cytaty z książek autora "Nicolas Bouvier"
Podróż często daje sposobność do wytrącenia się z rutyny, lecz nie daje - jak sądziliśmy - wolności. Raczej stwarza poczucie pewnych ograniczeń: wyrwany ze swego środowiska, pozbawiony swych nawyków jak grubego opakowania, podróżny zostaje sprowadzony do skromniejszych wymiarów. Rozwija w sobie ciekawość, intuicję, zdolność bezinteresownego zachwytu.
Po moim powrocie wiele ludzi, którzy nigdy nie wyjeżdżali, mówiło mi, że przy odrobinie wyobraźni i skupienia podróżują równie dobrze, nie odrywając tyłka od krzesła. Chętnie im wierzę. To są siłacze. Ja - nie. Ja za bardzo potrzebuję tego namacalnego oparcia, jakim jest przemieszczanie się w przestrzeni.
W końcu tym, co stanowi trzon egzystencji, nie jest ani rodzina, ani kariera, ani to, co inni o nas powiedzą albo pomyślą, lecz kilka takich właśnie chwil, budzących więcej radosnych uniesień niż miłość, a którym życie obdarza nas ze skąpstwem na miarę naszych słabych serc.
Dalekie podróże mają to do siebie, że przywozi sie z nich zupełnie coś innego niż to, po co się przyjechało.(str 55).
Ostatnia szklanka herbaty, a gdy samochód rusza, ach... ach... cóż za westchnienia, i jakim wzrokiem patrzą na oddalający się wóz. A przecież nie będzie im nas brakować i z pewnością nie zazdroszczą nam celu podróży (...). Nie, to sama podróż skłania do marzeń. Podróż przez duże P: niespodzianki, przygody, mistyka drogi, tak żywa w sercu ludzi Wschodu i która tak często przynosi nam korzyści.
Odmawiamy sobie wszelkich luksusów poza najcenniejszym: niespiesznością (...) jedziemy sobie pomału, z prędkością dwudziestu kilometrów na godzinę przez krajobrazy, które mają tę zaletę, że nie zmieniają się bez uprzedzenia.
Podróż nie potrzebuje uzasadnień. Rychło okazuje się, że jest celem sama w sobie. Sądzisz, że po prostu odbędziesz podróż, lecz niebawem ta podróż zaczyna cię kształcić lub paczyć...
Wyjazd to jakby ponowne narodziny. I mój świat był jeszcze zbyt świeży, by się poddać metodycznej refleksji.
Atmosfera jest kapryśna i smutna, wystarczy jedno popołudnie, by ulec jej czarowi.
Każdy z nas czerpał przyjemność z sąsiedztwa naszych światów.
Trzeba przyjechać aż tutaj, aby odkryć błękit. Już na Bałkanach oko się z nim oswaja; w Grecji dominuje, ale za bardzo się panoszy: to natarczywy błękit falujący jak morze, w którym odzwierciedlają się jeszcze afirmacje życia, snute plany, jakaś nieustępliwość. A tutaj! Drzwi sklepów, uździenice koni, sztuczna biżuteria: wszędzie ten niezrównany błękit perski, od którego robi się lekko na sercu, który trzyma Iran w ramionach.
Staliśmy się po prostu ordynarni. Nic dziwnego: odnaleźliśmy zimę, chłód, przymusowy celibat, miasto okrutne dla tylu ludzi. A ten szewski żargon dawał nam mimo wszystko namiastkę ciepła. Wysubtelniejemy na wiosnę, wraz z pojawieniem się pierwszych listków.
Rozmowy cichną: opium trzaska i przenosi wychudzone ciała w inny wymiar. Mięso na następny dzień, wiszące u sufitu, dynda osłonięte przed muchami ścierką w kwiatki.
... efektowne trajektorie rzucanych niedbale petów, które wbijały się w piasek, gwiazdy, gwiazdy, gwiazdy, dość jasne, aby obserwować góry, zamykające horyzont na wschodzie...i narastający spokój.
Koczownicy, sardarowie- absolwenci Oxfordu czy łatacze papuci - żyją bezpretensjonalnie, zawsze skorzy do żartów. Porucznik Pottinger z angielskiej Kompanii Indyjskiej, który za czasów Bonapartego przemierzał kraj w przebraniu - czym bynajmniej nie udało mu się zwieść Beludżów - parę razy wyratował się z opresji po prostu rozśmieszając tubylców. Ta wesołość jest ich główną zaletą. Zdarzyło mi się w Kwecie widzieć starców o godnym wyglądzie spadających ze swych rowerów, ponieważ dowcip usłyszany z któregoś sklepiku przyprawił ich o atak śmiechu.
Noc upływa z cudowną powolnością. Zaczynaliśmy się czuć wycieńczeni czuwaniem, wyżęci i ogromnie szczęśliwi (...) upodobanie do zmian, niespodzianek i dobre samopoczucie, jakie niekiedy płynie z abnegacji.
Azja wymaga od tych, których kocha, wyrzeczenia się kariery i podporządkowania swemu przeznaczeniu. Jeśli to uczynimy, serce bije spokojniej i wyjaśnia się sens wielu rzeczy.
Gwiazdy spadały na podwórze, ale daremnie się głowiłem: nie mogłem sobie życzyć nic oprócz tego, co miałem.
..w rytmie nō podróże toczą się tak wolno, że zawsze zima zaskakuje w drodze. Wędrowiec brnie powolutku w jakim mentalnym Tybecie.
Gdy się zestarzeję, mam nadzieję, że polubię starość.(str 225).
Odwagi, jesteśmy mocniej związani, niź sądzimy, ale zapominamy o tym.( str 85).
W górach Nagano panowała już jesień: łąki były fiołkoworóżowe od jesiennych ziemowitów i diakwi, powietrze przyjemnie rześkie.( str 79).
Japończyk może w ostateczności popełnić jakieś oszustwo, przeżyć niedobre chwile w źyciu i liczyć mimo wszystko na pobłażanie, ale jeśli nie wykąpie się co wieczór - jest człowiekiem przegranym.(str103).
Podróż zewnętrzna czy wewnętrzna nie ma sensu, jeśli nie jest właśnie nieustannym zrywaniem z nawykami, jakie mieliśmy przed wyjazdem. Lub dostosowawywaniem się.( str 294).
To nieme wpatrywanie się w atlasy, gdy leżysz na brzuchu na dywanie, między dziesiątym a trzynastym rokiem życia, sprawia, że nagle chcesz rzucić wszystko. Pomyśl o regionach takich jak Banat, wybrzeże Morzą Kaspijskiego, Kaszmir, o melodiach, które tam rozbrzmiewają, o spojrzeniach, które napotkasz, o ideach, które tam na ciebie czekają... Kiedy to pragnienie stawia opór głosowi rozsądku, szuka się jakiejś motywacji. I nie można znaleźć nic przekonującego. Bo prawdę mówiąc, nie wiadomo, jak nazwać to, co cię wypycha. To w tobie rośnie i zrywa tamy, aż któregoś dnia, pełen wątpliwości, odchodzisz na dobre.
To naprawdę ciekawe: rewolucje, które szczycą się znajomością ludu, tak dalece nie doceniają jego inteligencji, że w swojej propagandzie uciekają się do haseł i symboli świadczących o jeszcze bardziej idiotycznym konformizmie niż ten, który starały się zastąpić.
My liczymy na ich recepty, żeby odżyć, oni na nasze, aby żyć. Spotykamy się po drodze, nie zawsze się rozumiejąc, i czasami podróżny się niecierpliwi, ale w tej niecierpliwości jest wiele egoizmu.
Oparty plecami o zbocze wzgórza, przyglądasz się gwiazdom, lekko pofalowanej ziemi, która ciągnie się aż po Kaukazu, fosforyzującym oczom lisów. Czas schodzi na piciu parzącej herbaty, rzadkich rozmowach, paleniu papierosów, po czym wstaje świt, rozjaśnia niebo, odzywają się przepiórki i kuropatwy... i skrzętnie ukrywasz tę wyjątkową chwilę niczym martwe ciało w głębi swej pamięci, gdzie pewnego dnia zechcesz ją odszukać. Przeciągasz się, robisz kilka kroków, lekki jak piórko, a słowo "szczęście" wydaje się zbyt ubogie i niepełne, aby opisać to, co ci się przydarza.
... i chociaż wyjechaliśmy dopiero półtora miesiąca temu, nadęty i dydaktyczny głos spikerów podrywa nas na nogi. Te belferskie głowy, tak bardzo swojskie. Prawie nie śmiem otworzyć ust w obawie, że usłyszę samego siebie. Zastanawiam się, ile czasu należałoby włóczyć się po drogach i jakich by się trzeba dopuścić niegodziwości, aby stracić ten duszpasterski ton.
Te rozległe tereny, te odurzające wonie, uczucie, że ma się przed sobą swoje najlepsze lata, potęgują przyjemność życia, podobnie jak miłość.