rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Nie wiedziałem zupełnie, że ta książka była adaptowana - zabrałem się za cykl Davida Peace, bo wspomina o nim Mark Fisher w "Ghosts of my Life" i twierdzi wprost, że Peace jest lepszym pisarzem od James'a Ellroy'a. To duży komplement, ale też wypowiada go nie byle kto.
Chyba nie poszedłbym aż tak daleko. Peace w sposób zupełnie otwarty inspiruje się Ellroy'em, pisze podobnym, urywanym rytmem i w podobnie mrocznym tonie.
Fisher podkreśla wyczulenie autora na elementy epoki, muzykę, wydarzenia (część z nich wspomniane we fragmentach z radiowej audycji, które wprowadzają poszczególne rozdziały), czy samochody. Spodziewałem się, że bardziej to odczuję, ale i tak przeczytałem trzy tomy serii jeden po drugim.
Na pewno Peace zgadza się z Fisherem co do tego, że już lata 70 przedstawia, jako czasy mrocznem kryzysowe, raczej beznadziejne - z dzisiejszej i kontynentalnej perspektywy, spodziewałbym się raczej, że ten mrok zapadnie z epoką Thatcher.
Jeśli chodzi o sam "1974", chyba nie jest moim ulubionym tomem serii jeśli chodzi o budowę intrygi. To właściwie nie jest zarzut do Peace'a, ale do konwencji powieści noir, z samotnym bohaterem przeciwko korupcji całego świata. Pod tym względem, im dalej w cykl, tym lepiej, bo każda część przynosi dodatkową wiedzę.
Za to w warstwie językowej - angielskiej, nie czytałem tłumaczenia, więc nie wiem, ile tego przechodzi do polskiej wersji - pierwsze rozdziały "1974" robią chyba największe wrażenie. Owszem, konwencja jest wzięta od Ellroy'a, ale rytm, precyzja, gęstość stylu są wspaniałe.

Nie wiedziałem zupełnie, że ta książka była adaptowana - zabrałem się za cykl Davida Peace, bo wspomina o nim Mark Fisher w "Ghosts of my Life" i twierdzi wprost, że Peace jest lepszym pisarzem od James'a Ellroy'a. To duży komplement, ale też wypowiada go nie byle kto.
Chyba nie poszedłbym aż tak daleko. Peace w sposób zupełnie otwarty inspiruje się Ellroy'em, pisze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sięgnąłem po biografię Zygmunta Baumana po pierwsze dlatego, że podobała mi sie biografia Ryszarda Kapuścińskiego, krórą Artur Domosławski napisał parę lat temu. Po drugie, zaciekawił mnie po prostu jeden z promocyjnych wywiadów z Domosławskim: żyjąc w swojej bańce informacyjnej i ideowej po prostu przegapiłem, że Bauman jest postacią kontrowersyjną. Znałem jego późne teksty, wyglad wzorcowego mędrca i archaizujący styl. Nie był też dla mnie przewodnikiem, w socjologię wchodziłem, czytająć Bourdieu, jestem więc z innej szkoły, nawet bardziej marksistowskiej, niż późny Bauman. Mógłbym się podpisać pod opinią Evy Illouz o Baumanie, którą Domosławski cytuje w końcowych rozdziałach biografii.
O ile ideologiczny spór o samego Baumana był dla mie dość odległy, o tyle trajektorie rewolucyjne bardzo mnie interesują, zwłaszcza w przypadku kogoś, kto narksizmu nigdy się nie wyparł (chociaż jego późne prace są bardzo mało marksistowskie).
Domosławski pisze nie tylko przeciwko antykomunistycznej wrogości wobec osoby Baumana, ale też przeciwko dominującej w Polsce, archaicznie antykomunistycznej narracji. Zygmunt Bauman, czytany na całym świecie, był świetnym punktem zaczepienia do walki z antykomunistyczną ortodoksją, i jest to ważne i potrzebne.

Biografia dzieli się wyraźnie na dwie części. Pierwsza z nich śledzi chronologicznie życie Baumana od początku w przedwojennym Poznaniu aż do jego przybycia do Leeds po wygnaniu przez antysemicką nagonkę z 1968 i krótkim pobycie w Izraelu. Nie brakuje tu dramatycznych wydarzeń (a już wojenne losy Baumana są wprost materiałem na film czy serial), i czyta się te rozdziały jak powieść.
Druga część była dużo trudniejsza dla autora, jak Domosławski sam przyznaje - zresztą ciągle obecna refleksja nad procesem pisania biografii jest dużą zaletą tej książki. To biografia intelektualna, ale pisana dla publiczności w wiele szerszej, niż ściśle naukowa, przy tym bardziej polemiczna wobec dyskursu antykomunistycznego, tego uprawianego przez inkwizytorów z IPN i przez moralizatorów spod znaku Kołakowskiego. Zadanie było trudne, i chociaż czyta sie ciągle dobrze i chyba łatwo (piszę "chyba", bo mam uniwersyteckie skrzywienie), ale opowieść kręci się trochę w kółko, wraca do tych samych motywów.
Przeczytałem biografię Baumana szybko i z przyjemnością, myśląc, że dobrze byłoby wrócić do niektórych jego tekstów - i chyba tych trochę starszych. Tak na prawdę, jeśli coś mnie w tej biografii niepokoi, to nie jest mundur KBW, a wrażenie, że późny Bauman jest zagrożony szybką dezaktualizacją. Tamto doświadczenie zawodu z próby rewolucji, przeciwstawianie wolności i bezpieczeństwa, opis atrakcyjności kapitalizmu - to wszystko, co w latach 90 i 2000, kiedy Bauman odnosił największe sukcesy, mocno sie oddala w naszej epoce systemowego kryzysu kapitalizmu, który zawiera sojusze z populistami i podpiera sie jawną represją. Czy przypadkiem sympatycznie archaizujący Bauman nie okaże się za mało radykalny, mniej aktualny, niż on sam z przeszłości?

Sięgnąłem po biografię Zygmunta Baumana po pierwsze dlatego, że podobała mi sie biografia Ryszarda Kapuścińskiego, krórą Artur Domosławski napisał parę lat temu. Po drugie, zaciekawił mnie po prostu jeden z promocyjnych wywiadów z Domosławskim: żyjąc w swojej bańce informacyjnej i ideowej po prostu przegapiłem, że Bauman jest postacią kontrowersyjną. Znałem jego późne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka zaczyna się od zbrodni, ale zupełnie nie jest kryminałem. Oprócz finału, który poznajemy na pierwszych stronach książki i do którego wszystko nieuchronnie zmierza, kilka potencjalnych zagadek się pojawia i nie znajduje rozwiązania - nie o to tu chodzi. O ile nie chodzi o szukanie sprawców, "Bóg tak chciał" jest studium przemocy. W tle i w przytaczanej przeszłości postaci jest przemoc wojenna, która zostawia ślady. W powojennym Gdańsku, gdzie książka się dzieje, tych śladów jest dużo, i czuje sie, że autor zna miasto i pisze o nim z przyjemnością. To jednak nie jest opowieść o małej ojczyźnie (chociaż może nie doceniam tego aspektu, bo w Gdańsku byłem tylko jako turysta) - najważniejsze jest nie miejsce, a układ rodzinny. I tu Arek Gieszczyk nie tylko daje bardzo trafny obraz, ale też skutecznie zaskakuje czytelnika. Wydawałoby się, że dostaniemy opowieść o maltretowanym dziecku, z ojcem w roli nowego Starego K - a jednak w dwóch scenach, kiedy narrator jest bity, bije go matka, nie ojciec. O tym ojcu chciałoby się zresztą wiedzieć więcej. Sporo cie;nych interesów powostaje bez wyjeśnienia, ciekawe by też było wiedzieć, na czym opiera się jego rewolucyjny zapał. Obraz układu rodzinego jest dość przerażający, i socjologicznie precyzyjny: choćby babcia, która w zgodzie z patriarchalnym modelem gnębi synową w imię magicznego, zabobonnego katolicyzmu, chociaż jej syn odrzuca tę religijność i pogardza nią samą. Tu też qutor zaskakuje czytelnika: wydawałoby się, że między służbowym antyklerykalizmem ojca, zabobonem babci i łagodnym katolicyzmem matki wszystko będzie jasne - ale nie, kilka stron później matka osuwa się w tę samą magiczn religijność. To katolicyzm jest w tej opowieści siłą niszczącą, która napędza opowieść, i jest to bardzo trafnie ukazane.
Tej precyzji brakuje może trochę w bardziej pobocznych wątkach losów wojennych, które brzmią bardziej powieściowo. Opisane fragmenty życia Włodzimierza wpisują się w historyczną rzeczywistość, ale otoczenia materialne (wnętrza, dziecięce ubranka...), i przede wszystkim język, którym posługuje sie narrator nie zmienia się wyraźnie. Wydaje się, że całkiem sporo potencjalnych historii zarysowuje się i znika z pola widzenie - może to materiał na następne książki autora?
"Bóg tak chciał" nie zawsze zaspokaja apetyt, który budzi, ale składa wątki obecne od lat w obraz świeży, prawdziwy i bardzo potrzebny.

Książka zaczyna się od zbrodni, ale zupełnie nie jest kryminałem. Oprócz finału, który poznajemy na pierwszych stronach książki i do którego wszystko nieuchronnie zmierza, kilka potencjalnych zagadek się pojawia i nie znajduje rozwiązania - nie o to tu chodzi. O ile nie chodzi o szukanie sprawców, "Bóg tak chciał" jest studium przemocy. W tle i w przytaczanej przeszłości...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Emerytowany komisarz policji Serge Olovsky trochę mimo woli rozwiązuje z pomocą Polki Ewy Wolny zagadki kryminalne w prowincjonalnym francuskim miasteczku. Pierwsze opowiadanie jest bardziej klasycznie kryminalne: nad kanałem znalezionye zostaje ciało spokojnego pracownika kancelarii notarialnej, którego nikt, wydawałoby się, nie miał powodu zamordować... Drugie opowiadanie, chyba lepsze, kryminalną intrygę traktuje luźniej, pierwszy trup pada później, ale mimo to wciąga nawet lepiej.
Czytając, trudno nie myśleć o Simenonie i jego komisarzu Maigret - ale to nie jest Maigret, nawet taki, który wreszcie zdecydowałby się wziąc emeryturę. Olovsky, emerytowany, zbiedniały i zgorzkniały, ma z Maigretem wiele wspólnego, ale jest z innego pokolenia i pokazuje nie Paryż może i podejrzany, ale jednak efektowny, ale prowincję, której turyści po prostu nie widzą. Mimo, że same śledztwa przypominają bardziej Agathę Christie niż Simenona (małe miasteczko, mało postaci, więcej psychologii niż policyjnych kartotek), dzieje się to we Francji zupełnie nie pocztówkowej, bliższej autobiograficznym książkom Edouard'a Louis niż przewodnikom turystycznym, gdzie prowincja się wyludnia, starzy ludzie są samotni a piękne budynki niszczeją. Ta rzeczywistość czasów kryzysu w miejscu, którego historii prawie nikt nie opowiada jest tu najciekawsza.

Emerytowany komisarz policji Serge Olovsky trochę mimo woli rozwiązuje z pomocą Polki Ewy Wolny zagadki kryminalne w prowincjonalnym francuskim miasteczku. Pierwsze opowiadanie jest bardziej klasycznie kryminalne: nad kanałem znalezionye zostaje ciało spokojnego pracownika kancelarii notarialnej, którego nikt, wydawałoby się, nie miał powodu zamordować... Drugie...

więcej Pokaż mimo to