Zanim powstały e-booki
Książka niewiele zmieniła się od czasów Gutenberga – wciąż jest tak samo jest drukowana na papierze, posiada twardą okładkę i taką samą budowę, choć oczywiście jakość druku jest doskonalsza niż w XV-wiecznych maszynach drukarskich. Jednak dopiero upowszechnienie się e-booków sprawiło, że czytanie przeszło rewolucję i dziś nie musi kojarzyć się z przerzucaniem kartek. Okazuje się, że jeszcze w czasach przedkomputerowych podejmowane były próby zastąpienia papierowej książki nowoczesną technologią.
Wspominaliśmy w artykule o Christopherze Tolkienie czytającym powieści swojego ojca o wydawanych na płytach winylowych protoplastach audiobooków – niestety zdecydowanie mniej poręcznych niż dzisiejsze pliki w formacie MP3. Dzisiaj przedstawiamy innowatorski pomysł z 1935 roku, który z racji swoich rozmiarów nie miał prawa podbić światowych rynków. I to mimo że powstał z potrzeby miniaturyzacji.
Jak wiadomo, książki potrafią zajmować sporo miejsca. Zwłaszcza gdy księgozbiór nie jest liczony w dziesiątkach, a w setkach czy nawet tysiącach pozycji. W końcu ile można dokładać w domach regałów na książki?
E-booki w czasach przedkomputerowych
Już w 1911 roku wynalazca i wizjoner Thomas Edison przewidywał, że książki będą drukowane na niklowanych płatkach, dzięki czemu zmniejszy się ich waga, co byłoby krokiem naprzód w kwestii ich magazynowania i łatwości czytania tych większych objętościowo pozycji. W numerze czasopisma „Everyday Science and Mechanics” z kwietnia 1935 roku przedstawiony został prototyp urządzenia służącego do wyświetlania na ekranie powiększonego tekstu pochodzącego z kliszy. Było to tak naprawdę rozwinięcie znanej już od XIX wieku techniki mikrofilmów, będącej pochodną wynalazku fotografii. Technika tak, używana początkowo przez wojsko i wywiad, została następnie zaprzęgnięta w służbę przez bibliotekarzy i archiwistów. Jak pokazuje przykład pokazany w „Everyday Science and Mechanics”, zostały także podjęte próby wykorzystania tej techniki w celu zbudowania urządzenia dla szerokiego grona odbiorców.
Mechanizm składał się z rzutnika wyświetlającego przefotografowaną książkę, ekranu z powiększonym tekstem, zainstalowanego na stałe pilota do przesuwania oraz wyostrzania tekstu, a także manetki służącej do ustawienia kąta, pod którym czytelnik patrzyłby na poszczególne strony. Całość powinna być przymocowana do statywu albo – jak na ilustracji powyżej – do lampy podłogowej. I wówczas będzie można, siedząc na wygodnym fotelu, przeczytać przygotowane na mikrofilmach książki. Można podejrzewać, że jednym z powodów, dla którego to rozwiązanie nie przyjęło się, jest jego zdecydowanie zbyt mała mobilność. Ciężko sobie wyobrazić, by ktoś z podobnego urządzenia korzystał poza domem, np. podczas podróży.
Mikrofilm – od tajnych danych wywiadowczych po archiwalne dokumenty
Mikrofilmy znalazły za to swoje zastosowanie w bibliotece i archiwistyce. Przed nastaniem ery cyfrowej to właśnie w ten sposób historyczne dokumenty były kopiowane i udostępniane czytelnikom. W efekcie zamiast bardzo często cennego i niepowtarzalnego historycznego oryginału zainteresowani mogą korzystać z wyświetlanej na specjalnych czytnikach kopii, a pierwodruk jest zabezpieczony przed zniszczeniem. Ułatwia to również kopiowanie go i wysyłanie do innych oddziałów czy bibliotek bez narażania oryginału na popsucie czy zaginięcie. Dopiero digitalizacja wyparła tworzenie mikrofilmów, jako łatwiejsza nie tylko w obsłudze, lecz także w udostępnianiu.
Czytelnikom, którzy pamiętają czasy PRL-u i początek lat 90., zaprezentowane urządzenie może przypominać popularne niegdyś rzutniki bajek „Ania”, które działały na bardzo podobnej zasadzie do opisywanej w artykule maszyny do czytania książek. Jednak zamiast na osobnym ekranie, obraz pojawiał się na ścianie lub na rozwieszonej płachcie materiału. Oprócz pięknych ilustracji pojawiał się tam również tekst, który rodzice odczytywali na głos, by przybliżyć dzieciom przygody bohaterów. Takie doświadczenie łączyło wrażenia towarzyszące pobytowi w kinie oraz grupowemu czytaniu bajki.
Fotografia otwierająca: „Everyday Science and Mechanics”, kwiecień 1935
komentarze [9]
Też pamiętam sesje z rzutnikiem. Jako najstarsza, zwykle to ja czytywałam rodzeństwu. Jeszcze na początku XXI wieku puszczałam na nim bajki moim córkom. Niestety, już nigdzie nie mogłam dokupić do niego kliszy.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Na Allegro szukaliście? :D https://allegro.pl/listing?string=bajki%20na%20rzutnik&bmatch=baseline-nbn-dict43-col-1-5-1127
Jest ich dostępnych mnóstwo :)
Myślę, że nie najważniejszy jest rzutnik, ale czas spędzony z sobą i wspólne oglądanie, a nie włączenie dziecku filmu i wyjściu do własnych spraw.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postMój rzutnik i tak w końcu przestał działać. Ale największy problem był z kliszami. Miałam ich kilkanaście i w trakcie używania się "wykruszały". Po pewnym czasie dziewczyny znudził stały i coraz uboższy repertuar.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postJa miałam jakiś rosyjski rzutnik, który zakupiłam w siedemdziesiątym którymś wraz z zestawem kolorowych przeźroczy obrazów z Ermitażu. Wspaniale później było w domu podziwiać te dzieła. Niestety przeźrocza nie wytrzymały próby czasu. Później służył mi do puszczania bajek mojej córce. To była inna forma czytania bajek. Miałam dość duży zestaw bajek i zawsze to była dobra...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcejUżytkownik wypowiedzi usunął konto