziała: „No cóż, po »Pacjentce« spodziewałam się czegoś lepszego”.

I jaka była Twoja reakcja?

Byłem kompletnie załamany. Ale potem Sophie poprosiła też o to, bym przedstawił jej mój drugi pomysł, a ten bardzo jej się spodobał. Moim zdaniem też był o wiele lepszy, ale ponownie powiedziałem, że nie wiem, co zrobić, by sprawić, że to rozwiązanie zadziałania. Hannah stwierdziła natomiast: „Gdyby w tym momencie na ziemię zstąpił Bóg i zażądał od Ciebie odpowiedzi na to pytanie, jaka by ona była?”. Spotkanie się skończyło, wracałem pociągiem do Londynu i zanim do niego dotarłem, wiedziałem już, jak to bardziej skomplikowane, bardziej wiarygodne, lepsze rozwiązanie ma wyglądać. To była dla mnie bardzo ciekawa lekcja dotycząca tego, jak działa wyobraźnia, kreatywność – wystarczyło, że moja rozmówczyni dała mojej wyobraźni „pozwolenie”, by działać, uwolniła ją. Sophie Hannah prowadzi również warsztaty pisarskie, w których uczestniczyłem, jest bardzo macierzyńska, wspierająca, dużo jej zawdzięczam.

Takiego twórczego, niezwykłego wsparcia doświadczyłem tylko dwa razy w życiu. W obu przypadkach ze strony kobiet – jedną z nich jest właśnie Sophie Hannah, drugą Uma Thurman, która pomogła mi, gdy pisałem „Pacjentkę”. Obie – w różnych momentach życia – spotkały się ze mną, porozmawiały, doradziły, tak po prostu, z dobrej woli – nie miały przecież z tego żadnych korzyści.

Książka ma tytuł „Boginie”, więc nie mogę nie zapytać o mitologiczne inspiracje, jakie towarzyszyły Ci podczas jej tworzenia. Do napisania „Pacjentki” w pewien sposób zainspirował Cię dramat Eurypidesa o Alkestis, w „Boginiach” znów powróciłeś do greckiej mitologii. Dlaczego?

Odpowiedź na to pytanie tkwi w moim pochodzeniu – trudno nie interesować się mitologią, gdy dorasta się na Cyprze. W szkole przerabialiśmy mity, twórczość Homera, do dzisiaj mitologia pozostaje dla mnie źródłem inspiracji. Jeśli chodzi konkretnie o „Boginie”, chciałem się skupić na wątku bólu, żalu. W powieści mamy do czynienia z Marianą – bohaterką, która straciła ukochaną osobę. Komuś, kto – tak jak ja – ma greckie korzenie (matka Alexa Michaelidesa jest Angielką, a ojciec Grekiem – przyp. red.), taka sytuacja od razu przywodzi na myśl mit o Persefonie i jej matce, Demeter. Chciałem zobaczyć, w jakim sposób można połączyć wątek Mariany właśnie z grecką mitologią. Nawiązałem do mitów, przedstawiając je od perspektywy psychologii postaci – zarówno tych starożytnych greckich, jak i moich – współczesnych.

Mariana Andros, główna bohaterka „Bogiń”, to psychoterapeutka prowadząca terapie grupowe. Przyjeżdża do Cambridge, by pomóc swojej ukochanej siostrzenicy Zoe po stracie przyjaciółki. Andros postanawia nie tylko pocieszyć dziewczynę, ale i znaleźć mordercę jej koleżanki. W przeciwieństwie do książek, w których osobami za rozwiązanie śledztw odpowiedzialni są policjanci, detektywi, w Twoich powieściach sprawiedliwość w swoje ręce biorą psychoterapeuci – w „Pacjentce” Faber, w „Boginiach” – Andros. Skąd takie rozwiązanie? Zapewne ma ono niemało wspólnego z tym, że sam pracowałeś jako psychoterapeuta?

Tak, temat ten zawsze był częścią mojego życia. Gdy zaczynałem pisać, bardzo zależało mi na stworzeniu właśnie historii detektywistycznej, ale potem uświadomiłem sobie, że akurat na detektywach kompletnie się nie znam i zapewne to, co napiszę, nie będzie się nadawało do czytania. Uświadomiłem sobie jednak, że znam świat psychoterapeutów i jeśli pójdę w tym kierunku, zrobię to dobrze. Zarówno w przypadku „Pacjentki”, jak i „Bogiń” postanowiłem, że będę obracał się mniej więcej w tym samym świecie. W pierwszej powieści pojawia się Theo Faber, akcja dzieje się w Londynie, to był taki punkt zaczepienia. Potem pojawiła się Mariana, terapeutka grupowa – sam kiedyś prowadziłem właśnie terapie grupowe.

Natomiast kolejna książka dotyczyć już będzie kompletnie czegoś innego. Pisanie jest jak terapia, działa czasem jak katharsis i w moim przypadku właśnie tak było. Miałem pewne rzeczy, które sam ze sobą musiałem sobie wyjaśnić w trakcie pisania i udało mi się to zrobić. A więc to już za mną. Zdradzę też, że skończyłem niedawno pisać moją trzecią książkę, główną postacią jest w niej autor sztuk teatralnych, w czwartej powieści, którą planuje, bohaterem będzie pisarz tworzący thrillery, więc (na razie?) psychoterapeutów zostawiam w spokoju! (śmiech)

Od niemal samego początku Mariana jest pewna, że Tarę zamordował profesor Edward Fosca. Wrażenie to pogłębia się, gdy giną kolejne dziewczyny, mimo że sam naukowiec temu zaprzecza. Podejrzliwość Mariany budzi również fakt, że relacje między Foscą a jego uczennicami, należącymi do tajnego stowarzyszenia Bogiń, są dość specyficzne. Chciałabym więc zapytać również o to, skąd pomysł na właśnie takie rozwiązanie? W literaturze nierzadko pojawiał się motyw starszego, pewnego siebie nauczyciela i młodej, niewinnej dziewczyny, którą ten uwodzi, jest jej przewodnikiem po życiu. Tutaj jednak jest trochę inaczej: owszem, dziewczyny uwielbiają Foscę, ale niewiniątkami trudno je nazwać. To pewne siebie młode kobiety, które dobrze wiedzą, czego chcą od życia, jest w nich – mimo tej stereotypowej relacji z profesorem – pewien rys feministyczny?

Dla mnie to jest na tyle oczywiste, że postrzegam siebie jako feministę, że nawet się nad tym nie zastanawiam. Jeśli więc widać to w książce, mogę się tylko cieszyć. Natomiast jeżeli chodzi o samą postać Edwarda Foski, inspirowana jest ona moim doświadczeniem z terapią grupową. Sam w kilku takich terapiach uczestniczyłem, pierwsze z nich było fantastyczne – pomocne, oczyszczające. Natomiast drugie – wręcz przeciwnie. Trafiłem na profesora, który był wręcz sadystą, narcyzem, w którymś momencie odniosłem wrażenie, że sprawia mu radość tworzenie podziałów w grupie, sprawianie, że ludzie płaczą. Przez te jego działania dynamika grupy była przedziwna.

W czasie terapii grupowych zauważyłem też, że jej uczestnicy często wracają wspomnieniami do dzieciństwa, gdy szukali autorytetu wśród dorosłych, najczęściej rodziców. Jako autorytet traktują też nierzadko psychoterapeutę. A jeśli chodzi właśnie o to poszukiwanie autorytetów, ich uznania, na myśl od razu przyszła mi tragedia Eurypidesa „Ifigienia w Aulidzie”, w której tytułowa bohaterka, córka Agamemnona, poświęca swoje życie po to, by zadowolić ojca. To wszystko połączyło się w mojej głowie podczas pisania książki. Myślę, że dla młodych kobiet, przebywających w patriarchalnym środowisku, takie poświęcenie dla uzyskania akceptacji jest zjawiskiem nierzadkim. Jeśli chodzi o trudne relacje między córką a ojcem, o chęć przypodobania się rodzicowi przez dziecko, nawiązałem do nich, pisząc o Marianie i jej ojcu.

Ważną postacią w książce była też dla mnie Ruth, czyli terapeutka Mariany. Wspominałem przecież o tym okropnym profesorze, prowadzącym terapię grupową – chciałem, by Ruth była jego przeciwieństwem. Przypomina mi ona własną terapeutkę, do której chodziłem ponad 10 lat i która – mogę to z czystym sumieniem powiedzieć – uratowała moje życie. Ruth miała więc być taką opoką dla Mariany.

Akcja „Bogiń” w przeważającej mierze rozgrywa się w Cambridge. Studiuje tam Zoe, studiowała też Mariana, studiowałeś tam i Ty. Jakie są Twoje wspomnienia z uczelni? Bo wnioskując z tego, o czym można przeczytać w książce, jest to na pewno miejsce pełne historii, które ukończyło wielu świetnych absolwentów – w końcu to jedna z najlepszych uczelni świata – ale też uczelnia, na której nie każdemu może być się łatwo odnaleźć? Zwłaszcza jeśli trafi na takie osoby jak Boginie?

Moje wspomnienia związane z Cambridge są bardzo dobre, wiem, że niektórzy nie wspominają studiów tam najlepiej, jednak ja zawsze czułem się na uczelni świetnie. W końcu znalazłem miejsce, w którym inni mnie rozumieli, poznałem osoby podobne do mnie. Myślę też, że Cambridge to też świetna lokalizacja na umiejscowienie w niej akcji książki – jest niewiarygodnie piękne, ma też niezwykłą, trochę tajemniczą atmosferę. Poza tym, znam je dobrze. Chociaż mój powrót na uczelnię po 20 latach był dziwnym, ciekawym doświadczeniem. Postanowiłem odwiedzić dokładnie te miejsca, w których była i książkowa Mariana, można powiedzieć, że szedłem jej śladami. Teoretycznie byłem więc dokładnie tam, gdzie kiedyś, a jednak wszystko wyglądało zupełnie inaczej – otaczali mnie inni ludzie, pojawiłem się tam w innych okolicznościach. Niby więc odbyłem powrót do przeszłości – a dla mnie „Boginie” są właśnie powieścią o przeszłości – a jednak jednocześnie pozostałem obecny w teraźniejszości.

Skoro mowa o Cambridge, o dziewczynach z kręgu Bogiń i o Fosce, nie sposób nie wspomnieć i o Alfredzie Tennysonie, o którym również wspominasz w książce. Podobnie jak Ty, studiował on na Trinity College w Cambridge, podobnie jak bohaterki książki, należał do tajnego studenckiego stowarzyszenia – Apostołów. Natomiast z główną bohaterką powieści, Marianą, łączyła go strata ukochanej osoby – Andros nie może sobie przecież poradzić po stracie męża, Sebastiana. Jak wpadłeś na pomysł, by właśnie tego wybitnego twórcę umieścić w książce? Muszę przyznać, że fragmenty jego wierszy w „Boginiach” zdecydowanie zmotywowały mnie do lepszego poznania jego twórczości.

To świetnie, bardzo się cieszę! Uwielbiam Tennysona, od czasów, gdy na po raz pierwszy usłyszałem o nim na lekcji. „Boginie” mówią o stracie, żałobie, a to od razu przywołało w mojej pamięci poemat Tennysona „In memoriam”. Opowiada on o zmarłym przyjacielu poety. Jasne stało się więc dla mnie, że jeśli Mariana opłakuje zmarłego męża – Sebastiana i jeśli odwiedza Cambridge, a na dodatek w jednym z miejsc na pewno zobaczy ogromny portret Tennysona, to sama też sięgnie po „In memoriam A.H.H.”, obudzi się w niej to skojarzenie.

Gdy dopiero myślałem nad tym, co dokładnie opiszę w książce, poleciałem do Los Angeles i jedyne, co ze sobą wziąłem, to właśnie „In memoriam”. Wcześniej czytałem ten poemat raz lub dwa razy w życiu, podczas pobytu w Stanach wprost się w nim zaczytywałem. Dodałem więc fragment o Tenneysonie do powieści, ale gdy przyszedł czas na wysłanie jej do wydawcy, stchórzyłem. Bałem się, że te fragmenty spowolnią akcję, że inni uznają je za nudne. Wszystkie więc usunąłem i dalej przesłałem już tę skróconą wersję. Dopiero tuż przed zakończeniem prac nad książką, gdy usłyszałem pytanie o to, czy chcę coś jeszcze dodać, zmienić, wspomniałem o Tennysonie. Usłyszałem, że to świetny pomysł i tak książka przybrała ostateczny kształt.

W swoich powieściach, jak zaznaczyłeś w jednym z wywiadów, starasz się bardziej odpowiedzieć na pytanie: „Dlaczego?”, a nie: „Kto?”. To przywołuje mi na myśl porównania z twórczością wspomnianej Sophie Hannah, ale i, jak słyszałam, jedną z Twoich ulubionych książek, czyli „Pięcioma małymi świnkami” Agathy Crhistie. W książce Poirot, by rozwiązać zagadkę, musi wrócić do wydarzeń sprzed lat, ufając relacjom świadków. Dla Ciebie też było ważne, by rozwiązanie „Bogiń” było wiarygodnie właśnie w kontekście psychologii postaci?

Tak, zdecydowanie. Bardzo zależało mi na tym, by książka była wiarygodna, czyli po prostu miała sens. Chodzi tutaj o wiarygodność w rozumieniu nie tylko psychologii postaci, ale i tego, jak kolejne wydarzenia doprowadziły do takiego, a nie innego zakończenia. Tym, co uwielbiam u Christie jest fakt, że po przeczytaniu jej książki masz ochotę wrócić na początek i na nowo odkryć te wszystkie wskazówki prowadzące do rozwiązania. Właśnie dlatego tak lubię „Pięć małych świnek”, gdzie widać to szczególnie wyraźnie. I tego rodzaju plot twisty sam jako czytelnik bardzo cenię u autorów – kiedy dochodzisz do nich w trakcie lektury, masz do czynienia nie tylko ze słowami zapisanymi na kartce, ale wręcz to odczuwasz: przeżywasz szok, pewien rodzaj ekscytacji.

Ale muszę też przyznać, że pisanie „Bogiń” było dla mnie bardzo przygnębiające. Zawsze spędzasz z danym tekstem rok, dwa-trzy lata, czyli niemało czasu, a zasiadając do pisania, nie wiedziałem jeszcze, że ta opowieść będzie aż tak smutna.

Jesteś nie tylko pisarzem, ale i scenarzystą. Jak mógłbyś porównać obie te profesje, ich plusy i minusy? Czy nie jest tak, że scenarzysta bywa na planie, w procesie tworzenia filmu, często niedoceniany? Wiem na przykład, kto wyprodukował moich ulubionych „Przyjaciół”, wiem oczywiście, kto gra główne role, a nie wiedziałam, kto napisał te przezabawne – moim zdaniem – dialogi. Scenarzysta stoi w cieniu producentów, reżyserów, aktorów. Pisarz za to wydaje się być o wiele bardziej doceniany?

Zdecydowanie się zgadzam. To był jeden z problemów, z którymi mierzyłem się, pracując jako scenarzysta. Tworząc filmy, czułem się jak najmniej ważna osoba wśród całej ekipy. Jest przecież reżyser, są gwiazdy filmowe, producenci, a twórca scenariusza – na samym końcu. Mogłoby się zdarzyć tak, że latami pracujesz nad tekstem, który potem zostanie zmieniony w ciągu pięciu minut i nikt nawet cię o tym nie poinformuje, nie zaprosi do udziału w pracach. I potem dowiesz się o tym dopiero na planie i zobaczysz, że te zmiany sprawiły, że scenariusz, zamiast lepszy, stał się gorszy. To naprawdę smutne, dobijające. Powodem, dla którego zdecydowałem się zacząć pisać książki, był fakt, że jako autor powieści miałem kontrolę nad całym procesem twórczym – od początku do końca. I to właśnie mi się w pisaniu najbardziej podoba. Z drugiej strony, pisanie w dużej części przebiega w samotności, a praca na planie filmowym jest grupowa, co też bardzo lubię. Jako autor książki sam robisz research, sam rozmawiasz z dziennikarzami, sam spotykasz się z czytelnikami. Biorąc jednak pod uwagę te wszystkie czynniki, i tak teraz jestem zdecydowanie bardziej szczęśliwy niż wtedy, gdy pracowałem jako scenarzysta. Swojej decyzji nigdy bym nie cofnął.

„Boginie” pisałeś podczas pandemii, teraz, gdy zaostrzenia zostały złagodzone, masz możliwość podróżowania i promowania powieści. Tak jak dzisiaj, gdy spotykamy się w Warszawie. Bardzo się cieszę, że dotarłeś także do Polski, ale czy ta zmiana trybu życia – od osadniczego do podróżniczego, przebiegła dla Ciebie bezboleśnie?

Wydaje mi się, że ludzie w czasie pandemii zareagowali na jeden z dwóch sposobów: albo udało im się skoncentrować na pracy, na zadaniach, które mieli do wykonania, albo topili smutki w wódce. Jestem szczęściarzem: mieszkam sam, co pozwoliło mi skupić się na pisaniu. Trochę bałem się pracy nad drugą książką, więc teraz z perspektywy czasu podejrzewam, że np. możliwość podróżowania wykorzystałbym jako pretekst do tego, by nie pisać, „bo przecież muszę podróżować”. Pandemia takie plany zablokowała i zamknęła mnie mniej więcej na rok w mieszkaniu, co pomogło mi dokończyć książkę.

Pierwszym miejscem, do którego poleciałem po złagodzeniu zaostrzeń, był Madryt. Zarówno ja, jak i dziennikarka, która ze mną rozmawiała, byliśmy ogromnie podekscytowani tym, że w końcu mogliśmy spotkać się z kimś na żywo, rozmawiać twarzą w twarz. I mimo że musieliśmy mieć na tych twarzach maseczki, i tak było to ożywiającym doświadczeniem. To uświadomiło mi, jak cenna jest możliwość po prostu porozmawiania z kimś, kto fizycznie siedzi obok ciebie.

Co ciekawe, po napisaniu „Bogiń”, a jak wspomniałem, praca nad tą książką do podnoszących na duchu nie należała, obawiałem się, że nieprędko napiszę coś kolejnego. Tymczasem okazało się, że po wszystkim odczułem taką ulgę, czułem się tak wolny, że szybko zasiadłem do tworzenia następnej książki, którą już niemal skończyłem, co w moim przypadku można nazwać tempem błyskawicznym. W końcu poczułem też, że stworzenie dwóch książek daje mi prawo do nazwania się „pisarzem”, to uczucie dodało mi energii do dalszego twórczego działania.

O autorze

Alex Michaelides – urodzony na Cyprze w grecko-angielskiej rodzinie. Studiował literaturę angielską na Uniwersytecie w Cambridge oraz psychoterapię, uzyskał dyplom ze scenopisarstwa w American Film Institute w Los Angeles. Twórca scenariusza do filmu „The Devil You Know” (2013). Michaelides pracował dwa lata jako opiekun na oddziale psychiatrycznym dla młodzieży. Wykorzystał te doświadczenia przy pisaniu thrillera psychologicznego „Pacjentka” (2019). Książka stała się światowym bestsellerem, a prawa do jej ekranizacji kupiła wytwórnia filmowa Brada Pitta.

Przeczytaj fragment powieści „Boginie”

Boginie

Issuu is a digital publishing platform that makes it simple to publish magazines, catalogs, newspapers, books, and more online. Easily share your publications and get them in front of Issuu's millions of monthly readers.

Książka jest już dostępna w księgarniach online.

Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem W.A.B.


komentarze [1]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Anna Sierant - awatar
Anna Sierant 14.10.2021 13:01
Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post