rozwiń zwiń

Komiksy? To skomplikowane, drogi Watsonie

Bartek Czartoryski Bartek Czartoryski
07.04.2019

Arthur Conan Doyle może i wymyślił Sherlocka Holmesa, ale długo nie miał zielonego pojęcia, jak facet wygląda. Dopiero gdy zobaczył ilustracje towarzyszące jego opowiadaniom wydrukowanym na łamach brytyjskiego czasopisma „The Strand”, ujrzał swojego detektywa po raz pierwszy.

Komiksy? To skomplikowane, drogi Watsonie

Rzecz jasna mogę jedynie snuć domysły, jak było naprawdę i czy przypadkiem Doyle nie sterczał rysownikowi nad krzesłem, zerkając mu przez ramię i szepcząc, co i jak (lecz nie sądzę), ale możemy chyba bezpiecznie założyć, że gdyby nie Sidney Paget, to konsultant z Baker Street nie nosiłby ani myśliwskiej czapki, ani szkockiego płaszcza z charakterystyczną peleryną. Zresztą dość szybko ilustracje Pageta zżyły się z postacią Holmesa, i to do tego stopnia, że stały się nieodzownym atutem publikacji na łamach rzeczonego magazynu. Rozpowszechniona wtedy, przy aprobacie samego Doyle’a, trendsetterska wersja Sherlocka została zaadaptowana przez praktycznie wszystkie media, co, patrząc na prace Pageta, nie powinno stanowić niespodzianki. Dlatego też nieprzypadkowo bodaj najwięksi odtwórcy roli Holmesa na małych i dużych ekranach, jak chociażby Basil Rathbone, Peter Cushing i niezastąpiony Jeremy Brett, prezentowali się tak, a nie inaczej. A jeszcze mniej dziwi, że twórcy komiksowi również nie wynajdywali koła od nowa.

Za to zaskakujący może być ich stosunkowo skromny urobek, toć przecież mowa o nikim innym, jak o genialnym londyńskim detektywie, którym popkultura zachłysnęła się już grubo ponad sto lat temu. Dzisiaj, kiedy z postacią Sherlocka każdy może (ale nie każdy powinien) robić, co mu się żywnie podoba, Holmes spotyka na swojej drodze cuda niewidy, lecz pierwsze paski gazetowe i wydawane osobno historie z obrazkami, przynajmniej te, do których udało mi się dotrzeć za pośrednictwem internetu, były zwykle dość zachowawczymi adaptacjami prozy Doyle’a. Chyba tylko przygody chłopca legitymującego się ksywką Kid Eternity zasługują na uwagę, bo dzieciak miał moc przywoływania do swojego czasu postaci historycznych (i, co znamienne, także Holmesa), które pomagały mu ogarnąć rozmaite sprawy. Z tegoż powodu pozwolę sobie przeskoczyć od razu do 1955 roku, kiedy to wydawnictwo Charlton Comics opublikowało zeszyty z przygodami Sherlocka, które jednak nie utrzymały się długo na rynku. Istnieje podejrzenie, że postać została wykorzystana nielegalnie, bez niezbędnej wtedy licencji. Lecz to przypadek godny odnotowania, bo były to próby opowiedzenia oryginalnych, a nie wyciągniętych żywcem z Doyle'a historii. Pomysł ten podłapało na początku kolejnej dekady także wydawnictwo Dell, konkurujące z Marvelem i DC. Ale opowieści z Holmesem, które ukazały się na łamach serii „Four Color”, gdzie często testowano nowe pomysły, nie chwyciły i wydano tylko dwa numery. Dekadę później, również bez zbytniego powodzenia, swoich sił próbowali rzeczeni giganci, ale opublikowane przez nich adaptacje, choć niezłe, również nie dały początku żadnej regularnej serii. Dlatego też dzisiaj chętniej pamięta się o rzadkich gościnnych występach Sherlocka u boku Batmana czy Jokera, ale i te zeszyty to jedynie ciekawostki. Ciekawiej robiło się dopiero przy osobliwych eksperymentach.

Pod koniec lat osiemdziesiątych Eternity Comics zaczęło całkiem nieźle kombinować i zestawiło mistrza dedukcji z klasykami literatury brytyjskiej, dlatego Holmes mógł nareszcie spotkać się między innymi z samym Drakulą („Scarlet in Gaslight”) oraz przeniknąć do świata rodem z powieści Herberta George'a Wellsa. Zresztą był to czas całkiem niezwykłych odkryć, a amerykański komiks, także dzięki chętnie łapiącym zlecenia zza oceanu scenarzystom brytyjskim, przeżywał swój mroczny renesans. Rysowana przez Guya Davisa (który dzisiaj blisko współpracuje z Guillermo del Toro) seria „Baker Street” opowiadała na przykład o wyrzutkach rozwiązujących sprawy kryminalne na ulicach Londynu, któremu nigdy nie przydarzyła się druga wojna i nadal bliski jest dziewiętnastowieczny system klasowy. Ale pomówmy o rzeczach i ciekawych, i stosunkowo łatwo dostępnych, bo nieco nowszych, na przykład o serii „Watson and Holmes”, gdzie obaj panowie są czarnoskórymi mieszkańcami nowojorskiego Harlemu, co zupełnie zmienia optykę postrzegania prowadzonych przez nich dochodzeń. Skoro mowa jednak o nieco odmiennych perspektywach, nie sposób nie napomknąć o komiksie „Moriarty”, w którym postacią centralną jest nemezis Sherlocka. Jeszcze inny zawijas fabularny proponuje tom „The Seven Percent Solution”, w którym ów geniusz zbrodni to jedynie… wymysł borykającego się z kokainowym nałogiem umęczonego Holmesa.

Lecz komiksy te nie zostały (jeszcze!) wydane u nas, za to uraczono nas równie śmiałymi tytułami frankofońskimi. Śmiałymi, bo rzucającymi Sherlocka prosto do mitologii wymyślonej przez Howarda Phillipsa Lovecrafta („Sherlock Holmes i Necronomicon”), każącymi mu mierzyć się z całkiem dosłownymi krwiopijcami („Sherlock Holmes i wampiry Londynu”) czy też rozwikływać zagadkę rodem z powieści science fiction („Sherlock Holmes i podróżnicy w czasie”). A teraz na półkach ląduje jeszcze jedna seria, choć niezupełnie o Holmesie, a o jego pomocnikach, czyli tak zwanych Nieregularnych, dzieciakach z ulicy, z którymi łączy go niepisana umowa. Pierwszy tom „Czwórki z Baker Street”, zatytułowany „Tajemnicze porwanie”, opowiada o trzech chłopakach (nie zamierzam zdradzić, kim jest czwarty członek ekipy), którzy muszą uratować z rąk kidnapera dziewczynę jednego z nich. Albumu tego nie przeznaczono, co mogłaby sugerować kreska oraz dziecięcy bohaterowie, dla najmłodszych, rozwiązanie zagadki jest cokolwiek mroczne, a rzeczywistość biednych dzielnic Londynu, choć pięknie sportretowana, może przyprawić o niemałe dreszcze. Lecz czy Sherlock bez Sherlocka daje się czytać? Ależ to elementarne, drogi czytelniku.


komentarze [4]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Piratka  - awatar
Piratka 07.04.2019 19:59
Czytelniczka

"Dzisiaj, kiedy z postacią Sherlocka każdy może (ale nie każdy powinien) robić, co mu się żywnie podoba" ano właśnie. Po cóż udziwniać opowieści, które i tak są wystarczająco dziwne. Conan Doyle obdarzył swego bohatera mnóstwem wad, skrupulatnie zapisywanych przez Watsona. W "Studium w Szkarłacie" zastanawiał się, czy zrobić z Sherlocka narkomana, w "Znaku Czterech"...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Mateusz Cioch - awatar
Mateusz Cioch 08.04.2019 03:39
Czytelnik

Ale starym historiom chyba nic nie ubędzie jak powstaną nowe?

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Mateusz Cioch - awatar
Mateusz Cioch 07.04.2019 15:48
Czytelnik

Nigdy nie byłem fanem Holmesa, ale ten album o ulicznikach mnie zaciekawił.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Bartek Czartoryski - awatar
Bartek Czartoryski 05.04.2019 14:21
Tłumacz/Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post