cytaty z książek autora "Jakub Bączykowski"
Nawet nie zauważyłem, kiedy wprowadziła się do mnie samotność. W kilka dni urządziła się na tyle sprawnie i swobodnie, że była wszędzie: na nietkniętej poduszce Sebastiana, w jego cały czas suchej szczoteczce do zębów, w byle jakim jedzeniu przygotowywanym dla jednej osoby, w muzyce Adele. Najbardziej lubiła przypominać o sobie poprzez to, co nazywałem "nietknięciem". Kiedy wychodziłem z domu , chwilami zapominałem o jej obecności. Wracałem i wszystko było nietknięte. Takie, jakie zostawiłem. Cholernie nietknięte. Nieumyte naczynia w zlewie, książka pozostawiona w tym samym miejscu, plama po kawie na stoliku i koc rzucony niechlujnie na fotel. Dobrze jej ze mną było. Mnie z nią nie.
Jedyne czego żałowałam, to to, że tak późno nauczyłam się żyć tu i teraz. Że często myślałam i tym, co było albo co gorsza mogłoby się stać. A i tak nic z tych złych rzeczy, o których myślałam, nigdy się nie wydarzyło, natomiast zdarzyły się inne, których bym nigdy nie wymyśliła.
Od zawsze zamierzałam zostawić wszystko, co mam, swojemu bratankowi. Co prawda myślałam, że dojdzie do tego za jakieś trzydzieści lat, a jemu nic nie będzie dolegało, ale jak to się mówi, jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach.
Przedwczesne umieranie nie zmieniło moich poglądów. Nadal uważałam, że po śmierci będę tym samym, czym byłam przed narodzinami, czyli niczym.
Na środku pomieszczenia stały dwa drewniane stoły. Na jednym z nich leżała naga kobieta, a na drugim nagi mężczyzna. Na ich opalonych i wysportowanych ciałach symetrycznie rozłożono kawałki sushi. Kolorowe krążki, podłużne kawałki ryby z ryżem, cienko pokrojona surowa ryba, a nawet różowy imbir. Zgromadzeni wokół stołów eleganccy goście bez cienia zakłopotania czy rozbawienia nakładali jedzenie na niewielkie granatowe talerzyki.
Jeszcze zanim przyjechałam do hospicjum, Patryk zabrał mnie na wymarzony koncert Grażyny Łobaszewskiej.
Dam radę. Dopóki żyję, wszystko da się naprawić.
Prawie każdy obszar mojego życia był czymś zainfekowany. Wszędzie rosła emocjonalna jemioła.
Tego mu bardzo zazdrościłem. Umiejętności zatrzymania się i chłonięcia chwili.
W mojej głowie smutek zaprosił do tańca złość.
Pusta sala bilardowa w piwnicy domu prezesa zagranicznego banku intensywnie pachniała starym drewnem i drogą whisky.
Czułem działanie psychoaktywnych substancji, których sobie nie żałowałem. Hektolitry kawy, morze alkoholu, leki przeciwbólowe.
Miałem wrażenie, jakby jego twarz się rozpuszczała. Ściany spływały ku podłodze, a marmurowe schody falowały.
Kiedy przekroczyliśmy próg pokoju, zobaczyłem rozmyte sylwetki, które w zwolnionym tempie podnosiły się z łóżka. Dwóch mężczyzn i kobieta. Albo dwie kobiety i mężczyzna. Albo trzech mężczyzn. Nie wiedziałem już niczego.
Dopiero teraz udało nam się znaleźć wolny weekend, kiedy mogliśmy wyjechać z Lublina i spędzić czas tylko we dwóch. Wybór padł na Warszawę. Nowoczesna stolica zawsze pociągała mnie ilością rozrywek i dobrego jedzenia.
Mimo że opiekę nad moim kotem można by zaliczyć raczej do obowiązków, to czułam, że tata lubi się nim zajmować. Zawsze zabierał go do siebie do domu i Kleo wracała grubsza, przekarmiona.
Kiedy mama nas zostawiła, ojciec wyznaczył sobie priorytety i konsekwentnie się ich trzymał. Na pierwszym miejscu byłem ja, na drugim bieganie, a na trzecim jego posada wicedyrektora w lubelskim liceum.
Gdybym wtedy wiedział, jak dramatyczne chwile nas czekają, na pewno przytuliłbym się do swojego ukochanego taty jeszcze mocniej. I dłużej. I poszedłbym z nim pobiegać. A później na obiad. I nigdzie bym nie wyjechał.
Niestety, nie wiedziałem.
Serce waliło mi jak szalone. W drodze do szpitala liczyłem, że może przy czwartych odwiedzinach będzie inaczej. Że uda mi się choć odrobinę zaakceptować rzeczywistość. Jednak z wizyty na wizytę robiło się coraz ciężej.
Wróciłam do siebie. Do swojego pustego mieszkania. Do samotności, do której z roku na rok coraz bardziej się przyzwyczajałam. W końcu ją pokochałam, a może raczej zaakceptowałam. Nie wyobrażałam już sobie życia z kimś u boku.
Wpatrując się w telefon, zastanawiałam się, jak zacząć rozmowę z mężczyzną, któremu kilkanaście lat temu musiałam tłumaczyć, że Lenin i Stalin to dwie różne osoby, a Ganges to nie przyprawa.
Nigdy nie chciałam mieć dzieci. Nie stała za tym jakaś wielka teoria czy ciągnące się w nieskończoność rozterki. Po prostu nie. W moich relacjach z mężczyznami od samego początku stawiałam sprawę jasno. I pewnie tez z tego powodu większość z nich kończyła się, gdy informowałam ich, że nie planuję potomstwa.
Po przebudzeniu z nieplanowanej drzemki czułem się złodny, czyli i zły, i głodny.
Mrużąc oczy, patrzył w stronę mężczyzn. Jego kości policzkowe tak się napięły, że myślałem, że zaraz pęknie skóra. Gdyby wzrok mógł zabijać, to już by nie żyli...
Dobrze, że podjęłam decyzji o dodatkowym leczeniu. Gdyby mi jeszcze do tego wypadły włosy, to już zupełnie bym nie poznawała swojego odbicia. Uznałam, że jedynym plusem tego wszystkiego jest fakt, że nie będę miała wątpliwej przyjemności bycia starą babą. I tak nie miałby mi kto podawać tej słynnej szklanki z wodą.
Spacerując po słynącym z cebularzy mieście, zawsze odczuwałam radość, że pochodzę właśnie z tej części Polski. I to bynajmniej nie z powodu tego flagowego wypieku, po którym kiedyś wymiotowałam całą noc. Hołdys, Kozidrak czy Urszula - z Lublina pochodziło wielu muzyków.
Damian płakał co wieczór przez kilka miesięcy. Za każdym razem mocno go wtedy przytulałem. Kiedy w końcu któregoś dnia oznajmił, ze wychodzi spędzić czas ze znajomymi, odetchnąłem trochę z ulgą.
Poszedłem za nim. Przed wyjściem na zewnątrz puściłem jego dłoń. Nie czułem się komfortowo, chodząc publicznie za rękę z mężczyzną.
No tak, Warszawa.
Ale fakt, w restauracji takiej jak White Bistro nawet woda smakowała lepiej. Przynosiła świeżość i orzeźwienie, a w moim przypadku też rozluźnienie. A po kilku kieliszkach prosecco stres związany z uczuciem niedopasowania całkowicie się ulotnił.
Czułam się jak piłka do gry w zośkę - skopana przez wszystkich. Trudno było mi podjąć choćby próbę poukładania sobie w głowie nawału informacji, które do mnie docierały.